Waldemar Jagliński – Barwy sojuszy

0
27
Maria Wollenberg-Kluza, „Pracownia. Kwiat”

Kampania

Boguś siedział na mewim płacie wykonanym z pomalowanych desek i przymocowanym do rozwidlonej dębowej gałęzi. Co jakiś czas odwracał się i krzyczał zazdrośnie do Witka:

   – Znowu trafiłeś, a ja tylko raz!..

   Witek zajmował drewnianą skrzynię bez wieka położoną na konarze i nazwaną  ‘’kokpitem Siódemki’’, czyli kabiną znanego z gazet myśliwca PZL P.7a . Chłopcy postawili tam stare krzesło, leszczynowy kij imitujący drążek wcisnęli między deski podłoża, a kilka pokrywek od rozmaitych puszek przybili do sztachetek pozyskanych z maminego ogródka. Uzyskali w ten sposób tablicę przyrządów. Na jej szczycie Witek przymocował procę bo na krawędziach skrzyni znajdowały się pomalowane na czarno kije naśladujące ‘’karabiny’’. Na koniec, na lewym skrzydle, ostrym kozikiem wyciął datę zakończenia dzieła: ‘’ 21 lipca 1931’’.

   Przyjaciele strzelali w dębowy pień, na którym zawiesili kolejną deskę z rysunkiem  ‘’faszystowskiego samolotu’’. Żaden z nich nigdy takiego nie widział, nie było to jednak ważne. Słuchając rozmów dorosłych chłopcy dowiedzieli się, że ‘’…Polska ma teraz co najmniej dwóch wrogów: Szkopów i Sowietów. Istnieje też problem ze Słowakami, nękającymi okolice Krakowa. Dlatego trzeba uśmiechać się do Rumunów i przyklaskiwać Litwinom, aby utrzymać Sojusz Trzech, a na granicę południową wysyłać dodatkowe wojska…’’. Witek tymczasem okazał się bardzo dobrym strzelcem samolotowym, co oczywiście coraz bardziej denerwowało Bogusia.  

    – Dobra, dobra – mówił niecierpliwie – oddałeś już dziesięć strzałów. Teraz ja!

   Wskoczył do skrzyni i zaczął zbierać kamyki położone obok sztachetek, a Witek wstał z krzesła i wdrapał się na mewi płat. Patrząc na rysunek – cel w pewnej chwili dostrzegł, że wykreślone nieporadnie ołówkowe linie zaczynają zanikać, a z mglistej przestrzeni wyłania się prawdziwy, czarny samolot najeżony lufami karabinów…Witek krzyknął, a wokół potężniał głos syreny alarmowej…

   Usiadł i zamrugał. Nie był już chłopcem, lecz pomimo wiary w zwycięstwo, życie nie było łatwe. Może dlatego wracał czasem do dawnych dni, do niewinnych marzeń? Wstał i rozejrzał się: większość łóżek eskadry była już wolna, kapral Szerszeń z  uśmiechem zapinał zamek kombinezonu, lwowiak Marczyński jeszcze ziewał, a śniady Buksa wybiegał w żółtawe światło korytarza. Za drzwiami gromadziły się inne załogi schodzące z wyższych kondygnacji budynku, przekrzykiwano się i wydawano polecenia. Dywizjon wrzał…

   Witek wyszedł z dusznej sypialni i zajął miejsce w szeregu swego klucza. Kapitan Zawisza w kilku słowach wyjaśnił sytuację:

   – Chłopcy, Szkopy znów lecą na Kraków. Celem mogą być zakłady produkujące czołgi. Wróg to około stu Heinkli sto jedenaście ze stosunkowo silną eskortą ‘’Dziewiątek’’. Dwie nasze ‘’Ósemki’’ z plutonu łącznikowego przekazały niezależne informacje. A więc – do maszyn, urwisy!

   Po kilku minutach zostawili za sobą Domek Lotnika i biegli w chłodzie przedświtu wpatrzeni w dal, gdzie czerniły się sylwetki myśliwców.

*      *       *

Porucznik Witold Jodłowski, pilot o numerze służbowym 250763, siedział za sterami smukłej, dwusilnikowej maszyny oznaczonej jako PZL38’’Wilk’’ i bacznie rozglądał się. Wrześniowy brzask ustępował tarczy wschodzącego słońca, pierwsze budynki Krakowa tonęły w złotawych refleksach, a na drodze do miasta widoczne były średnie czołgi 12TP, które miały stworzyć ‘’Zachodnią Tarczę’’ bo dobrze radziły sobie z wrogimi PzKpfw kilku wersji. Witold spojrzał w dal: nad horyzontem wisiały już zielonkawe sylwetki wrogich bombowców, a ponad nimi połyskiwały żółto – szare Bf 109. Witold dostrzegł również ‘’pierwszych obrońców miasta, albo ryzykantów’’, jak nie tylko w Krakowie mówiono o pilotach niedużych, lecz zwrotnych i stosunkowo szybkich RWD – 25 atakujących z lotu nurkowego. Maszyny lżejsze od opancerzonych ‘’Wilków’’ były jednak mało odporne na przestrzeliny dlatego ich piloci nie mogli działać zbyt długo jako samodzielna grupa. Aby przechwycić Heinkle  startowali z lotniska polowego znajdującego się w pobliżu Rakowic, skąd poderwała się między innymi eskadra Witolda. Dowódca ‘’lekkiej formacji’’ nawiązał już kontakt z majorem Jelcem dowodzącym większymi maszynami.   

   Dywizjon ‘’Wilków’’ leciał w formacji schodkowej. Pierwsza eskadra, czyli sto dwudziesta pierwsza o kryptonimie ‘’Czerwona’’ znajdowała się najwyżej. To ona miała związać walką niewielkie, lecz bardzo niebezpieczne ‘’Dziewiątki’’ jeszcze przed pierwszymi budynkami zachodniej części miasta i w ten sposób pomóc polskim jednosilnikowcom ostrzeliwującym już bombowce. Sto dwudziesta druga i sto dwudziesta trzecia, czyli  ‘’Niebieska’’ i ‘’Żółta’’ powinny zaatakować Heinkle z góry i z dołu. W teorii wyglądało to dobrze, w praktyce natomiast, jak zawsze, bywało różnie.

   Witold był ‘’Czerwonym Dwa’’ bo ‘’Jedynka’’ zarezerwowana została dla Zawiszy, dowódcy pierwszego klucza. Tylną półsferę każdego ‘’Wilka’’ zabezpieczał strzelec/bombardier. W załodze Witolda był nim kapral Eugeniusz Szerszeń, jeden z najlepszych podoficerów dywizjonu wchodzącego w skład Armii ‘’Kraków’’.  

  – Uwaga, eskorta bandytów na dziesiątej – odezwał się Zawisza. – Atakujemy kluczami lub pojedynczo. Pierwsze manewry zgłaszamy przez radio. Powodzenia, łobuzy!

 – Tu Dwójka, idę w górę! – zakomunikował Witold i ryzykownie poderwał maszynę w kierunku dwóch Messerschmittów schodzących z niedużej chmury.

   Światło wschodzącego słońca ułatwiło mu jednak zadanie lśniąc na dolnych partiach skrzydeł wrogich samolotów. Jodłowski wypalił z działka wyprzedzając Niemców. Lewy myśliwiec buchnął płomieniem, ale prawy otworzył ogień, a dwudziestomilimetrowe pociski otarły się o ‘’Wilka’’… Witold wykręcił beczkę i strzelił będąc jeszcze na plecach: Szkop dostał w skrzydło i zaczął koziołkować ku ziemi.  Jodłowski zacisnął uniesioną pięść – to już siódma niemiecka maszyna strącona przez niego podczas tej kampanii. Hura!

   W tym czasie Szerszeń ‘’czyścił’’ tylną półsferę i zniechęcił pilota innej ‘’Dziewiątki’’ do wejścia ‘’Wilkowi’’ na ogon. Witold obejrzał się z wymownym uśmiechem.  

  Gdy wokół trwały wciąż zażarte pojedynki i próby strącenia jak największej liczby bombowców, dwusilnikowe ‘’Wilki’’ wspierane były przez RWD – 25, chociaż te  rzadko wygrywały z wrogimi myśliwcami. Niemieckie załogi otworzyły tymczasem komory bombowe, ale ‘’Wilki’’ z ‘’ Niebieskiej’’ zalały je ogniem zapalając co najmniej pięć maszyn, a ‘’Żółci’’ atakowali z dołu radząc sobie z wszędobylską eskortą. Dlatego w pewnej chwili wrogie formacje zafalowały, zachwiały się. Niemcy popełniali coraz więcej błędów tracąc kolejne samoloty w silnym ostrzale przeciwlotniczym, głównie kompanii karabinów maszynowych. Bomby poleciały, jednak większość Heinkli pikowała już ku ziemi, a pogubieni myśliwcy zawracali na zachód.

   Ścigano wroga i niszczono go z szybkością błyskawicy i ‘’z wilczym pazurem’’. Witold zestrzelił jeszcze dwa Messerschmitty otrzymując gratulacje od samego majora Jelca, dowódcy dywizjonu mającego spore osiągnięcia w walce.

  Około ósmej strącono ostatniego Niemca, któremu nie udało się wyrwać z okrążenia. Krakowiacy świętowali jeszcze w powietrzu, a starcie to stwarzało wielką nadzieje na wyparcie wroga z kraju.  

*      *      *

‘’…Sukcesy militarne Sojuszu Trzech są tak oczywiste, że trudno dziś mówić o jakimkolwiek kontruderzeniu niedawnych agresorów i o ubieganiu się o dodatkową pomoc. Kraj nasz uwalniany jest od faszyzmu i czerwonej zarazy, a wróg ginie niczym robactwo! Byliśmy lekceważeni, a naszych rumuńskich przyjaciół lokowano wręcz w minionej epoce…Cóż, los dał nam jednak mądrych polityków, zdolnych ekonomistów, inżynierów i konstruktorów silników dużej mocy. To dzięki nim już teraz możemy mówić o najnowszych myśliwcach i czołgach zjeżdżających z taśm produkcyjnych i szybko wypełniających luki powstałe w walkach…’’

   Witold wyłączył radio stojące w salce wypoczynkowej Domku Lotnika i spojrzał na kaprala Szerszenia siedzącego obok.

   – Gienek, nie wydaje ci się, że to wszystko zbyt dobrze wygląda? Że radio stało się nie tylko motorem morale? – spytał wysokiego strzelca. – Ruskie cofają się przed naszymi sojusznikami i częścią naszych sił na całym Pasie Wschodnim, a Szkopy dostają od nas lanie choćby w Krakowie czy w Poznaniu. I jedni, i drudzy bogacili się przecież na nas, rozwijali gospodarkę gdy nas nie było na mapie! A po ostatniej wojnie, czyli nie tak dawno, nasze zakłady przemysłowe prawie nie istniały, kraj był w ruinie za sprawą zaborców, którzy niszczyli wszystko to, co musieli zwrócić rdzennej ludności. To prawda, że stać nas na wiele, jednak to wszystko, co udało się nam osiągnąć w ostatnich latach to wielki i piękny, lecz niewystarczający wysiłek. Nawet z pomocą Rumunów, Litwinów i dwu wschodnich dywizji pancernych. Czerwoni i Brunatni rozpędzili się już dawno, a teraz są jedynie mocno zaskoczeni. Co będzie gdy ich zaskoczenie minie, a Zachód wciąż będzie milczał? Podpisano podobno Błękitny Sojusz… Wprawdzie nie zniszczono krajowej konkurencji, jednak nowe ale niewielkie przecież fabryki nie wystarczą aby zalać agresora pięknymi i skutecznymi maszynami Misztala albo Wigury! Bo nie możemy oczywiście bazować na garści starych zakładów zbrojeniowych przystosowanych głównie do produkcji takich maszyn jak RWD – 25.   

    Strzelec nie odpowiedział, ale w jego jasnych oczach widoczna była aprobata i głos wielu lotników rozbrzmiewający już od pewnego czasu.

Wrocław  

Świętowanie kolejnych zwycięstw często wiązało się z alkoholem i ‘’dziewczynkami’’, jak mawiano wśród lotników. Witold coraz częściej szukał jednak ‘’tej jedynej’’. Tej, która stałaby się dla niego tak ważna jak latanie. Jak marzenia chłopca spod krakowskiej wsi. Zawisza, towarzyszący Witoldowi w zakrapianych spotkaniach, rozumiał to chyba najlepiej bo coraz słabiej naciskał na wspomniane ‘’dziewczynki’’ i raz w tygodniu, jeśli nie trzeba było rozbijać lokalnych ‘’szwabskich’’ uderzeń,  pozwalał mu zajrzeć do niedużego krakowskiego mieszkania służbowego albo wyjechać na wieś, do rodziców.

   A w Grzegórzkach zawsze było pięknie! Jesień jakoś szczególnie potrafiła pomalować je już na początku września. Witold wracał tam, aby uściskać mamę, odpocząć w ganku przy kawie i porozmawiać z ojcem o polskich sukcesach. Aby nabrać sił do dalszej walki. Ojciec podzielał niekiedy wątpliwości Witka co do możliwości rodzimego przemysłu, lecz kładł mu wtedy dłoń na ramieniu i mówił:

   – Jeśli mamy więcej takich pilotów jak ty, synku, na pewno nie staniemy się niewolnikami!  

   Witold nigdy nie zapominał o starym lesie gdzie stał wiekowy dąb, na którym znajdowała się wciąż ‘’kabina Siódemki’’. Siedział obok drzewa całymi godzinami i za każdym razem wspominał Bogusia. A ten, no cóż, poszedł po prostu swoją drogą i został inżynierem. Stawiał nowe warszawskie domy, chociaż w czasie wojny była to często syzyfowa praca. Ale wtedy, gdy mieli po piętnaście lat, obaj marzyli o dęblińskiej Szkole Orląt. Po kilku latach Boguś uznał jednak, że nie potrafi strzelać i latanie coraz mniej go obchodzi, a Witek trafił do Dęblina. Było to w sierpniu tysiąc dziewięćset trzydziestego piątego roku. Tam dowiedział się między innymi o pierwszych ‘’Wilkach’’ produkowanych seryjnie na Śląsku, chociaż konstrukcje biura DWL – RWD potrafiły przyciągnąć uwagę młodych pilotów. W trzydziestym szóstym rozpoczęto modernizację całego lotnictwa wojskowego obserwując przede wszystkim poczynania Niemców. W trzydziestym ósmym z kolei, już jako oficer, Witold skierowany został do Krakowa gdzie sformowano Trzeci Dywizjon Myśliwski wchodzący w skład drugiego pułku. Dwusilnikowe, brązowo – niebieskie maszyny pościgowe jako godła nosiły białe skrzydlate groty kojarzące się z husarią. Witek był szczęśliwy, choć pamiętał jeszcze ostatnie, wycofywane ‘’Kobuzy’’ łączone oczywiście z przeżytkiem. W innych dywizjonach i pułkach pozostały ponoć do wybuchu wojny. W trzydziestym dziewiątym, gdy uderzyli Niemcy, Witek walczył nawet nad Warszawą gdzie osłaniał ‘’Łosie’’ bombardujące wrogie kolumny pancerne. Zestrzelił tam pierwszego Heinkla i uszkodził Messerschmitta. Sprawdziło się to, co mówiono o nim w Dęblinie: ‘’ Marzyciel i pragmatyk w jednym!..’’

*      *      *

Październikowe niebo było żółtawe, a lekki wiatr muskał smukłe kadłuby najeżonych lufami myśliwców lecących ponad formacjami bombowymi. ‘’Rysie’’ wyglądały dumnie i pięknie lśniąc w porannych promieniach słońca. Czterdzieści osiem eskortowców leciało obok stu dwudziestu bombowców oznaczonych jako PZL.49’’Miś’’, maszyn bardzo kosztownych i zastępujących już nieco mniejsze ‘’Łosie’’. Myśliwce należały do krakowskiego i częstochowskiego dywizjonu. Z Częstochowy wystartowały również samoloty bombowe zebrane tam z dziesięciu eskadr należących do rozmaitych dywizjonów. Celem wyprawy był Breslau, pierwsze niemieckie miasto namierzone podczas tej wojny i atakowane na fali polskich sukcesów. Miasto, które według wywiadu produkowało zbyt wiele broni ofensywnej.

   Witold leciał na lewym skrzydle eskorty i z niesłabnącym podziwem oglądał swój nowy myśliwiec. Szkoleniowo latał nim zaledwie od kilku dni, ale był już doświadczonym pilotem, a PZL .54 ‘’Ryś’’ stanowił rozwinięcie ‘’Wilka’’ wyposażone przede wszystkim w mocniejsze silniki zakupione na Zachodzie, co było sprzeczne z komunikatami radiowymi zachwalającymi rodzimych konstruktorów. Można było zatem powiedzieć, że Witold przesiadł się do bardzo podobnego samolotu, w którym zainstalowano także silniejsze uzbrojenie strzeleckie. ‘’Ryś’’ miał osiem karabinów maszynowych i dwa dwudziestomilimetrowe działka. Sześć ‘’siódemek’’ umieszczono w krawędzi natarcia skrzydeł, a dwie w stanowisku tylnego strzelca. Działka znajdowały się w dziobie myśliwca. Witold żałował tylko, że ‘’Rysie’’ stanowiły wciąż nieliczną nowość, którą wysłano jedynie do Krakowa, Częstochowy i Poznania. Warszawy miały bronić przerzucone tam lekkie i tanie RWD – 25, przez wielu wojskowych uważane za niepełnowartościowe myśliwce. W stosunku do innych maszyn pościgowych było ich jednak znacznie więcej, stanowiły kompromis w rozmowach między politykami a generałami, albo między wojskowymi a konstruktorami, ale czasami radziły sobie zaskakująco dobrze. Tak głosiły tajne i poufne komunikaty, a Witold zaczął nabierać pewności, że jego opinia, ujawniona w rozmowie z Szerszeniem, to smutna prawda. Zresztą nie był odosobniony w swej ocenie. Gdzieś w głębi duszy wierzył jednak w siłę polskiego ducha. Ostatecznie istniał przecież sojusz z Rumunami i Litwą, a nawet gdyby ten uległ osłabieniu, to zawarto ponoć przymierze z Zachodem. Być może Francja wyprowadzi uderzenie wyprzedzające, a dumni Anglicy zechcą udowodnić wyższość swego lotnictwa nad nowymi wersjami Messerschmittów? Po tych przemyśleniach Witold skupił się na obserwacji otoczenia. Formacje wlatywały już na tereny Rzeszy, należało więc nasłuchiwać i trzymać dłonie na spustach działek.

   Breslau powitało ich silnym ogniem przeciwlotniczym, a potem trzy brązowo – niebieskie ‘’Misie’’ runęły w dół ciągnąc za sobą ogniste warkocze. Nie wszystkie czteroosobowe załogi bombowców wyskoczyły ze spadochronami, a te, którym się to udało mogły trafić do niewoli…

   – Uwaga Czerwoni! Bandyci na dziewiątej i jedenastej. Atakujemy kluczami lub indywidualnie. Powodzenia, chłopcy! – w słuchawkach hełmofonu Witolda rozległ się drżący nieco głos kapitana Zawiszy.

   – Gienek, idziemy w lewo! – oznajmił Witold i przechylił ‘’Rysia’ ’na skrzydło.

Przed nosem maszyny pojawiły się nowe myśliwce oznaczone jako Focke – Wulf  Fw 190. Wywiad donosił o nich od tygodnia, a poszczególne dywizjony polskie otrzymywały stosowne wizerunki faszystowskich samolotów. Szerokonose maszyny wyposażono w mocny silnik gwiazdowy, a ponadto miały silne uzbrojenie strzeleckie. Piloci niemieccy byli jednak wolniejsi od Witolda, albo zbyt pewni siebie. Jodłowski wiedział oczywiście, że ‘’Ryś’’ może być niszczycielem, chociaż nie był tak zwrotny jak wrogie myśliwce. Nie czekając zatem, Witold wystrzelił z działek. Po kilku sekundach z wrogich samolotów pozostały tylko ogniste strzępy…

   – Hura! – usłyszał nagly krzyk Szerszenia, który od czasu do czasu ‘’czyścił’’ tylną półsferę.

   Witold nie miał jednak czasu na świętowanie zwycięstwa, bo kolejne faszystowskie maszyny nadlatywały z trzech stron, a jedna z nich wypuściła już dłuższą serię. Polak wykręcił beczkę i dwudziestomilimetrowe pociski otarły się jedynie o kadłub ‘’Rysia’’ rozcinając fragment blachy z poszycia. Tuż obok opancerzenia kabinowego…Witek strzelił w locie odwróconym, tym razem z sześciu karabinów: lecące ławą ‘’siódemki’’ zapaliły szaroniebieski myśliwiec, którego pilot kładł już palec na spuście. Niemiec krzyknął przerażony gdy otoczyły go nagle płomienie, lecz nie udało mu się otworzyć osłony kokpitu…

  Wokół toczyło się coraz więcej zażartych walk i coraz większą rolę zaczęły odgrywać w nich polskie bombowce, a konkretnie – ich tylni strzelcy. Zajmując obrotowe, kopulaste wieżyczki, lotnicy ci mieli możliwość strzelania niemal w każdą stronę. Pozostawali oczywiście w swojej formacji i dzięki temu wiele szaroniebieskich ‘’Fok’’ dostawało się w ogień krzyżowy. Współpracując z załogami myśliwców, strzelcy ‘’Misiów’’ zdecydowanie przyczynili się do doprowadzenia bombowców nad cel wyprawy.  

  Poleciały bomby, hale fabryczne pokryły eksplozje i dymy. Charakterystyczne rozbłyski, towarzyszące ostrzałom przeciwlotniczym, rozkwitały jednak ogniście coraz bliżej polskich ugrupowań, a niektóre pociski docierające z miasta rozrywały brązowo – niebieskie maszyny lub urywały im skrzydła…Utracono łącznie trzydzieści jeden bombowców ‘’Miś’’ i trzynaście ‘’Rysiów’’ zanim samoloty z biało – czerwonymi szachownicami dotarły znów do granicy. Wówczas ostatni Focke – Wulf Fw 190 zawrócił na zachód. Mimo sporych rezerw lotniczych, pozostających między innymi w Pasie Wschodnim i na granicy z Sowietami, dla Kraju znad Wisły były to duże straty, zwłaszcza, że zginęło co najmniej sześćdziesięciu doświadczonych pilotów, obserwatorów, bombardierów i strzelców.

   Po wylądowaniu na podkrakowskim lotnisku polowym Witold ruszył czym prędzej do niedużego baru znajdującego się w Domku Lotnika. Pijąc zimną wódkę nie świętował żadnego zwycięstwa, ale miał wciąż przed oczami eksplozje dwusilnikowych maszyn zadające śmierć kolejnym polskim załogom.

Przebudzenie i cios

Wydawało się, że wrogie eskadry nie topnieją, jak miało to nieraz miejsce. Szaroniebieskie i żółte na dziobach myśliwce, eskortujące co najmniej dwie setki zielonkawych Heinkli, były wszędzie – atakowały z każdej strony niczym rój szerszeni! Katowice drżały pod eksplozjami faszystowskich bomb, szczególnie zaś jedna z koronnych fabryk produkująca samoloty pościgowe… Nadszedł dzień powrotu zachodniego agresora.  

   – Chłopcy, mamy co najmniej trzech na jednego – mówił Zawisza obejmując spojrzeniem samoloty ‘’Czerwonej’’ – ale to my bronimy swojej ziemi!

   Słowa kapitana podnosiły na duchu i zagrzewały do walki, czas zabierał jednak siły i dzielnych kolegów…

   Witold uwijał się w środku ugrupowania myśliwskiego z niepokojem obserwując czarno – biały licznik amunicyjny. Na początku mógł liczyć na minutę ciągłego ognia, a teraz brakowało mu przede wszystkim ‘’dwudziestek’’. Zestrzelił żółto – szarą ‘’Dziewiątkę’’ i uszkodził ‘’Fokę’’, ale kilkakrotnie oberwał. Na szczęście z małokalibrowej broni, a potem w sekcję lewego silnika okrytą pancerzem. Niemcy okazali się jednak wyjątkowo drapieżni, zawzięci i zmyślni, wokół Witolda pozostało więc niewiele brązowo – niebieskich samolotów. Walczył jeszcze Zawisza, ostrzeliwał się lwowiak Marczyński, w zaciętych zmaganiach trwało kilka załóg z innych kluczy i z katowickiego dywizjonu ‘’Wilków’’. Wszystko wskazywało jednak na to, że pomoc Krakowiaków na nic się nie zda, bo oto obudził się Brunatny Olbrzym noszący czarne krzyże…

  Jakaś ‘’Foka’’ znalazła się szczęśliwie w celowniku ‘’Rysia’’ Witolda, który kładł już palec na spuście dziobowych działek. Poczuł wtedy mocne uderzenia z prawej. Zupełnie jakby ktoś pakował w jego samolot co najmniej tuzin ‘’dwudziestek’’! Myśliwiec zadrżał, zapłonął i gwałtownie stracił wysokość…

   – Gienek, musimy skakać! – krzyknął Witek przyciskając laryngofon do szyi, a potem drżącymi rękami chwycił korbę i zaczął odsuwać osłonę kabiny.

   – Czerwony Dwa, powodzenia! – usłyszał jeszcze stłumiony głos kapitana Zawiszy.

*      *      *   

Żołnierze biegli i strzelali z Mauserów. Pociski kaleczyły pnie buków i warcząc niczym ogary, przelatywały tuż obok uciekającego Witolda. Pochylony Jodłowski posuwał się niemal na oślep chłostany niższymi gałęziami. W pewnej chwili zobaczył swoją szansę, wskoczył do niedużego wykrotu i wyszarpnął pistolet wetknięty do kieszeni kombinezonu. Szybko wymierzył w pierwszego z prześladowców i nacisnął spust: Niemiec upadł w paprocie.

   Dwóch kolejnych piechurów padło kilka kroków dalej, a pozostali ukryli się za drzewami: tym razem ostrzelano ich z kilku stron! Witold uśmiechnął się z ulgą osłonięty połamanymi korzeniami.

   – Bić Szkopów! – usłyszał z lewej.

   Rozległy się strzały i ktoś runął nagle Witoldowi na plecy…Pilot zerwał się przerażony i spojrzał do tyłu: polski żołnierz leżał nieruchomo, a z kącika ust sączyła się krew. Witold pochylił się z rosnącym szumem w głowie, zrobiło mu się niedobrze…Nigdy dotąd nie patrzył na śmierć z tak bliskiej odległości!

   Usłyszał szelest zeschłych liści i spojrzał tam: Niemiec z długim bagnetem szykował się do skoku…Witold zdążył strzelić. Odetchnął głębiej i przyklęknął. Nasłuchując wymiany ognia, wysunął się zbyt daleko i poczuł wtedy uderzenie w bark. Przeszywający ból nasilił mdłości. Tracąc przytomność zsunął się w głąb wykrotu.

*    *    *

   – Anioł – powiedział Witek otwierając powoli oczy.

   – Jeszcze nie –  odrzekła piękna, rudowłosa dziewczyna z plutonu sanitarnego, która opatrywała mu ranę klęcząc obok powalonego drzewa. – Walcząc jednak dla Ojczyzny, mam duże szanse. Tak samo zresztą jak ty! A gdzie jest twój strzelec?

   Witold milczał przez dłuższą chwilę. Do jego jasnych oczu napłynęły łzy.

   – Te sukinsyny namierzyły nas – zaczął drżącym głosem. – Gienek nie zdążył odciąć się od spadochronu gdy zawiśliśmy na drzewach…Przeszyty serią z automatu, wyciągnął jeszcze rękę, chciał ze mną iść…Nie potrafię tego zapomnieć!…

   Dziewczyna patrzyła z rosnącym smutkiem, a potem ścisnęła mocno dłoń pilota i opuściła głowę.

Poznańskie poświęcenie   

‘’…Nigdy nie byliśmy tchórzami, dlatego nigdy nie złożymy broni! Będziemy walczyć do ostatniego czołgu, samolotu i naboju! Tak, to prawda, że faszyści powrócili, że zabrali nam Katowice i inne miasta, a Sowieci znów nacierają na pozycje naszych przyjaciół zajmując Pas Wschodni. Ale my, mieszkańcy niezłomnego Kraju znad Wisły byliśmy i jesteśmy przygotowani do odparcia tej agresji! Mamy pewne zasoby wynikające z naszych sojuszy i przewidzieliśmy dzisiejszą sytuację. Dlatego już w ubiegłym miesiącu krajowy przemysł zbrojeniowy przestawiony został głównie na produkcję myśliwców oraz artylerii przeciwlotniczej. Obronimy nasze miasta i życie milionów naszych obywateli…’’

   Witold wyłączył radio stojące w Sali Wypoczynkowej Domku Lotnika i ruszył do łóżka. Okno w sypialni eskadry było jeszcze otwarte chociaż listopadowy wieczór ukazywał swoją naturę, a chłodny wiatr jakoś szczególnie dawał się we znaki. Tym niemniej Zawisza spał już okryty niedbale szarym kocem, a Marczyński chrapał za dwóch. Cóż, byli to jednak wszyscy ‘’wrześniowi lotnicy’’, którzy powrócili spod Katowic ratując się skokiem ze spadochronem. Obok nich zasypiało kilku nowych pilotów i strzelców ściągniętych z odcinków wschodnich. Słowa spikera radiowego dodawały wiary i jednocześnie drażniły. Prawda dochodziła przede wszystkim z innych odcinków frontu i ze wschodu kraju. Była trudna i często nie schodziła z ust wielu lotników.

   Witold usiadł na brzegu łóżka i spojrzał na niedużą fotografię leżącą na nocnej szafce. Zdjęcie ukazywało Wiktorię, rudowłosą dziewczynę z lasu. Witold był z nią zaledwie kilka dni, ale wiedział już, że znalazł tę jedyną. Ona również. Z polskimi piechurami odprowadzała go na lotnisko zapasowe, skąd miała zabrać go popularna dywizjonowa ‘’Ósemka’’. Wiktoria przyrzekła mu, że nie zginie i kiedyś przyjedzie do Krakowa aby pozostać z nim na zawsze. RWD – 8 bez przeszkód doleciał na rakowickie lotnisko, a Witold żył odtąd nadzieją.

   Trzymając fotografię dziewczyny zasnął dopiero po północy. Nad ranem, ze swoją nową ‘’Czerwoną’’, leciał już na północny – zachód aby wesprzeć Armię ‘’Poznań’’ i jej Drugi Dywizjon Myśliwski od dwóch dni czerpiący z rezerw i odpierający ataki faszystów.  

*     *     *

   W powietrzu znajdowało się tak wiele samolotów, że często trzeba było ostro manewrować aby uniknąć zderzenia. Niemcy zgromadzili nad miastem ponad dwieście rozmaitych myśliwców i pół tysiąca bombowców w kilku falach. Polacy przeciwstawili im około dwustu maszyn pościgowych ściąganych stopniowo z kilku miast oraz stanowiska artylerii przeciwlotniczej. Pośród wrogich samolotów dominowały Messerschmitty Bf 109 i nowe Junkersy Ju 88 A – 4, obrońcy natomiast wystawili eskadry ‘’Rysiów’’, ‘’Wilków’’, RWD – 25 i zwrotnych, chociaż przestarzałych ‘’Kobuzów’’, czyli PZL P – 11g, które wyciągnięto niemal spod prasy.

   W dole trwało piekło zgotowane całemu miastu, chociaż celem Niemców były ponoć lokalne zakłady zbrojeniowe, a przynajmniej tak donosił wywiad. W listopadowym powietrzu natomiast toczono walki kołowe, zażarte pojedynki i prowadzono wściekły ostrzał. Tu i tam spadały maszyny oznaczone krzyżami i szachownicami błyskając długimi jęzorami ognia lub ciągnąc za sobą warkocze czarnego dymu.

   Witold dostał nowego strzelca, niejakiego Bronisława Buczka, lwowiaka spisującego się całkiem przyzwoicie, choć trudno było mu czasem konkurować z niezapomnianym Szerszeniem. Prężąc się w walkach nad Poznaniem, Witold zestrzelił już dwie ‘’Dziewiątki’’ i dwusilnikowy bombowiec rozsławiony przez faszystów. Podobne sukcesy odnotowywali inni  ‘’starzy piloci i strzelcy’’, lecz wróg zdawał się nie topnieć, ale strącał coraz więcej polskich samolotów…  

   Witold rozejrzał się: nie zobaczył jakiejkolwiek pomocy, choć słowa spikera o  pewnych zasobach wynikających z polskich sojuszy od jakiegoś czasu brzmiały mu w głowie. No cóż, nikt tak naprawdę nie chciał ginąć za obcych, a najlepsze maszyny wolał pozostawić sobie…Tak więc nawet jeden Spitfire nie pojawił się nad Poznaniem, a Witold ruszył wściekle za kolejnym wrogiem.

   Naciskając spust działek, nie usłyszał jednak charakterystycznego terkotu poprzedzonego lekkim odrzutem. Zapas ‘’dwudziestek’’ już nie istniał! W ferworze walki Witek przestał śledzić liczniki amunicyjne…Lecąc za ‘’Dziewiątką’’, uruchomił karabiny. Widział jak ogień otacza wrogi samolot, a pilot na próżno próbuje wydostać się z płonącego kokpitu…

– Masz za swoje, pyszałku ! – powiedział głośno ignorując zasady komunikacji wojennej. Uśmiechnął się tryumfalnie. Wtedy również podjął ważną decyzję.

  Wokół spadało coraz więcej brązowo – niebieskich samolotów,  a ‘’wrześniowi piloci’’ podzielali los młodych, sprowadzonych z frontu wschodniego. W dole, w kłębowiskach dymów, Poznań krwawił łunami pożarów…  

   Witek namierzył szaroniebieską ‘’Fokę’’ schodzącą z dziesiątej. Poderwał ‘’Rysia’’ wykonując jednocześnie skręt w lewo. Wznosząc się z wyciem silników, nacisnął na spust: ostatnie ‘’siódemki’’ zadudniły na kadłubie i skrzydłach faszystowskiej maszyny, ale ta nie zapaliła się i utrzymywała kierunek lotu.

   – Bronek, skacz! – krzyknął Witold przyciskając laryngofon do szyi.

   – Panie poruczniku, ale przecież…

   – Skacz! To rozkaz!

   Gdy zobaczył sylwetkę strzelca opuszczającego pokład myśliwca z przypiętym spadochronem, Witek starał się trzymać maszynę na torze Niemca. Tamten zorientował się w zamiarze polskiego pilota, oddał krótką, lecz niecelną serię z działka i zaczął schodzić w prawo. Witek nie pozwolił mu na to.

   Kilka sekund przed zderzeniem pomyślał o Wiktorii, o ich spotkaniu pod starym dębem, obok obozu polskich piechurów i sanitariuszy. Wtedy głębiej spojrzał w oczy dziewczyny i rzekł bardzo poważnie:

   – Gdybym kiedyś…rozumiesz…Gdybym kiedyś nie wrócił, bo to żołnierska rzecz, to pamiętaj jednak, że cię kocham. I będę cię szukał w tysiącach krain nowego, lepszego świata…

   Nagła eksplozja rozjaśniła jesienne niebo i połączyła pilotów dwu wrogich maszyn.

Piła, 10 06 2024

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko