Kilka dni temu znalazłam wśród książek na półce dawno nie widziany poradnik typu: jak żyć z lat chyba 60. Wyciągnęłam go łapczywie, bo lubię takie książeczki, jeśli nie przesadzają w naiwnych stwierdzeniach, że wszystko musi się udać. Ten pisany jest w formie prostych rozważań o życiu.
Kiedyś był rewelacyjny w swej prostocie. Ale teraz świat wokół jest rozwalony, odwrócony na nice. Wczorajsze prawdy przestają być prawdziwe, zasady – byle na odwrót. Pandemia, kryzys ekonomiczny, wojna obok nas, uchodźcy i polityka pomieszały wszystko. Zatem prostota odnalezionego poradnika nieco śmieszy, bo już nic nie jest takie proste, jednoznaczne. Zło nieostro oddzielone od dobra. Choroba – od zdrowia. Tak, teraz nasze dawne wartości są mocno zrelatywizowane.
Blisko nas wojna. Zagrożenie realne, a ja czytam jeszcze powieść z relacjami ochotnika z Afganistanu. Napisane to językiem, jakiego nie znał Sienkiewicz, przedstawiając nasze wojny w XVII wieku. Tu porozrzucane krótkie równoważniki zdań o wszystkim i niczym, że nie wiadomo o co chodzi, a to odzwierciedla stan umysłu powracającego z wojny sapera, gdzie wciąż zaglądał śmierci w oczy. Ale powoli ten chaos się kanalizuje. Coś z chaosu się rodzi. Przybywa normalnej treści, choć chaos i tu, choćby czyjaś pokręcona w demencji rzeczywistość. Cóż, obecny świat jest całkiem inny. A więc i język niepodobny do tamtego, bo przepuszczony nie tylko przez machinę dziejową, ale też przez maszynkę komputerów, internetu i wszelkich urządzeń poznawczych, jakich nie było za czasów mistrza od pokrzepiania serc rodaków, by nie popadali w ostateczne zwątpienie. A tym bardziej za czasów poczciwego, co by nie było, rozrabiaki Kmicica i prostolinijnego Wołodyjowskiego czy nadrabiającego miną, Zagłoby ze swą łaciną.
W dodatku współczesny Kmicic czy Skrzetuski nie zawsze powraca stęskniony do żony jak Ulisses, ale czasem aby się z nią rozwieźć, bo upatrzył sobie jakoby lepszą. A często w ogóle jest nieżonaty, bo po co mu żona? Jeszcze taka, jak żona kolegi, co jemu każe gotować obiady? Ludzie więc już inni, inna mentalność. Wcale nie lepsza. Bo świat teraz straszny. Dziwne, postęp techniczny coraz większy, a świat jakby gorszy. Dlaczego?
Kartkuję odnaleziony w moich zbiorach książek poradnik. Dobrotliwy z zabawnymi rysunkami. Jakie wtedy wszystko było prostsze! Teraz logika porozrywana pociskami wojen. Miało już ich nie być, bo ludzkość niby zmądrzała. A teraz nasiliły się jeszcze zamachy terrorystyczne. I nienawiść pomiędzy antagonistami politycznymi. Jedni potrzebują do szczęścia władzy, to ciągną za sobą słabiej myślących i ci już nic mądrzejszego wymyślić nie potrafią, wypisują ni w 5 ni w 9, że przywódca tamtych się nie myje i inne głupotki. Takie wymyślają tylko ludzie głęboko nieszczęśliwi, którzy muszą na kimś powetować sobie własne frustracje i stresy.
Jak patrzę na to wszystko, to zastanawiam się, czy komunizm naprawdę upadł, bo wygląda jakby to on wygrzebywał się z ukrycia?
Żyje jeszcze dużo ludzi wystraszonych przez wojnę i lata pięćdziesiąte. Jeszcze nie oduczyli się mówić po cichu, bo ktoś podsłucha i doniesie. Jeszcze nie do końca wierzą, że ten świat jest taki, jak widzą, bo kiedyś co innego wiedzieli, a co innego im wmawiano. W książce dla młodzieży z lat 50. o Nowym Jorku napisane, że tam nie mają co jeść i matka na obiad robi zupę ze zgniłej marchwi. Strach, gdyby to wróciło. I taka marchew i takie prawdy. Wolą nie zabierać głosu, nie wychodzić z ukrycia, przeżyć jak najmniej, byle mieć święty spokój. Nie żałują potem??
A ta „zgniła marchew” nie czeźnie od lat. Niedawno czytałam powieść biograficzną o słynnym kompozytorze, ciekawą, ale pisaną trochę jak zwykły romans, jakich nie czytuję, a tam znowu o zgniłej marchwi. Karmiono nią ludzi wywiezionych podczas wojny na Sybir. Czyżby innych jarzyn zgniłych nie było, tylko zawsze ta marchew?
Wczoraj niosę do domu ciężkie zakupy, choć mam raptem kilka metrów od samochodu do wejścia i windy, Dźwigam bohatersko i kalkuluję, co będzie szybciej: wyjąć z torebki chip do drzwi wejściowych czy klucz, czy wystukać szybko szyfr? A tu za mną cieniutki głosik: „Ja pani pomogę!” Oglądam się, gdzie ten anioł, bo nie widać, a tu mała dziewczynka wysuwa się przede mnie i już stuka w domofon, otwiera mi drzwi, przytrzymuje i jeszcze dziarsko pyta, pokazując na me pakuny, w czym mi pomóc? W windzie dowiaduję się, że to Kasia i chodzi do IV klasy. Oby takich dzieci więcej. Dużo spotykam podobnych wokół mojego bloku. Młodszych i starszych, nawet starszych ode mnie. Mówią mi ładnie „dzień dobry” i pomagają przy drzwiach i wybiegają z windy, mi potrzymać jej ciężkie drzwi, i jak tylko mogą.
Skoro więc tak dużo dobrych ludzi wkoło, skoro rośnie dobre młode pokolenie, świat na pewno będzie lepszy. I na tym kończę, bo tego wszystkim zryczę.
Ach, nie podałam tytułów książek tu opisanych! Podam, jak kto poprosi. Dodam tylko, że prawdy poradnika o życiu są jednak niezniszczalne i potrzebne w najbardziej nawet zagmatwanym świecie, a narracja powieści z Afganistanem w tle już nie jest tak nielogiczna, rozstrzelana, odzwierciedlająca chaos w głowie ochotnika wojennego. Normuje się rozdziału na rozdział, jak życie tego człowieka. Ale dochodzę dopiero do połowy.
Krystyna Habrat