Irena Kaczmarczyk rozmawia z Piotrem Marią Laidlerem

0
426

Z Jamy Michalika
Plus ratio quam vis! *

Prof. Piotr Maria Laidler z Ireną Kaczmarczyk, Sala Fryczowska

Irena Kaczmarczyk:   W Jamie Michalika bywali profesorowie UJ, naukowcy – pisze, powołując się na źródła, w przewodniku literackim po Jamie Michalika prof. Bolesław Faron. To magiczne miejsce przyciągało wrażliwych artystycznie ludzi nauki. Piotrze, jesteś profesorem nauk medycznych, biochemikiem. Powiedz, czy praca badacza nauk przyrodniczych pozbawia wrażliwości na piękno i szeroko pojętą sztukę?

Piotr Maria Laidler:   Może wyjaśnijmy sobie na początku naszej rozmowy i zanim odpowiem na Twoje pytanie – Jamę Michalika odwiedzałem głównie w późnym dzieciństwie i w młodości. Zabierał mnie tam ojciec na ciastko, czy sok, aby pokazać i oswajać mnie z tym kultowym miejscem Krakowa, kuźni młodopolskiej i przedwojennej twórczości – Kabaret Zielony Balonik, Tadeusz Boy-Żeleński, Karol Frycz, Włodzimierz i Kazimierz Tetmajerowie, Stanisław Wyspiański,…  Ojciec miał zainteresowania literackie, był prawnikiem – radcą prawnym, ale źle czuł się ze swoją naturą i lwowskimi przyzwyczajeniami w powojennym świecie „socrealizmu”. Uciekał w poezję, świat tworzony przez pisarzy, bardzo dużo czytał, śpiewał lwowskie piosenki i chyba nieświadomie zaraził mnie zamiłowaniem do literatury, kabaretu a wraz z moim starszym bratem ukazali mi piękno malarstwa.

Gdzie można było iść, aby tego wszystkiego „dotknąć” w Krakowie – tylko do kultowego miejsca, Jamy Michalika! Później, jako nastolatek, uczeń I Liceum im. B. Nowodworskiego, „wałęsałem” się po starym, dość na mój gust zapyziałym Krakowie i wpadałem na kawę na Floriańską 45, do innego świata, jakim była Jama.

Gdy rozpocząłem studia na Uniwersytecie Jagiellońskim na Wydziale Mat-Fiz-Chem – przeważyła ciekawość do struktury materii, świata przyrody, dziedzictwa mego stryja – chemika oraz matki – lekarza – i czasu na kontemplowanie świata piękna, spuścizny sztuki, miałem coraz mniej. I rzadziej bywałem w okresie studiów oraz po rozpoczęciu pracy w Jamie. Wracałem do niej okazjonalnie, głównie z gośćmi spoza  Krakowa. Jako profesor jeszcze rzadziej miałem okazję odwiedzać ją, tym bardziej, że wraz z transformacją polityczną po 1989 roku na mapie Krakowa pojawiło się wiele nowych atrakcyjnych miejsc, których lista z każdym rokiem rosła. Do Jamy Michalika zacząłem zaglądać i jej klimatem ponownie delektować się dopiero w ostatnich latach, zresztą z braku czasu, sporadycznie.

Pytasz, czy praca badacza nauk przyrodniczych, czy jak to się dziś mówi nauk o życiu pozbawia wrażliwości na piękno i szeroko pojętą sztukę? Nie sądzę. W moim przypadku z pewnością nie, zwłaszcza, że z domu wyniosłem miłość do wszelkich jej przejawów. A stryj, o którym wspomniałem – chemik i to bardziej przemysłowy, malował w wolnych chwilach. W domu poezja i literatura piękna oraz teatr i malarstwo za przyczyną ojca i starszego brata stanowiły otaczającą mnie aurę. Najmniej było muzyki, ale miłość do niej rozwinąłem w sobie sam, aby mieć coś własnego, a małżeństwo z Zofią, która jest muzykiem, pedagogiem tylko wzmocniło moje do tej sztuki uczucie. Uwielbiam szczególnie dzieła mistrzów baroku, zwłaszcza włoskiego oraz rzecz jasna Jana Sebastiana Bacha i Georga Haendla.

Krótka odpowiedź brzmi więc: NIE –  działalność badawcza, w laboratorium – szkiełkiem i okiem, nie pozbawiła mnie miłości do sztuki, wręcz wzmocniła moje pragnienie obcowania z Nią. Uwielbiam ucieczki w świat poezji, muzyki i malarstwa.

Oprócz zajęć dydaktycznych na uczelni sprawujesz funkcję prezesa Stowarzyszenia Absolwentów Uniwersytetu Jagiellońskiego, które właśnie w 2024 roku obchodzi sześćdziesięciolecie swego istnienia. Kilka dni temu odbyło się w prestiżowej Auli Collegium Novum UJ pierwsze jubileuszowe spotkanie z wyjątkowymi rozmówcami, profesorami UJ: Teresą Walas, Michałem Rusinkiem i Michałem Tischnerem. Opowiedz o tym wydarzeniu…

Nigdy w okresie działalności zawodowej i mocnym zaangażowaniu w realizację wielu życiowych zadań, nie zastanawiałem się nad Stowarzyszeniem Absolwentów mojej Alma Mater – Uniwersytetu Jagiellońskiego. Owszem słyszałem o Stowarzyszeniu, nawet zapisałem się do niego, ale nie działałem intensywnie, żeby nie powiedzieć w ogóle – raczej sekundowałem okazjonalnie niektórym wydarzeniom.

A tu nagle, gdy przeszedłem na emeryturę, zaproponowano mi, abym zaangażował się w działalność SAUJ i tak niespodziewanie na posiedzeniu sprawozdawczo-wyborczym w 2019 roku zostałem wybrany do pełnienia funkcji prezesa. No i tak jest do chwili obecnej.

Stowarzyszenie Absolwentów Uniwersytetu Jagiellońskiego powstało w 1964 roku na fali rozlicznych inicjatyw związanych z jubileuszem 600-lecia UJ. W tym roku akademickim obchodzi 60 lat. Chcąc upamiętnić tę chwilę historii SAUJ, powstał m.in. pomysł stworzenia serii wykładów prezentujących wybitne postaci Uniwersytetu oraz zagadnienia jakimi się zajmują, a także osoby, którym uczeni uniwersyteccy poświęcili swoje badania i interesują się z racji ich wyjątkowych, nierzadko na skalę światową, osiągnięć. Do tych ostatnich należy bez wątpienia Wisława Szymborska, poetka, która jakkolwiek dotykać historii jej życia i trudnej niekiedy przeszłości, zasługuje na uznanie jako jedna z nielicznych Polek, autorka wspaniałej poezji, za którą otrzymała Nagrodę Nobla. Tylko trzy z naszych rodaczek ją zdobyły! To nam – miłośnikom moralności absolutnej oraz wiecznym sceptykom – powinno coś mówić! Poezja Wisławy Szymborskiej tłumaczona jest na liczne języki, co świadczy o ogromnym zainteresowaniu jej twórczością. Kończy się niebawem Rok Szymborskiej i z tej właśnie przyczyny cykl wykładów pt. „Poszukiwanie prawdy i służba społeczeństwu” rozpoczęliśmy od rozmowy wspomnianych przez Ciebie wybitnych znawców jej twórczości, ale i samej Poetki – dwie z nich osobiście ją znały. Kolejne wykłady/spotkania będą odbywać się raz w miesiącu przez – mamy nadzieję cały jubileuszowy rok SAUJ.

Jakie są dalsze plany uświetnienia jubileuszu?

Nie wnikając w szczegóły powstania i wydarzenia w kolejnych latach działalności SAUJ chcę oznajmić, iż w ramach działań związanych z jubileuszem sześćdziesięciolecia przygotowywane jest wydanie profesjonalnie napisanej jego historii a także kręcony materiał filmowy. Chcemy odsłonić życie codzienne, organizowane wydarzenia, w tym również jubileuszowe. Pragniemy upamiętnić osoby, które na przestrzeni kilkudziesięciu lat przyczyniły się do rozwoju SAUJ poprzez społeczną głównie działalność i zaangażowanie, jakie okazuje się jedynie w przypadku wielkiego szacunku i umiłowania, w tym przypadku, Uniwersytetu. Liczymy też na to, że przyczynimy się do zachowania najlepszych wzorców dla potomnych, zwłaszcza młodych adeptów nauki i edukacji, tak nierzadko zagubionych dziś w morzu internetowych informacji i hałaśliwych mediów społecznościowych.

Planujemy ponadto zorganizowanie Zjazdu Absolwentów, uroczystej Akademii poświęconej SAUJ i jego członkom z udziałem przedstawicieli innych podobnych stowarzyszeń. Odbędą się liczne okazjonalne spotkania, a także odsłanianie tablic poświęconych ofiarom Aktion gegen Universitäts-Professoren znanej pod nazwą Sonderaktion Krakau. O wszystkich naszych działaniach jubileuszowych będziemy szeroko informowali społeczność akademicką jak również wszystkich potencjalnych zainteresowanych, starając się dotrzeć do jak największej liczby odbiorców.

Wróćmy do początków Stowarzyszenia. Proszę, przybliż w skrócie jego historię.

Już w poprzednich odpowiedziach wspomniałem co nieco o historii SAUJ i ludziach je tworzących. Nie chciałbym tu mówić o samych początkach, których zresztą nie byłem świadomym świadkiem. Początkowy okres świetności i dużego zainteresowania działalnością w SAUJ załamał się w okresie stanu wojennego i póki co nie udało się odtworzyć stanu osobowego jego członków do poziomu z tamtego okresu.

Po transformacji ustrojowej lat 90. XX wieku w Stowarzyszeniu dużą rolę odegrały tzw. Kobiety SAUJ, które w ostatnich kilkunastu latach poprzedzających moje pojawienie się w jego władzach zdecydowanie dominowały nie dopuszczając m.in. do jego rozwiązania, choć w trudnych chwilach również takie myśli się pojawiały. Jestem im niezmiernie wdzięczny za wytrwałość – nazwałbym ją niekiedy niezłomnością, za odpowiedzialność, cierpliwość i pracowitość. Utrwalały one dziedzictwo poprzedniczek i poprzedników zachowując najlepsze wzorce akademickości, motywowane bezgraniczną miłością do Stowarzyszenia i Uniwersytetu. Pamięć o niektórych z nich, działających zresztą i dziś, uwieczniona  została na kartach książki autorstwa Jacka Nikorowicza pt. Kobiety SAUJ.

Wspomniane kobiety wykazały jednocześnie spore wyczucie zmieniającego się świata, życia, wymagań codzienności, otwarcia się na nowe kierunki działań, aby dopuścić – w dwóch kolejnych Walnych Zgromadzeniach sprawozdawczo-wyborczych w 2019 i 2022 roku – do zarządzania Stowarzyszeniem nowe osoby. To znacząco odmieniło skład Zarządu Głównego i istotnie poszerzyło profil celów działalności i stawianych sobie zadań. Jednym z najważniejszych kroków było podpisanie „Porozumienia o współpracy” z władzami Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dzięki ich przychylności i zrozumieniu potencjalnej roli, jaką Stowarzyszenie może odgrywać w historii Uniwersytetu, udało się również przenieść siedzibę z ul. Grodzkiej 53 na Gołębią 24 do Collegium Novum, gdzie aktualnie mieści się na parterze pod okiem „wiecznie żywego” symbolu uniwersyteckiej świetności, Mikołaja Kopernika. Spoglądając z obrazu Antoniego Gramatyki: Kopernik i jego czas czuwa nad naszą aktywnością i inspiruje do pomysłów. Zmiany wprowadzone do Statutu w 2022 roku i zatwierdzone już w KRS pozwalają SAUJ na podjęcie m.in. działalności gospodarczej, co powinno zwiększyć znacząco zakres podejmowanych zadań.

Myślę, że tworząca się publikacja i film znacznie pełniej i piękniej pokażą Stowarzyszenie i jego członków – pasjonatów, wiernych miłośników Uniwersytetu Jagiellońskiego, który od 1364 roku nigdy nie przerwał aktywności, a przez ponad 400 lat był jedyną taką instytucją w Polsce, kreując już od Mikołaja Kopernika najlepsze wzorce działalności naukowej i edukacyjnej, której przyświecała i nadal przyświeca dewiza Plus Ratio Quam vis! *

Od kilku lat jestem członkinią SAUJ i pozostaję w podziwie dla Twojej działalności. Jesteś świetnym organizatorem. Ambitne, perfekcyjnie przygotowane spotkania i zawsze uśmiech na twarzy. Jak łączy się odpowiedzialność naukową z uśmiechem?

Nie wiem jak się łączy, ale dla mnie poczucie humoru, możliwość obdarzania się uśmiechem, czasami salwami radosnego śmiechu jest warunkiem sine qua non porozumienia się z ludźmi. Kocham życie, a podstawą naszej działalności i jej powodzenia są relacje z ludźmi. To nie program, to autentyczna, genetycznie wyniesiona potrzeba i zdolność ofiarowana mi przez wspaniałe kobiety mego dziecięcego życia – Babcię, która miała wpływ na moje wychowanie i Matkę – osobę, która zawsze gotowa była nieść pomoc każdemu, kto tego potrzebował. I na to patrzyłem, i się zapatrzyłem. Odpowiedzialność – nie odróżniam jej rodzajów, albo się jest odpowiedzialnym, albo nie – w niczym nie koliduje z uśmiechem. Pojawia mi się na twarzy, gdy widzę ludzi, zwłaszcza, gdy czuję, że chcą mi tym samym odpłacić. Uśmiechem, który wyraża stan spokoju ducha i zrozumienie trudności istnienia, którą wszyscy dzielimy.

Piotrze, co chciałbyś powiedzieć w Sali Fryczowskiej o samym sobie? O Piotrze Marii Laidlerze? Rodowód, dzieciństwo, wczesna edukacja…

Myślę, że czas abym przestał mówić o Piotrze Marii Laidlerze. Rodowód – obie rodziny, Matki i Ojca pochodziły ze Lwowa, ale ja urodziłem się w Krakowie czyli jestem krakusem! Dzieciństwo miałem po prostu wspaniałe, najwięcej opiekowała się mną Babcia, której byłem oczkiem w głowie i jak mówiono ostatnią miłością jej życia. Ja nie rozumiałem, ale jako maluch odczuwałem ciepło i opiekę. Rodzice dokładali swoje – pobudzanie ambicji, kontrola nad przebiegiem dojrzewania. Dom, którego się w dzieciństwie nie widzi, ale który trudno przecenić. To mi dało siłę i uśmiech na życie. Edukację, całą w okresie PRL-u, zacząłem w 1955 r. i poprzez Szkołę Podstawową nr 34,  I Liceum im. B. Nowodworskiego, Uniwersytet Jagielloński – chemia na Wydziale Mat-Fiz-Chem, zakończyłem w 1971 r. jako mgr chemii. Uważam, że otrzymałem dobre wykształcenie – wielu nauczycieli i profesorów uniwersyteckich pamiętam do dziś, wielu stanowiło wzorce, albo motywowali do myślenia, poszukiwania siebie, a później inspirowali do działalności naukowej. Jedna z tych osób, nie związana bezpośrednio z moją edukacją, profesor Eugeniusz Nikodemowicz z ówczesnej Akademii Medycznej podarował mi do przeczytania książkę, której tylko tytuł dziś pamiętam: Jaśniej niż tysiąc słońc. Tą książką pobudził moją ciekawość badawczą i ukazał wspaniałe wzorce młodych uczonych, czym nieświadomie przyczynił się do wyboru uczelni jako miejsca dalszej pracy i rozwoju.

Jak przebiegała Twoja droga do profesury?

Zacząłem jako doktorant na Wydziale Chemii, ale po krótkim czasie, z powodów osobistych, przerwałem je i wyjechałem z Krakowa do Kielc. Próbowałem zaaklimatyzować się na Wyższej Szkole Pedagogicznej w nowo tworzonym Zakładzie Chemii, ale czegoś było mi brak. Mój niespokojny duch poszukiwał szerszych perspektyw do eksploracji. Po niecałych sześciu miesiącach powróciłem do Krakowa, gdzie 15 maja 1973 roku rozpocząłem pracę na ziemi zupełnie mi nieznanej, w Instytucie Biochemii Lekarskiej Akademii Medycznej im. Mikołaja Kopernika przy ulicy Kopernika 7. To było godne mego wiecznie poszukującego ducha wyzwanie. Piekielnie ciężki czas – wybrałem się w podróż na nieznane mi tereny, towarzyszyła jej niepewność, nie miałem poczucia stabilnej pozycji zawodowej, uczyłem się na nowo, gdyż biochemia, to co innego niż chemia. Jednocześnie ożeniłem się, urodził się syn, chciałem zadbać o rodzinę, mieć dla nich czas, a jego większość zajmowała nauka i praca. Na szczęście biochemia przypadła mi do gustu, miałem dzięki znajomym dostęp do doskonałej literatury i podręczników z „zachodu” i robiłem dość szybko postępy. Lata 70. zwieńczone uzyskaniem stopnia doktora, to okres wytężonej pracy w laboratorium, ćwiczeń i seminariów z wymagającymi studentami medycyny. Mógłbym używając słów pisarza powiedzieć – tak hartowała się stal. Miałem dużo szczęścia w pracy – przychylny dyrektor – prof. Włodzimierz Ostrowski i bezpośredni przełożony – dr Leszek Konieczny – nomen omen brat Zygmunta, zrozumienie i przyzwolenie od żony na dość egoistyczne – jak to dziś postrzegam – funkcjonowanie w rodzinie, bez tego wszystkiego nie „biegłbym” dalej. Potem, wyjazd do USA na dwa lata – na szczęście z rodziną, a następnie kilka wyjazdów już niestety bez żony i syna do USA i do Niemiec. To trudne i pełne wyrzeczeń dla rodziny w Polsce lata 80. których koniec świętowałem po wyborach 4 czerwca 1989 w Niemczech – głosowałem w Kolonii, gdzie pojechaliśmy na wybory większą grupą z Getyngi. Powrót w sierpniu 1989 r., stopniowe usamodzielnianie się w pracy zawodowej, habilitacja, tworzenie zespołu współpracowników i określanie tematyki badawczej, a od 1996 roku funkcja dyrektora Instytutu Biochemii Lekarskiej po odejściu mego poprzednika, wspomnianego prof. Włodzimierza Ostrowskiego, na emeryturę. Nastąpiła konieczność znalezienia się w nowym wymiarze, jako osoby zarządzającej Instytutem, w którym pracowało kilkadziesiąt osób, prowadziliśmy liczne badania naukowe i regularnie kształciliśmy kilkuset studentów. Za tym wkrótce doszły funkcje uczelniane: prodziekana Wydziału Lekarskiego ds. nauki i współpracy międzynarodowej, Przewodniczącego Rady Szkoły Medycznej dla Obcokrajowców, Pełnomocnika Rektora ds. badań naukowych i współpracy międzynarodowej w Collegium Medicum i Prorektora UJ ds. Collegium Medicum. Ta działalność wypełniała mi, oprócz prowadzenia grupy badawczej i kształcenia studentów głównie na kierunku lekarskim po polsku i po angielsku, okres od połowy lat 90. do roku 2016. Tytuł profesora został mi przyznany w roku 2004.

Co wniosły w rozwój Twojej kariery naukowej wieloletnie staże i wizytacje w uniwersytetach USA ?

Zdecydowanie poszerzyły moje horyzonty badawcze, ale też niezwykle korzystnie otworzyły mi oczy na świat. W Polsce patrzymy na wiele rzeczy z perspektywy niewielkiego kraju, jesteśmy bardziej skoncentrowani na sobie, co na szczęście ostatnimi laty zmienia się. W Stanach Zjednoczonych człowiek słyszy o całym świecie, spotyka ludzi ze wszystkich krajów globu ziemskiego, poznaje ich, uczy się rozumieć różne postawy życiowe. Bardzo podobał mi się rozmach tego kraju i, jak wyobrażałem sobie, brak ograniczeń dla ludzkiej innowacyjności i szeroko rozumianych poszukiwań. Stany mnie osobiście bardzo do nich inspirowały. Ponadto kontakty i przyjaźnie, które stanowią pożywkę do próby zrozumienia sensu istnienia. Byłem w Stanach w bardzo dobrym okresie względnej stabilności tego kraju – w latach osiemdziesiątych, na dodatek wtedy, kiedy w Polsce było najtrudniej i jakby bez perspektyw. Ale w sumie wtedy spędziłem za granicą nie więcej niż 4 lata, reszta upłynęła mi tu nad Wisłą. Żeby nikt nie pomyślał, że nie przeżywałem wszystkiego co w mojej ukochanej Polsce działo się w tym czasie. Tego przygnębienia stanem wojennym, braku szans na sensowny rozwój, tych przygotowań do transformacji politycznej, odzyskania niepodległości i wzbudzenia nadziei.

Jakie różnice dostrzegłeś w kształceniu studentów na zachodzie i u nas w latach 1981-1991?

Przede wszystkim w środkach finansowych przeznaczanych na edukację, wyposażeniu sal wykładowych w sprzęt audiowizualny, laboratoriów w nowoczesny sprzęt badawczy. Pamiętajmy, że „mój zachód” to przede wszystkim, choć nie wyłącznie Stany Zjednoczone, szczególnie z zakresie kształcenia na studiach medycznych. Przed ponad stu laty, między rokiem 1910 a 1920 została tam wprowadzona ich reforma, która w dużej mierze stworzyła podwaliny współczesnego kształcenia w USA na kierunku lekarskim. Najbardziej charakterystyczną jego cechą jest dwustopniowość, zasadniczo nie występująca w Europie, gdzie studia na tym kierunku są jednostopniowe. Pierwszy stopień to 3-4 lat tzw. college o profilu przyrodniczym, ale nie koniecznie, ważne aby uzyskać dyplom. Potem trzeba zdać federalny egzamin tzw. MCAT, wykazać się odbyciem stosownego kształcenia w zakresie chemii, biologii, a także aktywnym uczestnictwem w działalności społecznej o charakterze pomocy osobom jej potrzebującej (tzw. community service), a także kontaktem z jednostkami świadczącymi usługi medyczne (szpitale, kliniki, etc.) aby aplikować na 4-letnie studia sensu stricto medyczne. Zawsze dostrzegałem bardziej poważne podejście do kształcenia się młodych ludzi, którzy musieli płacić za studia. Ucząc w Polsce byłem często niezadowolony z konieczności „dopingowania” wielu naszych studentów do uczenia się. Warto jeszcze wspomnieć dostęp do wspaniałych podręczników i jednostek naukowo-badawczych prowadzących naukę na najwyższym poziomie.

Nie myślałeś o tym, aby związać swoją karierę naukową z wymienionymi placówkami i pozostać w Stanach?

Tak, myślałem, miałem nawet podpisany kontrakt w 1983 roku, a rodzice dzieci – koleżanek i kolegów mego syna Pawła, który uczęszczał w Stanach do przedszkola i rozpoczął naukę w szkole podstawowej – gotowi byli wesprzeć nas w zorganizowaniu sobie życia w Stanach poprzez wyposażenie domu, itp., itd. Przeważyły jednak względy rodzinne i trochę szersze spojrzenie na przyszłość, choć nasycone obawami i poczuciem niepewności. Tym niemniej ciężko było mi pogodzić się z porzuceniem pracy i życia w Stanach, które wtedy znacząco pozytywnie odbiegało od krajowej codzienności. Ponadto nękały mnie wizje, że na lotnisku w Warszawie, będzie nas witał z kwiatami przedstawiciel generała Jaruzelskiego, aby uhonorować jedną z pierwszych rodzin wracających do kraju w stanie wojennym (czerwiec 1983). Na szczęście tak się nie stało, a z dzisiejszej perspektywy dziękuję mojej małżonce, która chciała wrócić do Polski, nie było jej łatwo zasymilować się na obczyźnie.

Powrót do Polski i doświadczenia zdobyte w USA zaowocowały międzynarodową współpracą w latach 2005-2016, gdy pełniłeś funkcję prodziekana Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum UJ. Czego dotyczyła owa współpraca?

Od roku 2002, kiedy zostałem wybrany na stanowisko prodziekana Wydziału Lekarskiego zacząłem się intensywnie angażować we współpracę edukacyjną. Wiązało się to m.in. z faktem powierzenia mi roli Przewodniczącego Szkoły Medycznej dla Obcokrajowców, którą pełniłem przez nieco ponad 10 lat, do chwili objęcia w 2012 roku funkcji Prorektora Uniwersytetu Jagiellońskiego ds. Collegium Medicum. W ramach Szkoły Medycznej dla Obcokrajowców kształciliśmy m.in. studentów ze Stanów Zjednoczonych. Nie były to bardzo liczne roczniki, około 20-30 osób, ale wymagało to od nas stworzenia specjalnego, dostosowanego do ich potrzeb, trybu kształcenia. Dotyczyło to z jednej strony zastosowania, w procesie rekrutacji, analogicznych kryteriów jak stosowane w Stanach Zjednoczonych, unowocześniania metod edukacyjnych, a także umożliwienia im odbycia kilkumiesięcznego szkolenia w uczelniach amerykańskich, potrzebnego im do aplikowania o prawo pracy w Stanach Zjednoczonych. To był najtrudniejszy element, a osiągnięcie jego było możliwe dzięki nawiązaniu współpracy z amerykańskimi uczelniami medycznymi, z których wymieniłbym kilka najważniejszych jak Uniwersytet w Rochester w Stanie Nowy Jork oraz uczelnie w Południowej  Kalifornii: w Los Angeles (UCLA), San Diego (UCSD), Irvine (UCI), Loma Linda (Loma Linda University) i ostatnio w Riverside (UCR). Równocześnie pełniłem w tym samym okresie czasu funkcję Koordynatora Wydziału Lekarskiego UJCM ds. Programu Erasmus. W trakcie tego intensywnego okresu rozbudowywania międzynarodowych relacji nawiązywaliśmy również współpracę z uniwersytetami medycznymi w Europie, we Francji, we Włoszech, w Niemczech, a także w Szkocji, z doskonałą uczelnią – Uniwersytetem w Edynburgu.

Pełniłeś również w latach 2012-2016 funkcję prorektora Collegium Medicum UJ.
Jak wspominasz ten czas?

Bardzo dobrze, żeby nie powiedzieć wspaniale, choć nie był to dla mnie łatwy okres. Musiałem się wyrwać ze świata, w którym funkcjonowałem od kilkudziesięciu lat i zająć innymi sprawami.

Już na samym początku kadencji, po wstępnym rozeznaniu palących potrzeb szpitalnictwa klinicznego i stopnia zaawansowania prac moich poprzedników – Rektorów Akademii Medycznej, później Prorektorów UJ ds. Collegium Medicum, a także marzeń i oczekiwań lekarzy, pacjentów oraz wsparcia środowiskowego, podjąłem decyzję o budowie nowej siedziby Szpitala Uniwersyteckiego (SU) w Krakowie-Prokocimiu.

To w zasadzie poza licznymi codziennymi obowiązkami rektorskimi o charakterze reprezentacyjnym i administrowaniem jedną z najlepszych uczelni medycznych w Polsce zajęło mi cały okres piastowania tej funkcji. Najważniejszym celem było jednak rozpoczęcie budowy nowej siedziby szpitala, dziś znanego nam wszystkim jako Szpital Uniwersytecki przy ul. Jakubowskiego. To był niezapomniany czas, wspaniała współpraca z licznymi ludźmi zarówno w Uniwersytecie jak i poza nim. Nie miejsce tu i czas na rozwijanie tej opowieści, powiem tylko, że o tym jak ważna to była inwestycja świadczy fakt, iż na symbolicznym wmurowaniu kamienia węgielnego w 29 kwietnia 2015 roku byli obecni: ówczesna Premier p. Ewa Kopacz, Minister Pracy i Polityki Społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz, Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Zdrowia Cezary Rzemek, Prezydent m. Krakowa Jacek Majchrowski, Marszałek Województwa Małopolskiego Marek Sowa, Magnificencja Rektor UJ Wojciech Nowak, ówczesny Metropolita Krakowski Kardynał Stanisław Dziwisz i cały szereg pracowników uczelni, których nie sposób tu wymieniać. To była dla mnie szczególna chwila. Dziś widać efekty słuszności ówczesnych decyzji i determinacji wszystkich zaangażowanych w realizację tej ważnej dla Uniwersytetu i Krakowa inwestycji.

Zapytam też o tytuł doctora honoris causa Uniwersytetu Edynburskiego. Jaki związek łączył Cię z tą uczelnią?

Wspomniałem już wcześniej o pierwszych kontaktach nawiązanych z Uniwersytetem w Edynburgu. Nasz kontakty to przede wszystkim współpraca edukacyjna, na różnych poziomach kształcenia na Wydziale Lekarskim. Pamiętajmy, że to jedyne miejsce na świecie, gdzie w 1940 roku, w okresie trwającej w Polsce czarnej nocy okupacyjnej, podano nam rękę. Został wówczas stworzony Polski Wydział Lekarski dla Polaków, którzy nie mogli studiować w kraju oraz profesorów i nauczycieli, którzy nie mogli uczyć w Polsce. Kustoszem pamięci tego Wydziału, przepięknej karty solidarności międzynarodowej w okresie II wojny światowej, a po niej przykładu ofiarnej i wspaniałej działalności absolwentów tego, rozwiązanego w 1949 roku wydziału, na rzecz rozwoju naukowego i edukacyjnego uczelni medycznych w Polsce, była niemal do teraz nieoceniona dr Maria Długołęcka-Graham, która zmarła nagle i niespodziewanie w październiku bieżącego roku.

Współpraca z dr Marią nad programami edukacyjnymi, referencyjną rolą Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu w Edynburgu, wymianą studencką, itp. były głównym celem moich kontaktów z Uniwersytetem w Edynburgu. Ta międzynarodowa działalność, oprócz oceny wyników działalności naukowo-badawczej, bezsprzecznie przyczyniła się do przyznania mi wyróżnienia, Honorowego Doktoratu Uniwersytetu w Edynburgu.

Które ze swoich osiągnięć i publikacji naukowych uznajesz za najważniejsze?

Myślę, że jeśli musiałbym coś z mojej działalności naukowej wyróżnić, to wspomniałbym badania nad rolą glikanów i mechanizmem katalizy kilku enzymów, ale przede wszystkim wskazałbym stworzenie zespołu, który od lat zajmuje się badaniem w komórkach nowotworowych szlaków sygnalizacyjnych, funkcjonujących odmiennie niż w komórkach prawidłowych, które nie uległy transformacji nowotworowej. Przede wszystkim prowadzonym przeze mnie i kontynuowanym przez obecny zespół badaniom przyświecała idea zidentyfikowania właściwego celu – elementu komórkowej „maszynerii”, którego odpowiednie potraktowanie prowadziłoby do zahamowania procesu nowotworowego. To różne ogniwa metabolizmu komórkowego, od białek adhezyjnych, poprzez kinazy sygnalizacji komórkowej, kaspazy, białka cyklu komórkowego. Najbardziej kompleksowo badaliśmy kadheryny, integryny, wybrane kinazy ich strukturę i funkcje. Realizowałem też w zasadzie pionierskie wówczas prace dotyczące właściwości biomechanicznych komórek nowotworowych, które podjęliśmy z prof. Małgorzatą Lekka z Instytutu Fizyki Jądrowej. To badania podstawowe, trzeba dobrze rozpoznać badane cele, aby jak najbardziej uprawdopodobnić poprawność otrzymywanych wyników. Trzeba wytrwałości, aby nie tracąc nadziei i pomimo licznych rozczarowań, nadal wytrwale poszukiwać. Zespół pracuje, kontynuuje międzynarodowe współprace, a ja już teraz głównie śledzę ich postępy.

Piotrze, przejdźmy teraz do Sali Czerwonej (starej), której wnętrze w 1930 roku szczegółowo opisał Zenon Pruszyński – autor broszury-przewodnika po Jamie Michalika. To właśnie jemu z okazji 25. rocznicy związków z Jamą została dedykowana autolitografia ręcznie kolorowana akwarelą. Po bokach znajdują się autografy wybitnych ludzi z całej Polski. Trzeba się dobrze wpatrzeć, aby odczytać poszarzałe litery: „Wujaszkowi Zeniowi, Protektorowi tej Jamy w dniu Imienin…22 XII 1919”.Sprawia wrażenie – przyznasz –  ten  liczący ponad 100 lat dokument?

Tak. Dzięki takim dokumentom możemy choćby na kilka chwil przenieść się w świat młodopolskiej  epoki, poczuć smak artystycznego polotu, ulec złudzeniu, że dzieje się to wszystko tu i teraz…

Masz rację. Zatrzymajmy się jeszcze na moment przy malowidle ściennym „Pijana Brama Floriańska”, którą na łuku sklepiennym namalował artysta malarz Henryk Szczygliński. Jest odlotowa, prawda?

To istny gejzer fantazji! Zresztą, cały wystrój Sali Czerwonej jest godny wnikliwego przestudiowania zgromadzonych tu dzieł sztuki. Siedziałbym tu chętnie godzinami, ale mnie goni, goni, goni. Dzięki temu każdy powrót do Jamy jest odkrywaniem jej na nowo i zagłębianiem się w fenomenalnym dziedzictwie młodopolskiej bohemy.

A jacy są Twoi ulubieni artyści malarze, muzycy, pisarze, przy których dystansujesz się od naukowych zajęć?

Malarze, to impresjoniści – Claude Monet, przede wszystkim, ale też Eduard Manet, Paul Cézanne, Auguste Renoir, Albert Sisley. Ale lubię oglądać każde malarstwo, daję się wtedy wciągać w świat kreowanych prze twórcę wyobrażeń.

Muzycy, to głównie kompozytorzy włoskiego baroku, Pietro Locatelli, Tomaso Albinoni, Vivaldi, ale i Jan Sebastian Bach, Johann Pachelbel, a także bardzo mi bliski Fryderyk Chopin oczywiście. Doceniam wielu innych, ale słuchać lubię tych wymienionych. Z przyjemnością relaksuję się też przy dobrej muzyce filmowej.

Poeci? Głównie polscy: Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Bolesław Leśmian, Julian Tuwim, Konstanty-Ildefons Gałczyński, ale i wielki Adam Mickiewicz, czy Cyprian Norwid. Nie obojętny mi jest też Wiliam Szekspir – gigant poezji i znawca ludzkiej „duszy”.

Z prozą jest gorzej – zwłaszcza ostatnio rzadziej ją czytam. Łatwiej mi powiedzieć czego nie lubię – horrorów, nie przepadam za tzw. literaturą piękną, której pewnie nie umiem docenić. Wolę powieści historyczne, jako dzieciak i dorastający chłopak czytałem dużo więcej. Lubiłem Aleksandra Dumas, przeczytałem wiele jego „kostiumowych” powieści. Utkwiła mi w pamięci książka o polskich lotnikach II wojny światowej: Sprawa honoru Lynne Olson i Stanley Cloud. Silny wpływ na moje postrzeganie świata wywarł Albert Camus: Obcym i Upadkiem, a raczej wszechświata Hoimar von Ditfurth swoim tryptykiem: Dzieci Wszechświata, Na początku był wodór, Duch nie spadł z nieba. A w doskonały nastrój wprowadzają mnie za każdym razem wspomnienia szkockiego weterynarza okresu międzywojennego Jamesa Herriota: Wszystkie stworzenia małe i duże.

Usłyszałam kiedyś w Twojej rozmowie, że „życie jest żartem”. Co miałeś na myśli?

Potraktuj to jako protest song, przesyconą sarkazmem i bólem prowokację w reakcji na obserwację egzystencjalnych zmagań bezradnego człowieka, „pyłku” zawieszonego w bezmiarze wszechświata. Reakcji na obserwacje niezawinionych, nierzadko potwornych cierpień, ale i niczym nie uzasadnionego nadęcia, śmieszności, braku głębszego zrozumienia dla każdego z ludzkich istnień, że wszyscy w gruncie rzeczy doświadczamy tego samego. Nierzadko nadymamy się, zaczynamy być śmieszni, a nawet niebezpieczni i nagle jakaś nieprzewidziana „igiełka” przekuwa ten balon sztucznej powagi uzmysławiając kruchość istnienia i prowokując myśli o jego bezsensie. Coś z nas żartuje, a im bardziej szarżujemy, tym bardziej narażamy się na nieuchronną kolizję z rzeczywistością, na śmieszność. Istnienie wymaga od nas dystansu, zwłaszcza do samych siebie, aby z godnością przejść przez coś, co nazywamy życiem. Byłem fanem Andrzeja Munka, wybitnego reżysera, może on tchnął we mnie koncept „zezowatego szczęścia”.

Nie wybaczyłbym sobie, gdybym tutaj nie odwołał się do jednego z najważniejszych dla mnie wierszy: Szukają bóstwa, który napisał jeden z częstych michalikowych gości w okresie świetności Jamy, Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Wracam do niego często, jak do busoli, gdy czuję się zagubiony w gąszczu istnienia:

Szukają bóstwa

Szukają bóstwa: jedni z nich w popiele
nurzając głowy i ścieląc się w kurzu
przy marmurowych posągów podnóżu
albo w posępnym, milczącym kościele;

inni ku niebu skroń podnosząc śmiele,
w słońc życiodawczych promienistym różu,
w gór, oceanom ochronnym przedmurzu,
w mądrym i dobrym wszechstworzenia dziele;

inni, spokojni, cisi, zadumani,
w nieogarnionej szukają go głuszy,
w nieskończoności bezdennej otchłani –

tak od początku swojego istnienia
wszędzie szukają bóstwa bez wytchnienia,
tylko go w własnej nie szukają duszy.

                          ( Poezye, T.3,1900, s.26)

Piotrze, Tetmajer byłby dumny, że po 123. latach przywołałeś ten wiersz, który może być drogowskazem dla wielu z nas. Dziękuję Ci bardzo serdecznie za poświęcony czas, za to że oderwałeś się od zajęć na naszej Alma Mater. Pozostaje tylko uśmiechnąć się do zdjęcia, które upamiętni naszą rozmowę i wtopimy się w ruchliwy pejzaż ulicy Floriańskiej…

* Więcej znaczy rozum niż siła!  (cytat pochodzi z Elegii poety Maximianusa żyjącego w VI w.).

Jama Michalika, Sala Fryczowska (Zielona), dn. 05.12.2023

Piotr Maria Laidler – urodzony 12.01.1949 w Krakowie. Biochemik. Emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mgr chemii – absolwent Wydziału Mat-Fiz-Chem (1971), prof. dr hab. nauk medycznych (2004). Od 1973 zatrudniony na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej im. M. Kopernika (do 2003)/Collegium Medicum UJ (do 2023). Staże/szkolenia za granicą w USA (1981-1983) i Niemczech (1988-1989). Dyrektor Instytutu Biochemii Lekarskiej AM/UJ CM (1996-2004), Kierownik Katedry Biochemii Lekarskiej UJCM (2005-2019). Prodziekan Wydziału Lekarskiego UJCM (2002-2008), Przewodniczący Rady Szkoły Medycznej dla Obcokrajowców UJCM (2002-2012). Prorektor UJ ds. Collegium Medicum (2012-2016). Sekretarz Konferencji Rektorów Uniwersytetów Polskich (2016-2020). Członek Komitetu Naukowego Institute for Advanced Studies, Orleans, Francja (2016-2021). Członek Polskiego Towarzystwa Biochemicznego (od 1978) i jego Wiceprezes (2022-), Congress Counsellor Federacji Europejskich Towarzystw Biochemicznych (FEBS; 2021-). Prezes Stowarzyszenia Absolwentów UJ (2019-). Autor/współautor ponad 130. prac naukowych z biochemii, biologii komórki i molekularnej oraz rozdziałów w monografiach i podręcznikach dla studentów. Nagrodzony Złotym Krzyżem Zasługi, licznymi nagrodami za działalność naukową i edukacyjną, Honorowy Doktorat Uniwersytetu (Hon. DSc) w Edynburgu (2016), laureat Laudacji Studenckich Samorządu Studentów UJ za wybitne osiągnięcia (2017).

Jama Michalika, Sala Czerwona (stara)
Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko