Irena Kaczmarczyk rozmawia z Agnieszką Grochowicz

0
170

Z Jamy Michalika

NA WYSPIE KRAKÓW

Agnieszka Grochowicz i Irena Kaczmarczyk

Irena Kaczmarczyk:  Agnieszko, zdradziłaś Warszawę (?) i przeniosłaś swoją „prywatną stolicę” do Krakowa? Kiedy to nastąpiło i czym Kraków Cię oczarował? Czym przekonał, że właśnie pod Wawelem powinnaś mieszkać i realizować swoje pasje artystyczne?         

Agnieszka Grochowicz:  To nie zdrada…raczej pewne zakręty losu. Kiedy wróciłam w okolicy osiemnastych urodzin do Polski po pięcioletnim pobycie w Australii, nie za bardzo potrafiłam się odnaleźć na nowo w Warszawie. Właśnie – s i ę odnaleźć. Siebie. Poszukiwania były interesujące i niewątpliwie mnie wzbogaciły wewnętrznie. Zostawiły też wiele ciekawych wspomnień. Na przykład dwa lata na wydziale Wiedzy o Teatrze i spotkanie z bardzo ciekawymi pedagogami… Studia były interesujące, ale ciągle chodził mi po głowie teatr w praktyce, którego nigdy wcześniej, mimo cichych chęci nie „spróbowałam”. Chyba intuicyjnie czułam, że tam się będę mogła „pootwierać” – w Australii do głosu doszła samotnicza i raczej intelektualna część mojej osobowości, która pozamykała mnie trochę na świat, a otworzyła bardzo silnie na życie wewnętrzne. Postanowiłam poszukać równowagi….w teatrze! Tak. Zawsze miałam karkołomne pomysły, ale osiągnęłam swój cel, choć droga do niego nie należała do najłatwiejszych. Najlepsza szkoła teatralna, moim zdaniem, była w Krakowie, w dodatku podczas jednej z teatrologicznych wycieczek na Lunatyków Krystiana Lupy do Starego Teatru poczułam nieuchwytną magię tego miasta i poczułam, że moje miejsce mogłoby być…na przykład… właśnie tu. Tak się też z czasem stało. A potem już bardzo nie chciałam stąd wyjeżdżać.         

Warszawa jednak pozostaje moim gniazdem, tam są moje korzenie, mieszka tam większość mojej rodziny, mam związane z Warszawą różne piękne wspomnienia i ciągle tworzę nowe. To bardzo dynamiczne i interesujące miasto, gdzie nowoczesność splata się harmonijnie z przeszłością.

Przyznasz, mury Krakowa są wyjątkowo magnetyczne. Mnie też zwabiły. Andrzej Sikorowski w piosence Nie przenoście nam stolicy do Krakowa śpiewa: U nas chodzi się z księżycem w butonierce/ U nas wiosną wiersze rodzą się najlepsze/ I odmiennym jakby rytmem/ U nas ludziom bije serce/ Choć dla serca nieszczególne tu powietrze.      

Czy czujesz ten inny rytm serca? A jeśli tak, to w jakich okolicznościach?     

Zawsze mi się wydawało, że w Krakowie czas płynie inaczej. Wolniej. Teraz, jednak trochę się pozmieniało. Tłum w weekendy wokół Rynku i okolic jest dla mnie nie do wytrzymania. Dzięki Bogu pracuję w wolnym zawodzie, co oznacza, że np. weekendem bywają dla mnie często dni inne niż sobota i niedziela. Czas na pewno płynie i wolniej, i przyjemniej podczas kawiarnianych rozmów z ciekawymi rozmówcami, a miejsc, gdzie można przycupnąć i pogawędzić w Krakowie nie brakuje – Piwnica pod Baranami, Vis a Vis, Dym, Rio, Księgarnia Kurant, Camelot. Krakowowi poświęciłam też dwie ważne dla mnie piosenki. Pierwsza  – Na wyspie Kraków, do której piękną muzykę napisała Ewa Kornecka, to było takie moje wyznanie miłosne w stosunku do tego miasta, jego osobności. Nazwałam go w tej piosence „ostatnim światem na obłoku”. Czy on jeszcze istnieje? W jakimś sensie tak, ale świat bardzo się pozmieniał odkąd tu przyjechałam 23 lata temu. Także ten krakowski. Na każdym kroku w obrębie Rynku są sieciówki – Żabki, Starbucksy, McDonaldy i inne. Uważam, że w tym miejscu powinny być formy związane z Krakowem, w jakiś sposób dla niego charakterystyczne. Po co być jak wszyscy? Zlikwidowano też już jakiś czas temu Kino „Ars”, a Kino „Wanda” zniknęło w pierwszym roku mojego pobytu w Krakowie. Także Wola Justowska już nie jest tak cicha jak kiedyś… podobno to dobrze, że miasto się rozrasta, ale ja zawsze najbardziej ceniłam jego kameralność i nadal w miarę możliwości jej szukam. I czasem znajduję, bo dzięki Bogu wciąż jest gdzie, choć to wcale niełatwe. Myślę, że każde z nas jest lub może być współtwórcą pewnego klimatu, poszukiwaczem momentów, chwil, zachwytów. Z tym, że jest coraz więcej utrudnień. Rzeczywistość skrzeczy, jak to skonstatował kiedyś Wyspiański. 
Jak to ze sztuką wielkich umysłów – nadal aktualne.  

Wspomniana przez Ciebie ważna piosenka Na wyspie Kraków zasługuje na przypomnienie/ wyróżnienie. Zacytujmy więc jej słowa, bo pięknie jest czasem wyjść z ram:

           
Na wyspie Kraków

Na wyspie Kraków nic się nie zmienia
od wczoraj, od zawsze,
od roku wciąż moda
na święty spokój
wódeczkę i smugę cienia

Na wyspie Kraków nic się nie zmienia
choć świat pędzi jak szalony
choć mylą się świata strony
tu ciągle trwa czas zamyślenia…

Matko Boska Krakowska
od gołębi na Rynku
od wariatów i szynków
od ulic aureoli
i od serca co boli
i od serca co boli
od zaułków, piwnic i lochów
przytul ten świat 
przytul ten świat 
krakowski świat na obłoku
przytul ten świat
ostatni świat na obłoku

Na wyspie Kraków śpiewają nam
o tym, co w nocy wyśnili…
że warto umrzeć dla chwili
że pięknie jest czasem wyjść z ram…

W Vis-à-vis – kultowym krakowskim barze napisałaś również świetną piosenkę dla Piotra Skrzyneckiego: Jeszcze przed chwilą był w Vis-à-vis . Kim był dla Ciebie twórca i konferansjer kabaretu Piwnicy pod Baranami?

Skrzynecki stał się częścią świadomości zbiorowej Krakowa, jednym z jego naczelnych magów. Był intensywną postacią, która wywierała ogromny wpływ na swoje otoczenie, i robi to nadal. Wiele z moich muzycznych pasji przejęłam od moich Rodziców. Mieliśmy płyty winylowe Piwnicy w naszym warszawskim mieszkaniu; o tym, kim jest Skrzynecki dowiedziałam się od Mamy. Był też, dość długo, dobry czas w Telewizji Polskiej dla piosenki, która wtedy była dziedziną ambitną w całej swej różnorodności. Akurat jak wróciłam z Australii w telewizyjnej Dwójce można było często oglądać Piwnicę pod Baranami czy benefisy z Teatru Stu.

Nie pamiętam, czy piosenka napisana była w Vis a Vis, ale na pewno zainspirowana była pewnym przepływem świata i czasu u brzegu tej kawiarni. Świat płynie, Vis a Vis jest wieczne – można by mieć nadzieję. Ale i tu jest pęknięcie, bo co jakiś czas, przy stoliku tamtym, czy tamtym kogoś zabraknie. W stosunkowo małej zbiorowości znikanie/zanikanie jest widoczne.

„Jaka szkoda”, jak śpiewa Leszek Długosz… 

A czym jest Piwnica pod Baranami, z którą współpracujesz?

Współpracuję – poprzez moje dość regularne indywidualne recitale. To zaszczyt, że w miejscu jakby nie było legendarnym można snuć też jakąś swoją opowieść. To dobre mury, a w powietrzu jest magia i dobre duchy. A pomyśleć, że kiedyś, zresztą przez wiele lat, legenda tego miejsca tremowała mnie tak, że nie śmiałam nawet zejść na dół. Zrobiłam to dopiero koło 30. roku życia!

Piosenki jako zjawiska – kiedy jeszcze nawet nie śniłam o tym, że mogłabym być częścią środowiska muzycznego – uczyłam się z płyt m.in. na twórczości postaci związanych z Piwnicą: Zygmunta Koniecznego, Andrzeja Zaryckiego, Stanisława Radwana, Zbigniewa Preisnera, Ewy Demarczyk, Anny Szałapak, Beaty Rybotyckiej, Grzegorza Turnaua, Jacka Wójcickiego, Leszka Długosza, Krystyny Zachwatowicz, Mieczysława Święcickiego…W Piwnicy gramy najczęściej przy pełnych salach i życzliwej publiczności. Odpukać!

Gdzie w Krakowie oprócz Piwnicy pod Baranami można usłyszeć recitale Agnieszki Grochowicz? W jakich miastach w Polsce?  

W krakowskich centrach kultury – Krakowskim Forum Kultury, Nowohuckim Centrum Kultury, Centrum Kultury Podgórza. We wcześniejszych latach w Dworku Białoprądnickim i Loch Camelot. Mamy też na koncie występy w klubach jazzowych Harris, Piec Art i U Muniaka. Zostaliśmy  zaproszeni z recitalem brechtowskim przez Instytut Goethego, a także współpracowałam w tym roku z Domem Norymberskim. 

Graliśmy również w wielu miejscach w Warszawie, w sopockim teatrze Atelier im. Agnieszki Osieckiej, Filharmonii Opolskiej, Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów…  

 Od morza do Tatr. Lista jest długa.

Jesteś wokalistką, kompozytorką i autorką tekstów. Tekstów niebanalnych, do których muzykę piszą czołowi kompozytorzy. Zygmunt Konieczny uważa Cię za jedną z najlepszych wokalistek w Polsce. Z którymi kompozytorami współpracujesz?

Miałam zaszczyt i przyjemność napisać piosenki z Andrzejem Zaryckim, Jerzym Derflem, Zygmuntem Koniecznym, Ewą Kornecką, Włodzimierzem Nahornym, Januszem Grzywaczem, Mirosławem Czyżykiewiczem, Hadrianem Tabęckim, Aleksandrem Brzezińskim, Dawidem Sulejem Rudnickim, Dariuszem Szwedą. Czasem także, choć rzadziej niż częściej, piszę muzykę sama.

Ile Agnieszka Grochowicz ma na swoim koncie autorskich piosenek? Którą z nich lubi i ceni najbardziej? Proszę, przywołaj fragment ważnego dla Ciebie tekstu.

Myślę, że około 120-u… Nie wiem czy mam ulubioną. Każda powstała z potrzeby serca, nadaktywnego zmysłu obserwacji i analizy. Tematem pojawiającym się regularnie w tym, co piszę, jest niewątpliwie przemijanie. Fascynacja tym zjawiskiem i pełna niezgoda na nie. To jedna z nielicznych dziedzin, gdzie nie za bardzo można pokonać mur pracując nad sobą… Chociaż, zapewne można próbować pracować nad umysłem, aby pogodzić go z tą tematyką. Bliska jest mi z pewnością piosenka napisana z panem Andrzejem Zaryckim Nadejdzie Czas, która zaczyna się słowami: Nadejdzie kiedyś taki czas/ Zabraknie nas, zabraknie was/ Zostanie tylko pusty pokój/ I…. święty spokój, święty spokój…. Napisałam też z Jerzym Derflem piosenkę Dawno nie było tu Pani M… jest mi bliska, bo udało mi się napisać o Nadziei, a to przecież trudno-uchwytny temat. To opowieść o miłości, której chwilowo nie ma w naszym życiu, końcówka brzmi: Lecz myślę ma na szyi klucz/ Do klatki serca wpółotwartej/ I adres mój w notesie ma/ Choć jest już stary i wytarty/ Cóż przecież urlop ludzka rzecz/ Odnajdzie się więc zagubiona/ I wszystkie trzy powrócą tu/ Wiara, Nadzieja…. no i Ona.

Ujawnisz, gdzie i kiedy ogarnia Cię natchnienie? Jakich piosenek słuchasz w domu?          

Przychodzi nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego, nie wiadomo na ile i nie wiadomo kiedy znika. Myślę, że w gruncie rzeczy to tzw. natchnienie to podświadomość. Nie wiem…tak jak morze wyrzuca na brzeg różne rzeczy, tu podobnie. Jakieś przemyślenia, tęsknoty, lęki, natręctwa, marzenia. A piosenek słucham bardzo różnych. Oczywiście klasyki polskiej piosenki – Osiecka, Młynarski, Kofta, Przybora, Hemar. Klasycznej Piwnicy pod Baranami. Piosenek z repertuaru Ewy Demarczyk, kompozycji Zygmunta Koniecznego, Andrzeja Zaryckiego i Stanisława Radwana. Grechuta to taki mój anioł stróż muzyczny, uspokaja mnie. Cenię bardzo Mirka Czyżykiewicza. Uwielbiam jak śpiewa Lora Szafran. 

Z zagranicznych twórców – Leonard Cohen i standardy jazzowe – Ella Fitzgerald, Billie Holiday, Louis Armstrong. Muzyka świata – Yasmin Levy. Tanga argentyńskie. Beatlesi.

Klasyka – szczególnie Bach, Handel,Vivaldi, Schumann, Schubert, Brahms. No i opera. Handel, Verdi, Bellini, Donizetti.

Mam też ukochanych wykonawców – pianistka Marthę Argerich i sopranistka Kiri Te Kanawa rozpoczynają tę niezwykle długą listę.

Wolisz śpiewać własne teksty, czy kompozycje innych autorów? Których?

To są dwa różne doświadczenia. Śpiewanie „siebie” jest trochę jak auto-psychoanaliza, ale i przez to czasem nieco męcząca. Dzięki Bogu większość moich piosenek została obdarzona muzyką przez kompozytorów, którzy nadali im też cechy swojego świata, a więc punkt widzenia ulega poszerzeniu, tak to nazwijmy.

Śpiewanie piosenek innych autorów to z kolei wejście w świat ich wrażliwości i wyobraźni językowej. Nazywają świat inaczej, używają innych skojarzeń, innych środków. Człowiek wyrusza więc w swego rodzaju ożywczą, literacką podróż wraz z tymi tekstami. No i jest szansa spotkać kompozytorów, z którymi nie miałam jeszcze lub nie będę miała nigdy szansy się spotkać, choćby Komeda…

Pielęgnacja tradycji w naszej dziedzinie piosenki literackiej jest dla mnie czymś niezwykle istotnym. Te piosenki to dobro i należy zrobić wszystko, żeby nadal żyły w świadomości słuchaczy, żeby mogli się nadal w nich przejrzeć, żeby mogły ich ukoić lub wyjść naprzeciw ich przemyśleniom w odpowiedniej chwili. Wiem, że pielęgnacja tradycji była bardzo ważna np. dla Wojciecha Młynarskiego – wystarczy wspomnieć jego słynny spektakl w warszawskim Ateneum poświęcony twórczości Mariana Hemara. Przybliżał też twórczość twórców obcojęzycznych –  m.in. Jacquesa Brela, Włodzimierza Wysockiego tłumacząc na język polski ich utwory. 

Ogromnym zainteresowaniem cieszą się Twoje Koncerty Piosenki Francuskiej. Piosenki z repertuaru Édith Piaf, Jacquesa Brela, Juliette Greco, Dalidy…czy wymieniłam wszystkich? Wykonanie coverów francuskich piosenek na promocji mojego polsko-francuskiego tomiku poezji Déjà vu było prawdziwą ucztą. Skąd u Ciebie zamiłowanie do języka francuskiego i repertuaru sławnych wokalistów francuskich?

Jeszcze Brassens i Yves Montand. Jak już wspomniałam, ogromna część moich pasji muzycznych została zainspirowana, podsunięta przez moich Rodziców. Tak więc pewnego dnia w domu podczas naszego pięcioletniego pobytu w Australii pojawił się podwójny album Edith Piaf.To nie mogło skończyć się inaczej jak totalną fascynacją. Języka francuskiego, jak i zresztą niemieckiego, zaczęłam się uczyć po angielsku w szkole w Australii, naturalnie po tym jak go opanowałam, zresztą prawie od zera. Australijska telewizja emitowała znakomity kurs języka francuskiego, który nagrywaliśmy na kasety wideo. A potem odkrywałam kolejnych francuskich twórców, chyba już w Polsce. Pewna płyta z mniej znanymi piosenkami Edith Piaf towarzyszyła mi w niełatwym pierwszym roku w Krakowie, kiedy to wyfrunęłam z gniazda rodzinnego. To są takie trudne momenty formatywne. Dodawała mi otuchy, słuchałam jej raz po raz.

Potem poznałam także polskie tłumaczenia wielu z tych piosenek. Mamy szczęście do pięknych tłumaczeń Wojciecha Młynarskiego, Andrzeja Ozgi, a nawet kilku Jeremiego Przybory. Sama przetłumaczyłam także piosenkę z repertuaru Dalidy: Człowiek by nie być sam. Jej postać przybliżył mi film Lisy Azuelos: Dalida. Skazana na miłość. Znakomity, wspaniale pomyślany i zagrany film. Ta piosenka chyba najtrafniej opisuje esencję jej życia i walki z samotnością, która ją pokonała. Byłam bardzo poruszona tą historią. Piosenkę przetłumaczyłam niemal „automatyczną ręką”. To są właśnie te momenty natchnienia.

Repertuar francuski ma do siebie to, że są to piosenki „o czymś”. Zawsze jest tam jakaś wartościowa myśl, opowieść, towarzyszące im emocje, no i melodia, zazwyczaj piękna. Czegóż chcieć więcej?

Piosenka Kołysanka Niestosowne Sny z tekstem i muzyką napisaną wspólnie z kompozytorem Dawidem Rudnickim zajęła 1 miejsce na Alternatywnej Liście Przebojów Radia Kraków. Jak pisze się wspólnie tekst i muzykę? Jak wygląda taka kolektywna praca?

W tym wypadku tekst był mój, podobnie jak melodia. Dawid wzbogacił ją o harmonię i jazzowy groove podczas prób, tym samym stając się współtwórcą utworu, jego muzyki. Nie byłby tym, czym jest bez wkładu naszej dwójki. Poza tym, zazwyczaj piszę tekst, on trafia do kompozytora, po czym ten lub ta komponuje muzykę. Bardzo rzadko – w drugą stronę, tzn. dostaję muzykę i piszę do niej tekst. A czasem już pisząc tekst równolegle powstaje do niego muzyka w mojej głowie. No i tak.

W 2007 roku byłaś stypendystką Miasta Krakowa w dziedzinie Teatr i Sztuka Estradowa. Byłaś zwyciężczynią ogólnopolskich festiwali piosenki artystycznej. Finalistką Sydney Morning Herald Young Writer of The Year Competition. Opowiedz o swoich sukcesach. Które sprawiły Ci największą radość?

Wszystkie po kolei. Każdy pozwalał na kolejnym etapie uwierzyć w siebie. Na kolejną chwilę.To miłe, ponieważ ściśle powiązane jest z wychodzeniem do ludzi ze sobą, ze swoim życiem wewnętrznym, wrażliwością, obserwacjami, przemyśleniami, intymnością jaką jest forma, wybór formy w którą to wszystko zostaje ubrane. To trochę takie światełko w tunelu, znak, że być może idziesz w dobrym kierunku. Jednak przecież z drugiej strony, nikt tego światełka nie obiecuje, nie zapewnia, idziesz tą drogą bo tak wybrałaś, światełko nie jest wpisane w umowę…Z drugiej strony, przynoszą je regularnie spotkania z publicznością. To skomplikowane, szczerze mówiąc. Ale wracając do meritum. Wszystkie wymienione przez Ciebie wydarzenia przyniosły mi wielką radość. Jestem też bardzo szczęśliwa, że udało mi się napisać piosenki z kompozytorami, których przez lata podziwiałam i nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek spotkamy się na płaszczyźnie współ-twórczej. W najśmielszych fantazjach bym na to nie wpadła. Dane mi także było wystąpić z Włodzimierzem Nahornym i to wykonując piosenki z moim tekstem do Jego muzyki. Na co dzień współpracuję zaś z wybitnym basistą Antonim Dębskim znanym z najlepszych polskich składów jazzowych i rewelacyjnym pianistą Jarkiem Olszewskim, z którymi można muzycznie konie kraść. A ostatnio spełniłam też swoje wielkie marzenie i przygotowałam recital z Bogdanem Hołownią, naczelnym lirykiem polskiego fortepianu jazzowego.

A ta historia australijska to był mój pierwszy sukces literacki. W języku angielskim zresztą. Nastąpił rok przed maturą, po trzech latach od przyjazdu, a trzeba powiedzieć że na początku ledwo tym języku mówiłam. Zawzięłam się jednak straszliwie, cały pokój oklejony był kartkami ze słówkami. Potem pomagałam native speakerom zrozumieć co pisał Szekspir, no i zgłosiłam swoje pierwsze opowiadanie po angielsku do konkursu. Wysłałam je w ostatniej chwili faksem. Zostałam wybrana jako jedna z kilkunastu osób na 4700 osób. Wygrałam regionalne eliminacje, był wywiad w lokalnej gazecie, wywiad dla polskiego radia z Sydney, a potem członkowie jury na boku powiedzieli mi, że miałam nieoficjalne drugie miejsce, choć drugie było nieprzewidziane. Był spór w jury.

Agnieszko, myślisz o wydaniu poetyckiego tomiku z własnymi wierszami? To wysokiej literackiej próby poezja. Co Cię inspiruje? Czym chcesz podzielić się z czytelnikiem?

Dziękuję…To byłoby bardzo miłe i chyba ucieszyłoby bywalców moich koncertów. Słowo drukowane pozwala na intymny, niczym niezakłócony kontakt z czyjąś myślą. 

Jak dotychczas, moją największą inspiracją jest niestałość i przemijanie wszystkiego co związane z człowiekiem. To inspirująca acz okrutna układanka. Piękna i straszna zarazem. Cieszę się, że muzyka kompozytorów z którymi pracuję dodaje piękno w warstwie muzycznej, dodatkowy wymiar, przestrzeń w której ta myśl ma szansę się… nomen omen rozegrać. No i nadzieja. Im dalej w las, tym bardziej czuję się zobowiązana dodać otuchy sobie, a przede wszystkim innym – być może dlatego zaczęły mi się przydarzać piosenki takie jak Pani M. czy piosenka: Kolejny (także z muzyką Jerzego Derfla) z pointą: Spróbujmy żyć z czułością dla/ Tego, kim przyszło nam tu być.

Liczne koncerty, recitale…wierna publiczność. Kochasz scenę, prawda? Nie bez powodu przecież ukończyłaś PWST w Krakowie, chociaż nie tylko tę uczelnię. Czy praca w latach 2004-2005 na scenie Teatru Bagatela była tylko aktorskim epizodem?

To skomplikowane. Teatr był zwieńczeniem mojego planu: dostać się do krakowskiej PWST, skończyć ją, dostać etat w Teatrze, zostać w Krakowie. Voila. Jestem uparta i moja myśl zaraz po szkole się ziściła. Tylko, że to było tak dramatycznie dalekie od marzeń….Atmosfera pracy była koszmarna, brakowało podstawowego szacunku do człowieka, nie wiem jak przeżyłam ten rok, naprawdę. Wszystko było lepsze niż ten sezon. Naprawdę. Odzyskana wolność przyniosła wiele pięknych wydarzeń, choć wolny zawód to niejednokrotnie jazda bez trzymanki. Aktorstwo kocham, to piękny mariaż formy i żywiołu, ale to musi się odbywać w atmosferze wzajemnego szacunku. Do dziś, kiedy tego braknie, kończę współpracę. Stanowczo. W moich koncertach teatr obecny jest w najczystszej formie. Nie w postaci dekoracji, wizualizacji, strojów czy nachalnego aktorstwa. Stawiam na najprostszy, podstawowy cel: opowieść. Tekstem, muzyką, emocją. I robimy to w 100% na własnych zasadach.

Zaintrygowała mnie informacja, iż jesteś absolwentką publicznej szkoły Newcastle High School w Australii … powiedz coś o tej niezwykłej placówce oświatowej. Czy zdobyta tam wiedza przydała Ci się w zawodzie? Australijskie szkolnictwo różni się od naszego? Co  przeniosłabyś na grunt polskiej edukacji?

Czy niezwykła…Z australijskiego punktu widzenia chyba nie. Zwyczajna publiczna szkoła. Choć z naszego punktu widzenia fakt, chyba jednak niezwykła. Możliwość wybierania przedmiotów. Szeroki wybór zajęć sportowych. Lekcje biologii prawie jak na studiach – nauczycielka dmuchała przez rurkę w prawdziwe zwierzęce płuca, żeby pokazać jak działają, a na naszych uczniowskich stołach pojawiały się prawdziwe oczy i skalpel. Trochę jak na medycynie… To akurat, choć moi rodzice są lekarzami, a Tata w dodatku chirurgiem, było ponad moje możliwości, zadanie zostawiałam do wykonania koleżankom i kolegom.

Świetna biblioteka. Wspaniali nauczyciele, którzy pasją odpowiadali na moją pasję poszerzania swojej wiedzy i umiejętności. No i to, że większość uczniów grała na jakimś instrumencie, choć nie była to przecież szkoła muzyczna. Kiedy już  nauczyłam się angielskiego, nauczyłam się także w tym języku niemieckiego. Byłam bardzo zaangażowana w naukę tego języka. Przemiła współpraca z Instytutem Goethego i Domem Norymberskim w Krakowie sprawiła, że moja osobista historia zatoczyła też w jakimś sensie koło po latach. 

Zdradź swoje artystyczne plany.

Od lat jestem zawieszona między Krakowem a Warszawą i marzy mi się projekt o tytule: Warszawa Centralna – Kraków Główny. Drugi temat, jeszcze nie zaopiekowany, to moje poczucie jedności z naturą, bycia jej częścią. Bardzo silnie to odczuwam. Chciałabym, żeby to znalazło jakieś ujście. No i marzy mi się koncert piosenki francuskiej z sekcją i orkiestrą smyczkową. A także płyta albo i kilka. Dużo tych marzeń. I dobrze. Trzeba znowu zacząć je spełniać.

Zapytam jeszcze, czy występowałaś w Jamie Michalika? Spójrz na tę kameralną scenę z fortepianem. Uważam, że świetnie wkomponowałabyś się w młodopolski nastrój muzealnej kawiarni.

Jeszcze nie, ale to świetny pomysł. Jestem miłośniczką epoki młodopolskiej. Nota bene, w zestawie tekstów na egzaminy wstępne do szkoły teatralnej miałam monolog Szalonej Julki z: W sieci Jana Augusta Kisielewskiego. To buntowniczka, postać właśnie z tamtych czasów. Oj, to mogłabym być ja. Zdecydowanie.

Agnieszko, już ten monolog Szalonej Julki z utworu współtwórcy kabaretu „Zielony Balonik” predysponuje Cię do wystąpienia na scenie Jamy Michalika… a gdyby to był jeszcze recital piosenki francuskiej…Boy-Żeleński siedziałby na honorowym miejscu czyli na wysokim krześle zaprojektowanym przez Karola Frycza.

I tego Ci, dziękując za porywającą rozmowę w Sali Fryczowskiej, z całego serca życzę!

I ja dziękuję Ci serdecznie za zaproszenie do rozmowy.

Jama Michalika, Sala Fryczowska (Zielona), 08.05.2023

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko