Franciszek Czekierda – CZŁOWIEK – ISTOTA BŁĄDZĄCA

0
163

Między pragnieniem, a osiągnięciem celu istnieje ciemna przestrzeń. Jedynie zdeterminowani zdobywają wymarzone szczyty dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości, choć przy tym często błądzą. Albowiem „Błądzi człowiek, póki dąży” (Es irrt der Mensch, solang er strebt), jak napisał w Fauście Johann Wolfgang Goethe. Podobnie uważał też Paul Ricouer: „(…) Człowiek jest z natury kruchy i skłonny do błądzenia (…), idea ta wyznacza charakterystykę ludzkiego bycia” (Człowiek omylny. Filozofia woli. II. Skończoność i poczucie winy).

NASZE WSPÓŁRZĘDNE

Zanim jednak rozpoczniemy wędrówkę ku obranemu celowi, powinniśmy sobie zadać kilka pytań. Gdzie się znajdujemy we wszechświecie? I w jak pojmowanym czasie? Jeśli rozumianym linearnie, to czy jesteśmy na początku wędrówki, w środku, czy może – strach zapytać – na końcu? Czy na pewno jest tak, jak to sformułował Empedokles[1], że „Świat jest nieskończoną kulą, której środek jest wszędzie, a powierzchnia nigdzie”? Przy pomocy posiadanego aparatu pojęciowego nikt nie jest w stanie określić naszej pozycji w kosmosie i pośród ludzi. Nawet, gdyby jakimś cudem istota wyższa podała na tacy najgenialniejszemu człowiekowi wszystkie dane, nie byłby w stanie ich odczytać, ponieważ ludzki umysł nie zrozumie sensu i złożoności Bożego wszechświata. Czy więc jest sens pytać o własne usytuowanie w empedoklesowej kuli? Na pewno warto pytać o własne współrzędne w świecie duchowym, choć ten punkt ulega ciągłym przesunięciom. Warto podejmować próby znalezienia własnych współrzędnych w przestrzeni międzyludzkiej, w mikroświecie rodzinnym, w środowisku przyjaciół, znajomych i ludzi obcych mimo świadomości, że ustalone namiary mogą okazać się nie całkiem zgodne z tzw. obiektywnym stanem rzeczy.
Kolejne istotne pytanie: co jest dla nas najważniejsze w bycie doczesnym? Sądzę, że  przetrwanie rodzaju ludzkiego. Najskuteczniejszą receptą przetrwania jest przestrzeganie imperatywu kategorycznego Immanuela Kanta mówiącego, że należy postępować według zasad, co do których każdy powinien chcieć, aby były stosowane wobec niego i żeby stały się one prawem powszechnym. Człowiek powinien żyć w taki sposób, aby nie spowodować katastrofy, która mogłaby zniszczyć ludzkość i środowisko.

NIE JEST SIĘ TYM, KIM SIĘ MYŚLI, ŻE SIĘ JEST

Załóżmy, że wiemy, gdzie jesteśmy i kim jesteśmy. Czy tę wiedzę mamy traktować jako niezmienny dogmat do końca żywota?
Pamiętam ostatni wywiad Hanki Bielickiej udzielony Wysokim Obcasom (18.03.2006), który ukazał się kilka dni po jej śmierci. Nie zamierzałem go czytać, bo pomyślałem sobie, że jest to jedna z tych rozmów, z której niewiele wynika; jakieś gadu-gadu i ple-ple o jej życiu i pracy, popularności, teatrze, o ciuchach i kapeluszach, które uwielbiała. Nie przepadałem za jej gadulstwem, z którego słynęła na scenie i prywatnie. Byłem przekonany, że wiedziałem, co aktorka powiedziała, zanim zapoznałem się z treścią wywiadu. Tak naprawdę zbliżałem się do progu pychy. Wbrew jednak sobie (chwalę tu, za Leszkiem Kołakowskim, niekonsekwencję) zacząłem powoli śledzić tekst. No i… – jak to nie wolno być zbyt pewnym siebie – dziewięćdziesięcioletnia aktorka zaskoczyła mnie. Owszem było o kapeluszach, lecz niewiele. Zwrotnym punktem wywiadu okazało się rutynowe pytanie dziennikarza o kapelusz pewnego znanego polityka. Pani Hanka odpowiedziała po francusku (przed wojną skończyła romanistykę na uniwersytecie): „On n’est pas qui on pense”, czyli „Nie jest się tym, kim się myśli, że się jest”. Tym powiedzeniem zwaliła mnie z nóg, ponieważ jest to filozoficzna myśl, którą każdy powinien mieć głęboko wyżłobioną w swoim sercu i odczytywać co pewien czas.
Faktycznie, nie jesteś tym, za kogo się masz, ani jak wyglądasz we własnych oczach. Nie jesteś także tym, jak cię widzą i opisują. Ani tym, jak myślisz, jak cię inni widzą i co o tobie myślą. Istnieje rozminięcie się ze stanem rzekomo obiektywnym, który jest jak horyzont: widać go, choć w rzeczywistości go nie ma. Wszystko więc tylko się wydaje? Najczęściej jednak nie jest tak, jak się wydaje, że jest. Jest inaczej.
Są zatem dwie istotne rzeczy:  kim jesteś? I czy potrafisz uzasadnić własne istnienie? Oczywistością jest, że nie można wyczerpująco odpowiedzieć na te pytania. Człowiek jest w pewnej mierze istotą zafałszowaną (nie fałszywą, choć może nią być), zafałszowaną w tym znaczeniu, że w pełni nie–prawdziwą i nie–szczerą względem samego siebie i otoczenia, co nie znaczy, że jest nieprawdziwą i nieszczerą w sensie logicznym. Do tego dochodzi problem formy: grania, kreowania siebie, stawania się, niemożności dotarcia do autentycznego „ja”, balansowania między sobą, a drugim człowiekiem, wzajemnego stwarzania się – problem, nad którym uważni obserwatorzy stanów ducha i ciała pochylają się z uwagą od dawna, a z wytężoną uwagą od czasów Witolda Gombrowicza.
Jeśli więc nie jesteś prawdziwy (w myślach, czynach, mowie, piśmie, relacjach społecznych itp.) i zdając sobie z tego sprawę dążysz do autentycznego „ja”, masz szansę być bliższy prawdy niż wówczas, gdy jesteś przekonany, że jesteś prawdziwy. Czy istnieje więc absolutny, niewzruszony wzorzec prawdziwego „ja”? A może „ja” ewoluuje z biegiem życia? Oczywiście jest pewien kanon norm składających się na nienaruszalny wzorzec prawdy, na przykład Dekalog, poza nim wiele spraw podlega zmianie. Zmieniają się więc poglądy, idee, stosunek do wiary, zmieniają się gusty, smaki, sympatie, uczucia, estetyka, a nawet libido. Byłoby czymś dziwnym, gdyby „ja” nie podlegało zmianom. Pierwiastek człowieczej prawdy jest także – w co wierzę – umiejscowiony poza nim, bowiem człowiek jest istotą przynależną również wieczności. Ponadto jest zbyt niestały, aby mógł być pewnym depozytariuszem doskonałego jądra prawdy, której cząstkę nosi w duszy podczas gościny na Ziemi.

ZABIEG PODCZAS URLOPU

Znajomy pracuje od wielu lat w zachodniej firmie, w której jest cenionym fachowcem. Pewnego razu musiał poddać się zabiegowi w szpitalu. Żeby jednak pracodawca nie domyślił się, że ma kłopoty zdrowotne (sądził, że byłoby to przez niego źle widziane) wziął z tej okazji urlop wypoczynkowy. Zabieg się udał, znajomy wrócił do pracy.
Można by sądzić, że leczenie się podczas urlopu jest nieludzkim wymiarem rodzimego kapitalizmu. Nie powinno się jednak wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Minęło trochę czasu i tenże znajomy doznał w pracy mini udaru mózgu. Po dojściu do siebie przebywał na zwolnieniu lekarskim. Kiedy wyzdrowiał, zlękniony powrócił do pracy. Niepotrzebnie się bał. Mimo długiej nieobecności szefowie nie zmienili do niego stosunku. Okazało się, że przed zabiegiem jego ocena zagranicznego pracodawcy była błędna, a obawy co do utraty pracy bezpodstawne.
Trawestując powiedzenie Hanki Bielickiej można by rzec, że nie wszystko jest tak, jak się myśli, że jest.

PERFEKCJONIŚCI

Dążąc do wyznaczonego celu należy uważać, by konsekwencja i upór nie obróciły się przeciwko nam. W związku z pewną stresującą sytuacją w pracy– chodziło o nieustanne wytykanie błędów przez przełożonego – koleżanka, Dorota W., rzuciła impromptu: perfekcjoniści to ludzie nie pogodzeni z rzeczywistością. Zapamiętałem jej słowa, które były gotową sentencją. Prawdopodobnie jej przełożony był w szkole i na studiach zawsze najlepszy, a później dotknął go syndrom prymusa.
Są dwie podstawowe kategorie ludzi mających odmienny stosunek do wykrytych błędów. Przedstawiciele pierwszej poprawiają usterki tylko do pewnego momentu lub do osiągnięcia zadowalającego stanu, po czym – widząc, że nie osiągną ideału – zaprzestają swoich działań. Druga kategoria osób dąży do poprawienia błędów ze ślepą pasją, aby dojść do idealnego stanu, nie zważając na nic i na nikogo. Ludzie ci są udręką dla siebie i otoczenia. Z powodu swojej determinacji nigdy nie będą zadowoleni, a tym bardziej szczęśliwi.
Uzupełnieniem maksymy Doroty jest wypowiedź prof. Adama Bliklego udzielona Gazecie.pl  (2015): „Konfucjańska tradycja jest inna: nie oczekuj perfekcji, oczekuj postępu. Postęp jest zawsze możliwy, możesz go osiągnąć i się z niego cieszyć. Możesz być całe życie szczęśliwy, że realizujesz postęp, albo całe życie nieszczęśliwy, że nie jesteś perfekcyjny”.
Do tych słów niezbędne jest wyjaśnienie: dążenie do perfekcji nie wyklucza postępu i rozwoju. Można by nawet rzec, iż perfekcjonizm jest immanentnym składnikiem postępu. Ale perfekcjonizm nie gwarantuje sukcesu, na pewno rodzi stres i rozgoryczenie podczas dążenia do celu, jeśli nie dopnie się czegoś na ostatni guzik; przy okazji niszczy dobre relacje ze współpracownikami. Natomiast filozofia spokojnego rozwoju gwarantuje zadowolenie z powolnego, stałego postępu.

BŁĄDZENIE PRYMUSÓW

Istnieje hipoteza, że średniacy i słabeusze rządzą światem. Dawno temu stwierdzono, że pewna ich część osiąga w życiu większe sukcesy, niż ich koledzy prymusi. Ci ostatni oraz ludzie mający najwyższy poziom inteligencji odpadają często w przedbiegach lub przepadają gdzieś na dalszych etapach zawiłych labiryntów życia. Psychologia zna to zjawisko i jego przyczyny. Nie wszystkim i nie zawsze można zarzucić, że po drodze zakopują w ziemi własne talenty. W skomplikowanym życiu tak bywa, że nie wszystkie zamierzenia się spełniają, na przykład z powodu niesprzyjających warunków życia, nieszczęśliwych okoliczności, braku zdrowia, odporności psychicznej, szczęścia, zazdrości czy zawiści innych. Z tych przyczyn mogła zrodzić się owa hipoteza, że średniacy i słabeusze rządzą światem, a ich zdolniejsi koledzy wykonują polecenia, frustrując się i zżymając przez całe życie. Przykra konstatacja. Może właśnie dlatego tak kulawo toczy się, niczym kwadratowe koło, nasza cywilizacja?

PYCHA

– Przed wojną mieliśmy w rodzinie warszawskiego taksówkarza – opowiadała teściowa – który rozpoczął pracę w tym zawodzie na długo przed pierwszą wojną światową. W latach trzydziestych często odwiedzał nas na wsi elegancko ubrany, co tydzień w innym garniturze. Uwielbiał dobrze wyglądać i lubił być podziwiany. Świetnie mu się powodziło, a nam wydawał się bardzo bogaty. Niestety w czasie wojny stracił wszystko: dom, samochód i oszczędności.
– Zgubiła mnie pycha, Helenko – mówił mi często, gdy byłam już dorosła.

Tematem przewodnim spotkania przyjaciół była pycha. Dyskutowaliśmy wesoło, zachowując wcześniej ustaloną zasadę: o pysze mówimy bez pychy. Za każdym razem, gdy ktoś, analizując jakiś przypadek, zaczynał wykazywać choćby najmniejsze jej objawy, ktoś inny przerywał słowem: „pycha”. Zastopowany szybko orientował się, w którym momencie wpadł we własne sidła i, kontynuując myśl, zmieniał sposób wywodu. Każdy musiał się tęgo wysilać, by nie przekroczyć ustalonych reguł. W trakcie interesującej dyskusji okraszonej humorem okazywało się, że łatwo wpadaliśmy na pola minowe pychy. Poważny problem potraktowaliśmy lekko w myśl zasady „uczymy się bawiąc”.

Pycha istnieje w człowieku niezależnie od pozycji, stanowiska i bogactwa. Może opanować każdego: maluczkiego i potężnego wedle sobie znanego klucza. Na pewno łatwiej ją dostrzec wśród możnych i sprawujących władzę, co oczywiste, ponieważ światło na świeczniku jest lepiej widoczne, niż wątły kaganek palący się w kącie. Przyjęcie postawy samozadowolenia (na przykład wmawianie sobie, że jest się skromnym, dobrym, szlachetnym itp.), jest jednym z pierwszych stopni prowadzących do pychy. Drugim stopniem jest stałe bilansowanie i podkreślanie własnych zasług. Kolejnym, bodaj najbardziej powszechnym, jest porównywanie siebie z innymi, w wyniku czego zawsze wypadamy korzystniej.

KRZYWDZENIE OSÓB BEZ ŁAMANIA PRAWA

Do którego momentu osoba poddawana negatywnym działaniom ze strony drugiego człowieka może wytrzymać jego zachowanie, które nie stanowi jeszcze przekroczenia prawa? Myślę tu o codziennych relacjach występujących w rodzinie, pracy, sytuacjach towarzyskich i społecznych (także w cyberprzestrzeni), jak na przykład „łagodne” techniki wymuszania pożądanych zachowań przez silniejszego, stosowanie quasi-szantażu przez spryt, przebiegłość, intrygi, czy wykorzystywanie autorytetu, pozycji lub stanowiska. Takiego postępowania nie można jeszcze zakwalifikować jako wykroczenie bądź przestępstwo ponieważ nie zostały przekroczone granice prawa. Natomiast granice dobrego zachowania i przyzwoitości w wielu przypadkach są naruszane. Osoby znajdujące się w takich sytuacjach nie mogą się oficjalnie komuś poskarżyć, bo nie nastąpiło jeszcze złamanie norm prawnych, takich jak np.: szykany, mobbing, poniżanie, znęcanie się, szantaż, stalking, molestowanie, czy wreszcie gwałt. Jednakże osoby te faktycznie są krzywdzone. Podczas „łagodnego” wymuszania oczekiwanych przez silniejszego zachowań krzywdziciele, naruszając normy przyzwoitości i dobre obyczaje udają, że wszystko jest w porządku, bo nie łamią prawa, natomiast pokrzywdzeni często z pokorą przyjmują, że tak musi być, ponieważ nie mają innego wyjścia. Dopiero, gdy prawo zostaje przekroczone, można zastosować odpowiednie paragrafy i przysługującą ofiarom ochronę. Wiadomo jest także, iż wiele ofiar, mimo doznanych krzywd i cierpień, wybiera milczenie.
Powtórzę pytanie: jak długo człowiek kierujący się życzliwością wobec bliźniego może wytrzymać naruszanie przez niego zasad przyzwoitości czy zwyczajowo funkcjonujących norm mimo, że przepisy prawa nie zostały jeszcze złamane? Moim zdaniem tak długo, dopóki w odczuciu krzywdzonej osoby nie zostanie przekroczona granica między miłością bliźniego, a własną godnością.

BIG BROTHER – TRIUMF PRYMITYWIZMU

Stosunkowo nowe zjawisko (na osi dziejów współczesnych), które zaliczam do błądzenia homo sapiens: reality show w telewizji. Piszę „stosunkowo nowe”, bo program Big Brother pojawił się w Polsce ponad dwadzieścia lat temu w 2001 roku. Temat mało oryginalny, wielokrotnie omawiany przez specjalistów z różnych dziedzin. Mówiono m.in., że takie programy naruszają godność ludzką, albo że po raz pierwszy kultura masowa nie odwołuje się do kultury wysokiej (Paweł Śpiewak). Z tym ostatnim poglądem można polemizować, bowiem istnieje wiele audycji z zakresu kultury masowej stojących na dobrym poziomie, które nie odwołują się do kultury wysokiej, jak np. programy reportażowe, rozrywkowe, podróżnicze, czy poradnikowe. Właściwie jest ich zdecydowana większość.
Gdy pierwszy raz pokazano w TVN-ie  „Big Brother’a”, Stanisław Lem stwierdził,że program reality show „jest to triumf prymitywizmu, a najbardziej prywatna sfera międzyludzkich stosunków ulega komercjalizacji i zostaje sprzedana na rynku. To jest daleka analogia do stambulskiego rynku niewolnic”. Z tą różnicą – uzupełnię – że niewolnicami handlowano, nie pytając je o zdanie, natomiast uczestnicy takiego programu stają się dobrowolnymi niewolnikami na targu telewizyjnej próżności. Biedni naturszczycy – w sensie duchowym (bynajmniej nie „ubodzy duchem”) – na oczach milionów widzów sprzedają przed kamerami własne ciało nie mając nic ciekawszego do zaoferowania. Nasuwa się smutna refleksja: kto nie potrafi sprzedawać wytworu własnych myśli lub rąk (a raczej: nie ma co sprzedawać), a pragnie zaistnieć publicznie, sprzedaje wówczas siebie, jak kurtyzana.

W ZASADZIE TO SIĘ NIE UCZYŁEM, TAK MI WYSZŁO…

Przypadkowo usłyszałem te słowa od chłopaka z mojego osiedla skierowane do kolegi po egzaminie końcowym w szkole podstawowej. Wiem jednak od jego matki, że chłopiec uczył się pilnie.
Nie rozumiem dlaczego w naszym społeczeństwie od pokoleń funkcjonuje takie właśnie podejście do uczenia się. Pamiętam podobne sytuacje w swojej szkole i na studiach, gdy koledzy (rzadziej koleżanki) mówili: „Nie uczyłem się, a dostałem piątkę”, „Przewertowałem tylko książkę i zdałem…”, „W ogóle nie zajrzałem do skryptu i udało mi się” (w domyśle: „…bo jestem taki zdolny, że wiedza sama wchodzi mi do głowy”). Takie wypowiedzi uczniów i studentów były zawsze powodem do dumy, zaś słuchający rówieśnicy z podziwem i uznaniem potakiwali ich autorowi.
Pilne i systematyczne uczenie się to w wielu środowiskach sprawa wciąż wstydliwa. Rówieśnicy (mający wpływ na grupę) nazywają pogardliwie dobrze uczących się kolegów kujonami, kowalami lub dzięciołami. Rzecz ciekawa: wstydem nie jest chwalenie się, że się nie uczyło. Gdyby to była kokieteria…, lecz jest to obłuda. I styl życia preferujący fałsz. Zaryzykuję tezę, że nasze społeczeństwo nie osiągnie w wielu dziedzinach światowego poziomu, dopóki nie zerwie z przedstawionym powyżej, błędnym, podejściem do uczenia się.

GORZKIE SŁOWA

„Emerytura jest złudzeniem. Nie nagrodą, lecz pułapką. Zbankrutowaną podszewką sukcesu. Drogą na skróty do śmierci” – napisał Saul Bellow w powieści Rzeczywista. Przykra konstatacja. Cytat ten można rozciągnąć na tych, którzy po zamknięciu etapu pracy zawodowej przechodzą w stan dolce far niente; zarówno jeśli idzie o brak aktywności fizycznej, jak i lenistwo duchowe. Słowa Bellowa są nieustannie potwierdzane przez wszystkich, którzy po osiągnięciu odpowiedniego wieku otrzymali „dożywotnie stypendium ZUS-u” i w czasie jego trwania nie są aktywni fizycznie i umysłowo. Sytuacje takie są jednym z powodów ich szybkiego odchodzenia na łono Abrahama.

STWIERDZENIE POD PRĄD

Kolejne zjawisko błądzenia człowieka w obecnej dobie: nadmierna poprawność tam, gdzie nie jest potrzebna.
Przed paroma laty amerykański psycholog Daniel Nelson Jones powiedział w wywiadzie Nieposkromiona miłość (tyg. Wysokie Obcasyz 19.04.2014): „Co mnie najbardziej nurtuje? Jak idea równouprawnienia dla wszystkiego dobrego, co z niej wynika – taki związek osłabia (…). Dzisiaj cała energia idzie w to, żeby wszystko było po równo, żeby w związku dwie osoby były niezależne, żeby niczego nie potrzebowały (…). Przez to umiera piękna idea rycerskości (…), idea opiekowania się kimś, dbania o kogoś, dawania (…). Kiedy dwie osoby są w gruncie rzeczy samowystarczalne (…) może [to] być prawdziwym testem dla związku. Ponieważ jeśli niczego nie potrzebujemy, to jedynym spoiwem jest siła naszego uczucia”.
W dyskursie na temat równouprawnienia kobiet brakuje takich myśli. Mało popularnych, niepoprawnych, ale ważkich, rzucających światło w kierunku innej strony równouprawnienia, bez podważania jego istoty.

SZCZYPTA DYDAKTYKI

Wszyscy dążący ku czemuś popełniają błędy. Errare humanum est. Jednak nie zrażajmy się napotkanymi błędami, kroczmy wytrwale do celu, poprawiając spokojnie uchybienia bez zacietrzewienia. Jeżeli natomiast idzie nam dobrze i bardzo dobrze, nie popadajmy w zadufanie. I jeszcze jedna istotna sprawa: „Każdy może błądzić, lecz z uporem przy błędzie trwa tylko głupiec” (Cuiusvis hominis est errare, nullius nisi insipientis in errore perseverare);słowa Marka Tulliusza Cycerona zawsze są aktualne.

Franciszek Czekierda


[1] Niektórzy przypisują tę myśl  Hermesowi Trismegisowi.

Reklama
Poprzedni artykułMichał Piętniewicz – Proces i kara. Kilka zdań o filmie „Do granic”
Następny artykułJanusz M. Paluch – Rzeka litościwa

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę wprowadź nazwisko