Andrzej Wołosewicz – Łuka jak wino, czyli o „A nuż, widelec…” najnowszej książce Wiesława Łuki

0
200

„A nuż, widelec…” (Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2021) jest dla mnie najlepszą książką Wiesława Łuki, może obok i na równi z „Nie oświadczam się” z 1981 roku (pierwsze wydanie). „Nie oświadczam się” czytałem jako psychologiczno-socjologiczny kryminał, choć to klasyczny reportaż. Natomiast ‘A nuż, widelec…” czytam jako filozofii i estetyk, bo do takich rejestrów mojej wrażliwości dotarł Łuka ze swoja książką. O tym właśnie chcę opowiedzieć.

Łuka uruchamia wielką literaturę i jej wielkie ekranizacje oraz inne wielki artefakty kultury. Zawsze to robił, ale wcześniej miałem lekkie pretensje za jego streszczenia przywoływanych książek, pytając samego siebie: po co mi to opowiada, przecież ja to znam, niech przechodzi do meritum.  Teraz dostrzegłem w tym zabiegu głębszy sens, a nawet kilka. Po pierwsze sens dydaktyczny – te streszczenia przy okazji wykorzystania czy to Camusa czy Goethego być może okażą się dobrą zachętą, haczykiem, na który uda się złapać czytelnika, szczególnie młodego czytelnika, gdy większość klasyki wypadła z kanonu lektur.  Po wtóre te Łukowe streszczenia są same w sobie perełkami literatury i – szczerze pisząc – jakbym był polonistą i miał uczniom opowiedzieć, streścić, zachęcić do danej lektury, albo ocalić ich przed tzw. „brykami”, to teraz po prostu zerżnąłbym od Wieśka, choć wiem, że ściąganie jest nieetyczne. Takie jednak działałoby pro publico bono. I  po trzecie Łuka w sposób nader udany posługuje się wszelkimi artefaktami, także literackimi do budowania przecież w końcu swego przekazu. Nie jest wszak tak, że Łuka „przykleja się” do wielkiej literatury czy wielkiego malarstwa, że jest „hubą” korzystającą z soku drzewa – on pokazuje, że jest wewnątrz klasycznej kultury i że z tego wnętrza da się jeszcze powiedzieć coś istotnego o dzisiejszym bardzo rozchwianym świecie, a przynajmniej da się zadać mu istotne pytania, zadając jednocześnie kłam temu, że przeszłość jest już tylko przeszłością.  W kulturze, w literaturze, w sztuce wielka przeszłość jest, a przynajmniej by może naszą teraźniejszością. Wiesław Łuka w „A nuż, widelec…” pokazuje, że może a nawet, że być powinna!

            Już w autorskim „Wstępie” mamy wyraźną zapowiedź, że „A nuż, widelec…” pokaże nam twórców różnych sztuk, miejsc i czasów, abyśmy mogli zobaczyć ich zmaganie z materią i Stwórcą. Nie pozostaje nam nic innego, jak zagłębić się w szczegóły Łukowej wędrówki.

Pierwszy esej „Wściekłe wiatry” udanie łączy literaturę z realnością dnia dzisiejszego. Udanie dlatego, że Camus, choć Noblista, wydawać się może przebrzmiały ze swoją „Dżumą” i wcale niełatwy do interpretacji dla młodzieży, bo był kiedyś w lekturach licealnych, nawet nie wiem, czy się ostał – lista lektur zmienia się „co rząd” wraz ze zmianą ministrów oświaty. Czytanie na szczęście pozostaje wyznacznikiem poziomu kultury i to wcale nie za sprawą tego czy innego ministra albo zmiennego kanonu lektur. Łuka pokazuje – tu na przykładzie „Dżumy”, że czytać Takie „starocie” warto, że otwierają na wrażliwość i pokazują, co niesie ze sobą jej brak.

Oczywiście nie sposób omówić wszystkich 18 esejów, dość powiedzieć, że obejmują one nie tylko rozmowy takie jak z Mateuszem, inżynierem-górnikiem, filmowcem-dokumentalistą i muzykiem  w jednym (rozdział „W hejterowaniu”), ale i  z autorami o ich dobrych książkach, z Andrzejem Żorem o jego „Zapiskach obłąkanego” i Krzysztofem Mroziewiczem o jego „Delirium władzy” (rozdział „Kto rządzi, ten błądzi”). Jednostka, władza, dobro, zło, a na tym tle odwieczny problem istnienia zła i milczenia Stwórcy. Kiedy trafiam na ten – odwieczny, jak rzekłem – problem, od razu mam wątpliwości i pewien absmak, a to z tego powodu, że znam jego rozwiązania dość dobrze z bliskiego mi obszaru filozofii i aż nadto dobrze zdaję sobie sprawę, że te filozoficzne rozwiązania są rozwiązaniami „gołego intelektu”, czyli są rozwiązaniami czegoś, co de facto w naturze nie występuje. Inaczej pisząc: pewien abstrakt (tu: goły intelekt) rozwiązuje abstrakcyjne dylematy i problemy a człowiek „cielesny”, Ty, ja i inni, zostaje ze swoimi zmaganiami emocjonalnymi, psychologicznymi, psychicznymi, moralnymi i społecznymi niejako wypchnięty poza horyzont, bo ten horyzont w całości zajmuje ów „goły intelekt” ze swoją abstrakcyjnie rozważana kwestią. Rozpisałem się o tym dlatego, aby na tle moich rozterek lepiej wybrzmiało rozwiązanie, jakie w swoich esejach proponuje Łuka. Autor „A nuż, widelec…” niejako przyobleka ów filozoficzny „goły intelekt” w różnobarwną, przebogatą materię wielobarwnej kultury. I wtedy  ów problem zła i milczenia Stwórcy staje się problemem ludzkim a nie filozoficznym. I za to, Wiesławie, chwalę Cię pod niebiosa!

Zwracam jeszcze uwagę na polszczyznę, której warto się od autora uczyć skoro ten – ze względu na wiek – coraz mniej jest skłonny uczyć studentów. W zalewie językowej tandety słowo pisane Wiesława Łuki przynosi i intelektualną przyjemność i radość czytania bez konieczności rozwiązywania „rebusu” pt. a o co autorowi chodzi, a co on do mnie mówi. „A nuż, widelec…” czyta się warto, sprawnie, miło, z niekłamaną językową satysfakcją.

Wszystkie teksty, choć każdy jest samodzielną jednostką intelektualną i literacką, tworzą spójną i jednorodną całość zachowując jednak swój wewnętrzny rytm i rygor związany a to z formą recenzji, a to eseju, a to rozmowy czy wypowiedzi. Wiesław w rozmowie ze mną zarzekał się, pisząc „Głupiejemy”, że to już na pewno ostatnia jego książka a teraz wiemy, że nie dotrzymał słowa. Chce powiedzieć więc na koniec, że życzyłbym sobie, drogi Autorze, jeszcze więcej takiej nie-słowności.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko