Krystian Medard Manteuffel – Inne oblicze czasu Miłosza: „Das Gesicht der Zeit“ (z cyklu: …było, minęło, powraca)

0
218

„Das Gesicht der Zeit“. Już w roku 1953, a więc w tym samym roku, co w paryskim  „Instytucie Literackim”, ukazał  się w Niemczech w renomowanym wydawnictwie „Europa Verlag” w Stuttgarcie i równolegle  w „Büchergilde Gutenberg“ w Szwajcarii i w Austrii w języku niemieckim przekład eseju Czesława Miłosza: „Zdobycie władzy” w tłumaczeniu prof. Alfreda Loeple. Tłumacz zatytułował ten przekład:„Das Gesicht der Zeit. Menschen in der Mühle der Zeitgeschichte.“ („Oblicze czasu. Ludzie w młynie historii czasu.”).

*

1. Grzechy młodości.
A z ciężkich moich grzechów jeden najlepiej pamiętam:
Jak przechodząc raz leśną ścieżką nad potokiem
Zrzuciłem duży kamień na wodnego węża zwiniętego w trawie.
I co mnie w życiu spotkało było słuszną karą,
Która prędzej czy później łamiącego zakaz dosięgnie.
                                                           Czesław Miłosz, „Rue Descartes”, 1980

   „Rue Descartes”Ulica nie jest wystarczająco długa dla długich rozmyślań nad losem banity, ale można wejść do polskiej restauracji „Cracovia” i zalać robaka, gdy myśl ciąży. Taparyska ulica z polskością nie ma poza tym nic wspólnego. Jednak, skoro tu jesteśmy, możemy odkryć, że w krypcie pobliskiego opactwa Saint-Germain-des-Prés obok naszego króla Jana Kazimierza, który po abdykacji otrzymał tam posadę opata, leży sam Kartezjusz.  Mezalianse w kryptach bywają rebusem dla potomnych. Szedł Miłosz tą ulicą wielkiego filozofa, którego przemyślenia inspirowały wielu? Także Herberta? Miłoszowi przypomniał się tam grzech zabicia stworzenia, które na jego rodzinnej Litwie otaczane jest szczególnym kultem. 
   Tyle śniegu! Tutaj, na Jurze Szwabskiej, w Szwarcwaldzie. Mój syn, Paweł, wyjechał dziś rano do Polski. Aby mógł wyjechać z podwórka trzeba było odkopać jego subaru. Tutaj, na Szwabii, bywają takie zimy. Do legend przeszła ta z roku 1619. Kartezjusz, który podczas „Wojny Trzydziestoletniej” zaciągnął się do wojska bawarskiego księcia Maksymiliana I., w drodze z Frankfurtu do Ulmu  utknął na kilka tygodni w śniegu. Gościł go jakiś miejscowy chłop w swojej chałupie przez kilka tygodni. Niemcy mówią, że to właśnie tutaj i wtedy rodziło się w jego głowie sławne twierdzenie „cogito ergo sum” („myślę więc jestem”). Kartezjusz zaczynał już wątpić w koniec zimy. Wątpił, a więc myślał i myśląc utwierdzał w sobie wiarę w istnienie, skoro myśli. Rebus rozwiązany: Kartezjusz otrzymał kryptę za myślenie. Stąd do Polski mamy z Pawłem, on ze Szwarcwaldu i ja z wielkiego Frankfurtu nad Menem nasze drogi się łączą, ale w Polsce nasze drogi znów się rozchodzą.
   Ulica Kartezjusza. Descartes Straße. „Rue Descartes”. Kiedy on to napisał. Kto? Miłosz. Nie tak dawno, czterdzieści lat mija, gdy spacerował ulicą Kartezjusza i rozmyślał o swoim grzechu.  

*

  To musiał być 1957, październik. Ach, te polskie październiki. Tadek1 wrócił z Warszawy. Był tam, aby demonstrować przeciwko zamknięciu „Po prostu”. Co za gówniana sprawa. Młodzi byliśmy. Uważaliśmy siebie za socjalistów! Egzystencjalistów? To było cholernie modne wtedy. Wierzyliśmy w odnowę, w możliwość „socjalizmu o ludzkiej twarzy”. Tak samo, jak tamci z redakcji „Po prostu”. Jeszcze w marcu przepisywaliśmy kolegom wiersz Herberta2, a teraz biją ludzi na ulicy za to chyba, że zachłysnęli się sekwencją z programu Kołakowskiego: „…eh, co tu dużo mówić! Socjalizm jest to naprawdę dobra rzecz”.  I apelem Herberta do tych „ze szczytu schodów”, aby zeszli, pogadali i (w domyśle) się przyłączyli. No i zeszli. Tłuką nas pałami. Ale o tym kiedy indziej. Tadek przywiózł z Warszawy te dwa eseje wydane w roku 1955 w Paryżu: „Zdobycie władzy” i „Zniewolony umysł”. Chodził cały w sobie, gdy opowiadał o tym, co się działo w Warszawie. A ja wertowałem te dwie książeczki. Tyle mówiliśmy o tych esejach wierząc w sacrum tego, co ukazywało się w Paryżu. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek będę  trzymał w ręku jakąś książkę z „Instytutu Literackiego”. Tadek pozakładał stronice, na których Miłosz opisywał straszne sceny z Powstania Warszawskiego. Nienawiść ludzi, matek, do powstańców. Nienawiść powstańców z AK do tych z AL. Oskarżenia Rządu Londyńskiego za tragedię. Miłosz przyrównywał ich do Rosjan, którzy czekali za Wisłą na wykrwawienie się powstania.
   – Widzisz Krystian! A my mieliśmy go za patriotę. Miłosz to zdrajca. On nie jest Polakiem!
    – A ty? Kto ty jesteś?
   Tadek odwrócił głowę, sam urodził się w Wilnie. Potem znów spojrzał na mnie z kwaśnym uśmieszkiem.
   – Polak mały.
  Nie, nie skończyła się nasza przyjaźń na tym. Wiele razy jeszcze tłumaczyliśmy sobie Miłosza. Tadek miał wiele ambitnych marzeń. Nie wierzył już jednak, że uda mu się przebić. Chciał naśladować Chłaskę. Był bokserem. Mieszkał na Stodólnej a ja w drugim końcu Włocławka, na Wiejskiej, która nazywała się wtedy ulicą Feliksa Dzierżyńskiego, chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że mieszkamy na Wiejskiej. Spotykaliśmy się najczęściej w księgarni „Domu Książki”, którą prowadził nasz wspólny przyjaciel, Tadek Włodkowski. Przychodziło tam jeszcze kilkoro, którym coś tu nie pasowało. Na zapleczu księgarni Tadek miał zawsze kieliszek siwuchy, odłożone nowości, także te drukowane na powielaczu. Nie, Miłosza chyba nie miał, nie przypominam sobie. Herberta tak, także z bibuły, to, co odrzuciła cenzura. O Miłoszu mogliśmy sobie tylko pogadać, jak Polak z Polakiem. Mieliśmy o nim różne zdania i bywało ostro. Każdy coś tam wiedział, gdzieś coś czytał, gdzieś coś słyszał. Gdy w 1974 Herbert odkrył Kartezjusza, spersonifikował sekwencję filozofa dla swojej poezji i wydał „Pana Cogito”, Tadek przysłał mi z Lublina ten zbiór z wypisanym na stronie tytułowej fragmentem z „Posłania Pana Cogito”: „…pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę  / a kornik napisze twój uładzony życiorys / i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy / przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie.”
  
Sięgnąłem do wiersza Herberta, odnalazłem słowa, które zacytował Tadek, i czytałem dalej:„strzeż się jednak dumy niepotrzebnej / oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz”.

2. Aura wieszcza i klątwa zabitego węża.  
   Bydgoszcz, rok 1981. To musiał być 10 czerwca. Wieczór, mały pokoik w kamienicy nad Brdą, ulica Juliana Marchlewskiego, na stole rozrzucona bibuła i gazety; i tu i tam piszą o Miłoszu. Już piszą. Widać, że mocno ocenzurowane to wszystko, ale musieli napisać, przecież mamy znów laureata Nagrody Nobla. Podziemne „Wydawnictwo im. Nila Fieldorfa” wydało w broszurce „Antologię Poezji Odnowy”, do której Arek Rybicki przemycił kilka moich wierszy. Broszurkę otwierał wiersz Miłosza „Który skrzywdziłeś”. Miłosz wpadł do kotła tamtego czasu jako ogółowi nie znany emigrant z Nagrodą Nobla, a wyskoczył z niego, jak Wania z wrzątku w rosyjskiej bajce, w postaci WIESZCZA. Ciało powróciło wtedy wprawdzie jeszcze do Kaliforni, jego duch pozostał przecież w kraju. No i obiegowe cytaty z jego dzieł; te też pozostały i korzystaliśmy z nich w naszej pracy.
   Już wtedy było dla nas jasne, że Miłosz nie był dla wszystkich czytelny. Na pewno nie jako eseista, a i jako liryk tylko wybiórczo. Wokół nazwiska Miłosza utworzył się nimb. Powtarzane były cytaty z jego eseistyki i z wierszy, często jednak zdeformowane, bo źle zrozumiane. Ludzie byli przeświadczeni, że wiersz „Który skrzywdziłeś”, który pojawił się już na pomniku poległych stoczniowców, napisał poeta właśnie jako protest na użycie siły przez władzę w Gdańsku, może w Poznaniu, a może w Radomiu. Nie prostowaliśmy tego. Tak współtworzyliśmy ten nimb. Potrzebny był nam wieszcz! Stefan3  wrócił z Warszawy, gdzie brał udział w powitaniu Miłosza. Jarek4 porobił dla nas wszystkich odbitki  „Zdobycia władzy” i „Zniewolonego umysłu”. Ot, aby się uświadamiać.  Miłosz ciągle jeszcze tylko w drugim obiegu. Ciągle niedostępny dla ludzi.Patrzę na kolegów, koledzy na mnie. Ile potrzebuję czasu na przeczytanie i zrobienie konspektów? Nie potrzebuję dużo, bo znam. Pisałem akurat konspekty z „Polskiego Państwa Podziemnego 1939–1945” Władysława Bartoszewskiego.
   – Przecież nie przerwę z tego powodu Bartoszewskiego. Poza tym, ludzie, przeczytajcie to wpierw sami.    Może ktoś się na mnie obruszył. Nie wiem. Nie wiem też czy ktoś przeczytał któryś z tych esejów. Potrzebny był nam wieszcz. Obwieściliśmy przybycie do kraju „człowieka wielkiej mądrości i głębokiego człowieczeństwa” cytując na wstępie zdanie, które padło w KUL-u przy mianowaniu Miłosza doktorem honoris causa: „jeden z największych wśród twórców współczesnej kultury”. Tytuł raportu o przybyciu oczekiwanego wieszcza, wydrukowany koślawymi czcionkami na kradzionym papierze, brzmiał: „Poeta pamięta”. „Ten wiersz („Który skrzywdziłeś”) – kończył kolega redakcyjny – „znalazł się na Pomniku Poległych Stoczniowców w Gdańsku, pomniku, który od grudnia ubiegłego roku jest pamięcią nas wszystkich”. Stefan w swoim reportażu z powitania Miłosza umieścił w krótkim tekście tyle informacji o patriotycznej postawie wieszcza zesłanego nam przez opatrzność i tak celnie wybrane cytaty z emigracyjnych publikacji wyklętego poety, że byłem zakłopotany moją indolencją w tym temacie. Po uważnym przejrzeniu prozy Miłosza zaczęła jawić mi się seria bryków, kontynuująca te robione z „Polskiego państwa podziemnego 1939 -1945”. Był to przecież dalszy ciąg tego, co Bartoszewski kończył na roku 1945, a Miłosz zaczynał obrazem zniewolenia Polski przez jej „wyzwolicieli”. I tak też postanowiłem dalej to ciągnąć. Nie zdążyłem przed 13 grudnia, a potem….
    Gdy opuszczałem Polskę, nic nie było jeszcze pewne, a wszystko możliwe.

3. Po drugiej stronie rzeki.
                     Próbowałem zgadnąć inną ziemię i nie mogłem…
                                    Cz. Miłosz:  „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”

   Gdy wyjeżdża się z kraju i człowiek nie wie, czy jeszcze do niego powróci, to zabiera się ze sobą jedną rzecz, której żaden celnik nie odbierze: obraz zapisany w pamięci. Jest na tym obrazie wszystko, co zakotwiczyło w sercu: jakiś krajobraz, jacyś ludzie, jakieś wydarzenia. Jest w nim ostatnia i wieczna wiara w ujrzenie tego raz jeszcze w rzeczywistości, w spełnionej nadziei.
   Tymczasem w Niemczech obie te prace, sztandarowe dla zrywu świadomości w Europie za żelazną kurtyną, były znane i komentowane dość szeroko. Ukazały się drukiem i w wydawnictwie ogólnodostępnym już w roku 1953, a ich tłumaczem był Alfred Loeple. Karl Dedecius przetłumaczył i wydał w tym samym roku 1959 małą antologię „Lektion der Stille” („Lekcja ciszy”) z wierszami Przybosia, Różewicza, Miłosza i Leca. Reich-Ranicki opublikował w roku 1980 esej „Aura Poezji”. Czołowy niemiecki krytyk zastanawiał się nad związkiem decyzji Szwedzkiej Akademii Nauk z aktualną wówczas sytuacją w Polsce: „Czy ma to związek z owymi zdumiewającymi i niepokojącymi, ale też godnymi podziwu wydarzeniami, które od wielu miesięcy mają miejsce w ojczyźnie Miłosza? (…) Z literaturą wszystko to, co ma miejsce między Gdańskiem a Katowicami, nie ma w ogóle nic wspólnego. Czy naprawdę nic? Czy w kraju tym istnieje jednak jakiś tajemniczy związek między poezją a rzeczywistością?”5

      „Was bleibt aber, stiften die Dichter.” Na te słowa niemieckiego romantyka powołuje się Miłosz w swojej eseistyce. Poeci utwalają to, co ma przetrwać. Utrwalają, aby przetrwało! Percepcja czasu pojmowana być musi w odniesieniu do wieczności. W innym wierszu Hölderlin sławi Mnemosynę, której starożytni Grecy przypisywali troskę o pamięć ludzką: „Lang ist die Zeit, es ereignet sich aber das Ware…”.  Hölderlin opisuje tak paradoks: długi jest czas, lecz prawda pojawi się…

   Nazwisko Miłosz było więc w Niemczech znane, gdy tam przybyłem i na tej fali działali tam nasi ambasadorzy literaccy, wielu Niemców wymieni jego nazwisko obok nazwiska Wojtyły, Wałęsy, czy nawet obok coraz poprawniej wymawianego słowa „Solidarność”. Każdy umieści go zaraz przy nazwisku Grassa, gdy zapytamy o nazwiska literackich laureatów Nagrody Nobla. Wielu skojarzy go z Giedroyciem, z Polską emigracyjną i z jej twórczością. Niektórzy skojarzą sobie nazwisko Miłosza nawet z walką polskiej opozycji demokratycznej drugiej połowy dwudziestego wieku. Tak! I to ważne. Nie zapominajcie jednak, że i dzisiaj w Polsce nie sięga po eseje Miłosza przeciętny obywatel. Po poezje też nie. Nie pytajcie więc o niego pierwszego napotkanego Niemca. Każdy Niemiec, który interesuje się literaturą, ucieszy się mogąc wam zaimponować znajomością nazwiska i niektórymi tytułami jego utworów (czasami bardzo zmienionymi przez tłumaczy). Lecz, błagam, nie mówcie im, że Miłosz, to nie był ten Miłosz, chociaż to był ten Miłosz, ale to wcale nie był nasz Miłosz. To jest już zbyt nasze, polskie, aby was zrozumieli nawet wtedy, gdy macie dobrze opanowany język niemiecki! „Verführtes Denken” i „Das Gesicht der Zeit. Menschen in der Mühle der Zeitgeschichte”, to eseje Miłosza: „Zniewolony umysł” i „Zdobycie władzy”, mówiły Niemcom o ich rodakach za murem berlińskim. Oblicze naszego czasu, po obu stronach Odry, było takie samo. Los rozdzielonego murem narodu niemieckiego był przecież w kategoriach etycznych i moralnych gorszy jeszcze od naszego losu. A jednak żaden z ich pisarzy nie zdobył się na taki krzyk protestu, na pokazanie Niemca o zniewolonym umyśle, na pokazanie wolnej części narodu, innego oblicza tego samego narodu, ale w czasie, który biegł inaczej; człowieka w młynie czasu zniewolenia. Tłumaczenia Alfreda Loeple przenikały więc za mur berliński. To jakby o nich był film…Komentując w roku 1980 przyznanie Nagrody Nobla Czesławowi Miłoszowi, Marcel-Reich Ranicki dostrzegł szerszą aniżeli tylko polską wymowę tego eseju: „…każdemu, kto chciałby zrozumieć, co dzieje się w głowach pisarzy, intelektualistów w NRD, należy koniecznie polecić książkę Miłosza, choć nie ma w niej ani słowa o NRD.”6 To był rok 1980. Nie zapominajmy tego, gdy słusznie podkreślamy dziś decydujący wpływ polskiej „Rewolucji Solidarnościowej” na obalenie „muru berlińskiego”.
 Dwadzieścia lat później w Moskwie obradowała międzynarodowa konferencja PEN. Czwartego dnia przemawia Günter Grass. Mówił o roli pisarza wobec przemocy, jak niegdyś Tomasz Mann w obliczu innego totalitaryzmu. Sięga po przykład…„…tylko nielicznym autorom powiodło się, po obfitych w następstwa chybieniach, znaleźć własny obszar intelektualny. Chcę wymienić jednego z nich, polskiego poetę Czesława Miłosza, który wydaną 1953 książką „Zniewolony umysł” wywarł na mnie, wtedy jeszcze młodego, szukającego własnej drogi, znaczący wpływ. (…)”
    
   
Dla nas, patrzących dziś z dystansu na protesty, które miały miejsce przy okazji pogrzebu Czesława Miłosza „na skałce”, wywołanie tego tematu w eseju przez Reicha-Ranickiego i podchwycone przez media niemieckie, musiało wywołać zakłopotanie.7 Gdy pytają mnie o co chodzi, nie rozumiem; mój język niemiecki jeszcze dziś pozostawia wiele do życzenia. Oni też potrzebowali wieszcza. Wszystkie najważniejsze utwory naszego wieszcza były przetłumaczone i wydane przez najbardziej postępowe wydawnictwa niemieckie. Dziś dopiero uświadamiam sobie, że mój obraz Miłosza stworzyłem sobie na gruncie źródeł niemieckojęzycznych. Prasa literacka z Polski docierała do mnie wybiórczo, według gustów moich przyjaciół. A te różniły się bardzo; mieliśmy już wszak demokrację, już nie było cenzorów, zastąpiła ich przynależność partyjna redaktorów naczelnych, ich finansowanie lub brak łaski decydentów rządzących partii. Kolega, który w roku 1981 oczekiwał ode mnie konspektów ze „Zniewolonego umysłu”, protestował pod Skałką przeciw jego pochówkowi wśród godnych. I tylko do dziś towarzyszą mi daleko od Polski te dwie konspiracyjne broszurki, numery naszych „Wolnych Związków”, ten papier pożółkły, te litery gęsto i koślawo sadzane jedna przy drugiej. A chociaż obydwa eseje w całości przeczytałem w wydaniu paryskim otrzymanym od Tadka, to nie to paryskie z 1955, które zabrali mi celnicy, ani nie to stuttgarckie z 1953, lecz to bydgoskie, dziś ledwie czytelne na zwietrzałym papierze, jest do dziś ze mną wszędzie, gdzie ja jestem.

4. Bez współczucia
    
Jest rok 1999. Wydawnictwo „ZNAK” przygotowuje kolejne wydanie dzieł sędziwego poety polskiego. Czesław Miłosz sięga w posłowiu pamięcią do tamtej chwili „Na niedźwiedzim Szczycie” w pracowni nad Pacyfikiem:
    „(…) Był to okres, kiedy moje nazwisko jako poety było w Ameryce nieznane i niekiedy przedstawiano mnie jako tłumacza poezji Herberta. (…) Tak więc w latach siedemdziesiątych, kiedy nikt (ani ja) upadku komunizmu nie mógł przewidzieć, zwracałem się ku przyszłości, ta jednak ma to do siebie, że szybko nas dogania i jakiekolwiek przepowiednie są zbędne. Przeniosłem się myślą poza następne sto czy dwieście lat, a tu nie tylko komunistyczny totalizm minął, ale i moja wzmianka o moich prawdopodobnych ustrojach teokratycznych znalazła karykaturalne potwierdzenie w państwach wojującego islamu. Tak czy owak, zaglądanie w przyszłość nie jest istotną treścią książki.” 
    Dla ścisłości: chodzi tutaj nie o „Zdobycie władzy”, to komentarz do „Ziemi Ulro”. Ale to był rok 1999, Polska jest wolna, od kilku lat rząd wybierany jest w systemie demokratycznym i tylko, klątwa skrzywdzonego węża zamyka Miłoszowi usta i poeta odkłada pióro, gdy rzeczywistość wymaga dalszego rozdziału „Zdobycia władzy”. Czy jest jeszcze komuś potrzebny wieszcz? Późno dostrzegłem tę drugą stronę naszej roboty z lat osiemdziesiątych. A jednak w moich coraz częstszych i dłuższych powrotach do Kraju staję się sentymentalny i wychwytuję echa tamtego czasu, gdy jeszcze nic nie było pewne i wszystko było możliwe. Więc co to jest, co tak boli!?
  
   Wszędzie, gdziekolwiek jestem, wschodzi dla mnie słońce i wszędzie zachodzi, a droga stąd do Polski, choćby najbardziej zaśnieżona, jest jedna, prosta. Dopiero w Polsce rozwidla się i kluczy. I tylko do tej śnieżnej ciszy nad wzgórzami Jury Szwabskiej nie docierają niewybredne epitety zwaśnionych obozów politycznych wolnej Polski, walczące o moją duszę.
   W roku 1981 podczas wykładów dla międzynarodowego grona studentów na Harvardzie powraca Miłosz do źródła słów Herberta z „Posłania Pana Cogito” i mówi słowa, które wcale nie do nich były skierowane: „…Wiem, że nie dla was wiedza o Smoleńsku czy Saratowie. / Co i lepiej. Kto może, niech unika / Współczucia, tego bólu wyobraźni…”.8

*

Widzisz, Tadek. A mówił, że przyszłość nie jest istotną treścią jego twórczości. I on i Herbert, i ty i ja, marzyliśmy o socjalizmie z ludzką twarzą. Przeszło, minęło. Opady śniegu jakby zelżały. Mój syn dojechał już do Polski i pewnie kluczy teraz jej zawiklanymi drogami; niektóre są nieprzejezdne. Ja pojadę wiosną. Pójdę na twój grób. Położę odłamek skalny z fosylią, tą skamieniałą pamięcią.


ABSTRAKT
przyjaciołom z tamtych lat

Jest nie tak, jak być miało;
na białym sztandarze rozsypane niegdyś spójnie krwią wypisane litery;
głosu bogu nie słychać w kakofonia fałszów;
więdną bukiety poezji pisanej na świadectwo prawdy…

…bo ktoś tu był i ktoś tu żył,
ktoś walczył, a ktoś zdradzał,
ktoś przeciw bogu bogów judził,
ktoś w imię boga ludzi palił,
ktoś w imię boga dzisiaj kłamie…
lecz wszystko na zawsze nam utrwali
w poezji zapisana pamięć.

Żywimy się ścierwem tamtych, dawno zapomnianych,
powstałych z ich wielkości i zatraconym z własnej pychy;
z ruin wygrzebujemy ich miraże dopisując im chwałę i czyny…

…bo ktoś tu był
narody gnał przeciw narodom,
jednym odbierał, drugim dawał,
dobre ze złem się pomieszało,
a chociaż wszystko zniosła pamięć,
ona nam jeszcze pozostała,
w poezji zapisana pamięć.

Kajamy się, by z sybillińskich źródeł czerpać słodkie soki,
płynące z krynicy, w którą chcemy wierzyć
ciągle jeszcze, zanim piasek klepsydry nie zasypie nam mózgów…

…bo ktoś tu był i ktoś tu żył,
ktoś walczył, a ktoś zdradzał,
ktoś książki pisał, ktoś je palił,
jeden czerwoną płachtą nas oślepiał,
drugi mordował czarnym krzyżem;
być może czas ukoi rany,
lecz żywą na zawsze pozostanie
w poezji zapisana pamięć.

Lecz jaki czas o nas się dopomni?
Niepomni historii w fatum niezgody od Boga czekamy
na podanie ręki, by podniesieni znów oddać się waśniom;
za późno strach nas przenika i chce się nie klękać lecz zakląć…

…lecz jaki czas o nas się dopomni,
gdy nie jest tak, jak miało być?
Znów wiatr historii będzie kpić,
z nas zwaśnionych i niepomnych.
W nieznaną przyszłość wiedzie nas
nie prosta już, lecz zawikłana droga,
pochody mas odeszły w las
i tylko mi poezji szkoda…

W NIEJ PAMIĘĆ POZOSTANIE, JAK W OCZY KŁUJĄCE ŚWIATŁO,
ZA PÓŹNO JUŻ, BY KLĘKAĆ, KIEDY TRZEBA ZAKLĄĆ !

Daleko, lecz blisko – maj 2021


1              Chodzi tutaj o Tadeusza Kwiatkowskiego-Cugowa. Urodził się w Wilnie w roku 1940. Był synem oficera Wojska Polskiego zamordowanego w Katyniu. Poeta, prozaik. Dzieciństwo i młodość przeżył we Włocławku. W latach 1983-1992 był redaktorem kwartalnika literacko-artystycznego „Akcent”. Poeta-Ułan, Tadeusz zmarł w roku 2008 w Lublinie.

2              Zbigniew Herbert – Ze szczytu schodów”; „Po prostu”, nr 12, (12. marzec 1957). Wiersz był skonfiskowany przez cenzurę, zresztą tak samo, jak wcześniejszy artykuł programowy Leszka Kołakowskiego „Czym jest socjalizm”. (Polecam artykuł prof. Andrzeja Lama: „Na przykładzie jednego wiersza”; „Latarnia Morska”, 2(10)2008.) i inne prace tego autora publikowane w „Latarni Morskiej”.

3              Stefan Marian Pastuszewski

4              Jarosław Edward Wenderlich

5               „Frankfurter Allgemeine Zeitung“ (10.10.1980)

6              Jak wyżej

7              Mowa o eseju: „Wo man Dichter wie Könige bestattet”; esej o roli pisarza w Polsce powstał na podstawie dwóch prelekcji wygłoszonych przez Marcela Reicha-Ranickiego w programie Radia Heskiego („Hessische Rundfunk”) 17 i 24 lutego 1959 roku. W druku ukazał się po raz pierwszy w zbiorze „Definitionen. Essays zur Literatur“pod redakcją Adolfa Frisé; wydanego przez: „Verlag Vittorio Klostermann“, Frankfurt am Main, 1963. Potem wielokrotnie przywoływany przez wielu autorów publikacji na temat literatury polskiej.

8              Za: Czesław Miłosz „Świadectwo poezji. Sześć wykładów o dotkliwościach naszego wieku.”, Czytelnik, 1987. „Wykład III.”

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko