Książki
Nasze mieszkanie w Pełczyskach składało się z niewielkiej kuchni, małego pokoju i dużego pokoju. W tym ostatnim w rogu stała wielka szafa biblioteczna, wysoka aż po sufit z rzeźbieniami u góry. Wszystkie półki były zapełnione książkami. Po pierwsze można tam było trafić na polską klasykę, a więc Reja i Kochanowskiego, Mickiewicza i Słowackiego, Sienkiewicza i Prusa, Kraszewskiego, no i komplet pism Stefana Żeromskiego i tak dalej. Na samym dole szafy, zamknięte na klucz były jakieś starodruki polskie, niemieckie i rosyjskie. Do tego mapy, stare i nowsze, a nawet kolekcja map Wehrmachtu, które Niemcy zostawili, uciekając przed Rosjanami.
Poprzedni kierownik, Pan Bartosik, który mieszał tu z żoną i dwiema córkami, musiał być miłośnikiem literatury, gdyż oprócz biblioteki, pozostawił całe roczniki „Nowej Kultury” i „Życia Literackiego”, a do tego poszczególne numery „Twórczości”, natomiast na strychu wylądowały dzieła Stalina i wszelka propaganda sowiecka.
To dzięki tej szafie czytałem podniecony, o przygodach Skrzetuskiego i Bohuna. Poznawałem „Dziady” i „Lalkę”. Płakałem nad „Don Kichotem”. Interesowałem się „Robinsonem Kruzoe”. Jednak dopiero pierwszy tom dzieła Marcelego Prousta „W poszukiwaniu straconego czasu”, zatytułowany „W stronę Swanna” pobudził we mnie myśl, że może i ja mógłbym coś napisać? W tomie tym Narrator wspomina swoje wakacje w miasteczku o nazwie Combray. Szczegółowa kreśli przyrodę, dokładnie opisuje ludzi i zdarzenia, dla jednych błahe a dla dziecka bardzo ważne.
W ogóle zauważyłem, że kontakt ze sztuką zmienia mój obraz widzenia przyrody. Kiedy obejrzałem album malarstwa zauważyłem, że inaczej patrzę na naszą świętą górę Zawinnicę. A kierując wzrok na wschód, widziałem piękne łąki, pełne wierzb i bocianów, pod niebem z białymi obłokami. I budziła się we mnie do tej krainy, do Ponidzia.
Samolot
Zimą bawiłem się tylko z Bogusiem. Kuchnia u jego rodziców była bez podłogi, tylko wyświecone klepisko, a na ścianach wisiały rzędem małe i większe święte obrazy. Za to w pokoju było jak w mieście, podłoga, elegancki stół i krzesła, błyszcząca szafa i drewniane łóżko. Akurat wtedy ojciec Bogusia zaczął budowę nowego domu z cegły na miejscu starego dworu. Dwór zburzyli chłopi, niedługo po wojnie. Nigdy nie dowiedziałem się, bo nie pytałem, a nikt sam z siebie nie opowiadał, dlaczego zburzono dwór. Zostały tylko kupa gruzów kamiennych i olbrzymi kasztan, o którym wspomina pani Zofia Libiszowska-Dobrska w książce „Moje złote lata”, gdzie opisuje wakacje spędzane we dworze w Pełczyskach. Odwiedzał ją tam jej mąż lotnik, przylatując na niedzielę samolotem, który lądował na łąkach. Zginął później podczas walk lotniczych nad Anglią.
Kiedy wówczas w latach 60. ludzie opowiadali, że do wsi przed wojną przylatywał samolot, myślałem, że sobie ze mnie żartują, a to była najprawdziwsza prawda.
W końcu to był mały RWD, na jakich latali Żwirko i Wigura.
Hełmy
Pan Mazurek, energiczny nauczyciel, który także zbierał złom pod budynkiem gospodarczym szkoły. Leżały tam między starymi pługami i kosami, także hełmy, sowieckie i niemieckie. Z Bogusiem przebieraliśmy makulaturę, szukając podręczników do historii, bo w nich było najwięcej żołnierzyków.