Piotr Wojciechowski – POLSKA BĘDZIE TAKA JAK NAUCZYCIELE POLAKÓW

0
124

  Całkiem niedaleko Domu Literatury udało mi się odkryć miejsce równie przyjazne pisarskim sprawom. To Piwnica pod Regałami w podziemiach kamienicy na Świętojańskiej pod numerem 5. Sala mieści ponad pół setki słuchaczy, a akustyka jest dobra. To tam odbył się wieczór promocyjny nowej powieści Jerzego Surdykowskiego „Śturc”.      Z radością widziałem na widowni twarze warszawskich inteligentów – twarze dla mnie nowe, inna konstelacja niż ta, którą spotykam na Biesiadach w Domu Literatury, czy w księgarni PIW-u. Prowadzący wieczór  Adam Szostkiewicz rozpędził się w pochwałach aż do porównania najnowszej powieści Surdykowskiego do „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa. Nie jest to całkiem bezzasadne – mamy w „Śturcu” podobne pomieszanie elementów krytyki społecznej, naturalizmu, fantastycznej wizji i moralizatorskich znaków zapytania. Zabrakło mi jednak bardziej narzucającej się paraleli – mianowicie do dzieł Teodora Parnickiego. Książki Surdykowskiego  od kilkunastu już lat są wielką wyprawą w poszukiwaniu sensu – sensu jednostkowego życia, sensu historii, sensu istnienia świata. W „Śturcu” pojawia się wyraźnie to, co jest stałym motywem u Parnickiego – wiązanie sensu polskiego losu, sensu polskiego tragizmu i zagubienia, z sensem jako takim, ponad historią, z sensem w ontologicznym, najgłębszym tego słowa znaczeniu. „Śturc” opowiada o losach góralczyka z Beskidu w siedmiu kręgach piekieł PRL-owskiego kłamstwa i poniżenia.

     W moich lekturach spotkał się ”Śturc” z dwoma innymi tekstami opowiadającym los Polaka w tamtych PRL-owskich latach i  w czasie nowej władzy. Znakomity autor literatury faktu, Wojciech Wiśniewski, w autobiograficznej książce „Paryskie soldy” pokazał mi Polskę końca XX wieku widzianą od stolika paryskiej kafejki. Jest w tym osobliwym – i bogato ilustrowanym – tomie wspomnień Wiśniewskiego –– coś z poetyki opowieści łotrzykowskiej, Była ta poetyka u Surdykowskiego  ale tam odsłaniała mękę istnienia. U Wiśniewskiego męki niewiele. Przeciwnie, jest nasładzanie się wszystkimi aromatami i świecidłami paryskiego bytu. Polskę przywożą do Paryża ludzie szukający tu zarobku, kariery, albo ludzie z polityczną misją – urzędnicy reżimu i emigranci polityczni. Narrator jest oczywiście ciekaw ich opowieści, ale jednocześnie czuje się inny. Nie chce zrobić kariery zawodowej czy artystycznej, nie chce zarobić i wrócić samochodem. Nie chce uratować Polski. Jego celem jest konsumowanie paryskości, bycie w Paryżu stanowi dla niego  samoistną wartość. Intymny ton wspomnień i swoisty kąt spojrzenia dodają  z „Paryskim soldom” czytelniczego powabu. Nie przeszkadza lekturze lekkość, a nawet pozorna powierzchowność.  Trzeci dokument osobisty, o którym muszę wspomnieć, bo dostałem go podczas lektury Surdykowskiego i Wiśniewskiego, to dwa cienkie tomiki prozy ze wstawkami wierszowanymi – dwa tomy „Tatrzańskich opowieści” Juliana Klamerusa – „Żółta Igła” i „Góry i ludzie; Afganistan”. Autor, zakopiańczyk i przewodnik tatrzański, pochodzi z utalentowanego rodzeństwa. Było ich ośmioro: siedmiu braci i siostra – prawie wszyscy związani z górami i aktywni artystycznie. Julian maluje, rzeźbi, pisze wiersze. Jego wspomnienia są spontaniczne i niby bałaganiarskie, ale każdy, kto bywa w Zakopanym z zamiarem chodzenia w góry, poczuje się tu zadomowiony, przyjęty do wielu kręgów wtajemniczeń. Ja takem to przeżył. Wzruszył mnie autor wzmiankami o wielu ludziach, których znałem, a których góry zabrały. Nie tylko za to jestem Julkowi KLamerusowi wdzięczny. Pięknie napisał o swoich nauczycielach. „Mieliśmy szczęście, że w piątej klasie wzięła nas pod swoje skrzydła, jako wychowawczyni, pani Maria Jarzębowska, lwowianka, która uczyła nas biologii i geografii. Miała nieładne przezwisko „giemba niewyparzona”, bo tak do niektórych się zwracała. Potrafiła z nas, najgorszej klasy, w dwa lata zrobić najlepszą. Wzięła nas turystyką. […] Nie wiedziałem w szkole, że nasz groźny nauczyciel od fizyki i chemii Ludwik Pudło, to znakomity przewodnik, że nasz ukochany pan od ruskiego Tadziu Klonowski będzie moim młodszym stażem kolegą przewodnikiem, że mąż wuefistki Wojtek Wawrytko to taternik i ratownik.”

    Przy lekturze pamiętników, przy lekturze powieści o dojrzewaniu typu „Bildungsroman”, zwracam szczególną uwagę, na pisane portrety nauczycieli. Towarzyszą mi od dziecięcej jeszcze lektury „Wspomnień niebieskiego mundurka” Wiktora Gomulickiego. Nauczycielstwo to nasz zawód rodzinny od kilku pokoleń, sam też byłem belfrem. Uważam, że ogromna część kłopotów, jakie dziś Polacy mają ze swoim krajem, ma źródło w sytuacji polskich nauczycieli. Jestem pewien, że wynik wyborów tej jesieni tylko w tym stopniu będzie ratunkiem dla kraju, w jakim poprawi on polskim nauczycielom sytuację  życia i pracy, W kilku ostatnich moim rozmowach z nauczycielami z różnych szkół, z różnych miast, wynika, że powraca jak refren „ale przecież najgorsze to relacje z rodzicami uczniów”. Rodzice przeszkadzają w nauczaniu i wychowaniu, rodzice żądają, donoszą, awanturują się, rodzice okazuję swoją pogardę. Tu rzeczywiście jest problem i to problem, o którym się nie mówi.

    W piśmie internetowym „PAUZA” wydawanym w Krakowie przez Polską Akademię Umiejętności   przeczytałem ostatnio artykuł o sytuacji nauczycieli napisany przez Andrzeja Jajszczyka z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Pisał on między innymi: ”Bez dobrych nauczycieli nie ma dobrej edukacji. Nie przyciągniemy dostatecznej liczby zdolnych osób do tego zawodu bez znacznego zwiększenia wynagrodzeń. Ale same pieniądze nie załatwią sprawy – potrzebny jest system selekcji kandydatek i kandydatów, którzy po prostu nadają się do pracy z dziećmi i młodzieżą. Znajoma nauczycielka z Genewy zwróciła mi uwagę, że jednym z ubocznych skutków bardzo wysokich wynagrodzeń nauczycielskich w Szwajcarii jest napływ do szkół osób zainteresowanych wyłącznie dużymi dochodami. Z wyższymi wynagrodzeniami powinny się wiązać większe wymagania w stosunku do nauczycieli. Jednym z nich powinno być przeznaczanie jednego z wakacyjnych miesięcy na obowiązkowe dokształcanie. A jest nad czym pracować – to nie tylko nowości w poszczególnych obszarach wiedzy i postępy w metodologii, ale także umiejętność mierzenia się z nowymi wyzwaniami, jak na przykład korzystanie przez uczniów z aplikacji generatywnej sztucznej inteligencji, takich jak ChatGPT,”

           Profesor z AGH niewiele wie o nauczycielach – dwa miesiące wakacji mało kiedy są dla nich rzeczywiście dostępne. Wszystko poza tym wydało  mi się słuszne, ale nie sięgające istoty – pozycji nauczyciela w społeczeństwie, jego autorytetu. Napisałem więc do kilku przyjaciół parę słów:  Najistotniejszy moim zdaniem artykuł w PAUZIE, to ten o ratowaniu się przez poprawę systemu edukacji – a w nim wzmianka o tym, że musi być system selekcji kadr. Piekielnie trudna to sprawa, ale jeśli nie potrafimy nagradzać dobrych nauczycieli, a usuwać tych, co niedouczeni, leniwi, sadyści, psychopaci… nie ruszymy. Pensje muszą wzrosnąć. W Dwudziestoleciu ustawa regulowała zrównanie płac nauczycielskich z wynagrodzeniem oficerów wojska i policji. Ale dobrym nauczycielom pensje muszą rosnąć szybciej niż reszcie. Sami zadecydujcie, Mili Państwo, czy to utopia, czy sensowny postulat.     

   Odpowiedział mi tylko jeden z przyjaciół, profesor z Katowic, Ślązak: „Za mojej pamięci pensje nauczycieli sensownie rosły jedynie za premiera Mazowieckiego. Nie przypuszczam, by ten sensowny postulat wziął pod uwagę w najbliższych latach jakikolwiek rząd.”

      Tego problemu nie wolno odłożyć na potem. Jak się zdaje, nie ma go w programach wyborczych partii. Musza być stworzone warunki, w których polskie dzieci będą uczone przez osoby zamożne i zacne. Dziś rodzicom trudno szanować nauczycieli, bo ogólnie ludzie wzajem mało się szanują. To kwestia kultury, a ludzie dość powszechnie rozstają się z kulturą wybierając rzeczy tańsze niż kultura i łatwiej przyswajalne – zakupy i rozrywkę. Rodzicom trudno szanować nauczycieli, bo przeważnie czują się od nich bogatsi, a poza tym, czym jest mądrość pojedynczego belfra, w porównaniu z oceanem wiedzy w guglach i wikipedii. Rodzicom przeważnie trudno szanować nauczycieli, bo atakując i krytykując nauczycieli podlizują się swoim dzieciom, wobec których mają często poczucie winy.

    Mimo lat zaniedbań ciągle jeszcze mamy wiele cudownych pań nauczycielek, wielu przezacnych panów nauczycieli, wiele w tym zawodzie osób prawdziwie kompetentnych i kochających uczniówi. Nie można jednak zaprzeczyć, że jakaś część tego środowiska, szczególnie na wyższych uczelniach, ulega  powszechnemu zdziczeniu elit. Mechanizm tego zjawiska jest porażająco prosty. Postęp technologiczny, dyktat systemu rankingów i globalizacja wytwarzają kolosalną presję.

    Najłatwiej zdziczeniu ulegają ludzie ze sfer nauki i sztuki, Nukowiec i artysta chcąc być w czołówce, chcąc poszerzać krąg akceptacji, musi skupić się na swojej specjalności. Musi siedzieć w Internecie, musi tkwić w laboratorium, a jeszcze latać z sympozjum na sympozjum, z festiwalu na festiwal. Żadne tam dysputy kawiarniane, żadne tam salonowe krotochwile, żadne lektury nadobowiązkowe, wizyty u przyjaciół lat młodości, beztroskie spacery. Przecież trzeba zbierać punkty i załatwiać zaproszenia. Przecież trzeba być cytowanym i zasiadać w prezydium. Sytuacja niezamożnych i zapracowanych w kilku szkołach nauczycieli bywa podobna. Oni także nie mają czasu na rozległe zainteresowania. I oni nie mają dość czasu, aby rozdawać go rodzinie, wyróżniającym się uczniom, przyjaciołom, czy ulubionemu hobby. Porzuca się więc kulturę, tak jak porzuca ją półinteligencja korporacyjna. Nowe zdziczałe elity błyszczą mimo to i są zapraszane. Ale nie wiem, czy mogą mieć autorytet.

  Profesor z AGH, który domagał się od nauczycieli, aby w trakcie urlopu opanowywali wiedzę o sztucznej inteligencji, o technikach ChatGTP, z pewnością chciał dla nauczycieli dobrze. Ja jemu jednak życzę prawdziwego urlopu gdzieś na Kaszubach czy w Beskidzie Niskim. I niech tam pada, wtedy można poczytać klasyków Na przykład to, co profesor Stefan  Świeżawski pisał o krakowskim introligatorze panu Wilczku, „Był wspaniałym człowiekiem, takim powiedziałbym – świętym Franciszkiem jako introligator. Gdy on oprawiał książkę, konserwował rękopisy lub stare książki, miało się wrażenie, że robi to z takim oddaniem, jak gdyby od tego zależał cały świat. Ta jego sprawność była ciągle tak wspaniale ćwiczona i dlatego miał takie cudowne rezultaty. Myślę , że tacy właśnie są ludzie prawdziwie zacni.

   Człowiek zacny to taki, który naprawdę wierzy i przekonany jest, że od jego drobnych aktów zależy cały porządek świata.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko