Paweł Krupka – Trzy grosze do felietonu Andrzeja Waltera o sztandarze i katastrofie

0
223
Fot. Włodzimierz Gulewicz

Dotąd konsekwentnie powstrzymywałem się od komentarzy na temat krajowego życia literackiego z dwóch powodów. Primo, jako literat niezrzeszony i utrzymujący się z ze źródeł z pisaniną niezwiązanych, trzymałem się zdrowej zasady, że moja chata z kraja. Secundo zaś, na łamach naszego dwutygodnika z powodzeniem zajmuje się tą dziedziną zacny nasz kolega Andrzej Walter, z którego wnikliwymi analizami i trafnymi diagnozami zwykle w znacznej mierze się zgadzam. Opublikowany w poprzednim numerze jego felieton pt. Sztandar wyprowadzić czyli jakże piękna katastrofa skłonił mnie jednak do zabrania głosu w kilku poruszonych w tekście sprawach.

Zgadzam się z postawionymi przez Andrzeja Waltera zasadniczymi tezami, dotyczącymi racji bytu i sensu istnienia ogólnopolskich stowarzyszeń literackich. Zwłaszcza z tą, że owe racje i sensy mieszczą się bardziej w sferze psychospołecznej, niż praktycznej. Nie myślę się rozwodzić nad truizmem, że organizacje literackie nie bronią interesów zawodowych literatów, bowiem pisarstwo uprawiane przez większość zrzeszonych w nich twórców nie ma charakteru zarobkowego. W tym miejscu jednak pozwalam sobie na akcent polemiczny wobec poglądu autora, że „skoro nie ma już prawie zawodu pisarza, to i zawodowa organizacja Pisarzy nie ma racji bytu”. Prawdą jest, że zawód pisarza się kurczy i że liczba osób pracujących w tym zawodzie jest znikoma w stosunku do ogólnej liczby tworzących literaturę piękną. Niemniej, wciąż istnieją gatunki literackie dobrze się sprzedające na rynku i dające chleb pewnej liczbie piszących. Rzecz w tym, że większość tych właśnie, zawodowych pisarzy, zwykle nie należy do organizacji literackich, bowiem te nie bronią interesów finansowych i prawnych osób utrzymujących się z pisarstwa. Tak jest przynajmniej w Polsce i w kilku innych krajach europejskich, których życie literackie znam dobrze z bliska.

Zgadzam się też z kolegą Walterem, że „podtrzymywanie środowiska literackiego oraz życia literackiego w jakiejkolwiek formie dobroczynnie wpływa na samą świadomość towarzysko-zawodową pisarzy i ich samopoczucie w tym swoistym bycie ku destrukcji totalnej” i tę właśnie rolę zdają się obecnie pełnić organizacje literackie. Skłócone między sobą, niewydolne organizacyjnie i odizolowane od otoczenia, wydają się zdolne jedynie do pełnienia roli identyfikacji środowiskowej niewielkich grup, traktujących literaturę jako formę życia towarzyskiego i spędzania wolnego czasu. Stąd zdecydowana przewaga w stowarzyszeniach literackich emerytów oraz osób zajmujących się literaturą hobbystycznie. Organizacje te pod względem społecznym przypominają więc kluby filatelistów, wędkarzy lub sportowców uprawiających swe dyscypliny rekreacyjnie, a nie cechy i zrzeszenia branżowe, tworzone do obrony interesów zawodowych swych członków.

Z powyższych właśnie względów pozostaję w Polsce konsekwentnie literatem niezrzeszonym, bynajmniej nie z powodów ideowych lub programowych. Należę wszak do kilku organizacji literackich i humanistycznych w innych krajach Europy i to członkostwo sobie chwalę. Moje dotychczasowe kontakty i próby nawiązania współpracy z polskimi organizacjami literackimi, szczególnie z tymi największymi, o zasięgu ogólnokrajowym, skutecznie mnie do rozważenia członkostwa w nich zniechęciły, a wyniosły i protekcjonalny stosunek prezesów oraz innych dygnitarzy literackich do mnie oraz podobnych mi osób, ostatecznie wyleczył z marzeń o dobrej i owocnej współpracy środowiskowej opartej na powołanych w celu jej rozwoju organizacjach.

Tyle symbolicznych grosików o stowarzyszeniach. Dorzucę jeszcze kilka o samym środowisku literackim, spotykającym się w klubach, oddziałach, na spotkaniach autorskich, festiwalach itp. W ciągu minionych dwóch lat po raz pierwszy zaangażowałem się czynnie w organizację kilku takich właśnie festiwali literackich i to doświadczenie pozwoliło mi poczynić obserwacje wskazanego wyżej środowiska osób, zajmujących się literaturą hobbystycznie. Te obserwacje ujawniły najczęściej występujący w środowiskach literackich typ psychospołeczny, trafnie nazwany przez Waltera Narcyzem i ze znawstwem opisany w cytowanym artykule. Nie mam tu wszakże na myśli szczególnie i słusznie piętnowanych przez autora cwaniaków i karierowiczów, lecz ludzi zwykle poczciwych i nieszkodliwych, ale przekonanych o własnym geniuszu i sfrustrowanych faktem, że świat i ludzie się na nim nie poznali.

Organizując wspólnie z gronem niezrzeszonych współpracowników w spadku po zmarłym koledze wspomniane festiwale zauważyłem mianowicie, że w chwili, gdy postanowiliśmy zmienić formułę prezentacji twórczości literackiej – w tym przypadku poetyckiej – na bardziej atrakcyjną dla widzów i słuchaczy spoza środowiska literackiego, zainteresowanie literatów tymi prezentacjami niepomiernie spadło. Gdy autorów, niezdarnie i niedbale dukających a capella swoje utwory, zastąpili na scenie znacznie lepiej interpretujący ich teksty zewnętrzni recytatorzy, a żywemu słowu zaczęła towarzyszyć muzyka i obrazy na ekranie, przybyło natychmiast publiczności spoza kręgów literackich, zniknęli natomiast z widowni pisarze, stanowiący w poprzednich, prowadzonych wedle archaicznej formuły edycjach, gros publiczności. Wniosek z obserwacji jest prosty: typowego literata nie interesuje odbiór społeczny jego dzieła, lecz własna obecność na scenie. Egocentryzm i zupełna obojętność na otoczenie przybrała w przypadku środowiska literackiego, a szczególnie wśród twórców form krótkich, uchodzących w powszechnym mniemaniu za poezję, wymiary karykaturalne.

Powyższe spostrzeżenia nie napawają optymizmem, co do perspektyw rozwoju tych rodzajów i gatunków literackich, które jeszcze w końcu ubiegłego stulecia miały się nie najgorzej, znajdowały niemało odbiorców i dawały chleb przynajmniej części twórców lepiej sobie radzących lub obdarzonych łutem szczęścia. Narcyzm, zapatrzenie w siebie oraz izolacja twórców, nie próbujących nawet szukać odbiorców, ani sprostać wymogom rynku, nie wróżą dobrze zwłaszcza krótkim formom literackim. Wśród masowych odbiorców, a zatem na rynku sztuki, liryką zawładnęły niemal całkowicie gatunki muzyczne, dramatem zaś kinematografia. W literaturze „zawodowej” wciąż się broni jedynie epika, zwłaszcza powieść i literatura faktu.

Przyczyny powyższego stanu rzeczy wydają się, w moim pojęciu literaturoznawcy, który zdobył dwa dyplomy magistra i doktorat w porządnych europejskich uczelniach z analizy poezji, jasne i oczywiste. Dziwi mnie natomiast, że większość środowiska literackiego, w którym wszakże nie brakuje humanistów, a zwłaszcza filologów, zdaje się tych faktów, na pozór oczywistych, nie dostrzegać. Wciąż mało kto w kręgach literackich odróżnia poetę od pisarza, a lirykę od epiki. Wygląda, jakby nikt nie pamiętał i nie uświadamiał sobie rzeczy przecież prostych, o których uczono nas wszystkich w liceum, a niektórych także na studiach wyższych.

Konkluzja moich trzech groszy jest zatem taka, że zawód pisarza nie przestał istnieć, choć daje chleb nielicznej w sumie grupie ludzi piszących. Ci jednak nie tworzą środowiska zawodowego, lecz zwykle działają indywidualnie, torując sobie niełatwą drogę do sukcesu w gąszczu interesów branży wydawniczej. Środowiska literackie stały się natomiast gremiami gromadzącymi amatorów-hobbystów, traktujących literaturę rekreacyjnie i niezdolnych do walki o masowego odbiorcę. I takich właśnie amatorów-hobbystów zrzeszają głównie dzisiaj organizacje literackie.

Paweł Krupka

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko