Franciszek Czekierda – KONWENANS  I SZTUCZNOŚĆ

0
63


„Cały świat żyje konwenansem i wszystko, czym operujemy na co dzień, to jest taki konwenans, a prawdziwe życie, to jest co innego. […] Nazwiska wytarte, pojęcia wyrobione, zdania wytworzone, to są wszystko frazesy” – powiedział przed laty dla radia rzeźbiarz, Xawery Dunikowski (30.05.1959 roku, Wizyta u Xawerego Dunikowskiego).
Faktycznie nasze życie zanurzone jest w konwenansie, poruszamy się zgodnie z ustalonymi i przyjętymi schematami. Najprawdopodobniej jednak artysta w tym przypadku nie miał na myśli typowego konwenansu, czyli ogólnie przyjętego zestawu form towarzyskich, obowiązujących reguł, obyczajów, czy stereotypów. Z kontekstu wypowiedzi wynika, że konwenans, z którym stykał się w swoim długim życiu, rozumiał szerzej, jako życie nieprawdziwe, fasadowe, a więc na pokaz, prawdopodobnie zafałszowane. I także jako frazesy, czyli stereotypowe formułki pozbawione wartościowych treści. Można się jedynie domyślać, że według niego prawdziwe życie płynęło innym nurtem, było szczere, głębokie w przeżycia, nie udawane, omijające wydeptane ścieżki, być może nawet naruszające przyjęte normy i przekraczające ustalone zwyczajem granice. Nie ulega wątpliwości, że artysta mówił to na podstawie własnego doświadczenia. Dunikowski wiódł niczym nie skrępowany żywot artysty. Robił, co mu dyktowała wyobraźnia, serce i emocje: tworzył wspaniałe rzeźby, a w życiu prywatnym łamał schematy, przekraczał dobre obyczaje i przyjęte prawidła.
Aby dać pełniejszy obraz Dunikowskiego i zarazem przybliżyć sens jego słów o konwenansie i prawdziwym życiu, zacytuję wypowiedź Marii Dąbrowskiej: „Jest trochę cynikiem, a najwięcej typem i człowieka, i artysty renesansowego. Nie tyle i nie najbardziej z powodu skali talentu, ile z powodu braku skrupułów, niemoralnego i bujnego życia etc. Jest to awanturnik, […] rozpustnik (acz bardzo szpetnej gęby i postury), poszukiwacz mecenasów i przygód. Przypuszczam, że gdyby całe jego życie było dostatecznie znane, byłoby ono z punktu widzenia komunistycznego purytanizmu jednym wielkim skandalem” (Dzienniki powojenne 1945-1965). Pisarka przyglądała się Dunikowskiemu z baczną uwagą m.in. dlatego, że miała do niego stosunek emocjonalny, ponieważ był on autorem rzeźby malarza, Henryka Szczyglińskiego, niegdysiejszego kochanka pisarki. Rzeźbiarz przedstawił młodego malarza w formie impresjonistycznej, lecz postać, zdaniem Dąbrowskiej, nie dawała pojęcia o jego urodzie, który był „bardzo piękny, trochę podobny do Wieniawy-Długoszowskiego”. Ocena pisarki zdaje się potwierdzać, że Dunikowski dobrze rozumiał czym są frazesy, konwenanse, a czym jest prawdziwe życie. Jednak nie można się zgodzić z pisarką co do quasi-zarzutu, że był poszukiwaczem mecenasów. Z perspektywy dzisiejszej jest to raczej zaleta.

Konwenans jest pewną formą sztuczności, bo zachowując się poprawnie, zgodnie z obowiązującymi obyczajami i zasadami – np. począwszy od nauki jedzenia nożem i widelcem, a skończywszy na godnym odchodzeniu w obliczu kresu własnego życia – jesteśmy poniekąd zmuszani do rezygnacji z naturalnych odruchów i zachowań na rzecz zachowań wyuczonych. Od dziecka więc wchodzimy w koleiny konwenansu, przywdziewając nolens volens szatę sztuczności. Wyuczone w młodości zasady zachowaniasą cegiełkami – pośród miliona innych – tworzącymi gmach cywilizacji (może nie fundamenty, lecz jego wystrój). Konwenans ułatwia poruszanie się po tym gmachu i pomaga w relacjach międzyludzkich m.in. po to, by te były co najmniej znośne, nie zaś prostackie, czy wręcz barbarzyńskie. Inną sprawą jest, że w późniejszych latach ów gmach okazuje się labiryntem pełnym niebezpieczeństw i pułapek.
Często mówimy i postępujemy tak, jak chcielibyśmy, żeby postrzegało nas otoczenie. Pragniemy, by osoby najbliższe, a także znajomi i nieznajomi widzieli nas jak z najlepszej strony. Potrzebujemy aprobaty. Staramy się sprostać oczekiwaniom. Zachowujemy się więc w sposób wyuczony, poniekąd sztuczny. Cywilizacja jest w pewnym sensie czymś sztucznym, a w sytuacjach sztucznych trudno jest się zachowywać i postępować naturalnie. Symplifikując: gdyby ludzkość była konsekwentnie naturalna, prawdopodobnie wciąż żylibyśmy w jaskiniach (kłania się tuPochwała niekonsekwencji Leszka Kołakowskiego). Tak więc krytykowany przez Dunikowskiego, konwenans jest istotny i ma określoną wartość. Można by rzec, że konwenans (w jego ramach także etykieta, dobre maniery) wyznacza jedną z wielu granic między światem cywilizowanym, a naturalnym, między kulturą a dzikością. Malarz, Franciszek Starowieyski, w swojej telewizyjnej gawędzie powiedział kiedyś, że cywilizacja polega między innymi na tym, że jemy z talerzy przy pomocy noża i widelca, siedząc dziesięć centymetrów od stołu.
Z uładzonego pola konwenansu, sztuczności i frazesów przejdźmy na grzązki grunt szczerości i nieszczerości. Zakładając, że cywilizacja jest sztucznym wytworem, godzimy się, by w jej sztucznym świecie zachowywać się – w ramach przyjętych konwenansów – sztucznie, więc poniekąd nieszczerze. Kwestia szczerości-nieszczerości była tematem wielokrotnie w sztuce i literaturze obrabianym. Człowiek nie przeżyje dnia bez kłamstewka lub kłamstwa. Podam pierwsze z brzegu przykłady: na ogół staramy się być sympatyczni, kiedy tak naprawdę niektórych nie cierpimy, czyli zachowujemy się nieszczerze; mówimy komuś, że dobrze wygląda, podczas gdy jesteśmy przekonani, iż jest uosobieniem brzydoty i złego gustu; kogoś delikatnie napominamy: „zarządzasz oszczędnie prawdą”, myśląc przy tym: „bezczelnie kłamiesz”; życzymy komuś dobrego dnia, a w duchu mówimy, żeby z nieba coś go trafiło; w pracy szefowie składają pracownikom świąteczne życzenia, a kilka dni później wręczają im wypowiedzenia. Podobne przykłady można mnożyć.

 „We wszystkich stanach każdy przybiera jakąś maskę i postać, aby wyglądać na to, za co chce uchodzić: tak więc, można powiedzieć, że świat składa się z samych masek” – stwierdził François de La Rochefoucauld. W podobnym duchu, choć w innym kontekście, zagadnienie to widział Witold Gombrowicz. W Operetce słowami Fiora wzywa: „Tu maska maskę dręczy! Zrzućcie maski! / Zwykłymi stańcie się ludźmi! / Przeklinam ludzki strój, przeklinam maskę, / Co nam się w ciało wżera, okrwawiona”. W powieści Ferdydurke maska jest metaforą i dotyczy „gęby”, która jest przyklejana każdemu człowiekowi. „Wieczysty aktor, ale aktor naturalny, ponieważ sztuczność jest mu wrodzona, ona stanowi cechę jego człowieczeństwa – być człowiekiem, to znaczy być aktorem – być człowiekiem – to znaczy udawać człowieka – być człowiekiem, to «zachowywać się» jak człowiek, nie będąc nim w samej głębi – być człowiekiem, to recytować człowieczeństwo” – napisał w autokomentarzu do Ferdydurke w Dzienniku 1957-1961. W innym miejscu pisarz stwierdził, że nigdy nie możemy być naprawdę sobą, ponieważ „nie ma ucieczki przed  gębą, jak tylko w inną gębę”.
Pisarz z jednej strony wzywa, żebyśmy się stali zwykłymi ludźmi, przeklinając ludzki strój i maskę, czyli to co sztuczne, z drugiej zaś strony twierdzi, że sztuczność jest człowiekowi wrodzona, stanowiąc jego człowieczeństwo. Jeżeli jest wrodzona, więc jest zjawiskiem naturalnym. Zatem próba wyzwolenia się ze sztuczności (w jej ramach także z konwenansu) byłaby zachowaniem bardziej sztucznym, niż trwanie w niej. Czy jego wezwanie: „Zwykłymi stańcie się ludźmi!” można zastosować w życiu, skoro mamy zakodowaną w sobie naturalną sztuczność? Raczej nie. Zachowując się sztucznie, zachowujemy się naturalnie… Paradoksalna logika.
Problematyka sztuczności i maski zajmowała także Jerzego Andrzejewskiego. W dzienniku Gra z cieniem (1987) pisał: „Sztuczność, choć w zależności od czasów różnie pojmowana i na odmienne stosowana sposoby, zdaje się stale, jakkolwiek nie zawsze wiernie, towarzyszyć pisarskiemu rzemiosłu. Dzisiaj i tutaj [w 1979 roku] posiada ona charakter szczególnie natarczywy, także i sens, który wywiera niemały wpływ na dobór słów oraz ich wewnętrzny rytm. Więc skoro sztuczność wydaje się koniecznością wynikającą zarówno z natury rzeczy, jak i z układów uformowanych przez określony czas, może należałoby przezwyciężyć niechęć, jaką budzi na skutek nacisku mamideł szczerości? Nie ukrywać, że gra jest grą? A komu ochota i ciekawość – niech śledzi zmienne reguły gry?”. Dalej pisał: „Maski, a więc gra, w sposób równie wrogi, jak miłosny, są związane z twórczością literacką. Mogę, a przede wszystkim chcę, pisać tylko wówczas, gdy interesuje mnie przekazanie siebie w całej mnogości postaci […]. Zatem, kiedy zmieniam maski, z nich kształtując fabularne wątki, nimi żonglując wedle miary, jaka jest dana moim zdolnościom fantazjotwórczym. Z chwilą gdy przysłanianie maskami własnej twarzy przestaje mnie bawić i w ogóle interesować – wygasa we mnie potrzeba literackiej fikcji. Zamiera potrzeba literatury. Agonia komedianctwa uśmierca pisarza”.
Andrzejewski, twierdząc, że sztuczność jest koniecznością, wspiera teorię Gombrowicza, iż sztuczność jest zjawiskiem naturalnym i człowiekowi jest wrodzona. Choć przemyślenia opatruje znakami zapytania, jest niemal pewny – jak wynika z kontekstu wypowiedzi – że pisarstwo jest naznaczone sztucznością, a z czytelnikiem prowadzi nieustanną grę, przybierając – jak chce Rochefoucauld – maski, ściślej twórcze maski, zresztą zgodnie z zapowiedzią zawartą w tytule swoich zapisków: Gra z cieniem.

W pierwszej części tekstu wspomniałem, że postępujemy tak, jak chcielibyśmy, żeby postrzegało nas otoczenie. Pragniemy, aby świat zewnętrzny oceniał nas pozytywnie. Jest to naturalne. Jednak istnieje delikatna granica między tym, co naturalne, a tym, co zafałszowane, granica między spontanicznie korzystnym przedstawieniem własnego wizerunku, a przedstawieniem go w formie przesadnie wykreowanej, zmanierowanej, nadętej. Bo jeśli nasza mowa, działania, czy zaniechania będą efekciarskie, pod publiczkę itp., wówczas prędzej czy później otoczenie zorientuje się w naszym pozerstwie i może je zdemaskować („Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”). Oczywiście biegu świata nie zmienimy, toczy się on wytartym szlakiem i w swoim rytmie, a zdecydowana większość ludzi pragnie być w oczach bliźnich postrzegana w korzystnym świetle, o czym była mowa. Jednak wspomnianej granicy nie powinno się przekraczać, by w tym sztucznym świecie być człowiekiem prawdziwym i zachowywać się naturalnie w ramach przyjętego konwenansu.

Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko