- Opatrzność wyjątkowo szczodrze go obdarzyła. Pochodził z inteligenckiej rodziny z pięknymi artystycznymi tradycjami, był przystojny i utalentowany. Miał osiemnaście lat, gdy zadebiutował jako aktor w teatrze STS, dwadzieścia sześć gdy zaczął w „Kulturze” publikować felietony i pisać z Markiem Piwowskim scenariusz do kultowego „Rejsu”. Trzydzieści, gdy ukazał się jego pierwszy zbiór opowiadań. W tym czasie jego scenariusz do „Polowania na muchy” realizował Andrzej Wajda. Trudno wymarzyć sobie wspanialszy początek kariery.
- Janusz Głowacki miał szczęście i nie miał szczęścia. Miał, bo błyskawicznie zaistniał, stał się pisarzem znanym i rozpoznawalnym. Nie miał, gdyż po pierwszej książce krytycy go zaszufladkowali, jako playboya piszącego o życiu bananowej młodzieży, jak w PRLu przezwano złotą młodzież. Ta szuflada bardzo szybko zaczęła Głowackiemu doskwierać, próbował się z niej wydostać. Już w 1973 roku ukazał się „Paradis” ze znakomitym opowiadaniem „Raport Piłata” sfilmowanym przez Wajdę. Osiem lat później rewelacyjna „Moc truchleje” o robotniku Stoczni Gdańskiej manipulowanym przez esbecję i powoli dojrzewającym do buntu. Te książki powinny wejść do kanonu literatury polskiej. Nie weszły, wszak napisał je były playboy, kto by tam poważnie go traktował. Krytycy niechętnie zdejmują klapki z oczu. Podobnie było z jego dramatami. Wystawiano je, miały publiczność i dobre recenzje, ale bez przesady: felietonista zabrał się za pisanie sztuk, nawet zgrabnie mu to wychodzi, ale przecież…
- Miał szczęście, bo po Grudniu znalazł się w właściwym miejscu we właściwym czasie. Konkretnie w Londynie. Była moda na Polaków. Udzielił kilku wywiadów, wystawiono jego sztukę, dostał stypendium, wyjechał do Stanów. Wbrew późniejszej legendzie wcale nie było mu tam łatwo. Bywało, że przymierał głodem. Ale wreszcie wystawiono na Broadwayu jego „Antygonę w Nowym Jorku”. Sztuka odniosła niebywały sukces, Głowacki z dnia na dzień stał się sławny, jego sztuki rozpoczęły triumfalny marsz po światowych scenach.
- Myślicie, że polscy krytycy zaczęli się zastanawiać, co przegapili, co im umknęło? A skąd! Z początku nadal próbowali traktować jego twórczość z pobłażaniem, a kiedy kolejne sukcesy już im na to nie pozwalały, zaczęli pisać bałwochwalcze recenzje, dając dowód swej samodzielności i niezależności. Głowackiego dramaturga nie udało się ignorować, Głowackiego prozaika owszem. Dwadzieścia lat temu ukazał się „Ostatni cieć”, powieść wspaniała, profetyczna. Nikt tak nie skompromitował postmodernistycznych kretynizmów, jak Głowacki. Powieść została nominowana do „Nike”, nagrody nie dostała. Poza tą nominacją było o niej raczej cicho. Podobnie było ze świetnym „Good night, Dżerzi”, opowieści o Jerzym Kosińskim, autorze „Malowanego ptaka”.
- Janusz Głowacki, jeden z moich pisarzy osobistych, pisarzy których dzieła zostają we mnie długo po zakończeniu lektury. Jest ich niewielu, raptem kilku. Z Grynbergiem kłócę się w trakcie czytania jego wspomnień, z Pilchem najczęściej się zgadzam. Po lekturze kilkudziesięciu stron powieści Konwickiego wokół robi się duszno, gęsto, muszę wyjść z domu, zaraz, natychmiast, gdzieś biec, napić się wódki, odzyskać oddech. Z Gombrowiczem i Głowackim jest inaczej. Nie kłócę się z nimi, nie zmuszają mnie do nagłego alkoholizowania się, po nich zostaje we mnie ich fraza, melodia języka, styl.
- W zasadzie nie znałem go. Spotykaliśmy się przy różnych filmowych okazjach, kilka razy siedziałem przy jego stoliku, zamieniliśmy może ze sto słów. Obaj mieszkaliśmy przy Trakcie Królewskim więc często mijaliśmy się na szlaku, wymienialiśmy ukłony i uśmiechy. Pewnie się zastanawiał skąd do licha zna tego siwego. Po lekturze „Good night, Dżerzi” napisałem do niego. Pamiętam jaką rozkosz sprawiła mi zabawa jego stylem. Nie wysłałem tego listu, dzisiaj po raz pierwszy go publikuję.
- Niektórzy z Was mają mnie za szydercę, prześmiewcę, a mnie czasami coś naprawdę porusza. Bywa nawet, że sztuka. Oto dowód!
Panie Januszu Głowacki
Piszę do Pana, bo właśnie skończyłem czytać Good night, Dżerzi, która choć ma zagraniczny tytuł, to przecież jest całkiem ładną książką, tylko że ona proszę Pana nie ma ostatniego rozdziału. A książka proszę Pana, nawet taka z zagranicznym tytułem, powinna mieć ostatni rozdział, bo czytelnik jak ją kupi, nawet, powiedzmy, na przecenie za 5 złotych, to przecież jemu wszystkie rozdziały się należą, a Pan nie jesteś jakiś Anders, generał w dodatku, który mógł tak bez ostatniego rozdziału. Pan to pewnie wcale na koniu jeździć nie umie, a już na pewno nie na białym, co to kiedyś wszyscy na niego czekaliśmy.
Pan w swojej książce uczciwie napisał, że wszyscy ludzie to nic, tylko kurwy, zboczeńcy i złodzieje, a już osobliwie ten Klaus, co to, nie dość że Niemiec, to jeszcze pedał, a może i Rusek. Do tego bogaty. Ale jak ma być sprawiedliwie, to jak wszyscy, to wszyscy, a nie, że jakieś wyjątki. A Pan jednego bohatera zostawił samemu sobie i wcale go nie skurwił i to nie może tak być. No, może tego Rysia trochę Pan przyoszczędził, ale jak on po pijaku chce się żenić z tą grubą Olgą, co to i gruba, i w dodatku Ruska, to jest nadzieja, że on jeszcze się skurwi, więc może i tak może być.
U mnie, proszę Pana, jest tak, że porządek musowo musi być i jak już znalazłem tę Pana książkę pod siedzeniem w tramwaju linii 32, tej co z Ochoty na Pragę, a nawet do ZOO jedzie i nakładem sił i środków przeczytałem ją jeżdżąc do pracy na drugą zmianę nierzadko w weekendy i w wolne soboty, to chciałbym, żeby ta książka była cała, a nie, że tak bez ostatniego rozdziału. No to ja w pocie czoła rąk własnych ten rozdział za Pana napisałem i Pan go musi włożyć do tej swojej książki, żeby ona już była cała i żeby czytelnik wiedział, że jest na tym świecie Boża sprawiedliwość i że wszyscy są skurwieni, a nie, że jakieś wyjątki. No to jak Pan już włoży ten rozdział, to mnie Pan dopisze jako autora i uczciwie się podzieli pół na pół pensją za tę książkę, bo przecież nie będzie Pan taki jak ten Klaus, bo Pan jesteś Polak, a nie jakiś Niemiec, czy inny Ruski i chociaż artysta, to może wcale nie pedał.
Z poważaniem
Andrzej Dziurawiec
OSTATNI ROZDZIAŁ
List Janusza G.
Drogi Klausie
Również pomijam uprzejmości. Masz rację. Czuję się wydymany. Nie wiem, jak Ty, ale ja osobiście wcale nie lubię się tak czuć. Piszesz, że masz teraz inne problemy, a mnie się wydaje, że Ty wcale nie wiesz, co to są problemy i dopiero się dowiesz, jak mi nie zapłacisz tej ostatniej raty, co mi ją jesteś winny. Piszesz, że od tego są prawnicy. Otóż nie tylko prawnicy.
Rozmawiałem o moim małym problemie z Rysiem, pamiętasz Rysia? Ożenił się z grubą Olgą i jest szczęśliwy bo ruscy bandyci nadal przychodzą do jego knajpy, a oni dużo piją, a nawet jedzą i zostawiają napiwki.
No więc rozmawiałem z Rysiem i on powiedział, że może mi pomóc i to nawet nie, że za pieniądze, tylko za zwyczajowe 50 procent. Bo nie może tak być, żeby Niemcy nas dymali, bo przez te tysiąc lat to już dosyć się nadymali. I starczy.
Ja oczywiście nie chcę, żeby jacyś Ruscy nachodzili Cię w domu, albo i w miejscu pracy i naruszali spokój miru domowego, bo wcale nie jestem za tym, żeby ludziom coś ucinać, a już na pewno nie palce, albo inne członki.
Dlatego Ty mi od razu zapłać razem z odsetkami, a ja już nie będę więcej o tym rozmawiać z Rysiem, który ostatnio, może i od tego małżeństwa z grubą Olgą, strasznie się zrobił nerwowy i nic tylko wyciąga telefon i chce dzwonić do tego ruskiego, co obciął głowę Zacharowi i później pił, i płakał, i gadał do tej głowy. A ty na pewno nie chcesz, żeby on tak do Twojej głowy gadał, bo co to za przyjemność.
No właśnie, skoro już jesteśmy przy przyjemności i głowie… Piszesz, że od dzieciństwa jesteś notorycznym lachociągiem i ja mam to na piśmie, bo mi to napisałeś w liście. I tam jest napisane, że nie dość, że obciągałeś, to własnemu bratu obciągałeś. A to już jest Sodomia i Gomoria, kazirodztwo a może i grzech, jak mówi Pismo Święte, nawet w tłumaczeniu tego waszego Lutra. I nie tylko grzech, ale nawet przestępstwo. I ty być może nie chcesz, żeby Twoi wspólnicy, z którymi robisz interesy, czy co tam Ty z nimi robisz, żeby oni się teraz zastanawiali, czy ty przypadkiem ich braciom też nie zamierzasz obciągnąć. Bo tego to nikt nie lubi. Znaczy, żeby własnemu bratu jakiś kulawy Niemiec obciągał. Chociaż piszesz, że ostatnio kulejesz, jakby trochę mniej…
Ale ja tego listu nie opublikuję, bo akurat mam pilne wydatki i ta ostatnia rata jest mi potrzebna na te wydatki i inne potrzeby, a Ty nie będziesz taki nieostrożny i mi te pieniądze razem z odsetkami na pewno wpłacisz na to konto, co mi na nie poprzednią ratę wpłaciłeś.
Na koniec odpowiem na Twoje pytanie, czy Ty jesteś pół-Rosjaninem?
Otóż nie mam dla Ciebie dobrych wieści: sam musisz wybrać. Bo jeśli Niemiec klęczy przed Żydem i chce mu obciągnąć, to tak powinno być i to jest metafora, a może nawet coś więcej. Ale jak Ruski dobiera się do żydowskiego rozporka, to to jest tylko ordynarne zboczenie i w ogóle nie ma o czym gadać.
Więc zdecyduj się, co wolisz i nie zawracaj mi Głowy.
Pozdrowienia!
Twój Janusz.