Agnieszka Czachor – Słowacki wysp tropikalnych

0
59

Określeniem zawartym w tytule nazwał Conrada, Jan Perłowski, dyplomata okresu międzywojennego. Spotkał się z Conradem czyli Józefem Teodorem Konradem Korzeniowskim tylko raz. Za to doskonale znał jego wuja Tadeusza Bobrowskiego, który niejako na odległość starał się stanowić pieczę nad krewniakiem. Choć spotkało go sporo przykrości, gdy krewniak  czmychnął w świat. Środowisko jego miało do niego pretensje, że pozwolił na skraj świata pójść piętnastolatkowi „jak na stracenie” i to siostrzeńcowi sierocie. „Pozwoliłem – mówił – pod warunkiem, że będzie się aplikował w studiach morskich.” O czym wspomina w swojej broszurce Perłowski. Dodaje jeszcze, że jako młodzieniec, kiedy sam był w rozterce i poprosił Bobrowskiego o radę, to ten powiedział do niego tak: „Suponuję, że każdy winien wybrać sobie drogę, do jakiej sam ma ochotę.” Prawdopodobnie Korzeniowski usłyszał podobną radę.

Pan Jan spotkał Conrada zimą w domu jego wuja, gdy Bobrowsi był już u końca życia. Tamtego dnia zebrało się w dworku skromne męskie towarzystwo, aby zobaczyć egzotycznego gościa. Conrad był chłodny, zdystansowany. Odpowiadał rzeczowo w skupieniu, ale Perłowski odniósł wrażenie, że te rozmowy go nudziły. Kiedy dano mu spokój stał grzecznie w kącie i o nic nikogo nie pytał, co rzecz jasna zwróciło uwagę autora broszurki, bo jakże tak nie pytać? Wszak to byli znajomi jego rodziców a on nic o nich nie chciał wiedzieć?

Więzi mają to do siebie, że nawet najmocniejsze odległość rozrywa, a co dopiero więzi sąsiedzkie, obce tak naprawdę osobie, która poszła w świat w wieku piętnastu lat. Innych już miała przyjaciół i w innych warunkach dorastała. Inne też sprawy ją absorbowały.

Na stronie tytułowej „Smugi cienia” pojawiło się motto, które pochodziło z głębi tekstu, a brzmiało i brzmi tak: „Godni mego nieprzemijającego szacunku”. Chodziło o załogę okrętu, którym dowodził Korzeniowski.

„Byli to ludzie całkowicie nieznani swojemu nowemu kapitanowi, a jednak trwali przy nim tak dzielnie podczas tych dwudziestu dni, które zdawały się upływać na skraju powolnej i dotkliwej zagłady. I to stanowi najbardziej niezapomniane wspomnienie ze wszystkich! Gdyż z pewnością jest rzeczą wspaniałą dowodzić garstką ludzi godnych nieprzemijającego szacunku.” Napisał w przedmowie do „Smugi cienia”.

Statek, o którym mowa nazywał się „Otago” i po śmierci jego kapitana, objęcie tego stanowiska zaproponowano Korzeniowskiemu. W momencie otrzymania propozycji pełnił funkcję I oficera na innym statku. Przez około czternaście miesięcy dowodził tym żaglowcem, a wrażenia z tego rejsu opisał w sposób literacki, właśnie w „Smudze cienia”, która jest również metaforą wewnętrznej zmiany. Opisem zdarzenia lub zespołu zdarzeń, które wpływają na człowieka tak mocno, że ów człowiek się zmienia, a symboliczna smuga cienia staje się granicą między okresem młodzieńczym a dojrzałym i to granicą, której nie można na powrót przekroczyć. Nie sposób się już cofnąć. Wielu odczytuje symbolikę smugi cienia również jako zetknięcie się ze śmiercią. Ci co umierają uważają, że już są w smudze cienia i że jej nie przekroczą, że w niej pozostaną.

Perłowski twierdził, że nie wszystkie teksty Conrada trafiały w polską duchowość. Były takie, które odrzucano i takie, które kochano. Uważał, że conradowskie wyczucie przyrody, ziemi, nieba przywoływało w pamięci czytelników „Beniowskiego” stąd porównanie pisarza do Słowackiego. Może trochę mu dopisywano to, że na te egzotyczne lądy, na ludzi różnych ras patrzył poprzez tęsknotę za ojczyzną. „Wydawał się nam bliski, gdyż wśród obcych nie przestawał być tułaczem”, pisał Perłowski.

 Czyli człowiek będący wiecznym tułaczem, człowiek bez ojczyzny, bez domu, bez stołu i dobrych nad tym stołem oczu, zasługiwał na współczucie, a współczucie generowało łaskę, zatem łaskawie można się było pochylić nad tekstami Conrada. Bo jeśli cierpiał to nasz, gdyby mu dobrze było, to nie nasz.

A jednak wielu zarzucało mu brak patriotyzmu. Również Eliza Orzeszkowa popełniła artykuł pt.: „Emigracja talentów”, o którym wspomina również Perłowski, a w którym szanowna pani raczyła pisać „o tym panu, który po angielsku pisuje powieści”. Co prawda Perłowski na początku broni Conrada, uważa, że wolno Polakowi wyemigrować za chlebem i pisać w obcym języku, tym bardziej, że nigdy się nie zaparł tego, że jest Polakiem i nie zaparł się swojego nazwiska. Wszak mu Józef Konrad na chrzcie dano i żadnych obcych imion sobie nie przybrał. Jednak z biegiem czasu kolejne dzieła pisarza były już coraz odleglejsze od duchowości polskiej, już coraz mniej dla naszego społeczeństwa zrozumiałe. Stwierdzono zatem, że zaczął myśleć po angielsku.

Podejście współczesnych Perłowskiemu, bo w ich imieniu się odzywa, budzi we mnie bunt, gdyż Conrad, przebywając na obczyźnie musiał pisać do tamtejszej publiczności. On nie mógł pisać dla Polaków, bo wydawał w Anglii. Jego twórczość przyjęła się w tym sztywnym i zdystansowanym społeczeństwie, bo niosła ze sobą egzotykę, której nie mieli pisarze angielscy. W tekstach Conrada był słowiański ogień, zapach stepów i kawaleryjska fantazja. Poza tym nie traktował swojego pisania jako misji. Pisał i był zadowolony, że go publikowano, a za publikację płacono. Jest do dzisiaj w naszym społeczeństwie mit, a nawet nakaz, że literat ma przymierać głodem. Tak też Conrad, zdaniem ówczesnych, na tej swojej obczyźnie przymierać powinien, a przymierałby niechybnie, gdyby nie pisał po angielsku i to tekstów skierowanych bezpośrednio do angielskiej publiczności.

Wystarczy wspomnieć, co się stało z Norwidem. Jednak to temat na inny tekst.

Mimo to sprawa nie jest tak jednoznaczna, jakby się z pozoru wydawało. Przed wybuchem I wojny Perłowski znalazł się w Szwajcarii, gdzie Sienkiewicz i Paderewski wraz z innymi osobami zorganizowali Komitet niesienia pomocy Polakom poszkodowanym wojną. Chodziło nie tylko o pomoc materialną, ale także o propagandę. „Chcieliśmy przypomnieć światu, że Polacy istnieją, że Polska chce istnieć i że ma do tego nieprzedawnione prawa.” Pisze Perłowski. Conrad odmówił współpracy. Później zachowywał się jak angielski patriota, choć był Polakiem, a Polska jeszcze nie odżyła. Być może nie wierzył w możliwość odzyskania przez Polskę niepodległości. Być może, bo nawet jeśli przeczytamy jego wspomnienia, to nie dowiemy się tego na pewno, gdyż słowa przeznaczone do publikacji nigdy nie są tak osobiste, jak to, co się dzieje w sercu.

Trudno oceniać postawę Conrada, ale nie bez powodu był nazywany angielskim pisarzem. Według mnie, podjął decyzję, jak wielu Polaków, którzy wyjeżdżali za granicę i zmieniali imiona na angielskie, zaś swoich dzieci nie uczyli polskiego, bo w ich domu rozmawiało się tylko po angielsku. Do dzisiaj tak bywa. Czy warto sobie zawracać głowę tym, aby ich potępiać? Nie warto. Nie znamy ich powodów ani trudów życia, które wybrali. Nie znamy problemów z asymilacją na obczyźnie.

W broszurze Perłowskiego jest wiele goryczy, której możemy nie rozumieć, bo już nikogo nie dziwi, że ktoś będąc Polakiem śpiewa po angielsku, czy pisze po angielsku. Ot, jego wybór. Poza tym sporą rolę odgrywa w takich decyzjach sprawa materialna. Niejednokrotnie w różnych dziedzinach łatwiej zaistnieć publicznie, kiedy się mówi po angielsku.

