Franciszek Czekierda – PIĘKNO CZŁOWIEKA

0
87


WSTĘP

„Co to jest piękno? – pytał Albrecht Dürer i od razu sobie odpowiedział: – Nie wiem. Tak naprawdę sztuka tkwi w naturze. Kto może ją z niej wyrwać, ten ją ma. Im bardziej twoje dzieło zgodne jest z życiem, tym jest lepsze. Nie wyobrażaj sobie, że mógłbyś stworzyć coś lepszego, niż to, co stworzył Bóg”.
Przedmiotem moich rozważań jest piękno człowieka przejawiające się w sztuce, sporcie oraz piękno kobiet. Aby rzeczone piękno nie oślepiło nas swoim blaskiem, nie powinniśmy zapominać o ciemniejszej stronie natury ludzkiej: pysze, głupocie, nienawiści i złu, które – paradoksalnie – mogą stać się zaczynem czegoś pozytywnego.
Pisał o tym Zygmunt Krasiński: „Mnożność głupstwa jest […] rozumu początkiem; mnożność złego to jutrzenka dobra”. Jednak najbardziej znane słowa o złu przeradzającym się w dobro wypowiedział Johann Wolfgang Goethe w Fauście ustami Mefistofelesa:

Jam jest tej siły cząstką drobną,
co zawsze złego chce
i zawsze stwarza dobro.

PIĘKNO W SZTUCE  W ASPEKCIE DYNAMIZMU POSTACI

Pojęcie piękna od czasów starożytnych było różnie rozumiane. Przypomnę za Władysławem Tatarkiewiczem, że u Greków „piękne” oznaczało coś „godnego uznania”, Platon pojmował je, jako „piękno moralne”, które kojarzył z dobrem i prawdą. Arystoteles twierdził, że pięknem jest to, co dobre i przyjemne. Starożytni widzieli piękno jako proporcję w sztuce, której podstawowym wyróżnikiem jest symetria. Jednak proporcję cenili intelektualnie, nie zmysłowo. Dopiero poklasyczna epoka sformułowała pojęcie piękna bliższe naszemu: symetrię i eurytmię. Pierwsza to prawidłowość wieczna, kosmiczna połączona z prawidłowością natury, druga zaś oznaczała prawidłowość zmysłową, optyczną i akustyczną.
Po stuleciach Średniowiecza, w których istota ludzka była uważana za marny pył w obliczu Boga i wieczności, nastała epoka Odrodzenia. Powrócono do dziedzictwa kulturowego starożytnych Greków i Rzymian, dla których człowiek był centralną postacią, a słowa rzymskiego komediopisarza Publiusza Terencjusza: „Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce” (Homo sum et nil humanum, a me alienum esse putto) stały się kanwą prądu o nazwie humanizm. W sztuce dominowała afirmacja ciała. Malarze i rzeźbiarze studiowali anatomię, aby – poznawszy budowę ciała – jak najwierniej i najpiękniej ukazać je w swoich dziełach. W myśl słów Horacego: „Nie umrę cały” (Non omnis moriar) artyści tworzyli, pragnąc pozostawić po sobie ślad; przed wiekami dzieła często były anonimowe. Przesłaniem humanizmu było wszechstronne poznanie człowieka zarówno w wymiarze egzystencjalnym (umysł, duch), jak i fizycznym (ciało).
Nad tak rozumianym pięknem pragnę się pochylić. Szczególnie zajmujące jest piękno człowieka w ruchu. Właśnie w ten sposób przedstawiano postaci w starożytnych rzeźbach (w mniejszym stopniu w malarstwie) przy zachowaniu obowiązującego kanonu, którego wyróżnikami są: idealne proporcje, wyraziście zarysowane mięśnie, nagość, ekspresja twarzy. Natomiast rzeźby statyczne cechowała delikatna dynamika. Piękno ciała najpełniej uwidacznia się w rywalizacji sportowej, tańcu, podczas walk, występów na scenie, ekranie, arenie cyrkowej, w codziennych czynnościach itd. (Nie włączam do tej listy pokazów kulturystów, których sztucznie „napompowane” ciała są zaprzeczeniem idei pulchritudo corporis humani). W późniejszych okresach twórcy, rozwijając panujący trend, przedstawiali w sztukach plastycznych postaci w dziwnie skręconych pozach, co przełożyło się na powiedzenie powstałe w epoce Baroku „Każdy święty ma swoje wykręty”. Pierwotne znaczenie tej sentencji było dosłowne, po pewnym czasie sens przysłowia nabrał przenośnego znaczenia. W tymże Baroku: „Bogactwo kolorystyczne i ruchliwość form cechuje bowiem nie tylko malowidła, ale również rzeźbę i detal architektoniczny” – pisali Krystyna Zwolińska i Zasław Malicki w Małym Słowniku Terminów Plastycznych (1974).
Nic nie ujmując pięknu statycznych arcydzieł (choć niektóre postaci, jak u Agnolo Bronzina, są zbyt zastygłe) – przykładowo wymienię ich tylko małą cząstkę: niemal wszystkie obrazy Leonarda da Vinci na czele z Mona Lisą, portrety Rembrandta van Rijn, Fransa Halsa, Vincenta van Gogha, Rafaela de Santi,  Portret małżonków Arnolfinich Jana van Eycka oraz rzeźby Nefreteti Totmesa, Wenus z Milo, Dawid, Mojżesz i Pieta Michała Anioła, Myśliciel Augusta Rodina, Statua Wolności Frederica A. Bartholdiego – chcę zwrócić uwagę na obrazy i rzeźby, w których postaci przedstawione są dynamicznie: w rytmie lub szaleństwie ruchu, spazmie przeżyć, ekspresyjnych sytuacjach. Na dziesięć najsłynniejszych obrazów świata według telewizji CNN Style i Google’a (które przyjęły kryterium czołowych miejsc wyszukiwań w internecie w latach 2014-19): 

  1. Mona Lisa Leonardo da Vinciego,
  2. Ostatnia wieczerza Leonardo da Vinciego,
  3. Gwiaździsta noc Vincenta van Gogha,
  4. Krzyk Edwarda Muncha,
  5. Guernica Pablo Picassa,
  6. Pocałunek  Gustava Klimta,
  7. Dziewczyna z perłą Johannesa Vermeera,
  8. Narodziny Wenus Sandro Botticellego,
  9. Panny Dworskie Diego Valesqueza,
  10. Stworzenie Adama Michała Anioła,

połowa z nich, tj. Ostatnia wieczerza, Krzyk, Guernica, Narodziny Venus i Stworzenie Adama, wyraża ruch albo ekspresję postaci.
Kierując się własnym gustem estetycznym wybrałem przykłady obrazów, poza wymienionymi, w których występują postaci w ruchu: Biegacze, malowidłona amforze panatenajskiej, Wygnanie z raju Massaciegoi pod tym samym tytułem obraz Rafaela Santiego, Parnas Andrea Mantegny, Bitwa pod San Romano Paolo Uccellego, Sąd ostateczny Hansa Memlinga, Wiosna Sandro Botticellego, Wędrowny kramarz Hieronima Boscha, Sąd Ostateczny Michała Anioła, Mojżesz i córki Jetra Fiorentina Rosso, Zwycięstwo Czasu nad Miłością Agnolo Bronzino, obrazy późnego Tycjana, m.in.: Ofiara Izaaka, Wenus i Adonis, Gloria, Diana i Akteon, Złożenie do grobu), obrazy Jacopo Tintoretto, Porwanie Europy Paolo Veronese, Wypędzenie przekupniów ze świątyni El Greco, Podniesienie krzyża, Rzeź niewiniątek, Bitwa Amazonek i Porwanie córek Leukippa Petera Paula Rubensa, Królestwo Flory i Bachanalie Nicolasa Poussina, Akrobaci, Menuet i Budowa konia trojańskiego Domenico Tiepolo, Huśtawka i Kąpiące się Jean-Honore Fragonarda, Sabinki Jacques-Louisa Davida, Tratwa „Meduzy” Teodora Gericault, Wolność wiodąca lud Eugene Delacroix, Hiszpański balet Edouarda Maneta, Próba w foyer opery, Czesząca się kobieta, Prasowaczki, Lekcja tańca i inne obrazy z tancerkami Edgara Degasa oraz Taniec Henri Matissa.
„Malarze XVI wieku lubili przedstawiać postacie w pozach wężowo skręconych (figura serpentinata), niektórzy nadawali im kształty szczególnie smukłe, niemal jak w gotyku: ta smukłość i wężowatość zdawała im się bowiem środkiem podkreślającym uduchowienie, elegancję i ruchliwość” […]. Natomiast „Porywczy ruch przenikający ołtarzowe obrazy Rubensa wyrażać ma wznoszenie się ludzi ponad ziemską doczesność ku sprawom niebiańskim i duchowym” – twierdził Michał W. Ałpatow w Historii sztuki (1968).
„Wprowadzony przez Tintoretta dynamizm [w początkowym okresie takiego sposobu ukazywania postaci w renesansowym malarstwie włoskim] wycisnął prawdopodobnie ślad na podeszłym w wieku Tycjanie, ale pełnię osiągnął w malarstwie weneckim dopiero u Tiepolo, po dwustu latach. […] W motywach klasycznych Tintoretto modeluje swój dynamizm pełniejszą linią, zbliżając się bardzo do Tycjana w Powstaniu Drogi Mlecznej” – tłumaczył Michael Levey w książce Od Giotta do Cezanne’a (1962).
Czesław Miłosz zauroczony był pięknem postaci podczas wykonywanych czynności w twórczości Maneta i Matissa: „W obrazach ich wyczuwa się dążność do przeprowadzenia studium ciała ludzkiego na tle obyczajowym, na tle epoki, wyraża się w tym coś bardzo ludzkiego,  jest w tym pewien szczególny, ironiczny stosunek do rytmu życia fizjologicznego. […] Bliskie zwłaszcza jest mi spojrzenie Degasa […]. Jego tancerki, jego prasowaczki jak wiele mówią o stosunku tego artysty do człowieka – stosunku zawierającym bezbrzeżną ironię i litość zarazem, obiektywizm i subiektywizm” (Przegląd Artystyczny, 1/1946 – cytat za Andrzejem Franaszkiem, Miłosz).
W wierszu W pastelach Degasa Miłosz pisze:

Te plecy. Rzecz erotyczna zanurzona w trwaniu,
A ręce uwikłały się w rudych splotach,
Tak  bujnych, że czesane, ściągają w dół głowę.
Udo i pod nim stopa drugiej nogi,
Bo siedzi, rozchylając zgięte kolana,
I ruch ramion odsłania linię jednej piersi
Tu, niewątpliwie, w stuleciu i roku,
Które minęły. Jakże ją dosięgnąć?
I jak dosięgnąć tamtą, w żółtym peniuarze?

W malarstwie polskim najbardziej znane postaci w dynamicznych pozach przedstawione są w obrazach: Bitwa pod Grunwaldem Jana Matejki, Szał uniesień Władysława Podkowińskiego, Błędne koło Jacka Malczewskiego, Panorama Racławicka Wojciecha Kossaka i Jana Styki, Czesząca się Władysława Ślewińskiego, Taniec tatarski Juliusza Kossaka,  Wesele krakowskie i Szarża pod Rokitną Wojciecha Kossaka, Dożynki Michała Stachowicza, Muza na pegazie i Taniec zbójników (drzeworyty) Władysława Skoczylasa, Budowa Wojciecha Fangora oraz cykl obrazów ukazujących sportowców autorstwa Wacława Piotrowskiego, Michała Gawlaka, Eugeniusza Gerlacha, Romana Gruszeckiego oraz grafiki Andrzeja Jurkiewicza.
Na mojej liście najwspanialszych rzeźb, ukazujących postaci zatrzymane w ruchu, znajdują się: Dyskobol (brąz) Myrona z V w. p.n.e., Herkules walczący z centaurem – fragment Metopy na Partenonie (marmur) Fidiasza, Grupa Laokoona (marmur) – kopia starożytnej rzeźby z okresu hellenistycznego, Zapaśnicy rzymscy z I wieku n.e., Laokoon i jego synowie Baccio Bandinelliego, Herakles walczący z lwem (marmur) Lisipposa, Byk Farnezyjski (marmur) Apolloniosa i Tauriskosa z Tralles, Afrodyta kucająca (trzy wersje, marmur) Doidalsesa, Doryforos-włócznik Polikteta, Szermierz Borghese z Ancjum Agasiasa z Efezu (rekonstrukcja), Św. Jerzy walczący ze smokiem (płaskorzeźba na cokole posągu św. Jerzego, marmur) Donatella i Alinariego, Porwanie Sabinek (marmur) Giovanniego Giambologny, Ekstaza św. Teresy Giovanniego Lorenzo Berniniego, Samson walczący z lwem (drewno polichromowane) Paolo Veronese i druga rzeźba pod tym samym tytułem, także w drewnie, Jana Pinsla, Śmierć Adonisa (marmur) Guido Mazzuoliego, Marsylianka –płaskorzeźba na Łuku Triumfalnym (kamień) François Rude’a. Ciekawymi współczesnymi rzeźbami w brązie są pomniki amerykańskich koszykarzy autorstwa Omni Amrany’ego, m.in. Michaela Jordana, Magica Johnsona, Shaquille O’Neala i Dirka Nowitzkiego.
Spośród najbardziej znanych polskich rzeźb obrazujących dynamizm postaci są: Praczki (kamień) Stanisława Horno-Popławskiego – w Białymstoku, Sztafeta (kamień) Adama Romana – przed Stadionem Narodowym, Prace murarskie (płaskorzeźba w piaskowcu) Ludwiki Nitschowej – na MDM-ie, Syrenka (brąz) Konstantego Hegla – na Rynku Starego Miasta w Warszawie, Łowca, Ikar, Tancerka i inne rzeźby oraz obrazy (m.in.: Ekspresyjny taniec) Lubomira Tomaszewskiego, którego New York Times nazwał „Rzeźbiarzem ruchu”, Warszawska Nike (brąz) Koniecznego i Przechodzący przez rzekę (kompozyt żywiczny) Jerzego Kędziory – w Bydgoszczy.
Dynamiczne przedstawienie człowieka w sztuce, sporcie, pracy i artystycznych występach w pełni oddaje cudowność jego ciała; estetyczny zachwyt nad takimi kreacjami kojarzy mi się z uświadomieniem sobie szczęścia, które ujawnia się dopiero przy okazji wykonywania jakiegoś pasjonującego zajęcia. Jeżeli patrzę na osobę o „porcelanowej” buzi i klasycznych proporcjach, lecz trwającą bez ruchu, bez wyrazu, jej widok rzadko wywołuje zachwyt. Nawet jeśli tak się stanie, obserwacja będzie przeżyciem krótkotrwałym i niekoniecznie głębokim. Natomiast klasycznie zbudowana osoba – zarówno kobieta, jak i mężczyzna – wykonująca określoną czynność, promieniuje pięknem. W niektórych przypadkach aktorzy, wokaliści, muzycy, performerzy, akrobaci czy sportowcy dzięki mistrzowskim prezentacjom i osobistemu wdziękowi mogą doprowadzić widzów do euforii.

PIĘKNO W SPORCIE

Podczas trwania zawodów sportowych kilka spraw jest godnych uwagi: rywalizacja, zmagania uczestników oraz nieprzewidywalność zwycięstw, porażek, wyników i nietypowych sytuacji. Niezależnie od tego, czy jest to potężny miotacz kulą, dyskobol, miotaczka młotem, oszczepniczka, czy filigranowa biegaczka lub szczupła skoczkini, ich poruszanie się w kole, na bieżni i rozbiegu daje radość widzom, sprawia satysfakcję oraz kojarzy się z igrzyskami starożytnych Greków, którzy na trwałe tkwią w naszej świadomości dzięki literaturze i sztuce. Od tamtych czasów zmagania sportowców pasjonują miliony ludzi. Gra mięśni, skupienie i trema przed startem, czy skokiem, a po zakończonym współzawodnictwie euforia, śmiech, krzyk, rozpacz i łzy są autentyczne, wzruszające i pełne uroku.
W symbiozie sportu i literatury mamy wspaniałą tradycję. Kazimierz Wierzyński otrzymał złoty medal w Konkursie Sztuki i Literatury w Amsterdamie na Igrzyskach Olimpijskich w 1928 roku za tomik Laur olimpijski. Przykładem jego kunsztu poetyckiego jest jeden z najpiękniejszych wierszy z tego zbioru Skok o tyczce:

Już odbił się, już płynie! Boską równowagą
Rozpina się na drzewcu i wieje jak flagą,
Dolata do poprzeczki i nagłym trzepotem
Przerzuca się, jak gdyby był ptakiem i kotem.

Zatrzymajcie go w locie, niech w górze zastygnie,
Niech w tył odrzuci tyczkę, niepotrzebną dźwignię,
Niech tak trwa, niech tak wisi, owinięty chmurą,
Rozpylony w powietrzu, leciutki jak pióro.

Nie opadnie na siłach, nie osłabnie w pędzie,
Jeszcze wyżej się wzniesie nad wszystkie krawędzie.
Odpowie nam z wysoka, odkrzyknie się echem,
Że leci prosto w niebo, jest naszym oddechem.

Jedną z najlepszych polskich powieści, w której sport odgrywa istotną rolę (bohaterem jest biegacz średniodystansowy, Marek Arens) jest Disneyland Stanisława Dygata, w wersji filmowej Jowita w reżyserii Janusza Morgensterna.
Interesująco o sportowcach uczestniczących w zawodach, głównie o lekkoatletach i tenisistach, pisał Bohdan Tomaszewski, który wydał kilkanaście tomów reportaży w latach 1957-1992. Pamiętam jego tekst Tragedia Janusza Sidły z podręcznika VI klasy języka polskiego Świat i my o startującym na olimpiadzie w Melburne (1956) oszczepniku, który był w tym czasie rekordzistą świata. „Wiatr był głównym bohaterem trzeciego dnia Igrzysk […] Igrał beztrosko, przeszkadzał wszystkim” – pisał Tomaszewski. „Łokietek”, jak zwano Sidłę, prowadził od trzeciej kolejki rzutów wynikiem 79,98 m. Widzowie i sprawozdawcy byli pewni, że wygra. Jego największy konkurent, Norweg, Egil Danielsen, miał słaby dzień i ledwo wszedł do finału. Sidło z dobrego serca pożyczył mu swój metalowy oszczep, który był nową szwedzką konstrukcją (wszyscy rzucali drewnianymi). Tuż przed rzutem Norwega przestało wiać, oszczep leciał płasko i wylądował o ponad 5 metrów dalej od rzutu Polaka. „Janusz Sidło biegł przez boisko, by przyjrzeć się miejscu, gdzie wbił się grot oszczepu Norwega. A potem podszedł do rywala i ucałował go z uśmiechem. Był to uśmiech pokonanego. Najsmutniejszymi ludźmi na trybunach byli Polacy” – zakończył reportaż Tomaszewski. Sidło zdobył srebrny medal.
Nawiasem mówiąc pan Bohdan był najstarszym sprawozdawcą sportowym, jakiego słyszałem. Podczas meczu tenisowego Novaka Djokovica z Andy Murray’em w Rzymie 14 maja 2011 roku miał dziewięćdziesiąt lat.

Mówiąc o nieprzewidywalności dotyczącej zwycięstw, porażek i wyników należy pamiętać także o nietypowych sytuacjach, podczas których ujawnia się piękno i szlachetność ludzkich zachowań. Oto kilka przykładów, których byłem świadkiem:
W biegu kobiet na trzy tysiące metrów z przeszkodami na Mistrzostwach Europy w lekkiej atletyce w Amsterdamie (2016) zwyciężyła Niemka Gesa-Felicitas Krause, drugie zaś  miejsce zajęła niespodziewanie Albanka Luiza Gega. Był to pierwszy medal na ME w lekkiej atletyce zdobyty dla tego kraju. Jednak nie o bieg mi chodzi. Tuż za linią mety Luiza Gega podeszła do zwyciężczyni, aby złożyć gratulacje, ujęła jej dłoń i… pochyliła głowę, usiłując pocałować ją w rękę. Zmieszana Niemka cofnęła dłoń, uniemożliwiając jej oddanie pocałunku.
Zwyczaj składania pocałunku w rękę ważnej osoby – abstrahuję od całowania pań przez mężczyzn – zachował się jeszcze w XX wieku. Na przykład sługa całował pana, dzieci całowały w rękę ojca, co było czymś naturalnym, ale zdarzało się także, że chłop całował w rękę kmiecia, czyli bogatego chłopa, o czym pisał Roman Turek w książce Moja mama, ja i reszta. Pamiętam, gdy w latach 60. Nasza sąsiadka Cebulowa (pochodząca spod Nowego Targu) pewnego razu pocałowała w rękę moją mamę w podzięce za pożyczone 100 zł. Mama powiedziała jej stanowczo, żeby więcej tego nie robiła. Myślałem, że obecnie zwyczaj ten odszedł już w niepamięć. Okazuje się, że w Albanii wciąż jest żywy. Gest Luizy Gegi spowodował, że poczułem wzruszenie i lekkie zażenowanie. Jak wówczas, gdy widziałem sąsiadkę całującą rękę mamy.
Na Mistrzostwach Świata w Lekkoatletyce w Doha w Katarze (2019) szwedzka tyczkarka Angelica Bengtsson po raz trzeci pokonywała wysokość 4,80 m. Rozpędzona biegła z tyczką, po czym wybiła się w górę. Nagle – ku przerażeniu publiczności, która wydała stłumiony odgłos jęku – przed osiągnięciem najwyższego punktu paraboli lotu tyczka z trzaskiem się złamała jak zapałka. Na szczęście zawodniczce nic się nie stało, upadła na plecy na krawędź materaca. Rzadki to i niebezpieczny wypadek, bo ostrze złamanej tyczki mogłoby poważnie zranić sportsmenkę. Po takim przeżyciu prawdopodobnie inna zawodniczka zrezygnowałaby z kolejnej próby. Szwedka jednak, nie zrażona wypadkiem, wzięła drugą tyczkę i chwilę później przeskoczyła poprzeczkę, bijąc rekord swojego kraju. Publiczność wpadła w zachwyt, nagradzając ją owacją na stojąco. Angelica Bengtsson wykazała się odwagą i mocną psychiką.
Znaczna różnica wieku rywalizujących zawodników jest kolejnym zjawiskiem świadczącym o pięknie i wyjątkowości zmagań sportowych. Podczas Halowych Mistrzostw Polski w Lekkoatletyce w Toruniu (2020) najmłodszą sportsmenką była dziewiętnastoletnia tyczkarka, Maja Szymanek, najstarszą zaś – proszę wybaczyć – trzydziestodziewięcioletnia biegaczka, Aneta Lemiesz. Maja Szymanek jest u progu kariery, w skoku wzwyż o tyczce zajęła tylko siódme miejsce, jednak zachwyciła widzów ambicją i naturalnie piękną, nie wyżyłowaną, sylwetką. Aneta Lemiesz zajęła czwarte miejsce w biegu na 800 metrów. Przed dwoma laty urodziła dziecko, po czym powróciła na bieżnię, co jest rzadkim przypadkiem wśród zawodniczek wyczynowych. Na europejskich stadionach zarabia dodatkowo jako pacemaker’ka (zawodniczka nadająca szybkie tempo biegu, dawniej nazywano nieładnie taką osobę zającem). Jej finałowy bieg był ekscytujący nie tylko z tego powodu, że w tak dojrzałym wieku była w świetnej formie, ale również dlatego, iż na bieżni walczyła ze znacznie młodszymi dziewczynami, jak równa z równymi; mało tego, na finiszu tylko nieznacznie przegrała o trzecie miejsce.
Analogiczna sytuacja wydarzyła się podczas 96-tych Mistrzostw Polski w Lekkoatletyce we Włocławku (2020); wśród sportowców byli m.in.: dyskobol, Olgierd Stański, urodzony w 1973 roku oraz biegacz średniodystansowy, Krzysztof Różnicki, urodzony w 2003 roku. Łatwo zauważyć, że różnica wieku między nimi to 30 lat. Można ją potraktować jako  ciekawostkę, jednak według mnie jest to wspaniałe zjawisko dzisiejszej doby, że zawodnik może uprawiać wyczynowo sport także w późniejszym wieku. Na marginesie dodam, że Olgierd Stański pracuje zawodowo w filii warszawskiej AWF w Białej Podlaskiej i w straży granicznej. Natomiast siedemnastoletni Krzysztof Różnicki (z klubu Cartusia Kartuzy), wygrał bieg na 800 metrów i zdobył tym samym mistrzostwo Polski.

Przez lata dużą przyjemność sprawiało mi słuchanie dwóch telewizyjnych sprawozdawców sportowych, Włodzimierza Szaranowicza i Marka Jóźwika. Stanowili klasę dla siebie, bijąc na głowę swoich poprzedników: niezłego, grasejującego, Lesława Skindera oraz wielkiego, ale mało dowcipnego Bohdana Tomaszewskiego. Szaranowicz i Jóźwik byli zawsze krotochwilni i błyskotliwi, szczególnie, gdy mówili o pięknych dziewczynach poruszających się z gracją na boisku lub bieżni. Pamiętam skok wzwyż kobiet na lekkoatletycznych mistrzostwach Europy w Goeteborgu (2006). Niespodziewanie zwyciężyła smukła czarnowłosa Belgijka, Tia Hellebaut.
– Uczy matematyki i jest bardzo ładna. A w okularach wygląda poważnie – zauważył Jóźwik.
– Ja też miałem ładną matematyczkę – zawadiacko odparł Szaranowicz, a w jego słowach dało się wyczuć filuterną nutkę sztubackości.
Któż z nas nie miał kiedyś ładnej nauczycielki. Oczywiście w szkole.

PIĘKNO KOBIET

O jak piękna jesteś przyjaciółko moja,
Jakże piękna!
Oczy twe jak gołębice
Za twoją zasłoną.
Włosy twe jak stado kóz
Falujące na górach Gileadu.
[…]
Linia twych bioder jak kolia,
dzieło rąk mistrza.
Łono twe, czasza okrągła:
niechaj nie zbraknie w niej wina korzennego!
Brzuch twój jak stos pszenicznego ziarna
okolony wiankiem lilii.
Piersi twe jak dwoje koźląt,
bliźniąt gazeli.
Szyja twa jak wieża ze słoniowej kości.
Oczy twe jak sadzawki w Cheszbonie,
u bramy Bat-Rabbim.

Pieśń nad pieśniami, Biblia 1000-lecia.

W 1979  roku odwiedziłem w Krakowie X Salon Fotografii Artystycznej Aktu i Portretu Kobiecego Venus 70 w pałacu Pugetów na ulicy Bohaterów Stalingradu (obecnie Starowiślna). Będąc świeżo upieczonym absolwentem szkoły filmowej (zajęcia z fotografiki miałem u prof. Eugeniusza Hanemana, jednego z kronikarzy Powstania Warszawskiego), delektowałem się ujęciami, które uwieczniły piękno przedstawicielek płci nadobnej. Najmocniej wryła mi się w pamięć seria dziewięciu profilowych zdjęć przyszłej matki w ciąży od pierwszego do dziewiątego miesiąca.
Kobieta w stanie błogosławionym jest fascynującym zjawiskiem, ponieważ pod sercem nosi przyszłe losy świata. Jest nieodgadnioną tajemnicą łączącą człowieka z Opatrznością. Kobieta brzemienna jest nadzieją trwania rodzaju ludzkiego, nie bez powodu mówi się, że niewiasta w takim stanie jest przy nadziei. Kobieta w ciąży, czyli ciężarna to nie ciężar bytowania, lecz podwójna lekkość bytu.

Ponad przeciętna uroda kobiet może stać się przyczyną ich kłopotów, a nawet cierpień. Wiele kobiet nie radzi sobie z darem piękna. Takie panie często ulegają pokusom błahości świata nie tylko w wymiarze fizycznym, lecz także mentalnym. Do urodziwych niewiast lgnie dużo wielbicieli, z których pewna część ma egoistyczne cele. Ponadto niektóre dziewczyny wpadają w pułapkę własnej atrakcyjności. Przez jakiś czas jest im w niej wygodnie, później zaczynają odczuwać dyskomfort. Chcą się z niej wydostać, lecz nie zawsze potrafią. Prędzej czy później uwolni je bezwzględny czas, przystawiając do twarzy lustro. Szkoda, że przed uświadomieniem sobie tej sytuacji nie potrafiły zachować równowagi między barwnymi pokusami związanymi z urodą, a szarą życiową mądrością.
Prawdę powiedział Józef Hen w książce Pingpongista: „Piękna kobieta rzadko może dorównać swojej urodzie”. Inaczej ujął to Bob Dylan w piosence Not dark yet: „Za wszystkim, co piękne, skrywa się jakiś ból” (Behind every beautiful thing, there’s been some kind of pain). Obie sentencje są „boleśnie” mądre. Przywołany Józef Hen w Dzienniku na nowy wiek zastanawiał się nad uczuciem. Według niego omotanie siecią uczucia oznacza zaczadzenie wonią bytu drugiej osoby, zniewolenie jej innością, promieniowanie tajemniczych fluidów, wniknięcie pierwiastków zupełnie odmiennego (oryginalnego, urokliwego) jestestwa do drugiego serca i umysłu.

– Słuchałem kiedyś w radiu wypowiedzi pewnego młodego człowieka na temat podbojów erotycznych jego znajomego. Jedno zdanie zwróciło moją uwagę: „Był tak dobry, że przez jedną noc potrafił uszanować trzy kobiety… – opowiadał mi Andrzej, mój przyjaciel.
– Cóż za delikatność sformułowania – zauważyłem.
– Żadne grube słowo ociekające maczyzmem, które w takiej sytuacji mógłbym zrozumieć, ale coś zaskakującego: „uszanować kobiety…” – powtórzył delektując się eufemizmem.
– Natomiast Samuel Pepys w swoim Dzienniku – tu sięgnąłem po pierwszy tom w tłumaczeniu Marii Dąbrowskiej – zanotował: „[z żoną] […] poszliśmy do łóżka i tam ją ugościłem z wielkim zadowoleniem i usnęliśmy”.
– Też delikatne określenie – podsumował przyjaciel.

W czasach słusznie minionych nie przepadałem za czerwienią, co mogło być związane z negatywnym oddziaływaniem na mnie tego koloru nachalnie preferowanego przez PRL i pozostałe demoludy. Od jakiegoś czasu w moim estetycznym postrzeganiu rzeczywistości ranking barw się zmienił. Teraz kupuję tylko czerwone jabłka, bo lepiej mi smakują. Papryka czerwona też jest smaczniejsza od pomarańczowej i zielonej. Pomidory żółte i brązowe nie smakują mi. Dawno temu zauważono, że istnieje związek między barwą i smakiem jedzonych potraw. Ale czy istnieje związek między czerwienią a kobietą? Ściślej między czerwienią ubioru a jej urodą oraz postrzeganiem tak ubranej kobiety przez obserwatorów, w tym także przez inne kobiety.
Kobiety ładnie prezentują się w czerwieni, albo w jej odmianach: szkarłacie, karminie, amarancie, purpurze i cynobrze. Czułki estetyczne mężczyzn dobrze reagują także na ciemne odmiany lila-różu. Kiedyś czułem to intuicyjnie. Po przeczytaniu artykułu Piotra Cieślińskiego Co z nami robi kolor czerwony? (Gazeta Świąteczna GW z 24-26.12.2016) potwierdziłem swoją dawną intuicję. Oto stosowny fragment: „Ze wszystkich kolorów to czerwony najsilniej na nas działa i jest najgłębiej zakodowany w naszym umyśle. […] Czerwony sygnalizuje niebezpieczeństwo i odstrasza, czego przykładem jest ogień i muchomor, z tego powodu często jest używany jako sygnał alarmowy. Ale jest też bodźcem przyciągającym. Zarumienione policzki mogą wskazywać złość albo podniecenie”. Podobnego zdania jest Margit Kossobudzka w artykule Wściekły róż (Magazyn Świąteczny GW z 21-22.09.2019): „Czerwień postrzegamy jako ekscytującą i – oprócz tego, że jest ciepła – przywodzi ona na myśl moc, dlatego używa się jej, aby zwrócić na coś uwagę, szczególnie w reklamach i oznakowaniu drogowym. I dlatego jest uważana za „zły” kolor, który wodzi nas na pokuszenie, wywołując uczucie nadmiernego podniecenia lub intensywność przeżyć”.
Stwierdzenia autorów powyższych artykułów wskazują jednoznacznie, że istnieje korelacja między czerwienią a kobietami (ich preferencjami, wyglądem i podobaniem się).

Będąc w kuchni, dobiegły mnie z pokoju słowa zapowiadające w telewizji nietypowy news. Przerwałem parzenie herbaty i poszedłem, by usłyszeć całą wiadomość. Jakieś wydawnictwo wpadło na pomysł wydrukowania kalendarza na 2007 rok z fotografiami sióstr zakonnych. Myślałem, że to żart, jednak zapowiedź okazała się prawdziwa. W klasztornych murach siostrzyczki wykonywały rutynowe prace, na przykład obieranie ziemniaków, a fotografka pstrykała im zdjęcia. Trzeba przyznać, że na fotosach mniszki prezentowały się, niczym aktorki przebrane w habity. Najbardziej fotogeniczną była siostra Serafina, nota bene przełożona klasztoru. 
Mogę jedynie się domyślać, że siostra Serafina słyszała o przełożonej Zgromadzenia Sióstr Benedyktynek Samarytanek w Henrykowie pod Warszawą (obecnie Białołęka), siostrze Benignie (Stanisławie Umińskiej). Ta, będąc aktorką, po osobistej tragedii, została zakonnicą. Podczas okupacji niemieckiej organizowała w zakładzie dla „upadłych dziewcząt” spektakle z Leonem Schillerem, m.in. Pastorałkę i Gody weselne, w reżyserii tego ostatniego. Na początku 1943 roku Pastorałkę oglądali m.in. Jerzy Andrzejewski i Czesław Miłosz ze swoją partnerką,  Janiną Cękalską. Siostra Benigna zrobiła na Miłoszu wrażenie nie tylko swoją postawą, czy pracą, ale i urodą. Poeta z uwagą oglądał przedstawienie, w którym „Matka Boska z Powiśla czy Grochowa bardziej ludzka, bardziej spokojna niż Madonny włoskie. Józef z głową ostrzyżoną po tyfusie, ze śladami długich lat nędzy i głodowania na twarzy. […] I nie grecka tragedia, ani dzieło Szekspira, nie dramat romantyczny dały mi najsilniejsze przeżycie teatralne mego życia, ale widowisko ludowe, szopka, jasełka, odegrane przez biedne dziewczęta z podwarszawskiej ulicy” – napisał w Roku Myśliwego (1990).

W okresie bierutowszczyzny nie były dobrze widziane motywy w literaturze sławiące piękno kobiet bez kontekstu pracy. Gdyby takie książki zostały wydane, potraktowano by je jako formalistyczne odchylenie godzące w idee socrealizmu. Oczywiście można było chwalić kobietę-robotnicę na przykład na traktorze, czy przy tokarce. Przypomnę, że socrealizm w Polsce został wprowadzony do literatury i sztuki w 1949 roku. Jednym z aktywniejszych jego wyznawców wśród pisarzy i poetów był Adam Ważyk, sekretarz Związku Zawodowego Literatów Polskich (od stycznia 1949 roku ZLP). Abstrahując od jego niegodziwych zachowań w sferze politycznej oraz wobec kolegów literatów (co potwierdza Stefan Kisielewski w Abecadle Kisiela), trzeba stwierdzić sine ira et studio, że był dobrym poetą. W szczytowym okresie tegoż nurtu (1953) Ważyk próbował pogodzić gloryfikację pracy z pięknem dziewczyny-robotnicy podczas jej pracy fizycznej w wierszu Widokówka z miasta socjalistycznego (prawdopodobnie był to celowo mylący tytuł).

O świcie niecierpliwa,
niesyta swojego piękna,
syczała lokomotywa
nad dziewczyną, która uklękła.

Ktoś, kto przelotnie zobaczył
pogański profil dziewczyny,
opacznie sobie tłumaczył
że modli się do maszyny.

A jej tylko drgała warga,
gdy ranną racją oliwy,
maściła, czuła kolejarka,
tłoki lokomotywy.

Autor wykonał zadanie celująco. W utworze połączył ogień z wodą. Wiersz jest kompozytem opisu warsztatu pracy fizycznej (lokomotywownia), obserwacji pracownicy, interesującej dziewczyny („pogański profil”), religijnego uwielbienia („uklękła…”, „modli się…”) i erotyki („…jej tylko drgała warga”). Poeta, realizując socrealistyczne zalecenia, złożył hołd pracy, jednocześnie inteligentnie przemycił swój zachwyt nad młodą czułą pracownicą, która – tu ponownie jego pegaz pofrunął ku erotyce – maściła tłoki lokomotywy. W literaturze produkcyjnej nie ma chyba wiersza, który by tak udatnie połączył zalecany przez oficjalne czynniki opis pracy i przedstawicielki klasy robotniczej z pięknem mającym niewiele wspólnego z socrealizmem. Robotnica wykonująca rutynowe czynności, dzięki czarodziejskiej różdżce poety, przemieniła się w czułą kolejarkę-dziewczynę, maszczącą (w domyśle namiętnie) tłoki lokomotywy.

Znajomy filmowiec, w przypływie szczerości, kiedyś mi się zwierzył: „Dziewczyny i kobiety zawsze mnie fascynowały; uroda, sylwetka, gracja ruchów… Kilka razy byłem zakochany, często podkochiwałem się. Kobiety wyzwalają we mnie coś więcej, niż adrenalinę, powodują lepsze widzenie świata, optymizm, może dlatego, że mają większą empatię i ufność. Piękna kobieta działa na mnie jak narkotyk. Stan, kiedy zaczynam się nią interesować jest ekscytujący. Nie tylko wygląd, ale jej ruchy, spojrzenie i słowa przeszywają mnie prądem. I przyjemnie otępiają mózg. Zaś przyzwalający dotyk jest jednym z przyjemniejszych przeżyć prowadzącym do kolejnego etapu znajomości. Po pewnym czasie czuły pocałunek w policzek, jeszcze nie w usta, to znak, że ona także chce tej znajomości, pragnie iść ze mną w tym samym kierunku mimo, że jest mglisty. Rodzi się ekscytacja, która może trwać nawet kilka miesięcy. Ktoś inny z pewnością byłby znużony, natomiast mnie to kręci. Napięta cięciwa emocjonalna trzyma mnie w aktywności, dodaje sił. Czuję się w swoim żywiole. Zaś pocałunek w usta jest dla mnie progiem Edenu. Nie traktuję kobiety jako zdobyczy, zbyt uwielbiam płeć piękną, by być zwykłym macho”.

Wiadomym jest, że pozytywne zjawiska mają swoje antynomie: dobro – zło, miłość – nienawiść, uczciwość – nieuczciwość i temu podobne. Analogicznie jest z pięknem kobiet; po przeciwnej stronie tego daru czają się erotyczne anomalie, które znane były od zawsze; istniały w czasach starożytnych, istnieją współcześnie i z pewnością będą występować w przyszłości. 
Oto krótki przykład takiego zjawiska, które udokumentowała francuska dziennikarka Catherine Millet w książce Życie seksualne Catherine M. (2002), będąc jednocześnie aktywną uczestniczką wielu towarzyskich orgii. Najbardziej preferowała seks grupowy. Podczas spotkań nie liczyły się żadne normy intymności, bohaterka miała jednak zasady, które przejawiały się na przykład w tym, że „opowiadanie sprośnych kawałów w miejscu, gdzie odbywają się baleciki, wydawało mi się obleśne”. Nie wdając się w moralną ocenę jej postępowania powiem tylko, iż panna Millet, mając mocno rozregulowane normy etyczne w kwestii intymnego współżycia (promiskuityzm), próbowała zbudować sobie pewne reguły postępowania, których przestrzegała podczas wyuzdanych bachanalii. Nie muszę dodawać, iż były to jedynie pozory norm.
Do doświadczeń Catherine Millet oraz do innych podobnych praktyk istniejących na tym ziemskim padole adekwatne są słowa Demokryta: „Piękność ciała jest czymś zwierzęcym, jeśli nie jest wyrazem ducha”.

UROK ZEWNĘTRZNY I BOGACTWO WEWNĘTRZNE

Pisząc o postaciach na przestrzeni wieków sportretowanych w malarstwie,  utrwalonych w marmurze, piaskowcu czy brązie, a także o sportsmenkach i sportowcach uczestniczących w zawodach, starałem się podkreślić interesujące sfery człowieczej urody: doskonałość kształtów i proporcji ciała, rzeźbę mięśni, ekspresję twarzy i oczu, w których widać skupienie, radość, euforię, wzruszenie, smutek i rozpacz. Wszystko to – powtórzę – najpełniej przejawia się w ruchu; łagodnym, pełnym gracji, a także żywiołowym i nieokiełznanym.
Natomiast kobieta in se jest pięknajako cud natury. Jednak nie należy zapominać, że „Piękno zewnętrzne to dar. Wewnętrzne piękno to osiągnięcie” – jak powiedziała Randi G. Fine, autorka książki Droga po klifie (Cliffedge Road). Jeżeli zatem urok zewnętrzny zespolony jest z bogactwem wewnętrznym, rodzi się wówczas synergia piękna homo homini, zapewniająca jemu samemu i obserwatorom szeroką gamę doznań estetycznych i duchowych.

Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko