Sylwia Kanicka – Białe kartki na zawsze zostają zapisane

1
786

         21 marca 2020 roku odszedł Sławomir Majewski, poeta, prozaik, człowiek z wieloma jeszcze innymi talentami. Nie będę opisywała jego biografii, bo wystarczy skorzystać z wyszukiwarki internetowej lub zasobów serwisu Pisarze.pl. Majewski znany był, w świecie wirtualnym, jako Sebastian J. Theus czy Plezantrop, prowadzący forum literackie Plezantropia. Odszedł w chwili, której nikt się nie spodziewał, choć wiadomo, że moment nigdy nie jest dobry. Ten był tym bardziej trudny, gdyż właśnie rozpętała się szalona epidemia Covid i nie było nawet możliwe, by szczerze, z oddaniem, pożegnać się z niesamowitą osobą, dla wielu wspaniałym przyjacielem. Nie ukrywam, że trochę prywatnie podejdę do tego, co zaprezentuję, gdyż przez długie lata dane mi było poznawać autora, jako człowieka, poetę i twórcę. Znajomość całkowicie przypadkowa, która od „świątecznej”, jak ją nazywał, przeobraziła się długą, wieloletnią. Sławomira Majewskiego ceniłam za jego otwartość, serdeczność, a przede wszystkim szczerość na każdej płaszczyźnie, szczególnie, jeżeli chodzi o wypowiedzi w kwestii literatury, czy tego co sama pisałam, a on z oddaniem analizował, wytykając wiele błędów. Mogłam cieszyć się jego zaufanie i czytać to, co nie zawsze wystawiane było szerszej publiczności. Nie mam na myśli tylko poezji, bo Sławomir przede wszystkim stawiał na prozę. Jest autorem kilku opowiadań, które na dzień dzisiejszy, w całości, nie doczekały się wydania. Być może będzie jeszcze dane, by czytelnicy mieli możliwość je poznać. Takich wspomnieć mogłoby być bardzo wiele, ale teraz nie to jest tematem.

        Dziś, to dobre określenie, bo wszystko właśnie się dzieje, choć wydanie przygotowane było pod koniec roku 2020, światło dzienne zobaczyła poezja Majewskiego w wersji książkowej. Pojawił się, nakładem wydawnictwa Miniatura z Krakowa, tom jego wierszy „Nie pojedziemy na Capri, Miła”. Utworów pisanych przez wiele lat i chowanych. Oczywiście wiele wierszy można było przeczytać w serwisach literackich, na forach poetyckich czy w papierowych czasopismach, jednak Majewski nie zdecydował się, by wydać je w jednej, zwartej, formie, bo jak sam mówił „jak kto „nie bywa na salonach”, tego tam nie ma. Ja (programowo) nie bywam” (04.2010). Jednak podczas trwania prac nad zbiorem, pojawiło się stwierdzenie, że o jakiejś sformalizowanej formie myślał, tylko nie mówił. Pomysł wydania zrodził się bardzo szybko po jego śmierci. Nie wiem nawet, od kogo wyszedł, po prostu zapadła decyzja „trzeba go wydać”. Łatwo się wypowiedziało te słowa, trudniej już było z realizacją. Powód? Przede wszystkim dotarcie do wierszy. Sławomir tak głęboko je poukrywał, że trochę trwało, zanim wszystko trafiło w jeden katalog. Przeszukiwano dyski w urządzeniach, na których pracował. Wszystko po to, by wachlarz możliwości był bardzo duży. Jak się dziś okazuje, jest on ogromny. Prace nad utworzeniem zbioru trwały kilka miesięcy. Wiadome jest, że każdy autor decydujący się na wydanie, sam, solidnie współpracuje nad wyborami, ewentualnymi poprawkami, czy układem utworów, przynajmniej Majewski właśnie tak by działał, bo nie pozwoliłby na zmiany zapisu, choćby w najmniejszym stopniu, wyjątkowo, może gdyby podane zostałyby solidne argumenty, ale i tutaj mam wątpliwości, W tym przypadku praca była utrudniona. Autor jednak pozostawił kilka wskazówek, które bardzo ułatwiły działania.

        Przeczytanie setek wierszy, z wielu lat, to ogromne wyzwanie. Wejście w myśli samego autora, aby mógł być dumny, z tego co zostanie zaprezentowane, tym bardziej stresujące. Każdy utwór przeczytany wielokrotnie, tworzenie listy to była ciągła zmiana, dopisywanie i usuwanie. Do tego doszło jeszcze wyrzucenie z siebie emocji, by całość była jak najbardziej wiarygodna. Niemniej udało się. Tom zawiera ponad 100 wierszy. Nie są przypadkowe, nie są wrzucone bez zastanowienia. Wierszy, które  mogły zobrazować formy tworzenia, w różnych etapach życia Majewskiego. To, o czym wspomniałam, jeśli chodzi o podpowiedź ze strony samego autora, to ułożenie ich w części, na które on sam je podzielił, nadając każdej tytuł. W jednym z jego katalogów został znaleziony właśnie taki rozkład, jak w wydanym zbiorze. Ten element zasugerował, że Majewski myślał nad wydaniem, jednak nigdy do końca nie był do tego pomysłu przekonany, gdyż, myślę, że zawsze pojawiało się coś, co od tej decyzji go odwodziło. Niezależnie od wszystkiego ten tom musiał powstać i powstał.

        Sławomir Majewski rozpoczyna zbiór (bo to początek, który sam zapisał) od słów:
        „Sebastian J. Theus urodził się w 1955 roku, w miasteczku Zutphen, leżącym u zbiegu rzek Berkel i Ijssel, jako nieślubny syn tamtejszej kobiety i lekarza z Bresse. Wychowany w Cleves, zamierzał wstąpić do zakonu augustianów, lecz ostatecznie zwyciężyło w nim zamiłowanie do profesji literata.” (s. 5),

które od razu stawiają jego pisanie ponad wszelkie wymagania, a następnie  wprowadza czytelnika w świat swojej poezji, pisząc o samej twórczości:

„wiersz jest mną kiedy
całuję idę nocą wódka papieros
pachnie kwiat odchodzisz
tulisz mnie kaczmarski odpychasz
kochasz nienawidzę kocham pada śnieg
moneta na bruk krwawię kroplówka
liście pod stopami listy do i od
musztarda gaz płaczę
wtedy wiersz jest mną” (s. 7)

        Ten rozpoczynający utwór, to z jednej strony zlepem wirujących myśli, z drugiej, mały obraz tego, co znajdzie czytelnik w zbiorze. Wiersze są przeładowane różnorodnością, której nawet nie można opisać. Majewski zawsze głośno zaznaczał swoje zdanie, dlatego cenił, gdy odbiorca potrafił przyjąć jego formę. Z drugiej strony, nigdy nie narzucał mu jej, nie wymuszał zrozumienia, nie wpraszał się. Niezależnie co i kiedy pisał, jego poezja była przemyślana i głęboka, ale również potrafiła być ciepła, z nutką tkliwości. Zapewne nikt nie znajdzie w niej jednolitości.
W tomiku wierszy, o czym już wspomniałam, jest pięć podzbiorów, które pomimo różnic, w formie i emocjach, mocno z sobą współgrają. Każdy przeładowany ogromną chęcią przekazania jak największej ilości istotnych szczegółów. Pokazana jest ciągła zmienność, gdyż „poeta jest nieprzewidywalny chimerycznie / chce a nie lubi chcieć” (s. 14) i gdy wszystko wydaje się proste, w swojej twórczości nadaje temu formę spirali, która mocno skręcona powoduje, że „łupiny myśli bezgłośnie pękając sieją / myśli” (s. 22) kolejne, stąd ta właśnie zmienność. Samo zaś nazywanie go poetą przyjmował z przymrużeniem oka:

„kto cię tak straszliwie oszukał mówiąc
że ja piszę wiersze?
nie!
ja się nie param szmelcem poezji
to brzmi jak frezja (…)” (s. 36)

i dodawał do tego, że poetą się bywa, a pisarzem się jest, gdyż „poeta jawi się skrzydlato / pochylony nad czarą marzeń delikatnym palcem ściskając / gęsie pióro /  a zazwyczaj jest prozaicznym / skurwysynem zapatrzonym nie w czarę / tylko w jakiś kawałek dupy do / rżnięcia” (s.18). Właśnie dlatego możemy przeczytać:

„jest pięknie że nie ze wszystkim schamiałem
zazwyczaj słońce rozpryskuje mi się między
palcami kiedy wznoszę dłoń porankiem jakbym
zrywał pajęczynę z okna oka i szeptem mówię do
ścian salve et vale zapominając nikczemność czasu
i przestrzeni” (s.62)

co spowodowało, że wiersze mają siłę, pomimo że nie rzucają sztyletami. Jednocześnie pisał zawsze całym sobą, a jego poezja, czasami tak bardzo trudna do zrozumienia, zjednywały sobie przyjaciół, a wrogo nastawionych odbiorców nie prowokowała. Nie potrzebował walczyć z czytelnikiem, nawet jeżeli toczył wewnętrzną walkę z sobą, by nie napluć wersami komuś w twarz za jego nikczemność, choć łagodnie nie przechodził nad problemem:

„w rozpięciu koszuli nosisz krzyżyk
wyobraża pasję, jasne!
ta twoja cholerna pasja do wyobrażania sobie bóg
wie czego
i skłonności do rozważania babrania
zawracania dupy wszystkim i każdemu” (s. 125),

        Autorowi nie można, w żadnym momencie, zarzucić mono tematyki. Kreuje w swojej poezji otaczającą go rzeczywistość, która nigdy nie jest homogeniczna. Sławomir nie skupiał się na jednej formie czy jednym języku. Nie potrzebował stabilizacji w tym co pisał. Często też powtarzał, że pisze, ale nie każdy musi chcieć go przeczytać. Nie zabiegał o to w żaden sposób, bo jak sam mówi:

„gdybym miał sto oczu
jak argus i trzy głowy cerbera
a jeszcze skrzydła pegaza i kopyta centaura
to i tak dalej siedziałbym po prostu
na dupie” (s. 46)

        To jednak nie oznacza, że był cicho, gdy coś mu się nie podobało, gdy sytuacja wymagała ostrego zaangażowania. Nie pozostawał na to ślepy i głuchy. Potrafił być ostry, uderzyć pięścią w stół i wprost powiedzieć czytelnikowi:

„nie dopalę ostatniego papierosa nie
wypowiem ostatniego słowa kiedy
mnie na rozstrzelanie wzgardą jak psa jak
gada jak robaka” (s. 93)

co nie zawsze było przyjmowane z uznaniem. Majewski nie oczekiwał uznania, stąd wiersze w jego tomie nie są ustawione pod wywołanie zachwytów. Są przede wszystkim świadome różnorodności poruszanych tematów. Zresztą, każdy, kto choć chwilę obcował z tym poetą wie, że potrafił odnieść się do ich zróżnicowania. Był niesamowitym obserwatorem wszystkiego, co działo się wokół. Czasami brakowało mu już chęci do stawiania kolejnych kroków w którąś ze stron, nie lubił nadmiernie dyskutować, szczególnie, gdy nie przynosiło to zamierzonego rezultatu. Wówczas, po prostu pisał:

„jestem mężczyzną pokonanym
dlatego potrzebuję moich mistycznych wojen
i wrzących a świętych olejów namaszczających każde
zabite
pragnienie
żeby żyć trzeba umrzeć i odwrotnie” (s.25)

        I nie oznaczało to rezygnacji, wręcz przeciwnie, po prostu uznawał, że szkoda atramentu na dalsze pisanie w tym temacie. Cała ta tematyka, wymieszana z sobą, z premedytacją nie jest ułożona od najdelikatniejszej do najostrzejszej. Ma zaskakiwać, ma być interesująca, nie nudna. Myślę, że tą formę udało się w zbiorze utrzymać, sięgając po wiersze, które najlepiej ją zobrazują, które spowodują, że będzie chciało się czytać dalej i dalej.

        Chciałabym jeszcze przedstawić Sławomira Majewskiego, jako poetę romantyka. To obraz nieco inny od tego, o czym wspomniałam wcześniej, ale, tak jak powiedziałam na początku, jego poezja to niezwykły przypadek, który potrafił wywołać osłupienie. Sam Majewski, który raczej nie obnosił się publicznie z takimi uczuciami, albo robił to bardzo ostrożnie, tak naprawdę był ciepłym człowiekiem, a gdy kochał, to potrafił o tym pisać. Doceniał uczucia innych i nie pozostawał dłużny. W niektórych utworach wyrażał tą miłość bardzo jednoznacznie, z oddaniem:

„gdybym pewnego dnia zapomniał cię kochać
zaniedbał rytualnego nakręcenia serca
a w szczelinach oka i ucha
pojawi ci się owa prosta linia
to będzie znaczyć miła
że zapomniałem tej łatwej
czynności jaką jest życie” (s. 57).

        W innych dostrzegał piękno płci przeciwnej i przedstawiał je w swojej najlepszej formie, czyli bez przesadnej tkliwości, za to z odrobiną żartu:

„każdego ranka
O, JEZU! ZNOWU RANEK KAŻDY?!
a Ty zbierasz cycki
rozfalowane wdzięcznie, meduzio na oceanie poduszek
i pytasz:
Zachary!
czy to ZNOWU RANEK” (s. 117)

        Takich miłosnych wersów w zbiorze może doszukiwać się czytelnik, bo tak jak pozostałe sytuacje, te też wplatały się w cały wachlarz wydarzeń. Romantyczne tony w wierszach Sławomira wynikały również z tego, że nie obce było mu pozytywne nastawienie do ludzi. Kochał całym sobą, tak kobietę, jak również swoich przyjaciół. Zawsze znajdował życzliwe słowo do osób, które tworzyły, a jeżeli to jeszcze była płeć piękna, to dodawał do tego odrobine pikanterii i bez ceregieli to zapisywał:

„a bywa czasem, czasem bywa, że mi jeszcze
tak się kołacze w durnej głowie myśl, jak nić:
nitować blachy i mieć intelektualne dreszcze
lub nie nitować…
i z poetkami wódkę pić!” (s. 116)


        Zbiór wierszy Sławomira Majewskiego, który zostaje oddany przyjaciołom jego poezji, to taka namiastka wszystkiego co pisał. Dlaczego namiastka? Gdyby chciało się wydać cały zestaw, była by to księga wielkości encyklopedii. Zapewne autor nie byłby zadowolony. Dziś niestety musi przyjąć to co zostało stworzone i wydane. Sławomir Majewski do samego końca był wierny literaturze. Choć nie pisał już w ostatnich miesiąca swojego życia, to  pozostawała w nim radość z tego, że świat pisany nie zamiera. Powtarzał jedynie, by się nie zaprzedawać za wydany tomik, czy opowiadanie, a zawsze pozostawać wiernym swoim ideałom, bo to w życiu zostaje z na zawsze. Majewski był dumnym człowiekiem i do końca pozostał oddanym przyjacielem. Jeżeli ukazanie jego twórczości, może być choć odrobiną wdzięczności za wszystko co robił, to właśnie tym jest, bo dla tych, którzy mogli z nim przebywać, jasne jest, że nie można w prosty sposób okazać mu swojego oddania. Zbiór kończy się słowami autora, które są kierowane wprost do czytelników:

„Nie proste są gościńce życia,
wędrowca czasem mami złuda,
godnie jest dzban mieć do popicia
i damy miłej białe uda.
O, hej! na cytrze czy na violi,
przy blasku świecy snuć poema,
jak długo zdrowie nam pozwoli” (s.158)

i niech to będzie, podobnie jak tytuł tego wiersza, jego pożegnanie, a zarazem droga do poznawania jego twórczości w każdym wymiarze.


Sławomir Majewski, NIE POJEDZIEMY NA CAPRI, MIŁA (Miniatura, Kraków 2020)


Kilka utworów z tomu wierszy


Nie pojedziemy na Capri, miła…

boisz się tego a przecież widzę iskry
w twoich oczach kiedy podaję ci ogień ja
mam odrobinę nędznego życia
i puste kieszenie właściwie
jestem człowiekiem w pełni wolnym
jak każdy bezdomny kundel
więc sprawia frajdę tych parę wierszy?
a co to jest wiersz
że mam niebieskie oczy jak kamień
wodny cóż to jest
błękit utopionego kamienia…
boisz się, wiem, sarna wyczuje grot kuszy
a niewidocznych strzelców będzie wielu

nie pojedziemy na capri, miła…
zdążę ci przedtem pojechać gdzie
indziej poziomki wyrosły
i już pachną asfodele


Zestaw pierwszej pomocy dla nienormalnych, zakochanych i odchodzących gdziekolwiek od

1
nie napiszę ci więcej wiersza
zegar mojego serca się zatrzymał jak zmęczony
wielbłąd nie nie stanął nagle
po prostu przewrócił się i umarł jak tylko
umierać potrafią wielbłądy miłość i zegary serc
cicho

2
w tamtej studni nie ma wody
wypiliśmy ją do dna
stąd ta gorycz
siarka

3
zbij szybę i zawołaj ratunku!
niech wszystkie ptaki przylecą na pomoc
walą nam się stropy jaspisowe
– jakie stropy mitomanie?
– miłość suko!

4
w czwartek odniosę do krematorium siebie
i wszystkie wiersze
moje
mnie


Pozdrowienia

jeszcze się zazielenisz, jeszcze się rozprzestrzenisz
dotykiem czyimś rozkwitniesz
w drzewo wysokie i niebo
błękitne bez chmur i bez cieni

pozdrowienia
idącym samotnie alejami
pozdrowienia
pijącym herbatę z cieniami
im życzenia donośne jak dzwony
nie jesteś samotny, bądź pochwalony!

jeszcze się zazielenisz,
jeszcze się rozprzestrzenisz
dotykiem czyimś rozkwitniesz
w drzewo wysokie i niebo
błękitne bez chmur i bez cieni


Sławka Majewskiego wiersz o zabijaniu

przyszli nocą
podobno nad ranem
i twarze mieli jak pochodnie
zdążył zawołać:
po grani! po grani! po grani!
tu nie wejdą potępieni i sprzedani!

weszli

ancore – jeszcze raz!


Jakoś tak…

kupiłbym ci sukienkę nową
tę w kwiatki, powiewną, wiesz…
i buzię dał kolorową wszystko,
co tylko chcesz…

ja gram, słowami, jak skrzypek
co umarł, nim podbił świat…
mam tylko – serduszko liche
jak ścięty przymrozkiem kwiat…

moja dziewczyna – wyśniona
wszystko zrozumie, bo – jak?
cała jest z wierszy stworzona
jak z płatków – polny mak…

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Sławka nie ma… Jak to się dzieje, że teraz tacy ludzie umierają? Nie wiem, nie wiem… Byłem ogromnie wzruszony czytając wspomnienie Sylwii o Sławku, jeszcze jest mi słodko w gardle. Znałem Sławka bardzo dobrze, a on (tego dowiedziałem się od jego żony) traktował mnie jak brata. Przyjaźniliśmy się. Odwiedzałem Majewskich w ich domu w Miechowie kiedy tylko mogłem… Nie wiem co mam napisać… Sławku, dlaczego nas zostawiłeś?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko