O CO TOBIE CHODZI W TWOIM ŻYCIU
Rozmowa ze Stefanem Brzozowskim, którą poprowadził Paweł Jaszczuk
Kiedy kilka dni temu zadzwonił do mnie Bohdan Wrocławski z propozycją przeprowadzenia wywiadu ze Stefanem Brzozowskim, byłem nieco zaskoczony, lecz bez wahania zgodziłem się. Dostałem szansę porozmawiania z muzyczną legendą, a ja takie legendy lubię. Byłem też ogromnie ciekaw, co ma do powiedzenia znany w całym kraju pieśniarz, też autor tekstów i lider zespołu „Czerwony tulipan”. Przyznam, że była to dla mnie sytuacja wyjątkowa: tym razem to ja miałem zadawać pytania, a nie odpowiadać na nie. Umówiliśmy się na spotkanie w Galerii Usługa, oazie twórczości artystycznej na Starym Mieście w Olsztynie. Siedliśmy w ostatniej sali, w kącie, zamówiliśmy po kawie i poprosiliśmy o wyciszenie głośnej muzyki. Włączyłem dyktafon i zaczęliśmy taką rozmowę:
Paweł Jaszczuk:
Chociaż tekst ma się ukazać w znanym literackim magazynie internetowym e-Dwutygodnik Literacko-Artystyczny, zacznę bez „napinki”, jak w kolorowych pismach dla niewybrednych czytelników. Niektórzy twierdzą, że znaki zodiaku determinują ludzki charakter. Urodziłeś się, Stefanie, pod znakiem Bliźniąt, a to oznacza, że jesteś w związku czarujący, ale lubisz dominować. Czy zgadzasz się z tą astrologiczną mądrością?
Stefan Brzozowski:
Musiałbym siebie obejrzeć z zewnątrz, aczkolwiek siebie mam za wspaniałego faceta. (śmiech) Myślę, że mogę być w związku, w którym się znajduję i na którym mi zależy, czarujący, ponieważ wtedy staram się bardzo o to, by zyskać sympatię i dobre emocje drugiej strony. Natomiast czy dominujący? Myślę, że coś w tym jest, bo jak patrzę na te układy grup, w których byłem, to ciężko było mnie nie zauważyć i zepchnąć do jakiegoś drugiego planu. Zawsze ciągnęło mnie rzeczywiście, by o pewnych rzeczach decydować, dlatego że to było bardzo mnie rozwijające. Tam gdzie się podejmuje decyzje, moim zdaniem, tam następuje uczenie się, kształcenie i powstaje z tego jakaś wiedza. I wśród ludzi można się wtedy odnaleźć i w przestrzeni, w której się bywa, w której się działa.
Na początku było słowo, a może dźwięk muzyczny? Jakie pierwsze słowa lub dźwięki zapamiętałeś z dzieciństwa?
Nie wiem, myślę, że „mama”. Moja mama była piękną osobą i opiekowała się mną do swoich ostatnich dni. Odwiedzałem ją, gdy miała dziewięćdziesiąt cztery lata i miałem wrażenie, że cały czas z jej strony idzie w moją stronę życzliwość, wspieranie, także, tak sądzę, że to chyba było słowo czarodziejskie, kiedy wypowiadałem „mama”, jak mnie nauczono, bo przecież sam nie wpadłbym na to.
Ale to, co pierwsze usłyszałeś, to było słowo, czy może jakiś dźwięk muzyczny?
Pierwszego słowa nie pamiętam, ja jestem po prostu zalany słowami, zalany dźwiękami, nie mam takiego jednego miejsca. Podobno Wszechświat powstał z jednego punktu, choć niektórzy w to wątpią, ale podobno świat powstał z punktu, z niczego, ale u mnie nie ma tak, u mnie od razu jest powódź informacji. Nawet we śnie kiedyś, pamiętam, że jakieś ogromne przestrzenie, różne osoby, różne istoty mnie dookoła otaczały, tak że był to ogrom różnych informacji, nie mam jednej.
Czy jesteś w swojej rodzinie ewenementem, czy też kultywujesz muzyczne tradycje?
Myślę, że to są takie zdarzenia, które ciężko mi jest dzisiaj sklasyfikować, ale pamiętam występ w Teatrze Jaracza, gdy na scenie była moja siostra i grała bodajże na mandolinie, w zespole mandolinistów i stamtąd jakieś takie wspaniałe przeżycie niosę do dzisiaj, a byłem małym chłopcem. Byłem tam z mamą. Pamiętam, że mama zaprowadziła mnie również, chyba jak byłem w pierwszej klasie, na lekcję do pani Marii Szymańskiej, plastyczki na zajęcia plastyczne i pamiętam, że wychodząc z tych zajęć na Zwycięstwa 32, z sali która była w piwnicy, w podziemiach, przechodziłem przez parter i widziałem otwarte drzwi, a tam muzyka płynęła i tańczące dzieciaki. Takie rzeczy pamiętam. No i potem tych różnych zdarzeń związanych z muzyką mnóstwo, ale również, skoro pytasz, o moich najbliższych moja mama uwielbiała Sławę Przybylską, wszystkie jej piosenki. Moja mama uwielbiała sama śpiewać a` capella oczywiście. Moja mama przyniosła do domu gitarę, na której nie umiała grać, ale trącała o te struny i pokazała, że tak mniej więcej się wydobywa dźwięk z takiej gitary. Nie wiem, co to była za gitara, chyba rosyjska siedmiostrunowa. Pamiętam mojego ojca, który właśnie kupił mandolinę mojej starszej siostrze. Próbował także na tej mandolinie coś grać, „piórkując”, jakimś fajnym piórkiem, jakąś kostką do grania. Mój ojciec nie śpiewał, ale próbował grać na tej mandolinie. Mama śpiewała i właściwie ja myślę, że to że poszedłem w kierunku muzycznym, to chyba było raczej związane z moimi osobistymi doznaniami, których doświadczałem, kiedy „szła” jakaś piękna muzyka, jakieś piękne dźwięki. Po prostu czułem, że to coś wspaniałego, czułem w sobie w środku.
W internetowym Leksykonie kultury Warmii i Mazur znalazłem takie zdanie: „W wieku 13 lat grał na 13 instrumentach oraz tańczył w zespole baletowym prowadzonym przy olsztyńskim MDK”. To o Tobie! Czy czułeś się wtedy cudownym dzieckiem?
Nie, nie grałem na trzynastu instrumentach. Ja właściwie zacząłem się uczyć grać na gitarze, tak przyjmuję, mając szesnaście lat i to w Harcerskim Zespole „Krusyna”, prowadzonym przez Wojciecha Muchlado. Pamiętam, że w magazynie wisiały gitary i wraz z moim przyjacielem Krzysztofem Kossutem wzięliśmy się za te gitary i później towarzyszyły nam one na obozach harcerskich. Gra na trzynastu instrumentach jest legendą.
Twoja pierwsza gitara, to…
Ta od mamy. Mama przyniosła chyba pożyczoną gitarę, bo nie sadzę, że ją kupiła, ale nie wiem, co się z nią stało, chyba ją oddała. Waliłem w te struny i grałem: Byli sobie Jim i John, chłopcy z gór Nevada… Była taka krążąca piosenka i nieważne były akordy, lecz rytm, który dało się z niej wydobywać przy zgaszonych strunach. Na dobre to właściwie nauczyłem się grać w Krusynie, jak się pojawił instrument i było trochę czasu wieczorami na obozach harcerskich. Janusz Majewski był jednym z pierwszych, który nauczył mnie grać na gitarze utwór „Fajka pokoju” Shadowsów.
Gitara akustyczna, na której grasz, daje Ci więcej możliwości niż elektryczna?
Ja gram na klasycznej gitarze z nylonowymi strunami, na Alhambrze. Kiedyś miałem rosyjską siedmiostrunówkę. Pudło dawało możliwości grania wszędzie, przy ognisku, jak jesteśmy gdzieś na polanie. Tak, ja wiem, że są tacy ludzie, którzy nakładają słuchawki na uszy, włączają gitarę i jakoś to im wystarcza. Ja zostałem na klasyku, aczkolwiek był czas, technikum samochodowego, gdy grałem na gitarze elektrycznej. Zakładaliśmy zespoły „Boso”, czy w „Czwartym wymiarze”. Tam była gitara elektryczna, ale też nie moja.
Gdzie kupujesz struny? Czy je sprowadzasz?
Na Starym Mieście w sklepie muzycznym, ale również w sklepie przy Dąbrowszczaków, jak szukam odpowiednich dla siebie strun.
Czy w ciągu pięćdziesięciu lat pracy scenicznej nachodziło Ciebie zwątpienie twórcze i jak sobie z nim radziłeś? Wiem, że czasy pandemii były dla artystów sceny szczególnie trudne. Jak dawałeś sobie radę. Jak walczysz ze zwątpieniem? Czy nigdy nie masz zwątpienia?
Tu parę wątków do rozwinięcia. Przede wszystkim tak: W mojej szkole, w samochodówce, mój profesor Sosnowski, zwany Ciapem, powiedział nam uczniom taką maksymę: „twórca nie saper, może się mylić” i to mi towarzyszy do dzisiaj. Skoro nie ma takiej odpowiedzialności, jak na lekarzu-chirurgu, który nie może popełnić błędu, jak na polityku, od którego zależy byt narodu, milionów ludzi, tam nie może być pomyłki, tam musi być człowiek wykształcony, który zna te mechanizmy i wie, w jaki sposób zarządzać. Twórca, myślę, jest w takiej uprzywilejowanej sytuacji, że eksperymentując może popełnić błędy, ponieważ wchodzi w tereny nieznane. W związku z czym, z taką świadomością, gdy tworzysz cokolwiek, czy piosenkę, czy cały koncert, czy spotkanie z ludźmi, mam prawo jako twórca spowodować taką sytuację, która nie jest do końca komfortowa dla wszystkich. I teraz rzecz cała polega na tym, żeby poprzez swoje eksperymenty artystyczne i twórcze wzrastała świadomość tego, co od czego zależy i jak co działa, też na innych. Nauczyłem się, że czas zabrany komuś z życia, dlatego że ten ktoś przyszedł posłuchać mnie, jest bardzo cenny. W związku z czym, jak zajmuję komuś czas, swoją działalnością twórczą, artystyczną, to musi być to coś wyjątkowego, jedynego w swoim rodzaju, coś co go wzbogaci. Nie mogę zabierać komuś czasu nie będąc przygotowanym na to spotkanie. Ta refleksja to jest wynik wielu lat pracy i doświadczenia. Na początku, gdy się wszystkiego poszukuje, sam wiesz doskonale, jak poszukujesz tego co i w jaki sposób to wyrazić. Siebie przede wszystkim. Bo artysta, twórca wyraża przez siebie siebie właśnie. Językiem może być literatura, muzyka, może być malarstwo, mogą być różne inne środki ekspresji służące do wyrażenia siebie, a skoro tak to działa, to chcę siebie poznać, siebie odkrywać, można popełniać te różne herezje i błędy, ale muszę być uczciwy w stosunku do siebie i do innych.
Jak instrument?
Nie, to nie jest instrument, tylko to co ja mam do przekazania. Bo przy pomocy instrumentu mogę przekazać swoje emocje, bo mogę przekazać piękno tego instrumentu, piękno harmonii, lecz najważniejsze jest, po co ja to robię.
Raptem powstaje coś w mojej głowie i rodzi się pytanie, czy ja temu podołam?
Nie, nie, tak nie myślę. Właśnie o to chodzi, że ja próbuję cię wyciągnąć w inne przestrzenie. Nie mam takich wątpliwości, czy ja czemuś podołam czy nie. Po prostu wiem, że jestem uczciwy w stosunku do samego siebie i do tego kogoś, do kogo będę potem przemawiał. Bo przez sztukę ja przemawiam. To jest mój komunikat, artystyczny. I teraz jeśli jestem uczciwy, to nie mam tego typu wątpliwości, czy podołam czy nie, tylko czy to wyraża rzeczywiście to, co mam na myśli i to, co chciałbym przekazać. Czy te emocje, czy ten kierunek myślenia, czy ten kawałek świata właśnie tak oceniam i odbieram, czy to jest moje prawdziwe przeżycie, z tym związane o czym teraz mówię lub śpiewam. Prawda. To jest najistotniejsze, a teraz, co za tym idzie, no czasami się okazuje, że mój pomysł przekracza moje możliwości techniczne, no to wtedy staram się te możliwości techniczne zwiększyć poprzez ćwiczenie, poprzez próbowanie, poprzez inne „obieganie dookoła”, innymi akordami, ale żeby złapać ten rodzaj napięcia, przecież akordy i funkcje w muzyce służą tworzeniu napięć, a jaką wartość tym napięciom dam, to ja o tym decyduję przez kontekst intelektualny, dramaturgiczny, który znajduje się na przykład w tej piosence, albo w mojej intencji, bo to jest, ja myślę, kwestia filozofii, która ogarnia właśnie ten język sztuki, którym się akurat zajmuję. Ja się zajmuję piosenką. Piosenką literacką. Tam gdzie jest słowo, gdzie jest i ma określone znaczenie i określony sens, gdzie jest muzyka, czyli jest melodia, harmonia, jest rytm, jest pewne napięcie, no i ja ze swoją intencją, którą chcę przekazać, bo ona jest najważniejsza. To odkryłem przy trzecim udarze moim, bo jestem po trzech udarach i trzeci udar, który zabrał mi mowę, uświadomił mi to właśnie. Wiem, co chciałem powiedzieć lekarzowi rozmawiając z nim, ale aparat mowy nie był mi posłuszny i nie chciał przekazać tego. Wtedy odkryłem, że właściwie my porozumiewamy się przy pomocy intencji. One są najistotniejsze. Ubrane w taki czy inny warsztat artystyczny, służą nam do komunikacji. Idąc tą drogą myślę, że byłem w zgodzie ze swoimi intencjami, emocjami, nigdy siebie nie oszukiwałem, w związku z czym nie pojawiały się dylematy czy ja temu podołam, uchwycę czy nie, czy to można, czy nie. Nie, ja waliłem prosto z mostu, bo jak się jest prawdomównym, jak siebie nie okłamujesz, no to nie możesz i tu kłamać, gdy próbujesz coś opowiedzieć. A jeśli nie umiesz tego przekazać, nie dajesz rady, no to odłóż to, aż dojrzejesz. Bywały takie sytuacje, gdy dopiero po jakimś czasie, gdy już miałem za sobą wiele innych ścieżek, że jestem bogatszy o jakieś inne doświadczenia, umiałem złapać to, co na kiedyś było odłożone. Tak, że moja droga jest raczej oparta na prawdzie i tej wierności swojej osobowości, swoim wrażeniom, swoim wrażliwościom, swojemu myśleniu, intelektowi, swojemu doświadczeniu. Twórca musi się opierać na sobie, jeśli nie chce być tylko rzemieślnikiem i odtwórcą czyichś myśli, czyichś emocji, musi opierać się na sobie samym. To jest rodzaj egocentryzmu, egoizmu skrajnego, ale przy świadomym uczestnictwie w życiu społecznym można to pięknie wykorzystać do poznawania siebie i świata i do dawania ludziom czegoś wyjątkowego, co wydawało się twórcy, że jest wyjątkowe. I tak żyję.
Spotykałeś się z różną publicznością. Czy można porównać tamtą dawną, młodą i entuzjastyczną publiczność, która nie znała smartfonów, z tą obecną, która ciągle się gdzieś spieszy? Czy dostrzegasz jakąś różnicę pokoleniową?
Myślę, że jako ludzie jesteśmy wciąż tacy sami. Zmienia się otoczenie, zmieniają się narzędzia, które nas otaczają. Sobie nie wyobrażam, że można inaczej kochać się w dziewczynie, dzisiaj inaczej, niż gdy jak ja byłem młodym i hormony we mnie grały. Hormony grały, grają i będą grać w mężczyznach jak też i w dziewczętach, chłopakach oraz kobietach. Jest tylko kwestia w jaki sposób myśmy wtedy wyrażali siebie, a jakie możliwości dzisiaj ma młodzież. Dzisiaj młodzi ludzie maja telefony. W nich mają właściwie wiele mądrości, dlatego że przez internet można znaleźć wiele źródeł, które są dostarczycielami informacji. Mogą nam podpowiadać wiele rzeczy, wiele rozwiązań, właśnie tam w tym małym telefonie. Te informacje mogą nas wzbogacać, natomiast najważniejsze, myślę, jest to, żeby pochylać się nad tym światem jako nad czymś pięknym, starać się to zrozumieć, jak ten świat jest poukładany i nie dać się zwodzić tym grom, jakie uwielbiają politycy. Dlatego myślę, że młodzież dzisiejsza ucieka właśnie w te smartfony, ponieważ tam znajduje kawałek prawdy, siebie, ucieka od tej naszej rzeczywistości.
Wycofują się jak ślimaki do muszli, do swych smartfonów?
W ten sposób uciekają tam, tak jak kiedyś myśmy na podwórko uciekali do swojego towarzystwa, do swojego grona. Na podwórku, na trzepaku, grając w palanta, w klasy i tak dalej, a oni uciekają do swojego grona, które jest gdzieś w smartfonie. Oni, że tak powiem, te same metody stosują, w stosunku do swoich rówieśników albo do tych, którzy interesują się czymś podobnym do ich zainteresowań, tylko że w innym miejscu, przy pomocy innego instrumentu. Myśmy mieli trzepak i podwórko, a oni maja smartfon i możliwość znalezienia sobie przyjaciół na całym świecie. Jak się zna języki, to mogą rozmawiać z każdym.
Czy: Powinien być prosty jak zegarek świat / Po każdym „tik” byłoby „tak”… – jak napisała Mariola Platte?
Powinien być, bo czasem ten świat jest tak skomplikowany, że założę się z każdym, że nikt go nie rozumie do końca i nie wie dlaczego tak, a nie inaczej działa. Ale gdyby był poukładany i skończony, byłby nudny jak flaki z olejem. To jest piosenka, która znalazła się w spektaklu „W naszym domu”, to jest piosenka zegarmistrza. Zegarmistrz według Marioli miał taki dylemat życiowy, że jak on widział ten zegar, który pokazuje dokładnie godzina po godzinie, minuta po minucie, sekunda po sekundzie to wszystko w takim życiu jest na swoim miejscu, jest poukładane. W tym naszym zwariowanym świecie nie można się czasami połapać, o co tobie właściwie chodzi, o co tobie, człowieku, biega.
Myślę, że każdy z nas ma takie chwile, że marzy – niech się w końcu skończy ten kociokwik, który nie wiadomo do czego prowadzi. Chciałbym, żeby było proste: słońce wschodzi, zachodzi i jestem szczęśliwy. Jem, odpoczywam, żeby uprościć wreszcie te wszystkie procedury życiowe. Ta piosenka wychodzi naprzeciw ludziom, którzy są skołowani, są zmęczeni, „przebodźcowani”. Jak za dużo mamy informacji, za dużo jesteśmy „zbodźcowani”, wtedy chciałoby się, żeby to wszystko było proste. Bo może być proste. My jako ludzie możemy sobie komplikować, ale my jako ludzie możemy też upraszczać sobie. Nie wciągajmy nas w niepotrzebne zawiłości, spory, niepotrzebne ścieżki, które mogą prowadzić, jak widać, nawet do wojny, dlatego ludzie giną. Od nas to zależy i upraszczajmy sobie czasem całą sytuację, jeśli to służy dobru.
Należymy do pokolenia, które w młodości słuchało The Beatles, Led Zeppelin, Carlosa Santanę, Jimi Hendrixa…, ale też śpiewało piosenki Bułata Okudżawy oraz Wołodii Wysockiego. Znam piosenkę Wysockiego „Ja nie lubliu”, w której wykłada swoje życiowe credo. Czy Ty również masz swoje muzyczne, życiowe credo?
Nie wiem, co masz na myśli mówiąc muzyczne credo, ale są rzeczy które na mnie zrobiły ogromne wrażenie. Pamiętam też z czasów samochodówki, po lekcjach spotykaliśmy się w gronie przyjaciół. Wojtek Biernatowski miał dostęp do płyt, które przysyłano mu z Zachodu. Tam pierwszy raz nagle w domu u Krysi, obecnie Drozdowej, czyli Jurka Drozdy żony, u Krysi siedzieliśmy w domu i słuchaliśmy płyt, które Wojtek dostawał z Zachodu. Tak poznałem zespół Cream, Santanę, to był inny świat…
Poczucie wolności? Jakby gdzieś nas pod niebiosa podniesiono, zostawiono i powiedziano: teraz fruwajcie i to była taka muzyka, która pozwalała fruwać.
Dokładnie i to zrobił ze mną Jimi Hendrix . Jego płyta Electric Ladyland po prostu była, jakby nie z tego świata.
A czy dzisiaj też byś ją tak odbierał?
Nie, nie, ale mówimy o tych fascynacjach, a fascynowało to, co jest nowe, co jest niespotykane na co dzień. I wtedy te wieczory właśnie spowodowały, że zakochałem się w Jimi Hendrixie, w jego muzyce, w tej jego przestrzeni, fantazji, wielkości, w wyobraźni, w tym wędrowaniu z dźwiękiem. On uderzał tak we mnie w środeczku w taki sposób, tą swoją muzyką, że po prostu mnie wypełniał. To był mój guru, moje bożyszcze muzyczne, ale okazało się, że kiedy zacząłem studiować w Wyższej Szkole Nauczycielskiej w Olsztynie, dojeżdżający jej pracownik naukowy pan docent Podhajski przyjechał któregoś razu z wykładem. Ten wykład miał miejsce na Żołnierskiej w akademiku w klubie „Docent” . Siadłem ot tak, z ciekawości, bo wykład nie był obowiązkowy i Pan Podhajski opowiedział nam legendę o Hiroszimie, o tym jak się etap po etapie odbywał ten proces, kiedy leciała bomba, kiedy spadła, kiedy zabiła, kiedy te fale uderzeniowe szły, powiedział, że to wszystko jest w muzyce. Tren – Ofiar Hiroszimy Krzysztofa Pendereckiego. Po czym puścił tę muzykę i to jest coś, co po prostu mną wstrząsnęło. Tak mnie poruszyło, że muzyką opowiedział tę tragiczną historię w sposób tak przejmujący. Penderecki długo mi towarzyszył jako Mistrz, bo pokazał, że owszem muzyka amerykańska Jimiego Hendrixa zawojowała moją duszę, ale ten świat opisany taką muzyką, przy pomocy orkiestry, chóru, przy pomocy takich dźwięków, otworzyła mnie wtedy na wszelką muzykę. Pokochałem „muzykę poważną” jak również muzykę zespołu Metallica, grającą z zupełnie innej strony emocjonalnej. Zakochałem się oczywiście w balladach, w Marku Grechucie, pokochałem Ewę Demarczyk.
Czy coś z Grechuty jest w piosence „Grajek”?
Nie wiem, nie umiem ci tego powiedzieć, dlatego że „Grajek”, to było z życia wzięte. Z Bogusiem Żmijewskim autorem tekstu byliśmy kiedyś na tournée w Polsce i jeździliśmy po Klubach Budowlanych i występowaliśmy w jakimś tam klubie, nie pamiętam nawet gdzie, może Boguś by pamiętał. I wyszedł człowiek, który miał taki plik pieniędzy i to właśnie on to powiedział, że: grajek, ja mógłbym kupić pana. Na kanwie prawdziwego zdarzenia powstała piosenka napisana przez Bogusia, który opisał rzeczywistość, w której wtedy żyliśmy. Dlatego jest: ile pan dostaje, panie grajek i całą noc za taki szmal, mógłbym kupić Pana razem z tą orkiestrą, ale graj Pan Panie grajek, graj, jest: niech żyje Rzeczpospolita tańcząca. Bo myśmy w tym świecie żyli, w takim zwariowanym, w którym wszystko był odwrócone do góry nogami. Robotnik zarabiał więcej pieniędzy, mimo że był niewykształcony, niż ten który wiele lat życia uczył się, studiował, zdobywał wiedzę, żeby być przydatnym przecież społecznie i kompetentnym w kierowaniu tym światem i robotnik dostawał większe pieniądze od tego, który całe życie poświęcił na zdobywaniu wiedzy.
Od inżyniera, który go nadzorował.
Tak jest i dlatego myślę, że właśnie ten świat zrodził bunt i dlatego tamten system musiał upaść. Przerażające, że dzisiaj ten świat znowu zmierza w tamtą stronę.
Miałeś szczęście współpracować z Jurkiem Ignaciukiem, z którym przygotowaliście wspólnie wiele piosenek. Spektakl muzyczny „Pieśni o drodze” okazał się ogromnym sukcesem. Było to śmiałe przedsięwzięcie w 1980 r. z zaangażowaniem dużej grupy aktorów. Wiem, że pracujesz obecnie nad nowym spektaklem muzycznym w oparciu o książkę „Terra nulla”, Wojciecha Altmajera. Czy jest szansa, że publiczność go zobaczy?
Niekoniecznie. Ponieważ u mnie jest tak, jak na przykład z piosenką „Olsztyn kocham”. Ja tę piosenkę napisałem dla siebie. Nie musi to być od razu coś czym chciałbym się dzielić ze wszystkimi. Ale był akurat w 2003 roku taki zbieg okoliczności cudowny, że piosenkę napisałem dla siebie, ale był to rok sześćsetpięćdziesięciolecia Olsztyna. No to wyciągnąłem tę piosnkę, pokazałem i się okazało, że cudownie pasuje do tych obchodów i że wielu ludziom się podoba. Cieszy mnie, że ludzie odnaleźli się również w tej opowieści o moich miejscach, bo przecież to jest piosenka, która wymienia moje ulubione zakątki Olsztyna i cieszę się, że działa na wielu ludzi w taki sposób, że wywołuje u nich podobne emocje i tylu ludzi darzy podobnym uczuciem, jak ja to miejsce. Myślę, że piosenka pomogła nam olsztyniakom otworzyć się na siebie. Na samochodach jest znaczek „Olsztyn kocham”. Znaczek graficzny przez Kasię Donimirską wymyślony, bardzo ważny nośnik tego uczucia.
Czy pociąga cię duża scena czy też wolisz kameralne spotkania z widownią. Czy da się śpiewać nastrojowe piosenki dla tłumu?
Tak. Da się. Oczywiście. Oczywiście, tylko tłum musi mieć do ciebie zaufanie. Jak ma zaufanie, że powędruje w zakamarki, które są w zainteresowaniu tych ludzi, bo tłum nie jest nigdy tłumem ot tak sobie. Tłum składa się z indywidualności. Może jest jakaś średnia, która przyciągnęła tych ludzi, że przyszli sobie posłuchać na przykład do Sali Kongresowej, posłuchać Bruce’a Springsteena, a on z gitarą wyszedł. Całe dwie godziny z jedną gitarą był wysłuchiwany jak bożyszcze, a Bob Dylan, to co robi innego? Ja nie zapomnę również Jacka Kaczmarskiego, który na Famie przed parotysięczną widownią, wyszedł z gitarą i zaśpiewał tak, że ciary latały po plecach. Kwestia jest tego typu, co artysta ma do powiedzenia i jak silne jest to co ma do zaoferowania, jakie przeżycie, od strony energetycznej, emocjonalnej, na ile rozbudził zainteresowanie i chęć usłyszenia go przez publiczność. Czyli musi być w taki sposób ułożone to spotkanie, żeby obie strony chciały sobie coś wyjątkowego przekazać, dać.
Dlaczego napisałeś piosenkę „Olsztyn kocham”?
Dlatego, że uświadomiłem sobie, że moja koleżanka Krysia Świątecka – rude włosy ma, z domu Anielska – miała również powiązania z niemiecką częścią mieszkańców Warmii i Mazur, ale włosy ma irlandzkie i okazuje się, że jest rzeczywiście taką mieszanką polsko-niemiecko-irlandzką. Z kolei Ewa Cichocka dowiedziałem się, że jej mama była Kurpianką, ojciec był góralem, a Ewa tutaj mieszka, tutaj się urodziła. Uzmysłowiłem sobie, że Andrzej Czamara ma swoje korzenie gdzieś z Białorusi, za wschodnią naszą granicą, Andrzej Dondalski ma z kolei ukraińskie powiązania, moja mama z Warszawy, a ojciec spod Kutna. Właściwie nikt z nas nie jest tu autochtonem z dziada pradziada. Rozglądałem się dalej i się okazało, że dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent ludzi mieszkających wokół mnie znajdują się w identycznej sytuacji, czyli tak jak w Ameryce, Indian wycięli, przyjechali nowi, przybyli z różnych stron świata i stworzyli nową subkulturę. I my wszyscy tutaj żyjący, tak jak w tej Ameryce, tworzymy nowy świat, nową kulturę. I dlatego pod wpływem tej refleksji postanowiłem rzucić te myśli na papier, skąd oni są, więc Poznaniaków, Warmiaków, dlatego Żydzi, Litwini, bo znam tych ludzi. Oni żyją obok mnie, znam osobiście. To są osoby, które namacalnie, że tak powiem, odczuwałem i po tym wymienieniu nagle się okazało, że właściwie napiszę do tego jakąś melodię, bo to łatwo się zapamięta. No, i zrobiłem sobie melodię, która zaczęła tak brzmieć, jak potem ten refren.
To brzmi jak rodzaj olsztyńskiego hymnu.
Tak powstałego w sposób spontaniczny, bo sobie dorobiłem oczywiście do tego ideologię,
że pokazuję moje ukochane miejsca, że na dziedzińcu poezja śpiewana, że Kopernik tutaj mieszkał, park i ratusz góruje tak ładnie nad tym Olsztynem. Wiesz, zacząłem się zachwycać tym swoim Olsztynem i starałem się to ująć…
I zakochałeś się w Olsztynie?
Nie, ja byłem zakochany już od samego początku, wcześniej z zespołem Krusyna, wyjazdy na występy, również zagraniczne, i za każdym razem gdy tu wracałem, odczuwałem, że to jest mój Świat, tak cudowne miejsce o tak pięknej energii, czystym powietrzu… Tu się uczyłem pływać w jeziorze, tutaj łaziłem po lasach,
À propos piosenki, o Twojej „małej Ameryce” czy pamiętasz wasz wyjazd do Lwowa? Byłem tam z delegacją ludzi kultury z Olsztyna i wieczorem na rynku lwowskim na scenie ustawionej przy fontannie Diany daliście koncert, w którym przypomnieliście lwowiakom i turystom, skąd jesteście. „Czerwony tulipan” zaśpiewał piosenkę „Olsztyn kocham”, w której pobrzmiewają słowa niezwykłe, adresowane do zwykłych ludzi, a nie do polityków. Jak dzisiaj należy rozumieć słowa: Kocham Niemców, Rosjan, (…),Żydów i Litwinów, Cyganów i Białorusinów, Ukraińców… Czy inaczej powinno się je odbierać, patrząc na kontekst historyczny?
Myślę, że cywilizacja którą tworzymy, niestety od strony gospodarczej poczyniła podziały, granice między państwami. To jest tylko i wyłącznie zabieg czysto gospodarczy, że to moje jest, to ma taką wartość, a tamto wasze jest. A jak zabierzesz wątek gospodarczy, to się okazuje, że ludzie łączą się nie poprzez gospodarcze wątki, ale że są podobni do siebie, fascynują się sobą nawzajem, a skoro tak, to ja dzisiaj nadal kocham Niemców, Mazurów, Warmiaków, Rosjan…
I na końcu Poznaniaków?
(śmiech) No, tak wyszło. Wszyscy ludzie są piękni i fascynujący, tylko każdy inaczej, nie każdy jest dla każdego, dlatego myślę, że jesteśmy Pięknie różnorodni. Ta różnorodność powoduje, że fascynujemy się sobą nawzajem, mamy różne płcie, mamy różne urody, jeśli chodzi o wygląd, mamy różne upodobania, swoje stereotypy, że tak powiem, piękna i dlatego to bogactwo powoduje, że każdy człowiek ma znaczenie dla naszego ja, każdy człowiek napotkany na drodze może nas wzbogacić o to, kim jest, jak działa, co myśli, jak przeżywa świat, tylko musimy się otworzyć na to. No i ta piosenka otwiera nas, mnie przede wszystkim, ja naprawdę kocham Niemców, Mazurów, Warmiaków i … poznaniaków.
Czy możesz zdradzić swój przepis, jak utrzymać tak dobrą jak Twoja fizyczną i psychiczną kondycję? Biegasz, uprawiasz jakieś sporty?
No nie, od kiedy z serduszkiem zacząłem mieć problemy podczas jednego z koncertów, migotanie przedsionków się pojawiło, no te trzy udary, nie powiem, że troszkę przyhamowały mnie, ale mając siedem czy osiem lat zostałem zaprowadzony na zajęcia plastyczne i widziałem światełko, i w sali ćwiczące przy muzyce dzieci. Nie trzeba było długo czekać, zaprowadziła mnie mama na rytmikę. Chodziłem do Młodzieżowego Domu Kultury na rytmikę, byłem przez parę lat, a potem sam się zgłosiłem do Pana Wojtka Muchlado, że chcę po prostu tańczyć, no i Pan Wojtek powiedział, że do Zespołu Olsztyn nie, bo tu są dorośli, ty chodź tutaj do harcerskiego zespołu tanecznego i tak do Krusyny się dostałem. Gdy się tańczy, kondycja wzrasta, masz inny oddech, po prostu ciało całe rozwija się w sposób prawidłowy, bo przesuwasz granice swojej sprawności fizycznej, i wydolności oddechowej, i jest ukrwienie doskonałe całego organizmu. Myślę sobie, jak patrzę wstecz, kiedyś … pamiętam zdobyłem, jak byliśmy w Niemczech, startowałem w jakimś biegu i zdobyłem srebrny medal na 400 m. Czyli mówię o aktywności fizycznej, która sprawiała mi przyjemność, dlatego pewnie tyle lat tańczyłem. No, a jeśli organizm jest wytrenowany, a nie przetrenowany, bo to wszystko było dla przyjemności, rozwijałem się na tyle, na ile organizm pozwalał, a to uczyniło organizm wydolnym i nadającym się do eksploatacji, nawet jak się ma siedemdziesiąt trzy lata jak ja w tej chwili.
Bez wypominania.
(śmiech) Bez wypominania, z radością, ja się chwalę tym! I oczywiście ważne jest tutaj to, że aktywność intelektualna, emocjonalna i pielęgnowanie w sobie dziecka, bo bycie artystą, to trzeba pielęgnować w sobie tego dzieciaka, czyli fascynację tym, co nas otacza, więc scena powoduje, że ciągle jestem młody i to spotykanie się ze słuchaczami, z odbiorcami na naszych koncertach powoduje, że w środku cały czas pali się żarzy, że w środku jest ogień.
Jak chronisz swoją prywatność? Czy jeśli jesteś zmęczony muzyką, jak i gdzie szukasz uspokojenia? Masz jakąś ukrytą pasję? Uciekasz gdzieś, dokąd?
Do lasu, nad wodę. Moim obyczajem od pewnego czasu jest chodzenie po wodzie. Mam swój sekret. Był podobno kiedyś taki jeden, który chodził po wodzie, ja cały czas próbuję, próbuję chodzić po wodzie. Jadę samochodem na plażę miejską i idę tuż przy brzegu po wodzie. Zobaczę, może któregoś razu ta woda mnie utrzyma i będę mógł głębiej pójść, ale cały czas tylko próbuję. To zazwyczaj jest taki spacer około godzinny po tej wodzie, w trakcie którego myślę, że inne jest energetyzowanie organizmu. Woda z ziemią ma swoje potencjały, po prostu ładunki elektryczne, które bardzo dobrze prawdopodobnie działają na cały system nerwowy, hormonalny, na energetyczny mojego ciała i dlatego to jest taki element, który pozwala mi się zrelaksować i pozwala się doprowadzić do stanu, w którym niczego nie muszę i w którym nie czuję napięcia wewnętrznego.
W jakich warunkach tworzy Stefan Brzozowski, autor słów i muzyki? Czy tworzy muzykę w świecie ciszy? W wyizolowaniu?
Tak, żeby się zatopić głębiej, ponieważ takie powierzchowne teksty mnie nie interesują. Interesuje mnie, gdy słowa opisują jakiś stan naszego życia, naszego odczuwania, czy zderzenia się ze światem, czy z innymi ludźmi. Jakiś stan, który próbuję zrozumieć albo go już rozumiem, a jeszcze nigdy nie wyraziłem i to jest taki moment, który jest możliwy do osiągnięcia tylko i wyłącznie w komforcie, ciszy, kiedy nie mam żadnego bodźcowania zewnętrznego. Ale u siebie, na Nagórkach, wypracowałem sobie taki wzór, że wieczorem po dwudziestej drugiej jest cicho. Wszyscy dookoła śpią i to jest moment, że mogę się zagłębić czytając na przykład tekst, na który zwróciłem uwagę, który mnie zafascynował i zanurzam się w ten tekst i próbuję znaleźć siebie ze swoimi wyobrażeniami, emocjami w tej sytuacji opisanej w tym tekście.
Lubisz ciszę?
Uwielbiam.
Znasz utwór Johna Cage’a 4’33?
Tak. No pewnie.
Wysłuchałeś go, ile razy?
Wystarczyło raz i zrozumiałem o co chodzi.
Zawsze czujemy wagę tej ciszy.
Tak, ona jest umownie ciszą nazywana, bo przecież tam jest kawał muzyki w tym utworze, morze dźwięków.
Tam jest jedna pauza, która zmusza nas do przemyślenia całego swego życia.
Ale, jakbyś się zastanowił i chwilę posłuchał: o tu jakaś muzyka, jakaś rozmowa, coś tam szumi hen daleko, coś się cały czas dzieje w tym świecie dźwiękowym i to jest ta właśnie muzyka, która zmusza cię do wytężenia słuchu i słyszysz coś, czego normalnie nie usłyszysz, a dzisiaj w tym dniu akurat słyszysz to, co cię otacza. Także to jest piękny utwór, uważam, genialnie wymyślony i ja właśnie szukam takich momentów, kiedy zaczynam szukać własnych wyobrażeń energetycznych, emocjonalnych i wyrażam je przez melodię, przy pomocy akordów, przy pomocy tego przeżycia, które próbuję uchwycić w tworzonej muzyce. Poprzez właśnie moją muzykę próbuję uchwycić, to co się dzieje emocjonalnie w tej opowieści słów, które prowadzą moją uwagę, mój intelekt. Dlatego uwielbiam pisać muzykę do tekstów gotowych. Tekstów, które mnie fascynują, które są o czymś i mnie wzbogacają. Również, ponieważ robiąc muzykę do tych tekstów, odnajduję kawałek siebie, którego jeszcze nie znałem.
Dostrzegam Twoje starania jednoczenia społeczeństwa na płaszczyźnie kultury. Ten głos koncyliacyjny jest mi bardzo bliski, słyszałem go w Dziuchach na kameralnym koncercie w Edenie. Nie tylko śpiewasz, ale przemawiasz ze sceny do dwóch stron skłóconego społeczeństwa? Starasz się to robić łagodnie. Chcesz łagodzić obyczaje? Naprawdę wierzysz w powodzenie tej karkołomnej misji, krainę łagodności? Czy dlatego, że znasz: Sekret kardynała Richelieu?, który zdradził Ci Wojciech Sobol.
Jesteśmy bardzo skomplikowanym urządzeniem z istotą mieszkającą w nas w środku, od której zależy wszystko, co robimy i jak robimy, a skoro tak, to w naszej mocy jest żyć w taki sposób, jak sobie to ułożyliśmy, jak byśmy tego oczekiwali od siebie. Nie oczekujmy od innych, ale uświadommy innym, aby mieli również świadomość tam, gdzie i nasza sięga, i wtedy okaże się, że znajdujemy wspólny język, wspólne wartości i wspólnie możemy ten świat właśnie tworzyć i budować. Nie zdarzyło się tak jeszcze w życiu człowieka, żeby dostrzegł dzień bez nocy. Nie zdarzyło się, żeby zakochał się, nie przeżywając zauroczenia, fascynacji, niechęci, rozczarowania i rozpaczy. Wszystkie te zdarzenia są nam dane i należy je przeżywać i należy cieszyć się, że doświadczamy ich, to nas wzbogaca, natomiast wybór, co chcemy, jak chcemy, należy do nas. My jesteśmy jedynymi, którzy decydują o tym, jak żyjemy i co chcemy, że tak powiem, z tym życiem swoim dla siebie i dla innych zrobić. Dlatego myślę, że może być takie wrażenie, że staram się być rozjemcą, ale ja jestem tylko i wyłącznie głośnikiem, który opowiada innym, że to zależy od nas po prostu, od nas samych. Chcę podnieść świadomość słuchaczy, którzy chodzą na nasze koncerty, właśnie na takie wyżyny, by oderwali się od zdarzeń, które nie pozwalają im lecieć jak orły nad tym miejscem, w którym mieszkają. Bo każdy z nas takim orłem jest, tylko musi się wyzwolić i zacząć machać skrzydłami, to poleci.
Zespół „Czerwony tulipan”, założony przez Ciebie w 1985 r., składa się z samych indywidualności: Ewa Cichocka, Krystyna Świątecka, Andrzej Czamara, Andrzej Dondalski oraz Ty. Każdy wnosi coś od siebie cennego. Znacie swoje możliwości. Słucham was od wielu lat. Daliście setki koncertów, otrzymaliście dziesiątki nagród i wciąż macie apetyt na życie, bo…
Bo życie jest piękne i jest jedyne. Jedyne w swoim rodzaju. Jeszcze się nie objawił taki, który przeżył tutaj, odszedł i potem przyszedł z powrotem i powiedział: nie, nie, to było do niczego, chcę żyć jeszcze raz. A skoro tak, skoro każdy przemija odtąd – dotąd, to jak się nie cieszyć tym, co mamy. Ja wiem, że do pewnego momentu mamy, ponieważ równie moje życie jako Stefana Brzozowskiego jest absolutnie związane z tą cielesnością, którą niosę tutaj pod hasłem – Stefan Brzozowski, urodzony w roku 1950, bez wypominania, z radością, a skoro widzę, że regułą jest, że ten organizm właśnie tak jak wszystkie miliardy przede mną, że w jakimś momencie następuje degradacja i w którymś momencie koniec. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz, religie o tym mówią. Skoro tak jest, to jak tu nie kochać tego, co ja mam w tej chwili. Nie ma nic piękniejszego niż życie tu i teraz i że ja mogę z tym życiem zrobić dokładnie to, co chciałbym zrobić.
Śpiewałeś ze swoim zespołem słowa Marioli Platte: Jedyne, co mam, to złudzenia, że mogę mieć własne pragnienia, jedyne, co mam, to złudzenia, że mogę je mieć… Jakie masz muzyczne pragnienia, Stefanie?
Muzyczne takie, żeby umieć tak precyzyjnie wyrażać swoje emocje, swoje uczucia i w sposób tak efektywny, żeby były zrozumiałe dla innych, żebyśmy mieli tak, że kiedy mówisz – kocham cię, by druga strona rozumiała dokładnie, o czym ja mówię. Dlatego chciałbym mieć możliwość takiego przekazu, przy pomocy muzyki, tych właśnie uczuć, żeby to był język tak popularny, żebyśmy wszyscy rozumieli, o czym rozmawiamy. Ponieważ do tego skłoniło mnie pewne wydarzenie, które pamiętam, jako news telewizyjny: zakochany chłopak na schodach przed domem zabił swoją ukochaną dziewczynę z miłości, bo ona go odrzuciła. Jak to?, rodzi się pytanie. Zabił dziewczynę, którą kochał? On kochał ? Dlatego ją zabił, ponieważ ona była tylko rzeczą w tym jego wyobrażeniu. To nad czym należy pracować, to to, żebyśmy poznali swoje uczucia. Byśmy poznali swoje emocje i je ogarnęli. Emocje towarzyszą nam na co dzień i wiadomo, że takie są i po to są, by czuć smak życia. Chciałbym, żeby wszyscy nauczyli się swoich emocji. Wtedy będziemy rozmawiali nie tylko o strukturach intelektualnych świata i naszych relacjach, ale będziemy rozmawiali o tym, co odczuwamy, kiedy uczestniczymy w takiej czy innej sytuacji, w takim czy innym zdarzeniu, w takiej czy innej relacji ze sobą. Będziemy się lepiej rozumieli i wtedy jest możliwość, że świat będzie piękniejszy.
Śpiewałeś z grupą „Niebo” i z „Czerwonym tulipanem” poruszające słowa Bogusława Żmijewskiego: A jednak po nas coś zostanie… Co byś chciał, żeby zostało po Tobie, po Was?, „gdy niepokoju tyle”? Czy to będzie – „cisza wyrzeźbiona słowem”?
Dokładnie. A jednak po nas coś zostanie, choćby ta cisza.
Gdzie jeszcze chciałbyś zagrać i dla jakiej publiczności?
Dla każdej. Każdej, która jest zainteresowana rozwojem osobistym, odkrywaniem siebie, ale myślę, że ja taką publiczność właściwie co rusz spotykam, bo istniejemy już trzydzieści osiem lat, i tak jak wróciliśmy niedawno z koncertów w Radomiu, w Ostrowcu Świętokrzyskim, czy w Warszawie i gdy miałem wrażenie, że niektóre osoby są na naszym koncercie po raz pierwszy, ale znają nasze piosenki, bo je śpiewali z nami podczas koncertu, ale pierwszy raz w życiu nagle los złączył nas w jednym miejscu i się spotkaliśmy. Myślę, że właśnie te spotkania, te relacje z nieznanymi nam ludźmi, ciągle nas fascynują. Czyli jak pytasz, jaką publiczność chciałbym? – taką, która wciąż przychodzi na nasze koncerty, śpiewa z nami, rozumie o czym śpiewamy, opowiadamy i chce z nami wędrować.
Gdybyśmy powiedzieli, że wrażliwa, to byłby banał.
Bo to jest oparte o wrażliwość i na słowo, i na sens, i relacje, o naszą filozofię, którą wyznajemy, jak i na muzykę. Myślę, że wrażliwość jest tu podstawą tego, ale zarazem, z drugiej strony, żeby była zainteresowana tym, że się rozwijamy poprzez takie spotkania. Żeby była zainteresowana tym, że świata myśmy jeszcze nie poznali, że ten świat jest do odkrywania do odkrycia, czyli chęć uczestniczenia w czymś co nas doskonali i pcha do przodu. Na wyższy poziom świadomości rozumienia świata.
Ja myślę, że w tym wszystkim jest jakieś twórcze niedopowiedzenie, bo jak wszystko nazwiemy do końca, to nie będzie czego nazywać.
Nie dotrzemy tam nigdy, jak fizycy, którzy sądzili, że znają prawdę, dopóki tego atomu nie podzielili na mniejsze cząstki. Myślę, że podobnie jest z nami. To jest nieskończony proces odkrywania. Myślę, że to jest nieskończony proces uczenia się i odkrywania świata, odkrywania siebie. Przecież nawet, na dobrą sprawę, nie wiemy, jak działa nasza myśl i czym jest. Dopiero ją po syndromach odczytujemy, po wnętrznościach mózgu próbujemy jakoś określić, nazwać. A myśl jest energią, która uruchamia i porusza nasz Świat
Tak jak każda piosenka ma swój tytuł, czy nasza rozmowa też będzie go miała? Jak chciałbyś nazwać naszą rozmowę?
Myślę, że najważniejsze jest chyba pytanie skierowane do każdego. Trochę trywialnie mi się to buduje jako pytanie, czy myślałeś : Kim jesteś, kim chciałbyś być, i o co tobie chodzi w twoim życiu?
Wybrane linki:
https://radiosovo.pl/czerwony-tulipan/
Stefan Brzozowski – LEKSYKON KULTURY WARMII I MAZUR (ceik.eu)
https://youtu.be/lOQY66F-8ls?si=DCG_E_2_9WyuC-3N
https://czerwonytulipan.pl/zespol/ludzie/stefan-brzozowski/
https://youtube.com/watch?v=lOQY66F-8ls&si=JlGLrE563YSqq4LL