Krystyna Konecka – POETA Z MORZA

0
539

     Nazwisko zupełnie nietutejsze, sugerujące przynależność do nacji zamorskich. No, bo niby skąd na Białostocczyźnie – Szwed? Ale jest stąd, spod Hajnówki, chociaż i nazwa wioski rodzinnej jakaś przekorna była, nie przystająca do leniwego nurtu tutejszych rzek. Zapomniana przez Boga i ludzi garstka krytych strzechą chałup nazywała się Morze.

     I jeszcze to imię, niezbywalne w sposób symboliczny, kiedy Wiktor Szwed z Morza, dotknięty od urodzenia biedą i ślepotą, wyrastał z nędzy, świata ciemności i spod opieki matki – analfabetki na „kolekcjonera” stołecznych dyplomów i poetę. Wiktor znaczy zwycięzca.

Nie być „durnym jak postoł”

     O swojej wsi, gdzie urodził się w marcu 1925 roku, Wiktor Szwed opowiadał w siedemdziesiątą rocznicę urodzin tak:

     – Przed wojną bardzo biednie tu się żyło. Wszyscy chodzili obuci w postoły. Były to łapcie robione z kory albo ze starych opon. Jest białoruskie przysłowie – „durny jak postoł”. W piątej klasie szkoły podstawowej kupiono mi buty. Przez wiele nocy prześladował mnie sen, w którym ktoś chciał mi pociąć te buty. Zostałbym znów w postołach. W wierszu o Morzu napisałem: Było tu morze biedy. Starego Morza już nie ma… Zaraz po urodzeniu się zachorowałem na wycieńczającą organizm chorobę, zwaną po białorusku „załatucha”. Okienka dziadkowego domu, w którym przebywałem podczas choroby, wiecznie były zasłonięte kocami. Po czterech latach choroba samoczynnie ustąpiła. Na studiach poszedłem do okulisty. – Pan jeszcze widzi? Przecież choroba prawie wygryzła panu oczy – zdziwił się. Do dziś nie lubię mocnego światła dziennego.

Pierwsze pisanie

     Mały Wiktor najpierw słyszał. Może dlatego ze śpiewnych dźwięków wiejskiego folkloru zaczął tworzyć swój wielobarwny, miniaturowy świat słów, który sam porządkował się w nieporadne rymy, ułożone z rodzimego dialektu białorusko-ukraińskiego. W polskojęzycznych szkołach w Morzu i Orli dojrzewały strofy w języku polskim, nie zawsze doceniane przez późniejszego polonistę gimnazjalnego w Bielsku Podlaskim, który na marginesach rymowanych wypracowań robił dopiski: „należy pisać prozą”. Pożytek z tych wprawek wypłynął taki, iż poeta z równą swobodą tworzył po białorusku i tłumaczył na język polski.

     Z debiutem profesjonalnym Wiktor Szwed nie spieszył się. Podobnie było z pierwszym zbiorkiem wierszy. Najpierw, w 1946 roku został na niemal pół wieku warszawiakiem z wyboru, ale mocno zakorzenionym w inspirującej twórczo Białostocczyźnie. Studiując w Akademii Nauk Politycznych, a następnie na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, gromadził swoje liryki i wiersze dla dzieci. Tej formy twórczości nigdy nie zarzucił, wręcz przeciwnie.

     Od debiutanckich strof na łamach „Niwy” (białoruskojęzycznego czasopisma wydawanego w Białymstoku) w 1957 roku, upłynęła równo dekada, kiedy ukazał się pierwszy zbiorek poezji „Życciowyja ścieżki”. Szwed został również współautorem podręcznika do nauki języka białoruskiego dla klas VIII „Drużba i praca”. Jeszcze dwa lata upłynęły i poeta dołożył do swojej kolekcji dyplom magistra filologii białoruskiej Uniwersytetu Warszawskiego.

Dwadzieścia pięć lat oczekiwania

     Warszawska rodzina z dwójką dzieci przetrwała również dekadę. Nie wyszło. Przez niemal trzy kolejne poeta poszukiwał życiowej przystani. Znalazł ją, kiedy u progu emerytury wrócił na Białostocczyznę.

     Walentyna była przeznaczona. Stworzyła azyl dla twórczości, obdarzyła – któż by się spodziewał – wspaniałą Natalką, najważniejszą muzą wierszy powstających przez następne dziesięciolecia. Wierszy inspirowanych dzieciństwem, o którym prof. Teresa Zaniewska w swojej książce z roku 1992 pt. „Podróż daremna. Szkice o poezji białoruskojęzycznej w Polsce” pisała, iż otwiera pamięć i najszczęśliwsze chwile niezapomnianych wzruszeń. I właśnie ta „kraina pierwsza” staje się źródłem, motorem twórczości, wciąż niesłabnącą i niewyczerpaną inspiracją poetyckich poszukiwań poety.

     W tym miejscu warto polecić przyszłym czytelnikom tę i kolejne książki tej autorki, głęboko zainteresowanej rozpoznaniem powstającej na Białostocczyźnie rdzennej twórczości. Rok po już wymienionej pozycji ukazała się książka pt. „A dusza jest na Wschodzie. Polsko-białoruskie związki literackie”, natomiast w roku 1997 – „Strażnicy pamięci. Poezja białoruska w Polsce po roku 1956”.

     – Poezję Wiktora znam od szóstej klasy szkoły podstawowej – opowiadała żona Walentyna, przez wiele lat związana zawodowo z kulturą województwa białostockiego. – Uczyłam się w Rybakach, niedaleko od mojej wioski Tajnica Górna. Nie zapomnę dnia, kiedy nauczyciel zapowiedział nagle przyjazd poety. Ale ponieważ zbliżał się wieczór, kazał iść do domu tym, którzy mieszkali dalej. Na drugi dzień wszyscy mieli podpisane zbiorki poezji, tylko nie ja. Mój ból trwał przez ćwierć wieku. Wiktora spotkałam dopiero przy czwartej okazji, w 1988 roku. Powiedziałam mu wtedy, że czekałam na to dwadzieścia pięć lat. A on po prostu – ożenił się ze mną.

Rym do Natalki

     W wierszu „Kołysanka” ze zbiorku „Tęcza” poeta napisał:

Śpij już, zaśnij już, Natalka,
Harcowałaś dziś.
Śpi już dawno twoja lalka,
Śpi pluszowy miś. (…)
Śpij już, zaśnij już, kochana,
Jutro harce znów.
Życzę tobie na dobranoc
Kolorowych snów.

     Mogło nie być rymów do Natalii, Natki, Nataszki – jak ją czule nazywał ojciec. Niespełna pięcioletnia muza rozumiała go wtedy, i potem, najpełniej.

     – Oni trzymają sztamę przeciwko mnie – żartowała Walentyna Szwed. – On wykorzystuje w swoich wierszach jej powiedzonka, jej widzenie świata. Na tatę nie można nakrzyczeć. Z nim najchętniej chodzi się do teatru i na spacery. – Bardzo tatę kocham – powtarzała córka. – To nieprawda, że nasz tata jest stary.

     A co żona mówiła wtedy o mężu?

     – Jet wspaniałym lirykiem, wydobywającym piękno z tego, co jest niezauważalne obok nas. Najlepiej o jego twórczości pisał Jan Leończuk. Wiktor nie wstydzi się, że jest Białorusinem, tak jak niektórzy z jego środowiska. Po domu chodzi z karteczkami, i notuje. Poza Natalką i poezją mnie również dostrzega. Jest miły, serdeczny i wciąż narzeka, że pochłania mnie praca, że za mało jestem w domu.

     – A ja wciąż piszę – dopowiadał poeta. – Przetłumaczyłem dotychczas wiersze osiemnastu poetów z Białostocczyzny, i marzę o wydaniu dwujęzycznej antologii dla Białorusinów i Polaków po obydwu stronach granicy. Tylko skąd wziąć na to pieniądze. Przygotowuję zbiorek wierszy dla dzieci w moim tłumaczeniu na język polski. Chciałbym jeszcze pożyć z dziesięć lat, żeby popracować, no i wychować Natalkę.

     Nie przeczuwał zapewne siedemdziesięcioletni wtedy poeta, że przed nim jeszcze całe kolejne ćwierćwiecze, a najbliższą dekadę – poza wychowywaniem córki – zajmie intensywna praca literacka, translatorska i edytorska. Działalność w Białoruskim Stowarzyszeniu Literackim „Białowieża” i spotkania z coraz to nowymi czytelnikami. I czynna obecność na wielu spotkaniach autorskich kolegów po piórze, zarówno tych piszących po polsku jak i tych po białorusku. I że każdy czas jest dobry do spełniania marzeń, zwłaszcza kiedy wciąż jest się gotowym na nowe wyzwania. Jak w tym wierszu „Ścieżki życia”, wybranym spośród wielu do antologii „Podlasie w poezji”, wydanej w 2007 roku przez Książnicę Podlaską:

Od żywicznej Białowieży
I od chaty moich snów,
Moc przeszedłem w życiu ścieżek,
Gotów żem do drogi znów…

     Z tej gotowości, i marzeń znalazły się pieniądze z… Unii Europejskiej, i w roku 2006 – pod patronatem Euroregionu Niemen ta sama Książnica wydała dwujęzyczną antologię poezji Białostocczyzna – Grodzieńszczyzna pt. „Gniazda słów / słowa gniazd”. Spotkało się w niej ponad siedemdziesięciu autorów żyjących po obydwu stronach granicy, prezentujących po kilka wierszy. 

     W posłowiu wyraźnie została wyeksponowana informacja, że Twórczością translatorską dla celów antologii … zajmował się przede wszystkim Wiktor Szwed.  Parę wierszy przetłumaczyła ceniona i bardzo aktywna poetka oraz wieloletnia dziennikarka „Niwy”, Mira Łuksza, ale rzeczywiście, nestor tego środowiska, Wiktor Szwed poradził sobie w przekładach z każdą propozycją polskich kolegów poetów, także z klasyczną, z rymowaną. A może właśnie dlatego, że i w swojej twórczości lirycznej pozostał wierny tradycyjnej formie. Podobnie jak niektórzy białoruscy koledzy z Białostocczyzny, czy piszący po polsku oraz po białorusku spoza wschodniej granicy. Jak zaznaczono w książce Tłumaczenia Autorów białoruskich (Republika Białoruś) oparto na wydaniu: Biblioteki Gazety „Grodzieńska Prawda” pod red. J. Hołuba.

Humorysta – dydaktyk

    Mając już za sobą bagaż… osiemdziesięciu pięciu lat podarował poeta czytelnikom (od lat najmłodszych do stu) obszerny zbiór wierszy pt. „Śmieszynki”. Konsekwentnie poskładane z dwóch zwrotek rymowanki, których bohaterami w najróżniejszych sytuacjach życiowych są mali chłopcy. Natalka w tym czasie zmierzała już ku dorosłości, kiedy ojciec na łamach „Zorki”, dodatku dla dzieci w „Niwie”, publikował owe wierszyki. Prof. Teresa Zaniewska, czujnie obserwująca rozwój poety w matuzalemowym wieku, podkreśliła w Posłowiu do „Śmieszynek”, że W humorystycznych wierszach Wiktora Szweda, o doskonałym wyczuciu słowa, odnajdziemy komizm potocznej mowy (…) Wiktor Szwed czerpie tu z bogactwa leksykalnego oraz frazeologii języka potocznego i środowiskowego, twórczo przetwarza też aforyzmy i sentencje, wykorzystuje przysłowia i powiedzonka, a także elementy folkloru oraz wierzeń ludowych.

     Chyba nikt ze środowiska literackiego Białostocczyzny nie doświadczył w tak zaawansowanym wieku (i samego wieku!) tyle wdzięczności i uwagi ze strony czytelników, także tych małych, dorastających w kresowych wioskach, odchodzących podobnie jak Morze. Tyle serdeczności od przyjaciół i bliskich podczas kolejnych jubileuszy (uczestniczyłam, pamiętam). Szacunku i uznania ze strony decydentów. Poeta odszedł w dziesiątej dekadzie życia, 22 października 2020 roku. Chyba zgodnie z własnym, poetyckim życzeniem:

Niech ostatnia ścieżka – droga
Wiedzie za ojczysty próg.

Krystyna Konecka

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko