Adam Lizakowski – „Poeta nie rozstawał się z niebieskim kapelusikiem w kształcie oklapniętego naleśnika”, czyli moje przemyślania na temat książki pt. Różewicz. Rekonstrukcja, tom 1.

0
320
Adam Lizakowski
Adam Lizakowski

Pierwszy tom biografii pt. „Rekonstrukcja” poety Tadeusza Różewicza właśnie ukazał się trzy tygodnie temu  na rynku czytelniczym. Napisany przez dziennikarkę Magdalenę Grochowską językiem dziennikarskim, a nie akademickim czy polonisty –historyka literatury – erudyty. Historia życia opowiedziana nie przez profesora od literatury, pozbawiona zbędnych dekoracji z podtekstem psychologicznym przez osobę urodzoną cztery dekad po narodzinach artysty i dwie po zakończeniu II wojny światowej.  Grochowska postanowiła przybliżyć miłośnikom twórczość i życie prywatne poety z Wrocławia – jest bardzo interesującym przedsięwzięciem – w którym autorka próbuje przekraczać granice dopuszczalnego opisu, czasem nawet wywoływać dyskomfort u czytelników, poprzez interpretowanie jego wierszy, zagląda pod łóżko i do łóżek, szafy, kredensu, jeździ za nim po jego miejscach, szpera w listach miłosnych i do przyjaciół, dopytuje się o przebyte choroby, historie rodzinne a nawet powołuje zmarłych, aby potwierdzili jej słowa lub przepuszczenia.  Jednocześnie przez cały czas musi pamiętać, że książka ma być na tyle ciekawa i „dobrze się czytać”, nie trzeba dodawać i sprzedać, o czym autorzy i wydawcy głośno nie mówią w Polsce, to taki krępujący temat, ale intensywnie myślą, bo rachunku za papier, gaz, prąd trzeba zapłacić.

Zdaje sobie sprawę z tego, że twórczość Różewicza to jedna strona medalu, a jego życie osobiste to druga, chociaż wielu badaczy twórczości tego poety uważa, że czytając jego wiersze jesteśmy w stanie dzień po dniu, kilometr po kilometrze towarzyszyć mu w jego rzeczywistym życiu.

Autorka na czterystu strona opisuje życie poety jego pierwsze lata życia w Radomsku, wojnę, którą przeżył, jako partyzant, śmierć ukochanego brata Janusza oraz matki, rozstrzelenie swojego dowódcy z lasu, pisanie wierszy o holokauście, lata powojenne w Krakowie, zahacza także o Gliwice, Częstochowę, Wrocław, podróże po świecie. Nie brak też relacji osobistych poety z jego najbliższymi: synami, Janem i Kamilem, żoną, bratem, matką, ojcem.  

Narratorka nie przeżyła drugiej wojny światowej, ani nie musiała w ciężkich czasach powojennych oglądać się nie tylko za siebie, ani trzymać swoje pióro i język bardzo krótko. Podobną biografię do poety Tadeusza Różewicza miało miliony Polaków urodzonych w podobnym czasie, co on. Nieufność do ludzi, podejrzliwość, wzajemna niechęć do siebie, nawet „dziwna agresja” widoczna gołym okiem przez kogoś takiego jak ja, co mieszkał w Ameryce przez 35 lat jest widoczna jak na dłoni. Moje wielkie zdziwieni, że Polacy nie mają zaufania do władzy, obojętnie, kogo by nie wybrali, zawsze mają jakieś, „ale”. Nie utożsamiają się z Polską, której w Chicago było „milion” razy więcej niż w Krakowie.

Brutalność, mentalność tamtych czasów jest mi znana nie tylko z opowiadam i kart historii, bo jestem synem żołnierza, weterana, osadnika wojskowego, który zdobywał Berlin.  A którzy przy każdej okazji wraz z kolegami z frontu opowiadał jak to było „ na wojence ładnie”.  Autorka podaje suche fakty, zdarzenia, opisuje je po dziennikarsku, choćby zeznanie Jonasza Sterna z Lwowa, który nago leżąc pod stosem rozstrzelanych przeżył.(s.282) . Mój ojciec także miał wiele takich opowieści z pierwszej linii frontu i raczył nim nas dzieci, mają sześć lat zapamiętałem na całe życie żołnierza, kolegę ojca, który przeszyty serią kul z karabinu szedł jeszcze wiele metrów zanim upadł.  Urodzony kilka lat po wojnie w moim przypadku pięć kilometrów od obozu Gross- Rosen, który znajdował się na terenie naszej gminy na Dolnym Śląsku bawiłem się z dzieciakami na grobach żydowskich i poniemieckich wojnę. Innych zabawa nie znaliśmy, dopiero później były zabawy w Indian i kowbojów.

 Pani Grochowska napisała książkę o poecie z Wrocławia, ale jest to także opisanie moich rodziców, ich rówieśników,  dwóch, a nawet trzech pokoleń, które będąc  rodzicami lub dziadkowie wraz z mlekiem matki „wszczepili” traumę tamtych czasów swoimi dzieciom i wnukom.

Pani Grochowska opisała poetę tak jak go widziała oczami swojej wyobraźni i mniemania o nim wplatając w swoją narrację interpretację twórczości poety oraz  powołała  do odpowiedzi jego bliskich i znajomych na przestrzeni jego długiego życia. Dzięki ogromniej pracy autorki książka powołała żywych i umarłych do opowiedzenia o kimś, kogo praktycznie znał każdy Polak urodzony po II wojnie światowej poprzez lektury szkolne, gazety, teatry słowem mass media.

Książka jest tak skomponowana, bo jest to prywatna kompozycja/ spojrzenie autorki, aby czytelnik nie był narażony na męki wyższego rzędu typu, co poeta miał na myśli pisząc to i to, lub mówiąc to i to.  Przykładów  i dowodów na to co powyżej zostało napisane jest wiele, strona 28 ..(Różewicz sucho donosi Tchórzewskiemu w 1969 … jakaś osa wlazła mi do wnętrza”. Pół strony dalej na 29 jest już rok 2003 „Olek zrobi serię zdjęć twarzy Różewicza…” A sama opowieść na ponad  400 stron  o poecie rozpoczyna się od momentu, gdy on siedzi w krześle za swoim biurkiem i rozgląda się po pokoju, swoim biurze, albo pracowni a marynarka luźno powieszona wisi na oparciu krzesła. Z tego pierwszego rozdziału dowiadujemy się, że poeta nie przykładał większej uwagi do swojego ubioru, spodobało mu się określenie go, jako poetą śmietników, bo ten według Różewicza jest bliżej prawdy niż poeta chmur. Można dodać jeszcze za poetą, że Nowy człowiek” to „rura kanalizacyjna/przepuszcza przez siebie/wszystko.(S.15).

Wielu czytelników poezji Tadeusza Różewicza będzie zdziwiona tym, że jego matka była córką rabina, która w wieku 12 lat uciekła z domu lub zostało z niego uprowadzona, lub świadomie, jako dziecko zdecydowała się na życie poza społecznością żydowską. Trafiła do księdza w miejscowości Osjaków, który ją ochrzcił i wychował, przyuczył do zawodu a z czasem wydał za mąż w wieku 18 lat o 10 lat starszego od niej przyszłego ojca poety. Władysław jest nie tylko od żony starszy, ale o „trzy głowy” wyższy.  Do dzisiaj nie wiadomo dlaczego córka/dziecko ucieka, lub zostanie odebrana własnym rodzicom?

 Na przestrzeni  sto lat rodzina matki poety „rozwiewa się jak mgła”. Tym sprawom jest poświęcony rozdział 3 pt. „Wyszedłeś z matki razem z krwią”. Jak ważna jest matka da poety, w ogóle jak ważna jest matka tego nie trzeba ani mówić a pisać, każdy wie. Pani Grochowska zgłębia ten temat z dociekliwością detektywa, a poeta nie czuję się Żydem, nic nie ma z nimi wspólnego, urodził się i dorastał w kulturze polskiej, i tylko i wyłącznie mówił po polsku i myślał jak Polak.  A jeśli powstają wiersze o holokauście, to nie, dlatego, że napisał je, że czuł się Żydem, ale dlatego, że czuł się człowiekiem, humanistą, którego człowiek rozczarował.  Przez przypisywane mu żydostwo wycierpiał nie mało w czasie wojny i po, i dzięki życzliwym ludziom on i jego rodzina przeżyła wojnę.  Jedno jest pewne, że bracia Różewiczowie, Tadeusz i Stanisław nie czuli się Żydami przed wojną, ani w czasie wojny, ani po wojnie, chociaż jako zostało powiedziane, wiele mieli z tego powodów kłopotów i o tym autorka książki dość obszernie pisze.  Temat ten można zakończyć słowami żony poety, która powiedziała; Ani Tadeusz, ani matka nigdy na ten temat nie rozmawiali. (s.61) . Kultura żydowska została odtrącona przez matkę, dlaczego syn czy synowi mili od nie nawiązywać. Każdy ma prawo do własnej tożsamości i nikomu nie wolnego tego prawa zabierać.

Książka w wielu miejscach jest brutalna, niesamowita, zachwycająca, dużo w niej humoru, takiego specyficznego humor poety, który mówi: „Wojna ‘wybuchała tego dnia, kiedy przypaliły się matce wiśniowe konfitury na piecyku”(s.46).  Kilka stron dalej na 55, autorka pisze, że w marcu’68 na liście lokatorów gdzie mieszkał we Wrocławiu, ktoś namalował przy jego nazwisko gwiazdę Dawida. To już nie jest śmieszne, ale i z tego jawnego „donosu szmalcownika” wychodzi cało on i jego rodzina.  

Jednym z najbrutalniejszych rozdziałów jest rozdział 8 pt. Róża wiatrów, mówiący o Różewiczu, jako partyzancie i jego sztuce teatralnej pt.”Do piachu”… Sztukę te dramaturg odczuł bardzo dotkliwie a wydarzenie jest szeroko opisane przez panią Grzybowską. 

Na pytania jak było w partyzantce, jak było w lesie, wcale nie odpowiada, albo mówi „stare mądrości”, archaiczne doświadczenia żołnierzy wszystkich armii świata najpierw o onucach, jak ważna była umiejętność ich założenia na nogi, bo od niej zależało życie żołnierza/partyzanta, właściciela nóg. Następnie swojemu rozmowy mówi wprost i bez żadnych ogródek, że dzień zaczynał się polowania ma wszy, bo one były wszędzie a najgorsze były te na jajach, bo się w nie wżerały i nie było łatwo je wyciągnąć”. Czy tyle ma tylko do powiedzenia o dwóch latach spędzonych w lesie i w ten sposób?  Tadeusz żartowniś, żartuje sobie z tych co zadają mu pytania, nie żartuje gdy pisze sztukę teatralną o tym czasie ani wierszy. 


Różewicz i Kraków

Po wojnie z Częstochowy gdzie rodzina Różewiczów w 1943 roku ukryła się przed oczami „szmalcowników” młody poeta dzięki wcześniejszej korespondencji z uznanym poetą Julianem Przybosiem trafił do Krakowa. Zamieszkał w legendarnym już dzisiaj domu na ulicy Krupniczej 22. Jakie to było życie, i kto tam mieszkał długo by można było mówić, był studentem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tadeusz nadrabia braki w wykształceniu, lata zabrane mu przez wojnę, czyta prawie wszystko, co wpadnie mu w ręce; Norwid, Mickiewicz, Elliot, Miłosz, Rilke, Heine oraz utwory swojego promotora Przybosia. W Krakowie poznaje też i zaprzyjaźnia się z wieloma malarzami, artystami, niektóre z tych przyjaźni będą trwały aż do śmierci przyjaciół.  

 Jak pisze autorka książki „Machina terroru nabrała rozpędu”(s.271). Skończył się terror hitlerowski, rozpoczął się terror stalinowski, a Różewicz szuka własnej formy poetyckiej, sposobu, wyrazić siebie jak najprościej? Pyta czy jest możliwa poezja po Auschwitz? Koszmar wojny, bolesne doświadczenia, upadek człowieka a nawet ludzkości to jeszcze nie wszystko. Powojenny niepokój, który przerodzi się w nieustający-wieczny niepokój.  Poezja nie może być protestem przeciw czemuś, skargą małego człowieka, krzykiem duszy, narzucanie się Bogu ze swoimi problemem istnienia.  Poniżenie człowieka przez człowieka, tortury, zbydlęcenie, udręka i szczucie jednego na drugiego, dzierganie numerków na rękach, które człowiek ma do pracy, którą ma chwalić Najwyższego. Krew przelana, blizny zadane na ciele i psychice, znieczulenie, czy wolno o tym zapomnieć? Jak można o tym pisać? Czy poprzez twórczość twórcy powinni oskarżać morderców, wszystkich tych, co są winni? Czy po Auschwitz da się jeszcze pisać wiersze? Różewicz odpowiada – da się i pisze, aby kurz zapomnienia nie pokrył pokrzywdzonych i zamordowanych. Różewicz podtrzymuje pamięć o Wielkiej Zagładzie, ale nie jest moralizatorem, właściwie nikogo nie oskarża, chociaż jako humanista wie, że pamięć o ofiarach powinna odmienić tych, co przeżyli piekło. Chyba w żadnych ze swoich wierszy nie mówi wprost, że to Niemcy są winni, że to oni ponoszą winę, nie pisze nawet, że byli to hitlerowcy czy naziści.  

Ale jak takie spojrzenie na „piekło” osiągnąć z jednej strony? A z drugiej wieczny niepokój, nieustannie patrzenie wstecz! Przede wszystkim powiedzieć sobie, że poezja (sztuka) nie może być skargą czy krzykiem duszy, narzucaniem czytelnikowi własnego “ja” i jego obmierzłych frustracji czy pożądań. Stąd głęboka (i trwała) niechęć Miłosza do Młodej Polski… Jednak nie chciał on także rozumieć poezji, jako celu samego dla siebie. Różewicz odrzuca tradycyjne, abstrakcyjne “piękno”, sączące się z coraz to nowszych – i wymyślniejszych – użyć słów. Nie lubił ani abstrakcyjnego “absolutu” symbolistów, ani arbitralnego przekształcenia świata przez słowo (czy w ogóle przez sztukę), do którego dążyli awangardyści, oddani społeczno-estetycznej utopii nowego wspaniałego świata, dlatego przestał być uczniem Przybosia. Został uczniem prasy codziennej i jak Walt Whitman – amerykański poeta, żyjący sto lat przed nim – czerpał natchnienie z gazet i codziennego życia, pamiętając cały czas o Biblii.


Wyprowadzka do Gliwic

Poeta Różewicz nie najlepiej czuje się w Krakowie, studiów nie kończy,  w 1950 roku przenosi się do Gliwic, gdzie poślubia swoją ukochaną dziewczynę wspomnianą już Wiesławę. Nie musi ileś tam razy „kursować pociągiem na trasie Kraków-Gliwice” , aby spędził kilka godzin z ukochaną.  Jego młodszy nieżyjący od kilka lat syn Jan określa to, jako „ spadek po bracie, wojenny”. W Gliwicach zakłada rodzinę, „staje się władcą kobiet”, żona Wiesława, matka i siostra żony, oraz własną mamę, plus dwóch chłopców, którzy rodzą się w 1950 roku Kamil i Jan w 1953 roku.  Na prowincji śląskiej jest mu chyba dobrze, odnajduje się.  Pracuje jako dziennikarz, wyjeżdża za granice, dzieci rosną. W listach do znajomych świat literacki ten warszawsko-krakowski określa, jako „wychodek”, „wszy literackie”,: monstrualne gówno”. Ma do tego powody, aby tak pisać pod koniec roku 1951, gdy w Polsce stalinizm osiąga swoje apogeum, Seweryn Polak, Grzegorz Lasota i inny atakują go za Eliota i Miłosza, poecie z trudem udaje się ujść cało z tej nagonki, chociaż, nie były to żarty i można była trafić do więzienia na wiele lat.  Wiele lat później wspomniany Lasota powie, że zaczadził się, jak wielu stalinizmem. Z czasem, gdy przestaną mu literaci dokuczać złagodnieje. „Określi, jako koledzy po piórze.  

Komunizm w Polsce nie upadł wraz z berlińskim murem, o tym trzeba pamięć i poeta, też tego doświadczył we własnej rodzinie. Jego zbrodnie wielu próbuje wymazać z pamięci, nadał w Polsce poeci, literaci, aktorzy, tajni współpracownicy funkcjonują obok swoich ofiar, na które pisali donosy, uprzykrzali im życie, często je łamiąc lub przetrącając.

W rozdziale ostatnim pt. „Być Genetem w Gliwicach: czytelnik znajdzie dywagacje na temat nowego miejsca poety, po jego wyjeździe z Krakowa. Pisze w listach do przyjaciół, że Gliwice śmierdzi dymem, miasto jest też czarną dziurą, znajomy Zdzisław Hierowski zastanawia się nad tym, co poetę trzyma w Gliwicach? Różewicz wie swoje, zanim dostanie zaproszenie do przeprowadzenia się do Wrocławia pomieszka na Górnym Śląsku dziesięć lat, bardzo owocnych. W mieście tym oczyszcza się z pożądania z łapczywości świata, smaków, kolorów nabiera pewności siebie, jest już kimś, z kim trzeba się liczyć. 


Różewicz a Miłosz

Pod koniec tego rozdziału a zarazem książki autorka powołuje się na autorytet profesora Andrzeja Skrendo, który zastanawia się nad tym, dlaczego Różewicz – nazwał Miłosza starszym bratem?  I Skrendo sam sobie odpowiada – To znaczy zaakceptować to, że jest się drugim – po starszym bracie. Dowodem na to, ma być to, że Różewicz czuł się drugim wynikało to z tego, że to Miłosz napisał wiersz „Do Tadeusza Różewicza, poety”. (s. 398) . Poza tym powtórzę za profesorem – dostał nagrodę Nobla i był bardziej znany w świecie niż Różewicz. Można w największym skrócie telegraficznym powiedzieć, bo temat ten jest jak Himalaje, że mam wiele dowodów na te, że Różewicz w Ameryce, nawet w rejonie San Francisco Bay Area i mieście Miłosza  Berkeley był bardziej znany niż Noblista. Na korzyść Miłosza można jeszcze dopisać to, że wspaniały poeta  był nie tylko wspaniałym poetą, ale także wspaniałym budowniczym własnej kariery poetyckiej.  Potrafił zbudować dwór – sieć – wydawców i redaktorów ze wydawnictw warszawsko-  krakowskich oraz profesorów przede wszystkim z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który świetnie funkcjonował za jego życia i nadal pięknie funkcjonuje promując twórczość/dorobek poety z Kalifornii w Polsce i świecie. Profesorowie ci decydowali i nadal decydują, kto może pisać o  Miłoszu, albo brać udział w życiu akademickim dotyczącym Miłosza w Polsce poprzez liczne spotkania autorskie, konferencje i sympozja naukowe, etc. Jeśli, ktoś ma inne lub odmienne zdanie po prostu dostaje „wilczy bilet”, zresztą życie akademickie nie różnie się zbyt wiele od innych środowisk twórczych, naukowych czy zawodowych.

Na pytanie: „Kim jesteś?”, Tadeusz Różewicz odpowiedział przed laty: „Kto mnie uważnie czyta, ten wie”.

Czesław Miłosz odpowiedziałby na sto stronach, albo napisałby książkę o tym kim jest.


Dzieciństwo

„Spójrz na niemiecką mapę sztabową z czasu pierwszej wojny:
To jest dolina Niewiaży, samo serce Litwy.
Kto nią jechał, po obu stronach widział białe dwory.
Tu oto Kałnoberże, naprzeciwko Szetejnie,
Dom, w którym się urodziłem, wyraźnie widoczny”
(Czesław Miłosz, „Rok 1911” z tomu „Kroniki”)

Dalej by jeszcze dodał, że  urodził się 30 czerwca 1911 roku w Szetejniach na Litwie jako syn Aleksandra Miłosza i Weroniki z Kunatów, że  był świadkiem wszystkich ważniejszych wydarzeń XX wieku, począwszy od rewolucji październikowej, przed którą uciekał z rodzicami jako 6-letni chłopiec,  po ruchy hipisowskie w Berkeley i wojnie w Wietnamie, powstawaniu Solidarności a na upadku komunizmu skończywszy. Niemal wszystkie prądy myślowe i literackie począwszy od romantyzmu w XIX wieku po  XX lecie między wojenne, poprzez dwudziesty wiek stały się przedmiotem jego refleksji. Pan Czesław alfa i omega, gospodarz polskiej kultury/literatury – uważał sobie za obserwatora i komentatora współczesnego sobie świata. Rozmowy z  nim zawsze musiały być „o czymś” a jego niepowtarzalny  śmiech, kto raz go usłyszał ma u uszach na długie lata, może nawet do końca życia.  Lista osób, które znał, których twórczość czytał, etc., to wielo tomowa encyklopedia. Dla normalnego człowieka, coś niewyobrażalnego, ale dla pana Czesława, to bułka z masłem, to jego narzędzia pracy. Na zakończenie tego paragrafu można dodać, że pan Czesław (tak do niego się zwracałem) podobnie jak poeta Różewicz nie za bardzo zwracał uwagę na swój ubiór. Nosi jakieś dziwne krawaty (chyba wełniane)  robione na drutach, zakładał znoszone marynarki i koszule,  miał wydeptane buty, a najlepiej czuł się w bluzie z niebieskiego jeansu i spodniach  z gładkiego materiału. Zakładał na  głowę jakieś dziwne czapki typu „leninówka”. Natomiast zawsze miał biuro „prawie w idealny stanie” wysprzątane.

Różewicz  nigdy nie był tak zaradny literacko życiowo jak Miłosz, bo ten był prawdziwym ambasadorem polskiej kultury w Ameryce i na świecie. To dzięki Miłoszowi świat dowiedział się o wielu wspaniałych polskich  poetach, bo to on  wraz ze swoimi „dworem studentów z uczelni w Berkeley” tłumaczył przede wszystkim Herberta i Szymborską, trochę Różewicza i innych poetów. Poeta to Miłosz to geniusz –dyplomata w promocji innych, a przy okazji i swojej twórczości, która jest wspaniała, bogata i różnorodna. Składa się na nią proza i eseistyka, genialna praca tłumacza, czyli tego kogoś, kto poświęca swój czas dla innych, przebogata i arcyciekawa korespondencja poety z wybitnymi i  twórczymi osobowościami drugiej połowy XX wieku.

Różewicz jest ojcem współczesnej poezji polskiej, jaka powstała po II wojnie światowej a nie Miłosz. To Różewicz otworzył drzwi milionom grafomanom do poezji a nie Pan Czesław, wszyscy poeci czy chcą, czy nie chcą są naśladowcami Różewicza. Porównywać Miłosza i Różewicza to jakby porównywać księgowego z powiatowego miasteczka z prezesem Bank of America, Mozarta z Salieri, czy Picasso z Matisse,  C.K. Norwida z Waltem Whitmanem, czy Boba Dylana z Wojciechem Młynarskim.

Od strony politycznej Różewicz miałby, o czym rozmawiać z młodszym bratem Miłosza Andrzejem, który miał podobny wojenny życiorys do niego. Żołnierz AK w Wilnie i na Litwie, ratował Żydów, udzielał pomocy polskim oficerom w ucieczce z obozów internowania. Pan Czesław takiego życiorysu nie miał, chodził po Warszawie w czasie wojny z litewskim paszportem.  Poza tym jego poezja była zupełnie inna niż Różewicza, chociaż obaj w swoim fachu byli mistrzami i czytali swoje wiersze bardzo uważnie, to doświadczenia życiowe, środowisko, w którym wyrośli plus zadania i oczekiwania od poezji mieli zupełnie inne. Ich stosunek do religii, Boga, metafizyki był inny. Znałem osobiście obu poetów, nawet byłem w ich domach/ mieszkaniach i wiem, Miłosz, jako człowiek był przeciwieństwem Różewicza, bo ten był osobą tajemniczą, nieufną, skrytą, niechętnie mówiący o sobie cóż dopiero o najbliższych, czy swojej twórczości. Gdyby żył biografia, taka jak ta nigdy by nie ujrzała światła dziennego. Pan Czesław „żył, na co dzień w wielkim świecie”, w którym, trzeba było codziennie kilka razy odpowiadać na pytanie „How are you?” lub „Where are you from?”.  Różewicz tego nie musiał robić, żył w Polsce gdzie nawet nie wypada dobrze o samym sobie coś powiedzieć, bo zaraz rodacy mają cię za bufona, buraka, chwalipiętę, etc. Żył w kraju gdzie bajko o kopciuszku, którego znajdzie książę nadal obowiązuje. Miłosz taki nie był on był on był łapczywy życia, kochał życie, był egoistyczny, zawistny, zazdrosny, który zawsze potrzebował więcej i wcale się nie krępował wołając więcej, więcej. Różewicz, jak i większość Polaków, tego nie potrafiła zrozumieć, ze wstydu zapadłby się pod ziemię. Pamiętam jak przy pierwszym spotkaniu z poetą w 1989 roku, gdy jeszcze mieszkał na ulicy Januszowickiej, gdy duże, ogromne drzwi otworzyła mi żona poety pani Wiesława, a poeta zaprosił do siebie, gdy rozmawiając o wielkim świecie, Kalifornii, San Francisco w którym wtedy mieszkałem, panu Czesławie w Berkeley,  patrząc na wiszące na ścianach obrazy sławnych już wtedy polskich malarzy, pani Wiesława powiedziała: ich obrazy dzisiaj dobrze się sprzedają, ale mój mąż, jak jedzie za granicę niczym nie handluje ani nie kupuje, wszystkie pieniądze zostawia w muzeach, tak kocha sztukę. Z domu w podróż  zagraniczną bierze ze sobą tylko szczoteczkę do zębów i pastę, i z tym wraca do kraju. Przy pożegnaniu z poetą i jego żoną wyjąłem aparat fotograficzny, aby  zrobić kilka zdjęć na pamiątkę poeta złapał mnie za rękę, mówiąc ciszonym głosem, proszę nie robić zdjęć, dam panu swoje. I podarował mi dwa  duże  czarno-białe zdjęcia autorstwa Adama Hawałeja, wielkości kartki papieru, tłumacząc mi, że tylko on ma prawo  do robienia mu zdjęć. Wydało mi się to dziwne, bo panu Czesławowi mogłem robić zdjęć ile chciałem w Berkeley, i właściwie nigdy nie zabraniał mi się fotografować. Jedynie pytał dla kogo robię, i zawsze była moja odpowiedź dla siebie.

Książkę bardzo cienionej dziennikarki pani Magdaleny Grochowskiej polecam, z wielką niecierpliwością czekam na drugi tom biografii mojego poety z Wrocławia. Muszę też dodać – ja czekam – wraz z armią poetów, którzy urodzili się po wojnie i debiutowali nie ważne czy pięć, dziesięć, czy pięćdziesiąt lat temu. Wszyscy jesteśmy żołnierzami Generała T. Różewicza.

Adam Hawałej 

Źródła: Wszystkie cytaty pochodzą  z…

Różewicz. Rekonstrukcja. Tom 1. Magdalena Grochowska. Dowody na Istnienie Wydawnictwo. Warszawa, 2021r.

Adam Lizakowski grudzień, Świdnica 2021r.   

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko