Krystyna Konecka – KORNWALIA – KRAINA TRISTANA I IZOLDY

0
292
Tintagel. Ze średniowiecznej Old Post Office wysyła się pozdrowienia od króla Artura, Izoldy i Tristana. Fot. K. Konecka
Tintagel. Ze średniowiecznej Old Post Office wysyła się pozdrowienia od króla Artura, Izoldy i Tristana. Fot. K. Konecka

     Szczęściarze, którzy wyruszali do Albionu turystycznie, i po raz pierwszy mieli okazję dotrzeć do Kornwalii, tego, najbardziej na południowy zachód wysuniętego w ocean półwyspu, zwykle nastawiali się na podziwianie dzikiego pejzażu nad Atlantykiem, pozostałości po przedziwnych kopalniach oraz kamiennych reliktów przeszłości celtyckiej. Ale na miejscu oczekiwała na nich jeszcze jedna niespodzianka. Półwysep kornwalijski jest bowiem mocno związany ze sztuką i literaturą, również najdawniejszą, która – jak to ma miejsce w przypadku dziejów Tristana i Izoldy – do dzisiaj fascynuje wielu entuzjastów na całym świecie.

Podróż na liściu bluszczu

     Podobnie rzecz ma się z legendami dotyczącymi króla Artura, czy z wieloma dziełami literatury współczesnej. Jednym z najpiękniejszych miejsc przyciągających artystów jest St. Ives. W tej oryginalnej, położonej niemal zupełnie na południu, i tuż nad brzegiem oceanu, miejscowości, na początku XX wieku dwójka artystów: rzeźbiarka Barbara Hepworth oraz Ben Nicholson skrzyknęli utalentowanych malarzy, dzięki którym później na kontynencie europejskim rozprzestrzeniła się sztuka abstrakcyjna. Sam Ben Nicholson pozostawił w tamtejszej Tate Gallery obrazy o kształtach geometrycznych, jednakże fragmenty kornwalijskiego pejzażu z nieodłącznymi kutrami rybackimi przywołują miniony czas w sposób niemal fotograficzny. W urokliwym kościółku St. Ia można natomiast obejrzeć twardo wyciosaną kamienną bryłę – Madonnę z Dzieciątkiem dłuta Barbary Hepworth. Ponieważ niemal każda kornwalijska miejscowość i jej celtycka nazwa kryje w sobie jakąś tajemnicę, również legenda o świętej Ia – misjonarce z zamierzchłych czasów, mówi o tym, iż przypłynęła ona z Irlandii do kornwalijskiej plaży rozpościerającej się pod klifem na… liściu bluszczu.

     Dla koneserów dobrej literatury bardzo znaczącym w St. Ives znakiem topograficznym jest latarnia morska Godrevy, wzniesiona na skalnej wysepce leżącej 300 metrów od brzegu. Biała konstrukcja przyciągała już w XIX wieku masowo wypoczywających tu wczasowiczów, a zwłaszcza pewną dziesięcioletnią dziewczynkę, Virginię Stephen, która w 1892 roku dotarła tu wraz z innymi, i pozostawiła w księdze gości swój autograf. Po latach, bo w roku 1927, już jako uznana pisarka Virginia Woolf, stworzyła powieść – monolog wewnętrzny, bardzo subiektywny (który został określony terminem – strumień świadomości), pt. „To the Lighthouse” (Do latarni morskiej), i jakkolwiek miejscem akcji są Hebrydy, to pierwowzorem tytułowej latarni była ta właśnie, symboliczna, która zauroczyła autorkę w dzieciństwie.

Celtyckie mity

     Ustne podania celtyckie zrodziły się w zamierzchłych czasach tam, gdzie do dzisiaj zmaga się, z napierającym ze wszystkich stron oceanem, dzisiejsza Irlandia. To tam rozkwitła „…najstarsza kultura,,, która dała nam opowieści o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu, o Tristanie i Izoldzie, Fingalu i Osjanie, a być może i o Kraku i Wandzie; która zdaniem wielu miediewistów zapłodniła wyobraźnię Dantego, tak jak później  natchnąć miała Słowackiego…” napisał w „Historii Irlandii” Stanisław Grzybowski. Najwięcej miejsc, dotyczących legend o Arturze, znajduje się w Zachodniej Anglii, przede wszystkim w Kornwalii, która w czasie inwazji saskiej stanowiła jeden z bastionów kultury Celtów. Podobnie stało się w przypadku „zlokalizowania” dóbr króla Marka, którego losy tragicznie splotły się z niewiarygodną miłością Tristana i Izoldy: kornwalijski zamek Tintagel był kolebką króla Artura, mającego za sąsiada (w jaskini pod murami) samego czarnoksiężnika Merlina. No i nazwa „Tyntagiel” jest znakiem topograficznym, w podaniu o Tristanie i Izoldzie, płynących do zamku króla Marka… Właściwie – każde miejsce na półwyspie Kornwalijskim warte jest zatrzymania się, zapatrzenia w jego przeszłość…  

Kornwalijski kościółek St. Enodoc zasypany od blisko dwustu lat. Fot. K. Konecka

Kornwalijski kościółek St. Enodoc zasypany od blisko dwustu lat. Fot. K. Konecka 

    Jednym z niezliczonych zakątków lądu, owianych legendami i opiewanych w poezji, jest też parafia St. Enodoc. Tutejszy kamienny kościółek ze spiczastą, przekrzywioną wieżą niczym kaptur gnoma, wyłania się (w dodatku tylko częściowo) z pofałdowanych wzniesień u ujścia rzeki Camel. Wiele lat temu w czasie huraganu potężne zwały piasku, korzeni, muszli i kości runęły na świątynię, przykrywając ją niemal całkowicie. To niesamowite zdarzenie uwiecznił w swoim poemacie jeden z najbardziej znanych literatów angielskich, John Betjeman. Dzisiaj przed wejściem do kościółka mijamy grób poety, który wywodził się z tych stron.

     Samo wnętrze przytłacza chłodem i mrokiem. Na zabytkowych twardych ławach leżą wyblakłe poduszki, haftowane w mało dziś czytelne, krzyżykowe ornamenty: to jedyny znak „luksusu”, na jaki mogli sobie pozwolić purytańscy wierni tej, zagubionej na kornwalijskim wybrzeżu, parafii. Z celtyckim kamiennym krzyżem i zapadającymi się grobowcami na miniaturowym cmentarzyku sąsiaduje jedyna „aktualna” mogiłka: pochowano tu dwudziestoletnią parafiankę, pierwszą w Wielkiej Brytanii kobietę-strażaka (strażaczkę?), która zginęła podczas gaszenia pożaru.

     Kornwalijski pejzaż na zawsze zapamiętała, i również utrwaliła na kartach swoich wspomnień, polska pisarka Zofia Kossak-Szczucka, autorka m.in. „Zmartwychwstańców”, która po II wojnie światowej wyjechała do Anglii na długie lata. Osiedliła się wraz z mężem na niewielkiej farmie na północy Kornwalii, gdzie bardzo ciężko pracowała, zajmując się m.in. prozaiczną hodowlą owiec (o życiu i twórczości Zofii Kossak-Szczuckiej zamieściłam kilka lat temu na naszej stronie e-Pisarze obszerny, trzyczęściowy esej).

Miłość przez pomyłkę

     Imię Tristan (Tristran, Tristram, Tristrem, od łac. Tristis – „smutny”) zapowiadało nieszczęście. On i Izolda to postacie najbardziej wzruszającej, spośród celtyckich podań, historii o miłości, rozgrywającej się w obszarze Kornwalii, Irlandii oraz Bretanii. Tristan to siostrzeniec króla Kornwalii, Marka, jednego z rycerzy Okrągłego Stołu, towarzyszy króla Artura. Dzieje herosa były równie skomplikowane jak imiona licznego zespołu postaci zaludniających to wzruszające story, dlatego trzeba było bardzo uważać przy zapamiętywaniu kolejnych wydarzeń.

     Tristan był synem króla Rivalena i Blancheflor, siostry króla Marka. Wśród zamieszkiwanych przez króla Artura miejsc znajdowała się tajemnicza, podobno zatopiona kraina Lyonesse, gdzie urodził się Tristan. Młody rycerz z równym talentem władał bronią, grał na harfie i zdobywał serca niewieście. Podczas zwycięskiej walki z Marholtem, szwagrem króla Irlandii, Tristan został zraniony ostrzem zatrutej włóczni. Uratowała mu życie swoimi czarami siostra zabitego, królowa Irlandii. Musiał dzielny i przystojny rycerz przypaść wdowie do serca, skoro uczyniła go nauczycielem muzyki  swojej córki, pięknej Izoldy Złotowłosej. Po powrocie do Kornwalii na dwór króla Marka, tak sugestywnie opowiedział mu o urodzie Izoldy, że ten zapragnął ożenić się ze zjawiskową damą.

Trebarwith Strand i Monkey Head. Tędy płynął statek z Izoldą i Tristanem na pokładzie. Fot. K. Konecka

Trebarwith Strand i Monkey Head. Tędy płynął statek z Izoldą i Tristanem na pokładzie. Fot. K. Konecka

     Po narzeczoną został wysłany statkiem do Irlandii, a jakże, młody Tristan. Nie mająca nic przeciwko matka Izoldy, oddała pod opiekę dzielnego rycerza piękną córkę, wyposażając ją w, osobiście przyrządzony, czarodziejski napój miłosny, przeznaczony dla niej i przyszłego męża, króla Marka. Los zrządził, że w drodze powrotnej, na pokładzie statku ów napój wypili przez pomyłkę Izolda i Tristan.

     „I znów statek pomykał w stronę Tyntagielu – czytamy dramatyczny tekst w przekładzie Tadeusza Żeleńskiego (Boya). – Zdawało się Tristanowi, że żywy krzew o ostrych cierniach, pachnących kwiatach, zapuszcza korzenie w krew jego serca i silnymi więzami wiąże do pięknego ciała Izoldy jego ciało, i wszystką myśl, i wszystkie pragnienia… Tristan rzekł: – Niech tedy przyjdzie śmierć. I kiedy wieczór zapadł, na statku, który coraz chyżej pomykał ku ziemi króla Marka, związani na zawsze, pogrążyli się w miłości”…

Zemsta Monkey Head

     …Potem był ślub Izoldy z królem, i cierpienie jej oraz Tristana. Kochający go wuj, pojąwszy jak rzecz cała się wydarzyła, uszanował uczucia młodych, i kiedy poumierali z miłości, kazał pogrzebać ich razem w Kornwalii. Na grobie kochanków wyrosły dwa drzewa, splecione gałęziami na zawsze. A „żywe krzewy o ostrych cierniach”, czyli nieprzebyte żółte łany janowca ciernistego, zwane po angielsku: gorse – do dzisiaj porastają dzikie kornwalijskie brzegi, oddzielając Tintagel od wściekłych fal przypływów.

Tintagel. Ten sam krzew o ostrych cierniach, raniących serce Tristana. Fot. K. Konecka

Tintagel. Ten sam krzew o ostrych cierniach, raniących serce Tristana. Fot. K. Konecka

     Przy odrobinie dobrej woli można prześledzić trasę legendarnego korabia, na pokładzie którego rozegrał się jeden z aktów dramatu Izoldy i Tristana. Niewątpliwie „statek pomykał” z północy „w stronę Tyntagielu”, ostrożnie pokonując wzburzone fale w pobliżu Trebarwith Strand. Dzisiaj przypływy oceanu tak samo rozbijają łupkowe wybrzeże i atakują pobliską wysepkę zwaną Monkey Head (Głowa Małpy). Kamienne zwierzę, zanurzone od zawsze w głębinach, zapewne potrzebuje spokoju. Ale to właśnie w tym ryzykownym miejscu entuzjaści surfingu spędzają urlopy, chociaż dzikie fale co roku biorą swoją daninę… Ot, małpia zemsta. (cdn.)

Krystyna Konecka

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko