Marek Wawrzkiewicz w swoim ostatnim wyjątkowym tomie poezji podarował nam taki oto wiersz, ważny wiersz, który chętnie dopiszę do mojego cyklu pod tym właśnie tytułem:
Być poetą
A co to znaczy?
Znaczy nieść w sobie wiersz
Albo zamiar wiersza –
Nadzieje, że się spełni.
Nieść ciężar, który
Nic nie ważąc,
Przecież jest.
Łowić słowa, które
Jeszcze nie istnieją
I może nigdy ich nie będzie.
Mieć żarliwą wiarę
Pełną zwątpień.
Nie mieć pewności,
Ale przeczuwać – to
Tak samo ważne.
Zachwycać się,
Co najwyżej w połowie.
Ufać, że ktoś zawoła.
Choć prawie nikt nie woła.
Maj 2023
Dlaczego nikt nas nie woła. Prawie nikt. Ten wiersz nie trafi na maturę, gdyż jest zbyt trudny dla współczesnego maturzysty. Trudny dwojako. Ministerstwo nie zrozumie i ustali idiotyczny klucz słowny, a młodzież zrozumie, ale nie będzie w stanie się w ów klucz wmontować, jak zwykle zresztą, stąd poezję na maturach wybiera promil piszących, cóż, takie czasy, w których ministerstwa produkują siłę roboczą dla kwitnącej gospodarki, zwłaszcza korporacyjnej. Ministerstwa, które zakazują myśleć i to myśleć po swojemu. Przecież myśleć trzeba społecznie, tak jak nakazuje poprawność myślowa i poglądowa. Tak jak nakazuje klucz (do sukcesu). A sukces jest przecież miarą wszystkiego, miarą wszechmiar i miarą pozycji. A poezja? Poezja to sprawa osobista, intymna, prywatna, jak bóg, Bóg i bogowie.
Dlatego też nikt nas nie woła i wołać nie będzie, w świecie, w którym woła się tylko pięknych i bogatych, w którym woła się popularnych i krzyczy się – w zdrowym ciele zdrowy duch. Przy czym zdrowe ciało, to ciało zdrowe fizycznie, a społeczeństwa zaczyna mieć ogólnie problem ze zdrowiem psychicznym, ale to też sprawa prywatna, intymna i osobista, jak wszystkie sprawy wstydliwe.
Dlaczego rośnie odsetek nie radzących sobie psychicznie z tak pojmowaną rzeczywistością? Dlaczego rośnie odsetek samobójstw, zwłaszcza wśród najmłodszych i najstarszych? Dlaczego zwichrowana psychika coraz silniej daje się nam we znaki skoro jest tak cool? No i wreszcie znów – dlaczego nikt nie woła?
Jeśli nadal się ze mną nad tym zastanawiacie, być może odpowiedzią jest wiersz Bohdana Wrocławskiego, wiersz potężny, epokowy, niejako uświęcony słowem obficie i mądrze:
Na schodach rzymskiego senatu
Karolkowi
Odkąd zmyto krew ze schodów rzymskiego senatu
Brutus stał się nieśmiertelny
cywilizacja bogatsza
nikt nie przypuszczał że w życiu
może być coś ważniejszego niż republika rzymska
świat nadal odwiedzali uzurpatorzy
umierała miliony razy miłość
atakowali Germanowie
budowali nową cywilizację – każdy chciał
być wodzem najnowszej demokracji
i wygrać wojnę w imię pokoju
tymczasem wieśniacy
niespokojnie spoglądali w niebo
kruszyli suchą ziemię w palcach
i kłaniali się niżej niż zachodzące słońce
to w ich zgiętych plecach poeci odnajdowali natchnienie
a filozofowie spokój ciągle umykającego czasu
któregoś roku zbyt wcześnie opadły liście kasztanów
wszystkim wydawało się
że to umiera niespokojna Europa
nikt wtedy nie odgadł drogi do nowego lądu
