Julie i Cezarowie
Dzień wyszedł
z krzewów jaśminowych
tak delikatny
że bałem się dotknąć go oddechem
Znów krążą szklane słońca wokół palców
wszędzie pełno snu
gotycka katedra
pomarszczone twarze w oknach
zbyt młodych jeszcze ludzi
Cudowna
opowieść o ludzkiej niechęci i braku miłości
Bywałem tu kilka wieków temu
a może jeszcze wcześniej
kiedy czas nie miał zupełnie znaczenia
Była wtedy wojna i ulicami chodzili
żołnierze w przyciasnych mundurach
Gardłowe głosy wylewały się
spośród przerażonych mieszczańskich kamienic
a ich figury ciasno opięte mundurami
wzbudzały pośpieszne falowanie piersi
dostojnych matron
Właściwie mogłem tam pozostać
skazany na trwogę
i pożądanie
To gest być może próżny ale wart
arystokratycznego myślenia
lub żebraczej jałmużny
zatem należy się do niego przyzwyczaić
ułożyć twarz w jeszcze jeden grymas – ot teatralny popis
w nim umierają Julie
i Cezarowie
na schodach senatu
Później zapewniać będą
swych przyjaciół
o nieśmiertelności
Ich głos niewinny przecież
uczyni więcej zamieszania w historii
niż odkrycie Troi
Bądźmy zatem nadal cierpliwi
wdychajmy zapach porannego jaśminu
i patrzmy na krążące powietrze
Najlepiej odnajdują je malarze
o jasnych powłokach źrenic
pełni nieśmiertelnej pasji
Cóż zatem znaczą: jeszcze jedna tunika zbrukana krwią
jeszcze jedne oczy
uciekające w melancholijnym zdumieniu
w głąb twarzy
Cóż zatem znaczą – powiedz
zagubiony ustawicznie
między snem jawą
i zapachem porannych jaśminów