Wiersze tygodnia – Robert Gawłowski

0
261
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska


Obserwator

Bez niego nie byłoby świata, jakim jest;
to on kreśli lot ptaka, to w nim podnosi się
fala, przesypują piaski i gwiazdy.

Bez niego kwiat nie zakwitnie tak cudownie
i słońce nie zaświeci ciemnym promieniem;
jego widzenie stwarza, podnosi, oświetla.

Bez niego, trwa nieujrzane, niedostrzeżone,
i niezobaczone; bezimienne; żyje w sobie,
sobą, dla siebie; przemija, umiera i gaśnie.


Przebłyski i olśnienia

Długo tęskniliśmy za tym miejscem
i znów tu jesteśmy.

Liście wierzby kołyszą się w słońcu,
nieme obłoki gasną.

Krzaki nawłoci szarzeją przy ziemi,
światło złoci wody.

Z trawami powtarzamy dekalog ciszy,
wstrzymujemy czas.

I znów wracają zachwyt i niepewność,
przebłyski i olśnienia.


Interlinie       

Światło między wersami traw
wypala metafory, odsłania się
ziemia.          

Jakby chciała siebie wymilczeć
ciszą, jednym tchnieniem oddać
wilgoć.          

Zostają tylko te nieme interlinie,
nagie pauzy, bruzdy, martwe iły,
blizny.

I niewidzialne w niewidzialnym
trwa niewypowiedziane do cna,
po kres.


Do topoli

Zaszum znów, obsyp mnie liśćmi,
niech ta jesień się rozpłomienia.

Nie będę narzekał, proszę, żebyś
nie milkła i nie przestawała lśnić.

Roje muszek w ostrym świetle
przypominają, że trwa trwanie.

I słyszę wciąż ten sam ptasi krzyk,
wodzę dookoła głodnymi oczami.

Oboje jeszcze śnimy, że żyjemy,
dotykamy ziemi i nieba jednako.

Zaszum znów, obsyp mnie liśćmi,
niech poniesie nas ciepły powiew.

dźwięczały i lśniły.


Henosis

Całym sobą zanurzałem się w sobie,
w głębi nieba odbitej na wodzie.

Jakby nie było toni ciemnej i śmierci,
a tylko światło naszej gwiazdy.

Byłem traszką u brzegu, witką zgietą,
płynącym obłokiem, ciszą ciszy.

Wnikałem w ciało zaskrońca, w istotę
która wraz ze mną była jednym.

Nieoddzielony od traw, ani od cienia,
czułem moc wieczną i pierwszą.

I nie pytałem, czym jest liść w liściu,
pszczoła w pszczole, róża w róży.


Chwila
                     Dla Matyldy

Idziemy po wysokim wale wzdłuż rzeki,
trzymamy spory dystans i milczymy,
to nasza modlitwa.

Zacina wiatr, drzewa tracą liście, gniją
dzikie jabłka, rdzewieją strąki ciszy,
ziarno znika w ziemi.

Stary ojciec i córka wysoka jak trzcina,
w zimnym świetle, u końca jesieni,
otuleni przez cienie.

Blask topnieje, kołyszą się szare trawy,
otwierają się pestki, pod stopami
żwir, chrzęści chwila.


Skarby

Najpiękniejsze były te nigdy i jeszcze
niewysłowione.

Wynosiliśmy je z wieczoru niby złoto
wybrane z rzeki.

Resztki słońca odbijały się w wodzie,
czarowały oczy.

Blaszki liści drżały w ciepłym wietrze,
grały śród ciszy.

Zaprzedawaliśmy dusze symfoniom
późnej jesieni.

Ich błyski wiodły ku brzegom języka,
światła i cienia.

Zapadały w nas głębiej i głębiej, lśniły,
dźwięczały i lśniły.


Ostatni znak

Wyskoczyły nagle prawie spod moich nóg;
trzepot ich skrzydeł był jak zwiastowanie.

Dziki kaczor z lśniącą zielonkawą głową
i jego samka szara, płowa, wystraszona.

Poderwane do lotu krokami obcego wołały
coś za siebie, krążyły szukając schronienia.

Ich skarga niosła się między wyliniałe trawy,
gałęzie, konary; powtarzało ją rozlewisko.

Ale kręgi na wodzie uszły do brzegu i zgasł
ostatni znak jedności czasu, miejsca, akcji.


Wszystko. Z Heraklita
                                                
                        Wszystko –
                        słowo bezczelne i nadęte pychą.

                                     /Wisława Szymborska/

I wszystko patrzy, i wszystko widzi,
wszystko się w sobie przegląda,
wszystko jest widziane,

wszystko się roi, płynie, skrzypi, pęka,
smakuje śmiercią, gnije, płonie,
jakże ściśle związane,

wszystko się łączy i rozpada, schodzi
i rozchodzi, naciska, ulega sile,
poddaje się i atakuje,

wszystko się kręci, niby zatrzymane,
niewidzialnie płonie i dogasa,
popieli się, rozsypuje, unosi,

wszystko to, już u zarania stracone,
choć jeszcze trwa, to umiera,
jest, a będzie ginąć i ginąć,

wszystko się ściemnia; ogień i woda,
ziemia i niebo, szaleją, słabną,
wszystko i wszystko ustaje,

τα παντα, τα παντα,
τα παντα.


Życie wieczne

Kiedy narodzisz się znów, stare
drobiny będzie roznosił wiatr.

Może zaiskrzy nawet złoty pył,
toczyć się będą rzeki i obłoki.

I przyjdzie czekać znaków, szukać
Boga, nim zapłonie święta mowa.

Nadzieją pośród beznadziei zawsze
jest Zbawienie; takie czy inne, więc?


Wiersze z nowego tomu, który – pod tytułem „Życie wieczne” – ma się ukazać wkrótce w Bibliotece Toposu.

Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko