Tak sobie myślę, że starość to coraz bardziej zwężające się pola radości, coraz mniej rzeczy cieszy, zaczynamy wpisywać się w melancholijny system wegetacji – nawet nie chce już się pisać wierszy, które kiedyś tak cieszyły, bo kto chce je czytać? Świat staje się niecierpliwy, mocno przyspieszył, ledwie człowiek jako dziecko zaczyna śmiać się z zagiętego palca, czy jakoś wykrzywionej twarzy, to już jest stareńki i mu gwoździe wbijają w drewniane deski. To było chyba tak jakoś:
Zamknie grabarz łopaty kluczem
przyklepie krzyżem
po którymś piwie
i będzie z żoną liczył miedziaki
i pracowitym dniem się zaznaczy
Kiedyś Zbyszek Słojewski (Hamilton) mający czterdziestkę na karku pisał o sobie, w felietonach zamieszczanych w Kulturze, jako o człowieku wyjątkowo starym. Wielu czytelników na to się nabierało, ja też zanim go poznałem. Kiedy spytałem go po cholerę taka poza taniej markietanki, odpowiedział, że on już od blisko piętnastu lat czuje się stary, wszystko co czyni, nie czyni z radości życia, tylko z obowiązku. że wszystko jest gestem ślepego nawyku. Przypomniało mi się wtedy Staszkowe śpiewanie, boć chyba Staszek Grochowiak napisał, że podobno Traugutt wchodząc na szafot miał tik nerwowy, ślepy gest nawyku. Nie gwarantuję uczciwości mojego cytatu, bo jest on jak echo wydobywające się z cembrowanej studni do powierzchni światła i tylko przez moment, ułamek sekundy coś z ogromną chciwością życia i nadziei wibruje w nas, nas niepokornie zaglądających w głąb ziemi. Chcących w tej głębinie odnaleźć alfabet, może tylko jego sygnał, że to, co wywołaliśmy, już pozostanie na wieczność, zapisze się na trwałe w sercach i umysłach. Choć wiemy, dobrze wiemy, że to nie koniec wieńczy dzieło, tylko jego przetrwanie.
Romek Śliwonik napisał kiedyś wiersz, chyba do samego siebie, w którym pytał, jakie to ma być dzieło, bo jeśli skonstruowane na podobieństwo fizyczne nas samych, brzydkich i niepokornych, to kwestia jego przetrwania jest bezsensowna.
Siedzieliśmy na burcie łodzi i wtedy go spytałem o to, jak znaleźć odpowiedź na postawione przez niego pytanie.
– Zanurkować – wskazał palcem na wodę – Bezwzględnie zanurkować. Przecież tak czynisz już od dawna. Ty, ja, my, oni, wszyscy codzienni, jak krajobraz, jego linia horyzontu wiecznie przywołująca naszą wyobraźnie i nadzieje.
Fragment z tomu Inny smak księżyca
Czujesz przypadkowy liść opadający w dół
Za wszelką cenę chcący przerysować zmarszczki twojej twarzy
Poświata jego lotu dotyka krawędzi księżyca
W milczeniu oddycha
Jakby inną mroczną stroną lustra
Śpią tam wszyscy aniołowie
Którym lód i drobiny śniegu pozlepiały skrzydła
I ja
Oddzielany kartkami starych kalendarzy
Powłóczący nogami
Oparty o leszczynowy kijek
Zwijający się niczym wyschnięta kromka chleba
Z podniebieniem przepalonym od cudownych tabletek
Ja
Pozbierany z wszystkich ścieżek
Które mnie kiedyś bolały
I z tych które obdarzyłem bezrozumną przyjaźnią
Błądzący od dzieciństwa po tych samych ugorach
Bosy chłopak w krótkich spodenkach
Biegnący przez jesienne rżyska
Spokojny jak echo goniący z nim stada kuropatw
Karmiący gołębie dziksze niż gruzy zniszczonego miasta
Ja ekshumujący niespokojny zapach spalonych ciał
Na pobrzeży historii
Więzień słów nawyków
Interpunkcji
I w bezbarwnej przestrzeni ciągle tułających się
Znaków zapytania
Szukający azylu
otwieram usta aby przez chwilę
poczuć inny smak księżyca