Julia Petruk – Wiersze

0
218
Julia Petruk. Zdjęcie z archiwum Autorki

Przekład z języka ukraińskiego Tadej Karabowicz


Między zębami

zmywam z zębów
nalot panicznych ataków
zmywam czołgi transportery opancerzone

wyciągam nanizane
dwuskrzydłe
myśliwce – niszczyciele
które utknęły między zębami
spod dziąseł – resztki rakiet

wyskrobuję z uszu
dźwięki syren i eksplozji

odbijają się echem

myję
z woli
Ducha Świętego


Ołtarz


trudno mówić do siebie
kiedy usta twoje
nie więcej nie mniej
zaniedbany ołtarz
zęby – bożki wrosłe w ziemię
co zapomniały złożyć w ofierze język
i on tylko przylepia się
do miękkiego sklepienia
i cyka cyka cyka

modlitwa opóźnionej akcji
oda osłabienia woli
skład zapomnienia
piwniczny cech
celofan
cytadela
szczenię
cerbera ceber królów
cykanie cykad
cyk cyk
cmok


Ofiara

słońce wzrokiem
oczy przeszywa
tka z nich
naszyjnik
wiesza
na szyi
umarłym
drzewom
budynkom
domom

oto ci ofiara
że nie dopatrzyłeś
by przeprosić
że nie wstawiłeś się
o ułaskawienie
ze względu na miesiąc
poszło na czwarty


Dom naprzeciw okna

piję piwo
dom naprzeciwko okna
mruga
otworzył usta
i połyka chmury

dotrzymam ci towarzystwa
wariatko
dlaczego sama masz pić
dlaczego sama masz cierpieć
napiję się z tobą
będę płakać z tobą
i łzy będą kapały
na głowy przechodniów

nie płacz
mała
tu zaraz
pojawi się kolejna
przełknę ją
i będzie nam obojgu
lepiej


Krótka historia przynęty

I

niebo przestraszyło się
i kielich wina wylało
na siebie

patrzy
a most dwie serwetki
podaje

II

niebo obudziło się
pokazuje piersi
pieść całuj

i miasto
pokazuje język
mruga
Dnieprem zamartwia się
i gorsetem mostu
trzyma
aż strach


Ponure cienie mostów

ponure cienie mostów
ponure cienie drzew
ponure cienie pojawiają się
w snach
w słabo oświetlonym pokoju
gwałcą chwytają
za ręce
szyję i ramiona
ściskają
czym prędzej
krzycz nie krzycz
znowu zapomnisz jak masz na imię
znowu odurzający brak siły
kto uratuje
słowo twoje
ostatnie


Grochowy most

mostu grochowego strąk
szczerzy zęby do mnie
w źrenice zarzucić
próbuje
groch dni
umarłych

dosięgnę wyłuszczę
i posypią nad miastem
za gałęzie drzew
czepiając się

wspomnę je
ostatnim
deszczem


Piję za ciebie

obmacuję słowa
zanurzając palce w ciągłość czasu
jakbym oślepła jeszcze wczoraj
jakbym zagubiła
wszystkie znaczenia i wszystkie sensy
w skacowanym pragnieniu nocy
jakbym zapomniała wszystkie zapachy
z żalu
i sama zniknęła
a teraz
chwytam
ścielące się pismo dymu
nic nie rozumiejąc
wyciągam rozkudłane litery
wyciągam według dźwięku
układam
w miękką dłoń
i pieszczę
wygładzam

obmacuję
słowa puszyste
jak kawałki
białej piany
w szklance piwa

piję za ciebie
moje wypełnione niedopałkami domów
miasto
moje oplecione mokrymi
gałęziami drogi
gorsetami mostów ściągnięte
plamami wysp ozdobione
lepką śliną poranków przemyte
dziecko


Płatek chryzantemy

drzewa – to coś więcej niż tylko żylaste ręce
w ulubionej kałuży benzyny

bulwar – tylko fragment
na płatku chryzantemy
skrzydłem zabłąkanej pszczoły

a liście które spadają z drzew –
tylko plamami w oczach

plamy z każdym rokiem stają się
większe i dłuższe
i nawet nie odczuwasz tego
jak w każdym oku
kiełkują
osoby
małe i takie cherlawe

i wyjąć nie wyjmiesz
i urodzić nie urodzisz

dopóki sama nie upadniesz
płatkiem
w dół


Gruszka

byt dla innego
byt gdzieś tam
wstrząsa tobą w dół
zgniłą gruszką
co nie upadła w dół
od ostatniej jesieni

gruszka zimowała
rymowała
skakała wyżej
niż grusza
i ponownie wisiała

jeden przyszedł i miął ją łapami
aby wyładowywać swój gniew na siebie
inny chciał zatoczyć się
przebić ją na wylot słowem
jeszcze inny ulżył sobie
prosto na jej korzenie
inny chciał uciąć gałązkę
z której ona zwisała

gruszka zwisała sobie
trzepotała podskakiwała marszczyła czoło
aż dopóki nie zapragnęła wpaść w oko
jednemu z nich
ale upadła
w duże
nic


Terakotowe pierścienie

w jednym śnie biegałam po lesie
wokół urwiska podobnego
do kamieniołomu z terakotowymi pierścieniami
jak kręgi piekła Dantego

szukałem siebie
i zobaczyłam

na jednym z pierścieni
terakotowego koloru

że leżałam
zwinięta w kłębek
jak koty się zwijają
na kolanach Boga
i napełniają swoim blaskiem
Buddę Zaratustra i Jezusa

ja znalazłam siebie
na kolanach u Boga
i upadłam
w twoją
źrenicę


Plamka

ktoś rozmazał białą plamę
na czarnym niebie
i teraz udaje że świeci
udaje że siecze wszystko dookoła
udaje z siebie wszechwidzące oko
udaje z siebie bóstwo

mruga do mnie
zakrywając się puszystą powieką
jakby skacowana
jakby próbuje niezręcznie flirtować
jakby coś o mnie wiedziała takiego
że może mnie zaskoczyć

cóż mi powiesz
szarym deszczem
który zmarnował swoje uderzenia na drzewach
aż piecze w ręce

chodź tutaj
plamko
poplotkujmy

opowiedz o mnie
jak mnie widzisz
opowiedz mi o tym
kto cię rozmazał
jakby kredą przebił dziurę w tablicy
starając się uwypuklić tłustą kropkę ze zdenerwowania
ale dał ci przez przypadek
prawo widzieć i odczuwać

co ty myślisz
plamko
co ty wiesz
pokaż mi plamko drogę
pokaż mi plamko przyszłość

chowasz się
udajesz że zasnęłaś
no cóż
niech tak będzie

napiszę o tobie wiersz
może ktoś cię zapyta
skąd się tu wzięłaś

[2023]


Julia Petruk – poetka, artystka, badaczka. Urodziła się w 1994 roku w obwodzie kijowskim. Ukończyła studia magisterskie na kierunku filozoficznym Uniwersytetu Narodowego „Akademia Kijowsko-Mohylańska”. Brała udział w projektach wystawienniczych: „A4, kultowy długopis” («А4, кулькова ручка», Galeria Karas, 2017, 2018, 2019), „Ludzkość” («Humanity», Pracownia Twórcza Ceramiki, 2020), „Dzień później” («Одного дня після», Muzeum Kijowa, 2020).

Wystawy indywidualne: „Fucktology” (Knajp-Klub „Kupidyn”, 2020) i „Strzały Kupidyna” («Стріли Купідона», tamże, 2021).

Uczestniczka wielu wydarzeń literackich, współorganizatorka „Pierwszego Wyróżnienia Poetyckiego” («Перший поетичний стенд-аут»). Laureatka III nagrody konkursu literackiego „Smołoskyp”. Publikowała się w wydaniu Addenda
1 „Kijów poetycki” («Київ поетичний», 2019), antologii „Pierwszej kawy” (First Coffee, 2021).

© Wiersze Julia Petruk
© Tłumaczenie Tadej Karabowicz
© Pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko