Agnieszka Czachor – Geniusz literacki

1
132

Hemingway nie lubił mówić o pisaniu. Twierdził, że myśli na ten temat powinny zostać niewypowiedziane. Pytania dotyczącego jego pisania, płoszyły go. Możliwe, że odbierał je jakby ktoś mu zaglądał do alkowy w momencie, kiedy się tam przebierał. W pisaniu, jego zdaniem, ważna była samotność i prywatność. Im więcej wokół twórcy ruchu, tym mniej treści w tekście. 

Podchodzę z dystansem do pisarzy, którzy byli uzależnieni od narkotyków czy alkoholu. Również do tych, którzy popełnili samobójstwo. Jednak do Hemingway’a mam słabość. Wypowiadał się konkretnie i rzeczowo. Bardzo dobrze pisał i w swoich tekstach wydawał się człowiekiem silnym. Twierdził, że pisze każdego dnia, nawet wtedy, kiedy ma kaca, kiedy zabalował, kiedy wrócił nad ranem i był wykończony. Wstawał rano, albo się nie kładł, jeśli zastał go poranek podczas powrotu, siadał i pisał. Taka konsekwencja jest godna uwagi. Nałogi, nałogami, ale robota, robotą.

Cenił sobie finansowe bezpieczeństwo, które chroni umysł przed wieloma troskami. Tyle tylko, że wtedy, aby nie ulec pokusom, trzeba mieć silny charakter. Praca w gazecie, jego zdaniem, młodemu pisarzowi nie zaszkodzi pod warunkiem, że w odpowiednim momencie się z niej wyrwie. Jednak na początku nie dość, że przynosi zastrzyk finansowy, to jeszcze młodego nobilituje w jego oczach, gdy co miesiąc ujrzy swój tekst w gazecie, podpisany jego nazwiskiem.

Hemingway zaczynał jako korespondent wojenny, dlatego nie miał problemu z odrzuceniem przez gazetę swoich tekstów, bo ich tematyka wówczas była na wagę złota. Przypomnijmy sobie, jak trudno było Saligerowi, który wysyłał do czasopism opowiadania, a to już zupełnie, co innego, dlatego często dostawał odmowy.

Miewał koszmary, ale ich nie zapisywał. Nie znosił pytań o swój warsztat. Odpowiadał opryskliwie, że rolą pisarza jest pisać, a nie opowiadać o trudniejszych momentach swojej pracy. Ostrzegał również młodych pisarzy, aby za wiele nie opowiadali o swoich tekstach, które dopiero powstają, bo mogą je „przegadać” i tekst nie powstanie. Nigdy nie próbował swoich prac na grupie słuchaczy, bo zwykle kazano mu wycinać dobre fragmenty i wstawiać złe.

Nie zawsze znał całą historię, czasem rozwijała się w trakcie pisania. Kiedy wena go opuszczała ratował się ruchem, bywało to także polowanie. Kiedy pisał mało jadł. Pewnego razu właścicielka pensjonatu w którym pisał, przysłała w środku nocy do niego kelnera wraz ze stekiem i butelką Valdepeñas. Kelner powiedział mu, że przyniesie jeszcze jedną butelkę, ale ma siedzieć i pisać, i niech nie gada, że musi odpocząć.

W 1932 roku napisał opowiadanie o nicości. Bardzo ważne opowiadanie, bo być może tym tekstem dawał znać, że nastąpiło w jego umyśle pęknięcie. Na cztery dni przed Bożym Narodzeniem, gdy odprowadzał na pociąg Maxa (swojego wydawcę, z którym spędził tydzień na polowaniu) wręczył mu rękopis tego tekstu.

Nie ma w nim akcji. Fabuła opiera się na dialogu prowadzonym między dwoma znużonymi kelnerami, którzy czekają aż ostatni klient skończy pić i wyjdzie, a oni będą mogli zamknąć lokal. Rozmawiają o tym kliencie. Kiedy wychodzi, kelner zabiera się za sprzątanie. Robi to w samotności, ze świadomością, że miasto już śpi, że rodziny pozamykały się w swoich domach, że za oknem jest gęsta obojętna noc, a on wróci do zimnego pokoiku na piętrze, gdzie nie czeka na niego nawet kot. Dokonuje wtedy oceny siebie i kondycji świata. Uświadamia sobie, że w tym świecie, czysta i ciepła kawiarnia daje schronienie przed nicością.

„Była to po prostu pustka, nicość, którą znał aż nazbyt dobrze. Wszystko jest nicością, człowiek jest niczym. To wszystko wypełnić można tylko światłem, no i odrobiną ładu i czystości”.[1]

Opowiadanie zostało zatytułowane „Jasne, dobrze oświetlone miejsce”. To sfomułowanie weszło na stałe do słownika Amerykanów. Określało tych ludzi, którzy w poszukiwaniu tego miejsca odebrali sobie życie.

Rozważania zawarte w tym opowiadaniu mogą być niebezpieczne. Mimo tego w tamtym czasie nikt ze znajomych Ernesta nie zwrócił na nie uwagi. Dopiero po wszystkim, po tragedii zaczęli analizować te słowa.

Rok wcześniej, jesienią, nim powstał ten tekst Hemingway siedział ze znajomym przy whiskey. Nieoczekiwanie powiedział do niego słowa, które wprawiły tamtego w osłupienie. Powiedział, że pewnego dnia i on, jak ojciec, będzie musiał się zabić. On, który nie potrafił odpuszczać, nigdy się nie poddawał, zawsze miał swoje zdanie i wydawał się człowiekiem ze stali. Kiedy zasadził się na niedźwiedzia, mimo zbliżającej się burzy, nie przestał go tropić. Nie przestał mimo tego, że zwierzę było ranne i co za tym idzie stanowiło większe niebezpieczeństwo niż normalnie. Nie zrezygnował mimo nocy i potężnego mrozu. On, który lubił życie i sposób w jaki go spędzał, który miał wiele zainteresowań bardzo kosztownych, ale mógł sobie na ich uprawianie pozwolić. Nie usychał na nudnej posadzie, nie ulegał rutynie, nie męczył się z nieuprzejmymi klientami, nie wracał do domu wykończony, z nędzną pensją w kieszeni. Ten, który czerpał z życia pełnymi garściami, każdy pomysł zamieniał w złoto. Nie znał słowa „porażka”. Ten człowiek, pewnego, jesiennego wieczoru powiedział, że będzie musiał się zabić.

W tym stwierdzeniu nie było emocji. On już podjął decyzję, nie wiedział jeszcze tylko, kiedy tego dokona. Takie stwierdzenie od razu sugeruje, że nikt go od tego nie odwiedzie. Ale może prawdziwie drugim człowiekiem wstrząsnąć.

Nim, jednak do tego doszło, Hemingway napisał „Pożegnanie z bronią”, które zostało zekranizowane. Producent filmowy chciał, aby pisarz swoją osobą promował film. To go rozwścieczyło. Uważał, że Paramount kupił prawa do ekranizacji, ale nie kupił autora książki. Film obejrzał na własnych warunkach, pewnego wieczoru, będąc w Nowym Yorku. Poszedł jako zwykły widz, nie rzucając się w oczy, nie zwracając na siebie uwagi, bez błysków fleszy. Pod koniec, gdy Gary Cooper niesie martwą Helen Hayes do okna, a białe gołębie latają dookoła, Ernest szepnął do koleżanki, która mu towarzyszyła: „Jose, cholera, ale to są przecież mewy”.

W tamtym czasie popularność pisarza była coraz większa, jego życie prywatne – mimo, że wściekle je chronił – coraz bardziej interesowało dziennikarzy. Okrzyknięto go amerykańskim Bayronem, robiono z niego bohatera wojennego, co go doprowadzało do furii. Nie pomagały jego oświadczenia. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej podsycały ciekawość.

Sam pisarz nie lubił się promować ani występować publicznie. Był typem raczej wycofanym i zamkniętym w sobie. Można by nawet powiedzieć, że chwilami nieśmiałym. Do tej pory uważano go za nieoszlifowany talent pisarski. Teraz otwierały się przed nim nowe horyzonty, a opinia krytyków na temat jego twórczości przestawała mieć znaczenie dla społeczeństwa.

Jednak mimo tej świetlanej przyszłości i publicznej nieśmiałości, równocześnie wykazywał się apodyktycznością, jak również zaborczością względem swojej rodziny. Nie tylko żony czy dzieci, ale również względem swojego rodzeństwa. Nie zgodził się na przykład na małżeństwo swojej siostry, która z charakteru była podobna do brata. Miała nieugiętą wolę i myślała samodzielnie. Do małżeństwa doszło, co doprowadziło do rozpadu więzi między rodzeństwem. Ernest wyrzucił ją ze swojego życia, a Carol jego nie zaprosiła do swojego. Pisarz nigdy jej nie wybaczył tego nieposłuszeństwa, czuł się zraniony i cierpiał jak zdradzony kochanek.

Hemingway nie był łatwym partnerem w życiu ani we współpracy z redaktorami. Szybko tracił cierpliwość, łatwo się obrażał i był szalenie pamiętliwy. Nie podążał za modami, trendami czy zmianami w literaturze, nie pozwalał też aby wiatr nadawał kierunek, w którym podążał. Na sugestię Romaine, aby skorzystał na ówczesnym zwrocie literatury w lewo odpowiedział zjadliwie i wulgarnie. W chwilach wzburzenia nie przebierał w słowach. Nigdy też za nie, nie przepraszał.

Mówi się, że miał skłonności lewicowe, ale autor jego biografii twierdzi, iż tak samo nienawidził lewicy, co prawicy. Nigdy na nikogo nie głosował, zdaniem Reynoldsa, nie wspierał żadnej partii politycznej. Nie wierzył politykom.

Nawet w czasie kryzysu Hemingwayowie żyli sobie spokojnie i dostatnio. Co wielu dziennikarzy doprowadzało do furii. Z pełnymi kontami w trzech stanach i jednym zagranicznym, rodzina kryzysu nie odczuwała, mimo że to pisarz był jedynym jej żywicielem. Utrzymywał nawet swoją matkę, płacił za wszystko.

Pomijam tutaj kwestię szpiegostwa Hemingway’a  bo nie znam jeszcze innej książki Reynoldsa, która o tym mówi szczegółowo. Dlatego koncentruję się na osobie Ernesta jako pisarzu przede wszystkim.

W epilogu do biografii pisarza jej autor pisze, że nim się Hemingway wypalił cały czas żył na krawędzi. Ryzyko i niebezpieczeństwo były mu potrzebne. Miał talent, szczęście i dowcip. Odmienił amerykańską krótką formę, ale myślę, że nie tylko amerykańską, a światową. Odmienił sposób mówienia postaci, rozluźnił kręgosłup moralny, który krępował ówczesnych pisarzy. Pozwolił mówić gestom i mimice, nadając dramatyzmu opisywanej sytuacji. Bo sytuacje między ludźmi pełne są tego milczącego dramatyzmu, który on dostrzegał. Lżej oceniać pisarza niż człowieka. Lżej omawiać jego utwory niż podejmowane przez niego decyzje. Bo pisarz, jak mówił Kundera, nie cytuję, nie ma powodu mówić więcej niż to, co na dany temat napisał. W jego tekstach jest wszystko, co miał do powiedzenia.

Zwięzłość formy, trafność obserwacji i surowy język są kwintesencją prozy Hemngway’a.


[1] Michael Reynolds, Hemingway człowiek i pisarz 1929-1961, s.149.

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. U Hemingwaya zawsze lubiłam genialne tytuły. Pomijając najbardziej znane, jak “Komu bije dzwon”, to fascynuje mnie geneza i pojemność “Gdy będziemy zasypiali”. Jest w tym i dążenie do wyciszenia, uspokojenia i niepokój przed koszmarami.

    “Nigdy też za nie, nie przepraszał.” – nie powinno być przecinka

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko