Janusz Termer – Cywilizacja „Przekroju”, Eile, Urbanek…

0
76

   Tygodnik „Przekrój” – ten oczywiście przede wszystkim z czasów kilku pierwszych powojennych dekad swego istnienia, czyli od roku 1945, gdy tworzył i reagował go Marian Eile – od razu zadziwiał swoich odbiorców zaskakującą “innością” od wszystkiego co wokół. Budził i nadal budzi (chociaż już w tej postaci nie istnieje od dawien dawna) wielkie emocje i zrozumiałe skądinąd zainteresowanie nie tylko historyków i prasoznawców. Prowokując gorące, skrajnie sprzeczne opinie, nie tylko zresztą pośród samych ówczesnych czytelników (i decydentów politycznych), ale i współczesnych nam komentatorów opinii publicznej, ludzi różnych pokoleń i poglądów…

    Sam jeszcze przecież pamiętam, że jako literackie pacholę w 1959 r. śledziłem na łamach dwutygodnika „Współczesność” (nieformalnym pokoleniowym organie młodych pisarzy debiutujących na fali tamtych około październikowych „odwilżowych” przemian społeczno-politycznych) wielką dyskusję na temat plusów i minusów owych budowanych przez “Przekrój”  podwalin tego, co potem nazywano nawet (trochę chyba na wyrost?) cywilizacją “Przekroju”. W dyskusji, jak zapowiadała redakcja – nie chodziło o samą ocenę blasków i cieni popularnego krakowskiego tygodnika, ale o szerszą analizę “poważnego  zjawiska socjologicznego”. Zaczął czołowy krytyk tego pokolenia Jacek Łukasiewicz, pytając na czym właściwie owa “cywilizacja” polegać by miała? “Na jednoczesnym budowaniu snobizmów i odpowiadaniu na gusta już istniejące, od snobizmu dalekie. Bez nachalności, dowcipnie, z przymrużeniem oka. Drukując Gałczyńskiego “Przekrój” dawał swoim czytelnikom poczucie przynależności od elity, a jednocześnie nie wymagał od nich zbyt wiele. Bo ukazywały się w piśmie Zielona gęś i Listy z fiołkiem, ale poematy Niobe czy Wit Stwosz już nie, bo za trudne. Z tego samego powodu nie trafiały na łamy “Przekroju” wiersze Tadeusza Różewicza. Duch Gałczyńskiego i duch Eilego to był >>Przekrój<<. Żywiołowy poeta i dowcipny, znakomity fachowiec, dostarczyciel dobrej rozrywki dla średnich warstw” – przypomina w wielkim skrócie to wystąpienie i całą tę burzliwą dyskusję jaką ono spowodowało Mariusz Urbanek. W swojej nowej, jak zawsze interesującej, książce Marian Eile. Poczciwy cynik z “Przekroju” (Wyd. Iskry, 2023, s. 315).  I że zarazem przywołuje w niej wiele, bardzo wiele innych, ciekawych i ważnych dysput, ocen i opinii, jakie pojawiały w kolejnych dziesięcioleciach na ten temat.Przypomnijmy przy okazji: Urbanek toautor licznych monograficznych dokumentalnych biografii literackich (Broniewski, Tuwim, Waldorf, Kisielewski, Makuszyński…), publikowanych od lat 90. A forma dokumentalna (non fiction) stała się – nawiasem mówiąc – niejako specialité de la maison firmy kierowanej przez szefa Iskier.

     Tak, “Przekrój” to istotnie był jedyny w swoim rodzaju – mimo swej zgrzebnej, jak na dzisiejsze wymagania, szaty zewnętrznej – i w swoim czasie prawdziwie niezwykły pod wieloma względami i ogromnie poczytny tygodnik, redagowany przez równie niekonencjonalną, nietuzinkową osobę swego twórcy i wieloletniego redaktora naczelnego. Urbanek przywołuje w swej książce wiele, bardzo wiele, innych ciekawych i ważnych ocen oraz sprzecznych opinii, jakie padały w kolejnych dziesięcioleciach na ten temat, jak i samej postaci Marina Eilego (m.in. byłego współpracownika słynnych międzywojennych “Wiadomości Literackich” Mieczysława Grydzewskiego). Oto bowiem na łamach “Przekroju”, jedynego takiego pisma, jak mawiał ponoć Eile, dla 800 milionów Słowian! (choć nie bardzo wiadomo spośród jakich narodów dobierał brakujące pół miliarda – słusznie dopowiada Wydawca). Wprowadzał w obieg kultury polskiej tego czasu, nieobecne wówczas w innych ówczesnych popularnych pismach o masowym zasięgu wiadomości kulturowo-“elitarne” i specjalistyczne, między innymi odwołując się do nowych prądów artystyczno-literackich na świecie, drukując choćby prozę Franza Kafki czy modnych francuskich pisarzy egzystencjalistów (acz i nie zabrakło przelotnie modnej wtedy pisarskiej wydmuszki – Saganki!). Wprowadzając zarazem ównocześnie i kreując nowe mody życia codziennego w zachowaniu, strojach czy kuchni…  A także pokazując w technicznie marnych dość eprodukcjach próbki awangardowego malarstwa Zachodniego (twórczość impresjonistów, dzieła Pabla Picassa, Salvadorego Dali i in.), które zdobiły niejedno ówczesne M-2.! A propagował nadto również i “muzykę Luisa Armstronga, czarny humor Topora i purnonsensowy psa Fafika. Zbudował cywilizację Przekroju, wychowując pokolenie czytelników świadomych, że kultura ma więcej twarzy niż tylko radziecką” – czytamy w nocie na obwolucie. Ale warto też i od razu przypomnieć, iż owa cywilizacja Przekroju miała w istocie dość szeroki kulturowo zasięg i wpływy wykraczające daleko za linię Bugu, bo ciągnące się aż gdzieś od Brześcia i Leningradu po Władywostok, gdzie pismo to podówczas również docierało w prenumeracie (obok innych polskich “obowiązkowych” czasopism, co wiadomo z różnych źródeł i wspomnień, w tym i samych pisarzy radzieckich, choćby późniejszego potem noblisty Josipa Brodskiego!).

   Jak jednak wyglądał i na jakich zasadach funkcjonował “Przekrój”, w innych już czasach, warunkach i realiach politycznych oraz kulturowych w Polsce. Zawsze przecież dalekich od sielanki. Czasach Władysława Gomułki i Edwarda Gierka w latach późniejszych? Jak potoczyły się osobiste losy jego redaktora naczelnego, i na koniec jak zmieniało się i ewoluowało to pismo po odejściu z niego Mariana Eilego i mianowaniu nowych szefów redakcji?  Siła by oczywiście o tym szło gadać i pisać! Bardzo to wszystko nadal interesujące dla tych, którzy czasy te znają z autopsji, jak i dziś dla tych zainteresowanych tym, jak to z prasą drzewiej bywało, szczególnie w latach, gdy w rozmaitych bojach, w tym i cenuralnych potyczkach, “hartował się “Przekrój”. A co z takim rozmachem i reporterskim niemal nerwem opowiedziane i przpomniane zostało teraz przez Mariusza Urbanka. Przywołane wprost z rozlicznych dokumentów świadectw dawnych lub poprzez wywiady z tzw. świadkami epoki (jak rozmowa z Andrzejem Kurtzem, Mieczysławem Czumą czy Marią Anną Potocką). I to opowiedziane gruntownie, z werwą i wielką znajomością rzeczy, iż doprawdy nie sposób do tego dotrzeć inaczej jak poprzez samodzielną już lekturę. Czego wszystkim Czytelnikom tej książki Urbanka życzę serdecznie. Bo warto. A polecam szczególnej uwadze takie choćby rozdziały, jak np.: Od “Hej” do “4-ego Wymiaru”, czyli Eile, jaki jest każdy widzi; Więcej Osmańczyka, mniej Grottgera, czyli agitacja pozytywna; Czarne chmury nad “Przekrojem”, czyli pod czujnym okiem partii i bezpieki; Bądźcie dobrzy dla Eliego, czyli pod parasolem Cyrankiewicza; Spóźniona zemsta głupców, czyli państwowy bon ton…

J.T.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko