Przekład z języka ukraińskiego Tadej Karabowicz
Między zębami
zmywam z zębów
nalot panicznych ataków
zmywam czołgi transportery opancerzone
wyciągam nanizane
dwuskrzydłe
myśliwce – niszczyciele
które utknęły między zębami
spod dziąseł – resztki rakiet
wyskrobuję z uszu
dźwięki syren i eksplozji
odbijają się echem
myję
z woli
Ducha Świętego
Ołtarz
trudno mówić do siebie
kiedy usta twoje
nie więcej nie mniej
zaniedbany ołtarz
zęby – bożki wrosłe w ziemię
co zapomniały złożyć w ofierze język
i on tylko przylepia się
do miękkiego sklepienia
i cyka cyka cyka
modlitwa opóźnionej akcji
oda osłabienia woli
skład zapomnienia
piwniczny cech
celofan
cytadela
szczenię
cerbera ceber królów
cykanie cykad
cyk cyk
cmok
Ofiara
słońce wzrokiem
oczy przeszywa
tka z nich
naszyjnik
wiesza
na szyi
umarłym
drzewom
budynkom
domom
oto ci ofiara
że nie dopatrzyłeś
by przeprosić
że nie wstawiłeś się
o ułaskawienie
ze względu na miesiąc
poszło na czwarty
Dom naprzeciw okna
piję piwo
dom naprzeciwko okna
mruga
otworzył usta
i połyka chmury
dotrzymam ci towarzystwa
wariatko
dlaczego sama masz pić
dlaczego sama masz cierpieć
napiję się z tobą
będę płakać z tobą
i łzy będą kapały
na głowy przechodniów
nie płacz
mała
tu zaraz
pojawi się kolejna
przełknę ją
i będzie nam obojgu
lepiej
Krótka historia przynęty
I
niebo przestraszyło się
i kielich wina wylało
na siebie
patrzy
a most dwie serwetki
podaje
II
niebo obudziło się
pokazuje piersi
pieść całuj
i miasto
pokazuje język
mruga
Dnieprem zamartwia się
i gorsetem mostu
trzyma
aż strach
Ponure cienie mostów
ponure cienie mostów
ponure cienie drzew
ponure cienie pojawiają się
w snach
w słabo oświetlonym pokoju
gwałcą chwytają
za ręce
szyję i ramiona
ściskają
czym prędzej
krzycz nie krzycz
znowu zapomnisz jak masz na imię
znowu odurzający brak siły
kto uratuje
słowo twoje
ostatnie
Grochowy most
mostu grochowego strąk
szczerzy zęby do mnie
w źrenice zarzucić
próbuje
groch dni
umarłych
dosięgnę wyłuszczę
i posypią nad miastem
za gałęzie drzew
czepiając się
wspomnę je
ostatnim
deszczem
Piję za ciebie
obmacuję słowa
zanurzając palce w ciągłość czasu
jakbym oślepła jeszcze wczoraj
jakbym zagubiła
wszystkie znaczenia i wszystkie sensy
w skacowanym pragnieniu nocy
jakbym zapomniała wszystkie zapachy
z żalu
i sama zniknęła
a teraz
chwytam
ścielące się pismo dymu
nic nie rozumiejąc
wyciągam rozkudłane litery
wyciągam według dźwięku
układam
w miękką dłoń
i pieszczę
wygładzam
obmacuję
słowa puszyste
jak kawałki
białej piany
w szklance piwa
piję za ciebie
moje wypełnione niedopałkami domów
miasto
moje oplecione mokrymi
gałęziami drogi
gorsetami mostów ściągnięte
plamami wysp ozdobione
lepką śliną poranków przemyte
dziecko
Płatek chryzantemy
drzewa – to coś więcej niż tylko żylaste ręce
w ulubionej kałuży benzyny
bulwar – tylko fragment
na płatku chryzantemy
skrzydłem zabłąkanej pszczoły
a liście które spadają z drzew –
tylko plamami w oczach
plamy z każdym rokiem stają się
większe i dłuższe
i nawet nie odczuwasz tego
jak w każdym oku
kiełkują
osoby
małe i takie cherlawe
i wyjąć nie wyjmiesz
i urodzić nie urodzisz
dopóki sama nie upadniesz
płatkiem
w dół
Gruszka
byt dla innego
byt gdzieś tam
wstrząsa tobą w dół
zgniłą gruszką
co nie upadła w dół
od ostatniej jesieni
gruszka zimowała
rymowała
skakała wyżej
niż grusza
i ponownie wisiała
jeden przyszedł i miął ją łapami
aby wyładowywać swój gniew na siebie
inny chciał zatoczyć się
przebić ją na wylot słowem
jeszcze inny ulżył sobie
prosto na jej korzenie
inny chciał uciąć gałązkę
z której ona zwisała
gruszka zwisała sobie
trzepotała podskakiwała marszczyła czoło
aż dopóki nie zapragnęła wpaść w oko
jednemu z nich
ale upadła
w duże
nic
Terakotowe pierścienie
w jednym śnie biegałam po lesie
wokół urwiska podobnego
do kamieniołomu z terakotowymi pierścieniami
jak kręgi piekła Dantego
szukałem siebie
i zobaczyłam
na jednym z pierścieni
terakotowego koloru
że leżałam
zwinięta w kłębek
jak koty się zwijają
na kolanach Boga
i napełniają swoim blaskiem
Buddę Zaratustra i Jezusa
ja znalazłam siebie
na kolanach u Boga
i upadłam
w twoją
źrenicę
Plamka
ktoś rozmazał białą plamę
na czarnym niebie
i teraz udaje że świeci
udaje że siecze wszystko dookoła
udaje z siebie wszechwidzące oko
udaje z siebie bóstwo
mruga do mnie
zakrywając się puszystą powieką
jakby skacowana
jakby próbuje niezręcznie flirtować
jakby coś o mnie wiedziała takiego
że może mnie zaskoczyć
cóż mi powiesz
szarym deszczem
który zmarnował swoje uderzenia na drzewach
aż piecze w ręce
chodź tutaj
plamko
poplotkujmy
opowiedz o mnie
jak mnie widzisz
opowiedz mi o tym
kto cię rozmazał
jakby kredą przebił dziurę w tablicy
starając się uwypuklić tłustą kropkę ze zdenerwowania
ale dał ci przez przypadek
prawo widzieć i odczuwać
co ty myślisz
plamko
co ty wiesz
pokaż mi plamko drogę
pokaż mi plamko przyszłość
chowasz się
udajesz że zasnęłaś
no cóż
niech tak będzie
napiszę o tobie wiersz
może ktoś cię zapyta
skąd się tu wzięłaś
[2023]
Julia Petruk – poetka, artystka, badaczka. Urodziła się w 1994 roku w obwodzie kijowskim. Ukończyła studia magisterskie na kierunku filozoficznym Uniwersytetu Narodowego „Akademia Kijowsko-Mohylańska”. Brała udział w projektach wystawienniczych: „A4, kultowy długopis” («А4, кулькова ручка», Galeria Karas, 2017, 2018, 2019), „Ludzkość” («Humanity», Pracownia Twórcza Ceramiki, 2020), „Dzień później” («Одного дня після», Muzeum Kijowa, 2020).
Wystawy indywidualne: „Fucktology” (Knajp-Klub „Kupidyn”, 2020) i „Strzały Kupidyna” («Стріли Купідона», tamże, 2021).
Uczestniczka wielu wydarzeń literackich, współorganizatorka „Pierwszego Wyróżnienia Poetyckiego” («Перший поетичний стенд-аут»). Laureatka III nagrody konkursu literackiego „Smołoskyp”. Publikowała się w wydaniu Addenda
1 „Kijów poetycki” («Київ поетичний», 2019), antologii „Pierwszej kawy” (First Coffee, 2021).
© Wiersze Julia Petruk
© Tłumaczenie Tadej Karabowicz
© Pisarze.pl