– Nie pamiętam dokładnie daty, ale było to chyba pół roku po wprowadzeniu ”stanu wojennego” w Polsce na przełomie 82/1983 roku jesienią(?). Odbywały się w Kawiarni Artystycznej KALAMBUR we Wrocławiu spotkania comiesięczne z serii „Gość z Polski”. Byli tu zaproszeni, m. innymi poeci nowego Pokolenia, ale nie tylko: Stanisław Stabro, Piotr Cielesz Kasia Suchcicka, inni… z Antologii Jerzego Leszina – Koperskiego i Zbigniew Jerzyny „Pokolenie które wstępuje” – Odbywało się to przeważnie na jesieni. I tak odbyło się tu spotkanie autorskie z poetą, (kolorystą literackim), późniejszym dziennikarzem, żydowskiego pochodzenia, Aleksandrem Rozenfeldem, który wrócił z emigracji.
W dniu 03 marca 2023 roku Aleksander Rozenfeld odszedł. Urodzony w 1941 roku w Tanbowie ZSRR. Okazja to do wspomnienia Olka na Jego odejście w obłoki… Alek lub Olek, jak Go wszyscy nazywali, urodził na terenie byłego Związku Radzieckiego. Wiele lat mieszkał i tworzył w Lublinie. W latach 1980-81 działał w NSZZ Solidarność. Natomiast w latach 1982-1987 przebywał na emigracji w Izraelu, nie podobało mu się tam, skąd wrócił do Polski przez Rzym w 87 roku. Olek, poeta, gawędziarz, tłumacz, wykładowca łaciny, zawsze przez swój charakter i trudne życie był “skazany na koloryzowanie literackie” – Nigdy nie wspominał swego miejsca urodzenia, czyli że urodził się w byłej Rosji. Być może wstydził się wspominać o tym kraju? – Kto wie! – To podsumowanie wieloletniej Jego twórczości literackiej bywa czasem trudne… Wtedy na spotkaniu autorskim dowiedzieliśmy się, że poeta porzucił życie w Izraelu w kibucu, i przyjechał z powrotem do Polski. To orzekł także, na początku swego spotkania w „Klamburze”, że przybył teraz już na stałe do kraju z rodzinką – córką i żoną. Spotkania z ciekawymi twórcami odbywały się wówczas w kultowej znanej Kawiarni Artystycznej we Wrocławiu Kalambur. Spotkanie Z Rozenfeldem o godz. 19.oo (ja nie pamiętam daty) otworzyła Halina Litwiniec. Poeta na początku oświadczył, że szuka lokum dla siebie, może być gdzieś na wsi?. I już po chwili zaczął mówić o swoim, tu i ówdzie, pobycie i życiu, jakby wygnany(?), a później swoimi intrygującymi słowami, w duchu ignorancji, powiedział jaki to ma żal do samego generała Kiszczaka, zaatakował go, mówiąc o nim, że: jest całym winowajcą „stanu wojennego” i wraz z Jaruzelskim kłamią niedorzecznie i paskudnie o ruskich… Opowiedział o Kiszczaku, co on publicznie gdzieś tam oświadczył, chyba dla ambasady Izraelskiej?, że: „ prędzej mu na otwartej dłoni kaktus wyrośnie niż Rozenfeld będzie w Polsce…” – I widzicie! – Nie wiem, czy ma teraz na ręce kaktus – może i ma, ale chyba tak się nie stało?! – widzicie jestem! „ – Później po zapoznaniu się z Jego innymi przygodami w świecie i Izraelu, opowiadał dokładnie o życiu w kibucu, gdzie przebywał, i o swej fizycznej pracy w Izraelu, etc. Mówił trochę o obyczajach, następnie o Ameryce, gdzie w Berkeley odwiedził Miłosza, a teraz pisuje z nim listy, koloryzował spotkanie powrotu do Polski, które odbyło się przez Rzym, ciekawie opowiedział, jak to odbył został przyjęty przez papieża w stolicy apostolskiej w Rzymie… zapewniając, że: „papież ma i czyta moje wiersze, a tomik mój leży na nakasliku świątobliwości w sypialni – papież ma moje wiersze wciąż pod ręką…”
– Natomiast ja Olka poznałem po tym spotkaniu nieco bliżej właśnie w Kalamburze, zastałem go przy czytaniu jakiejś literatury, bywałem tam czasem – oczywiście wiedziałem o nim już dużo, że dużo kolorował i, jak to bywa z gawędziarzami artystami ma to we krwi, że zna tego i tamtego znanego artystę poetę – Rozenfeld, pytał mnie – bo myślał o pochodzenie, i czy jesteś Żydem? – i od razu potraktował mnie przyjaźnie i choć zapewniałem, że nie jestem Żydem – nie chciał wierzyć, ale tak już z nim zostało. Przeszliśmy na „TY” , bo on wszystkim mówił na „ty”– Olek w każdej rozmowie, przy innej okazji, wymieniał także znanych aktorów i dziennikarzy, że ich zna i wie co znaczą dla środowiska, podkreślił swoją znajomość z Cz. Miłoszem, o spotkaniu z Waclawem Hawlem w Pradze, a wcześniej poznał K. I. Gałczyńskiego, J. Stryjkowskiego w Warszawie, Jerzego Grotowskiego, Wisię Szymborską, a z Wojaczkiem i Stedem oraz innymi poznał się okazyjnie, np. w Poznaniu – wymienił tych, z którymi pisze listy, etc… mówił o złych kontaktach w środowiskach, że nie lubiani są Żydzi, etc… Znał wielu obecnych poetów i artystów polskich, zwłaszcza z Krakowa. Natomiast wracając do spotkania w Kalamburze – przyszło mu tutaj czytać to co zadeklarował, czyli swoje tłumaczenia wierszy, a były to teksty Achmatowej, i Brodzkiego. Olek wlazł wówczas na stolik kawiarniany, stojący po środku kawiarni, i zaczął czytać głośno te swoje przekłady. Powiało nieco konsternacją. Nie wiem do dziś, czy to była adrenalina po wcześniej wypitym piwie, które było dostępne w barze, czy ktoś ze zgromadzonych postawił mu drinka? – Kawiarnia artystyczna Kalambur była wypełniona do ostatniego miejsca, nawet antresola przy szatni na pięterku. No i wówczas byli tu obecni poeci, pisarze i krytycy wrocławscy oraz kilku przyjezdnych. Olek tak się poruszał na blacie stolika, że o mało nie spadłby z niego… Oburzył się na to Marek Garbala – stały krytyk i bywalec kawiarni, był Janek Stolarczyk – krytyk literacki i dyrektor ówcześnie istniejącego jeszcze Wydawnictwa Wrocławskiego oraz Marianna Bocian – poetka, która zawsze pierwsza zabierała głos po prezentacji danego poety, był Stanisław Stabro z Krakowa, Józek Łoziński – wrocławski pisarz, Wojtek Izaak Strugała z Lwówka Śląskiego, inni…, było wielu znajomych i znanych poetów i poetek oraz studenci. Natomiast, pod dużymi zasłoniętymi oknami kawiarni, chodnikiem ulicznym w kierunku, tam i z powrotem, w stronę Uniwersytetu im. Bolesława Bieruta, spacerowały patrole „stanu wojennego” – Nazywałem ich wtedy zawsze po stalinowsku: „stupajki” – Otóż, pamiętam jak strasznie się piekliła wówczas szefowa Kawiarni Artystycznej i organizatorka tych spotkań Halinka Litwińcowa: „…Olek ja cię zabiję… błagam cię – zejdź ze stolika i trochę ciszej czytaj Achmatową – tym bardziej go nakręciła, bo czytał jeszcze głośniej i nie słuchał – „Olek! – zaraz tu wejdą i nas wszystkich spałują! „ – O to samo prosił obecny wtedy dyrektor Teatru OTO Kalambur Boguś Litwiniec – jej mąż. Prawdę mówiąc wszyscy, którzyśmy przyszli na to spotkanie, też nieco drżeliśmy w boksach, żeby nie wynikło z tego jakieś zamieszanie z wojskiem i w efekcie pałowanie! – poeci i outsaiderzy siedzieli popijając kawę, piwko i drinki, wierząc, że za chwilę tu nie wejdą zieloni i nie zaczną pałować, ale chyba oni nie wiedzieli kto to Achmatowa, Brodzki. Inni goście uczestniczący pili spokojnie herbatę, patrząc na ten niecodzienny spektakl. Olek czytał, z fajką w ręce, pociągając z cybucha co chwilę miedzy wierszami, po tych słowach Haliny nabrał jeszcze większej adrenaliny i wigoru – nikogo nie słuchał, można tylko przypuszczać jaki był zły na ulicznych stupajków i ich stan wojenny, że gotów ich do czegoś sprowokować – Czytał swoje teksty tłumaczone w sposób charakterystyczny dla siebie kręcąc się i przytupując na stole, pykając ulubiona fajkę. Jak pamiętam był to iście spektakl, którego dziś nie powstydziłby się ktokolwiek pracujący w teatrze… Niektórzy myśleli, że to jakiś akt teatralny OTO Kalambura! – Na szczęście, jak wspomniałem, obyło się bez interwencji, ale legitymowali nas przy opuszczaniu tego lokalu (przy ul. Kuźniczej) mieszczącego się blisko uniwerku im. Bolka Bieruta. Było już po godzinie policyjnej, przemykaliśmy z Marianną Bocian bocznymi uliczkami, (Bocian nigdy nie lubiła Żydów, ale Rozenfelda bardzo honorowała) przemykaliśmy w kierunku jej mieszkania na ul. Ścinawskiej (boczna ul. Legnickiej i Małopanewskiej) – udało się, nikt nas, ze stupajków, nie zaczepił, nawet nie widział. Ja musiałem przebić się później w okolice Nowego Dworu na nogach, gdzie mieszkałem – trwało to dodatkową godzinę, ale też mi się udało!
Jeżeli już wspominam Olka Rozenfelda, bo warto, gdyż było to bardzo dobry człowiek i poeta i tłumacz – i on o tym wiedział! – a nawet później był wziętym dziennikarzem. Był to bardzo dobry przyjazny twórca, bardzo żywy i uczuciowy, lubiący zwłaszcza towarzystwo wszelkich ludzi sztuki i kultury.
Następna dygresja: Kiedyś wynurzył się przy „Przejściu świdnickim we Wrocławiu” i od razu napotkał mnie. „ o! – jak dobrze, że cię widzę, co robisz? – zapraszam cię na kawę do Empiku – idziemy. Po drodze widzę przed ówczesnym PDT-em idzie aktor Ryszard Kotys z żoną i dzieckiem w wózku. Olek bez pardonu odskakuje i dobiega do nich – ja odszedłem na bok, a on ich zagaduje i gestykuluje, jak dobrych swoich znajomych. Rozmowa trwała może ponad 8 minut? – Doszedł znów do mnie – pytam – znasz Kotysa? – „A skąd, tak podszedłem i coś mu wspomniałem, a on na to przystał – widziałeś, że się przywitał i śmiał się – lubię go!…” – Po chwili byliśmy w pobliskim Empiku, który wówczas serwował kawę i ciastka, słyszę – „weź kawę i ciastko” – wziąłem i zapłaciłem, (ja zaproszony) po czasie w trakcie rozmowy Olek chciał mi już dać adres i telefon do Miłosza, choć o to nie prosiłem, ale… nie wziąłem! – pośmialiśmy się, choć jego ciężko było rozśmieszyć, ale sam sypnął jakąś kabałą. Co teraz robisz? – pytam – A wiesz wykładam łacinę i trochę hebrajskiego tu i ówdzie nawet na uniwerku. Jak z mieszkaniem? – Coś się klaruje w Urzędzie – nawet cieszę się na to, ale to pod Wrocławiem – nie szkodzi, byle coś było nad głową… Słuchaj weź jeszcze kawę i może jakieś ciastko, ja skocze do ubikacji – wziąłem- przyszedł i znów pijemy – on dużo opowiada okontaktach, np. z malarzami – mówi: ” Tchórzewski, którego znałem dobrze – to dobry wybitny malarz, ale schizofrenik, Kantor – znerwicowany, ale fajny artysta modernista”… „po chwili cały Kraków Olek wymieniał… Zorientowałem się, że lubi sztukę, obrazy,etc.Wypił kawę, ciastko zjadł do połowy – „wiesz śpieszę się – patrzy na zegarek, teraz – mam spotkanie z córką tu przed Empikiem, muszę iść do niej” – Po chwili wyszedłem i ja. Olek już stał z córką – ładna dziewczyna, czarna o rysach żydowskich – przedstawił mi ją i za chwilę pożegnaliśmy się uściskami dłoni,poszli na zakupy do PDT.Tak ostatni raz widziałem po stanie wojennym Olka. Później spotkałem go znów we Wrocławiu, chodził po śródmieściu – ciągle śpieszył się gdzieś – Ale on zawsze się śpieszył, wiem, że robił w dziennikarstwie dobre rzeczy – wciąż spóźniał się i nie chciał o tym rozmawiać.
Cześć Jego ciekawej Pamięci!
Zbyszek ikona – Kresowaty
Aleksander Rozenfeld
(wiersz z poematu poety)
II
Tłukę słowo na drobny mak
i układam na nowo – to jest
marzenie poety – tak opowiedzieć
jak nikt przedtem,
walę w te litery myślą
rozbieram na czynniki pierwsze
aby dokopać się do pierwszych znaczeń
jakich nikomu się nie udało odnaleźć
to jest cel nadrzędny, inaczej
nie warto, po cholerę powielać
dziesiątki kalekich kalek
które ktoś powielił przede mną,
taka myśl towarzyszyła mi dzisiaj
przy obieraniu ziemniaków