nikt nie zbudował wieży w zamku fromborskim
z której Kopernik o twarzy ascetycznego anioła
patrzył w krążące dookoła słońca planety
i chociaż wieki mijają wolniej
niż stygnący na mrozie Syberii kubek gorącej wody
lub marznąca w tym samym czasie
krew zastrzelonego
to nam tworzącym siebie odejścia wydają się zbyt szybkie
a śmierć bardziej spragniona niż nagrzane w południe
piaski Sahary
dlatego przyspieszamy nasze kroki
biegnąc w zdumieniu ogromnym zaczynamy gubić szczegóły
ktoś z głębi poza nami podpowiada nam odgaduje
kolory naszych myśli
dziwne coraz częściej
godzimy się na to niechętni obolali i wiemy
znów
zakwitną akacje niebem przelecą klucze kormoranów
ich cień prześliźnie się po ziemi
nie do odtworzenia
zapamiętaj tam jest twój dom twoje codzienne wzruszenie
dzieci biegające z krzykiem mew w cieniu krzewów
skrzypiąca huśtawka autobus przejeżdżający przez
środek drzemiącej Europy pusty bez pasażerów
którzy dawno opuścili już szlaki odkrywców
słychać równomierny rytm jego serca – wtedy
na krańcach Sycylii trwa sjesta wieśniacy opadają
w głębokie krzesła w dłoniach trzymają kapelusze
chroniące przed słońcem ale i ono płaskie jak naleśnik
przylepiony do niebiańskiej patelni stanęło w miejscu
przeminęły już dynastie
kto miał umrzeć ten umarł a kto ma się urodzić
ten czeka ściśnięty w tłumnym niepokoju poczekalni
i palcami ślepca błądzi po nakłutych kartkach papieru
jutro będzie twoim synem w najczystsze popołudnie dorośnie
sczerwienieją norweskie fiordy jak błękitna krew
w czasie rewolucji francuskiej
morze stanie się zbyt chłodne i zachłanne
wtedy staniesz z nim na łodzi
będziecie wyławiać wędką skaczące do nieba łososie
historia wyda się zbyt odległą
a napływający mróz będzie ważniejszy
niż pełne trwogi łupieżcze wyprawy Wikingów
wydawać się to może dziwnym nikt bowiem
nie powraca z bladego świtu miejskich bibliotek
są one snem wiecznym ich nienawiść jest bardziej zaraźliwa
niż wszelkie mijające dżumy świata
a miliardy literek nigdy nie zatracają spokoju
w tym wnętrzu czujesz puls liczysz go jest wolniejszy
i odleglejszy niż światła pędzącego w nocy pociągu
dlatego pełen chęci zdumiony nawiedzającą cię odwagą
wysiadasz na pierwszej z brzegu stacji
zaspanymi oczami czytasz nic nie mówiącą ci nazwę
potem wykrzykujesz ją prosto w mrok
jest nadzwyczaj próżna i pusta aby zechciało powtórzyć ją echo
przypadkowy mężczyzna opowiada ci o cmentarzu bohaterów
którzy ułożyli ciała wzdłuż podmiejskiej promenady
trwa zbyt duży wiatr abyś mógł zrozumieć jego słowa
pełen gorączki próbujesz ucieczki na odległe łąki
w śnie widzisz na niej wszystkie kwiaty dzieciństwa
ktoś dorosły w tobie zabrania je zrywać
nie chcesz się z tym zgodzić
obawiasz się swego buntu
zatem spisujesz ich nazwy starannie rysujesz
pośrodku kartki własne pragnienia
być może rozniosą je chmury
jesiennego krajobrazu a być może na zupełnym progu wiosny
umrą ucięte przypadkowym nocnym przymrozkiem
tak umierają w poddaszowych pracowniach kaszlący
artyści
i ich odwieczny strach przed niepamięcią
ale inni tańczą wzdłuż Półwyspu Iberyjskiego muzyka
wrze jak krew spragnionego radości życia torreadora
krok taneczny jest zbyt hardy i śmiesznie mały
dlatego najodleglejsze oceany zamykają się w dłoniach
wciąż żywych i wiecznie spragnionych
tej samej
jest noc przez najsmutniejsze zakamarki jej ciała
słychać niezbyt odległą kanonadę na Kaukazie
i na Bliskim Wschodzie
twoje dzieci śpią wśród rozrzuconych krasnali
i pluszowych misi
kiedy się obudzą
zaczniesz opowiadać im o schodach rzymskiego senatu
Nikt nie woła, bo nikt się nie buntuje. Obawia się swojego buntu. Biblioteki usnęły snem wiecznym, tylko muzyka wrze jeszcze jak krew spragnionego, a wszyscy poczynamy być dziś coraz mocniej spragnieni … chcemy czegoś więcej, czegoś ponad chleb i igrzyska, czegoś ponad nami samymi podniesionymi do rangi ołtarza i czegoś poza horyzontem. Na schodach rzymskiego senatu już nie krew spływa, ale szambo, które wybija tu i tam, wybija regularnie i coraz częściej i coraz silniej zatruwa nam powietrze i wizje.
W świecie, w którym poeta nie może być poetą, poeta zamiata podłogę, poeta czyści latryny, poeta już nawet nie ścina drzew (jak Stachura) – poeta stał się śmieciarzem stworzenia i bytu, najniższym społecznie bytem zbędnym jak przeterminowany produkt nikomu niepotrzebny.
I mamy oto dwa wiersze. Wiersz maleńki i wiersz monumentalny, świat który przeminął, skończył się, unicestwił i świat za oknem, XXI-wieczny potworek z patosem śmieciowym i zdefraudowaną popkulturą, którego obydwa wiersze równoznacznie nie pojmują i jednomyślnie w niego nie wierzą – w ten świat, świat bezdusznie ogłupiały, prymitywny jak nigdy pomimo technicznych fajerwerków i cyfrowej realności komunikacji. Jak w nim … być poetą, przecierać szlaki odkrywców, zachwycać się, ale tylko w połowie.
Jestem też Karolkiem, tak się czuję, opowiadam o schodach rzymskiego senatu, nie rozumieją, czytam wiersze, nie pojmują, czytam o wierszach, nie wierzą, zakolegowałem się z mnie podobnymi efemerydami ludzkości – im też nie wierzą, nie słuchają, nie wołają. Niezależnie od płci, wieku, doświadczeń i mądrości. Poezje im nie są potrzebne do rozrywki. Rozrywka musi być lekka, łatwa i przyjemna, w razie czego można wciąż gdzieś i od czegoś uciekać. Kompulsywnie, ciągle, gdziekolwiek, nawet w święta, od świat i przez święta. Święta? A co to takiego? Winter holidays?
Mój bunt i Twój bunt. Jak te dwa wiersze, dwa światy, a jakby jeden, ale już w innej, nowej bajce. Nikt nie woła, gdyż dziś się już nie woła, dziś wołanie weszło w siebie – i woła: ja, ja, ja. Świat wiruje wokół mnie i ja muszę być w jego epicentrum. Wołać nie wypada.
Czy wiersz może być przewodnikiem? Czy może nas prowadzić? Pomóc nam? Odpowiedzieć na jakieś wątpliwości, pytania, dylematy? Czy wiersz jest ważny?
Nadchodzi Nowy 2024 Rok, kolejny rok XXI wieku. I nowa krew na schodach rzymskiego senatu, którą znowu ktoś dobrotliwy zetrze, zanim przyjadą kamery. Znów prawie nikt nie zawoła, a być poetą będzie jeszcze ciężej. Oczywiście życzę Wam, aby było całkowicie odwrotnie.
Andrzej Walter