Czemu Polakom tak bardzo żal było Conrada, który rzekomo stał się Anglikiem?

W dużej mierze, dlatego że był prawdziwie utalentowanym pisarzem a takich chętnie się trzyma w granicach kraju.

Pamiętajmy też, że Conrada nic nie trzymało w kraju pod zaborami. Był sierotą. Wuj, który niechętnie wziął odpowiedzialność za jego wykształcenie i zajął się nad nim opieką, nie był nikim ważnym, do kogo warto by było wrócić. Nikt w Polsce na niego nie czekał. Nikt kogo by kochał. Musiał sam o siebie zadbać. Jeśli spojrzymy na to od tej strony to będziemy mniej krytyczni względem niego, a nawet pełni podziwu, że tak dobrze sobie poradził.

Kiedyś powiedziałam, że duża rodzina to niegojąca się rana. Mam wrażenie, że dla niektórych ludzi Polska to niegojąca się rana i nie jest to banał. Może tak było w przypadku Conrada? W Polsce mówiono o nim pisarz angielski, w Anglii cudzoziemiec władający wspaniale językiem angielskim, ale językiem angielskim pisanym.

Wygląda na to, że faktycznie był wiecznym tułaczem bez ojczyzny, tylko że z biegiem czasu przestano mu współczuć. Sam wybrał. Był zadowolony, że dla jego dzieci język angielski był językiem ojczystym.

Co ciekawe Perłowski podczas rozmowy z jednym z angielskich pisarzy Kiplingiem, dowiedział się, że Conrad duchowo nie ma nic wspólnego z duchowością angielską, że kiedy się go czyta ma się wrażenie, że się obcuje z doskonałym tłumaczeniem zagranicznego pisarza. Bo w każdym Angliku, zdaniem Kiplinga, czai się kompleks uczuciowości przytłumionej przez purytańską kulturę. Czytelnik angielski przepadał za nieznaną mu egzaltacją, podobnie jak przepadał za muzyką Chopina. O czymś ważnym wspomniał jeszcze ten angielski pisarz, chodzi o moralność Conrada przedstawianą w jego utworach. Ona także się różniła od angielskiej, gdyż angielska była chrześcijańska, ale nie była humanitarna. Jego „czysto ludzki” stosunek do ludzi innej rasy był Anglikom obcy. Conrad też stawiał pytanie czy człowiek jest odpowiedzialny za swoje czyny? I odpowiadał, że w większości przypadków tak, jednak bywa, że ta odpowiedzialność zostaje z niego zdjęta. Tego Anglicy nie potrafiliby zaakceptować. No, dobrze, ale w jakich okolicznościach ta odpowiedzialność zostaje z człowieka zdjęta? 

Ta kwestia jest poruszana w „Lordzie Jimie”, gdy oficer opuszcza tonący okręt, a później ma wyrzuty sumienia. Rozmówcy uznali, że ten okręt to Polska, ale Kipling zaraz zapytał, dlaczego zatem, gdy oficer zorientował się, że popełnił błąd nie wrócił na statek? W powieści było to niemożliwe, gdyż okręt szczęśliwie dopłynął do brzegu i powrót Lorda Jima nie miał już znaczenia. Jednak jeśli chodziło o Polskę, to ona jeszcze przez długie lata pozostawała w niebezpieczeństwie, a mimo tego Conrad nie wrócił. Zatem może to nie powieść biograficzna?

Nie dotarłam do odpowiedzi na pytanie, co może ściągnąć z winowajcy jego winę. Być może jego niepoczytalność. Gdy zostanie do tego zmuszony. Kiedy zostanie mu wydany rozkaz. Chociaż są rozkazy, których żołnierz może nie wykonać, ale bywało w historii wielokrotnie, że winowajca zasłaniał się rozkazem i obarczał winą za swój czyn dowódcę. Być może Conrad szukał rozgrzeszenia, a może po prostu wymyślił takiego bohatera, nie czerpiąc z własnej biografii.

A może coś tragicznego zaszło w jego duszy, duszy dziecka, a oceniają go dorośli mężczyźni, którzy wyrośli w domach rodzinnych, mimo że pod zaborem, to pośród bliskich. Często krzywdzono go stwierdzeniem, „że tam ojczyzna, gdzie dobrze”. Ale czy tak nie powinno być, że ojczyzna jest najbezpieczniejszym miejscem? Czy zamiast pływać pod obcymi banderami, powinien był pozwolić się wcielić do rosyjskiego wojska i umrzeć, gdzieś pod obcą jabłonką?

Nie umiem go potępić ani wywyższyć. Jak już pisałam w innych tekstach, łatwiej ocenia się twórczość niż jej autora jako człowieka. W tym tekście doskonale widać, że się waham. Raz jestem za Conradem, raz mnie coś przed nim wstrzymuje, ale nie wstrzymuje mnie przed jego literaturą. Fascynuje mnie jego młodzieńczy hart i odwaga, i to że poszedł na całość. Żył na własnych warunkach, a nie tak jak dyktowałby mu zaborca, gdyby został w kraju. Moskali nienawidził potężnie i z tej nienawiści nigdy się nie wyleczył. Nie można mu również zarzucić tchórzostwa, wszak nie siedział w ciepłych pieleszach, a pływał na różnych statkach i do różnych miejsc. Przeżył niejedną przygodę mrożącą krew w żyłam. Nie spędzał jako nastolatek pełnych bezpieczeństwa chwil przy ciepłej kolacji, gdy za oknem hulał wiatr albo burza piorunami rozrywała niebo. Zupełnie inaczej niż jego młodszy od niego o trzydzieści trzy lata, kolega po fachu Lovecraft, który do końca życia pozostał na utrzymaniu swoich ciotek.

Nie należy zapominać o tym, że dziecięce wspomnienia Conrada nie należą do sielskich. Najpierw powstanie styczniowe, aresztowanie i zsyłka jego rodziców wraz z nim na obce, wrogie ziemie. Wszak te wrażenia malca nie mogły być wrażeniami ojczyzny.

Słucha dzwonów cerkiewnych, obcych. Ze słów rodziców zaczyna rozumieć czym jest nieszczęście. Pojawia się w nim lęk, lęk tak dobrze znany wszystkim wygnańcom. Przejmuje go od swoich rodziców i od innych. Jest tylko dzieckiem. Nic nie może, ale sporo czuje. Uczy się, że wisi nad jego rodziną i nad gromadą najbliższych mu ludzi jakaś fatalna, złowroga siła, która może wszystko, która niszczy i zabija bezkarnie, której nie sposób powstrzymać. Kiedy podrośnie przerażenie ciągle w nim jest, ale budzi się też nienawiść. Słyszy słowa zgnębionych rodziców, którzy mu mówią, że daleko, hen gdzieś jest kraj pełen podobnym im ludzi, którzy są potwornie gnębieni, a ich cierpieniom nie będzie końca, bo nikt nie potrafi pokonać tego fatum. W chwili, gdy umiera na gruźlicę jego matka, Conrad ma osiem lat. Pozostaje wraz z ojcem na wygnaniu jeszcze trzy lata. Żyją w atmosferze wiecznej żałoby.

Kiedy miał się Conrad nauczyć kochać Polskę? Jego ojciec gorący patriota, ale człowiek słaby, złamany cierpieniem z powodu śmierci żony, pierwszy raz cierpi i popada w pesymizm. I tutaj nie sposób nie wspomnieć o Anhellim Słowackiego, w którym zarażano się tylko rozpaczą, a nikt nie mówił o nadziei. Ojciec Conrada jest doskonałym przykładem zesłańców, których nikt nie potrafi poderwać do życia ani szaman, ani Anhelli, ani rycerz. Bo oni przekazują swoim dzieciom jedynie rozpacz i brak nadziei. Pozbawiają ich tym samym możliwości władania własnym życiem. Kiedy ojciec Conrada umiera, chłopiec zostaje sam. Po latach Conrad napisze: „Wyglądałem z przerażeniem tego co przyjść musiało. Czasem udawało mi się tę myśl przytłumić na chwilę, ale przeraźliwe przeczucie, że zbliża się cios nieunikniony, nie opuszczało mnie nigdy.”

Przecież ten chłopiec przeżył traumę. Czy można potępić człowieka za jego decyzje, które generowało tak tragiczne dzieciństwo? Wpojono mu w tym dzieciństwie wygnańca, niewiarę w to, że Polska może powstać z kolan. Kiedy został sierotą nie miał już kogo kochać i nikt go nie kochał. Po pewnym czasie wyznał, że kiedy pojawił się na obczyźnie nie czuł się tam nigdy obco. Najbardziej obco czuł się po śmierci ojca na swojej rodzinnej ziemi.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko