Krystyna Habrat – TEN TRZECI SYN

2
126

W rosyjskich bajkach często występują trzej bracia, a ten trzeci niby niezbyt udany. Przed laty studenci politechniki wykorzystali ten motyw, aby uprzyjemnić sobie wakacyjną praktykę i napisali skoczną piosenkę:

Miała mama trzech synów.
Dwóch wielkiej mądrości,
A trzeci był głupi
Poszedł do Łączności.
   Refren: Tra ta ta, ta ta ta… i jakoś tak, a dalej:
    Co dziennie jak szalony
Z drutami po polach lata,
Zakłada telefony
I śpiewa: Trata ta…

Eee, było to dawno, gdzieś w latach sześćdziesiątych, gdy studenci łączności dokańczali elektryfikacji wsi, zakładając telefony u wójta czy sołtysa, a informatyka czy komputery osobiste jeszcze się im nie śniły.

Ale w tym   czasie wydarzyła się historia, gdzie taki trzeci brat odegrał niemałą rolę w pewnym miasteczku nieopodal.

Właściwie to miasteczko takie małe nie było,  bo co ważniejszych mieszkańców wszyscy znali, a tę rodzinę znało wielu.

Najpierw było tam trzech synów i rodzice. Chłopcy, jak i ojciec byli niewysocy, a tęgawi, za to matka wyróżniała się wśród nich wzrostem. Może nawet nie była wyższa, ale chuda  jak tyka, więc zdawała się ich przewyższać. Za to na pewno trzymała tych czterech mężczyzn silną ręką. Od ślubu zdominowała męża i synów po kolei już od urodzenia. Niezmiennie powtarzała swoje: „Porządek musi być”. Może im nawet  tak pasowało. Ona przecież wiedziała najlepiej, jak żyć, a że oznaczało to również porządek w domu i wokół domu oraz zdrowe gotowanie, to czemu miało by im to przeszkadzać.

Ale, gdy zaczęli dorastać doskwierało, że nie mogli robić po szkole, co chcą, a tylko to,  co matka  uzna za stosowne. Nie pozwalała  też  spotykać się z koleżankami ani chodzić na tańce. Z góry zapowiedziała , że sama im dobierze odpowiednie dla nich panny: ładne, mądre, zdrowe, z porządnych rodzin. Krążyła więc o określonej porze ich szkolnymi trasami i na widok syna zatopionego w gawędce z jakąś dzierlatką, nawoływała stanowczo: „Włodziu, do domu!” Aż się jej bano. A jak wybuchła wojna Włodziu się  zaciągnął. Tak bardziej pod koniec, kiedy osiągnął odpowiedni wiek.

  Zginął. Na ścianie, powyżej reprodukcji fragmentu panoramy racławickiej, przedstawiającej bitwę,  zawieszono jego powiększoną fotografię. Niedługo później zginął drugi. Odtąd wieczna czerwona lampka oświetlała dwie fotografie.

 Ostatni, Gucio, dużo od tamtych młodszy, został pod  czułym okiem matki i ojca, choć oboje kryli się ze swym zatroskaniem, jak i z żałobą. Tamci chcieli, to poszli na wojnę. Honor tego wymagał.  Doszło i do nich z życzliwych ust, że któryś komuś powiedział, jakoby chciał tak uciec, bo nie mógł dłużej wytrzymać  tyranii matki. Na takie rewelacje  wypracowali sobie kamienną twarz, a ten „życzliwy” był odtąd widziany w ich domu mniej życzliwie.

Tylko najmłodszy syn był niepodobny do braci, chudy jak matka i on postanowił, że on nigdy od rodziców nie ucieknie i będzie tak dobry, iż dostarczy im  radości  za wszystkich trzech.

Więc od małego starał się jak  mógł. Nie biegał z kolegami za piłką, nie popalał po kątach papierosów, ale się uczył. Uczył się ciągle, ale nie miał do tego głowy. Jakoś jednak ciągnął. Nadrabiał grzecznością. Do tego z zapałem robił wszelakie naprawy w domu i, jak tylko mama pozwoliła, naprawiał radio, aby czyściej grało, on wymyślił podłączenie czerwonej lampki pomiędzy portretami braci, on pomagał ojcu sadzić róże w ogródku pod oknem i wcale nie bał się pokłuć  palców.

W technikum mechanicznym z matematyką było gorzej, miał jednak smykałkę do techniki. Nie wiadomo kiedy wciągnął się w naprawę  motocykli. Sam takiego nie posiadał. Nawet nie śmiałby o taki poprosić, choć pojęcia nie miał, czy byłoby na to rodziców stać. Pewnie bali by się o niego. W głębi serca sam też się  bał, ale się z tym nie zdradzał. Grał chojraka, co by on pokazał,  jak szybko by jeździł. Ale o kupno motoru nie poprosił. Tyle zdarzało się wypadków. Kiedyś przyjechał  do niego taki jeden po wypadku.

 Całe miasto o nim  gadało. Podobno opijał z kolegami kupno motoru  i wsiadł na niego wraz z ojcem, by  mu pokazać. Dla ojca była to jazda ostatnia, on przeżył poharatany. Teraz z nogą w gipsie i o kulach przyjechał razem z kolegą, by obgadać sprawę naprawy. Gucio  zapragnął spróbować swych umiejętności. Odtąd dzień za dniem po lekcjach rozkładał motocykl tamtego na części, przemywał każdą i próbował składać od nowa. Tamten co jakiś czas docierał zobaczyć. Ktoś go dowoził, a on grubas siedział długo na podstawionym krześle i patrzył na Gucia wybrudzonego smarami oraz błotem z kół. Potem ktoś go zabierał, a pochylony przy robocie Gucio ledwo to rejestrował jednym okiem. Czasem robota szła mu bardzo opornie. Nawet nie miał pojęcia, ile za to dostanie. Jeśli naprawi. Tamtemu zdjęto wreszcie gips z nogi. Utykał, ale przychodził o lasce. Wreszcie odjechał swoim pojazdem. „Czy on go jeszcze lubi? – zamyślił się Gucio. – Zabił nim swego ojca”.

– No jak? – usłyszał matkę. – Opłacało się tyle roboty?

– Oczywiście! – odkrzyknął z entuzjazmem, lecz sam nie wiedział, ile powinien wziąć. Leśniewski dał, ile sam chciał.- Bał się, że matka powie swe zdanie Leśniewskiemu i będzie głupio. Mama lubiła, jak to nazywała: mówić wszystkim prawdę prosto z mostu. Dlatego wszyscy się jej bali.  On również. Wiedział o tym, ale chyba syn tak powinien. Jego bracia źle na swym buncie wyszli.

Tak, bał się targować z Leśniewskim i od wszystkich brał to, co sami dali. Raz nawet mama była zła, bo za kilka naście dni roboty dostał tylko książkę. Ale tym razem opłaciło się o tyle, że odtąd częściej przyjeżdżano z motocyklami i coś niecoś zarabiał. Odważył się nawet ustalić stawkę. Kiedy tak godzinami rozkręcał i dokręcał śrubki cudzych pojazdów, myślał sobie, jakby sam takim woził jakąś ładną dziewczynę. Pora by już była za taką się rozejrzeć. Ukończył technikum, pracował już, miał pieniądze, a w domu rodziców znajdzie się dość miejsca dla  jego żony i dzieci.

Tylko co się koło jakiejś zakręcił, to mamie się nie podobała.  A gdy mama jakąś upatrzyła, niełatwo było mu zdobyć przychylność dziewczyny. Nie potrafił, jak inni, nadąć się niczym indor i zagadywać każdą byle gadką. Nie wiedział o czym mówić. Brakowało mu słów. Denerwował się. Biadał w duchu, że gorsi od niego lepiej sobie radzą.

Zaraz – rozważał przy remoncie kolejnego silnika – to w czym on lepszy od tamtych? No, nie pali, nie pije, nie klnie. Jest porządnym, dobrze wychowanym człowiekiem, co nie przynosi rodzicom wstydu ani zmartwień. Tak zawsze mama mówi. A jednak czegoś mu brak. Czyżby bezczelności tych gorzej wychowanych, co to klną, piją i nie starcza im grosza ani dobrych manier. On z takimi się nie zadawał, co to, jak mama mawiała nie mają hamulców. Tylko jego hamulce były za ciasne. Dlatego brakowało mu śmiałości do różnych przedsięwzięć. Szczególnie, by zdobyć ładną dziewczynę. Każda taka powodowała, że od razu stawał się nieśmiały, język mu się plątał, słowa gubiły. No może powinien uprawiać jakiś sport? Kiedyś się do tego zabierze.

Ale w końcu udało się. Dopiął swego. Ożenił się jeszcze przed  trzydziestką. Z panną 9 lat młodszą. Szła za niego chętnie, bo  już nudziła się jej praca biurowa, a jej obie siostry i wszystkie koleżanki wychodziły za mąż, jedna po drugiej. Nie zważała, że on był chudy i przygarbiony, jakby nigdy sportów nie uprawiał, bo przede wszystkim promieniał dobrocią. Przynosił jej kwiatki i czekoladki. Nawet wiersze jej za radą mamy czytywał i wydało się jej, że wreszcie jest szczęśliwa. Starszawi już rodzice przyklasnęli temu. Podobały się im eleganckie maniery Gucia i jego garnitury, w jakich składał wizyty.

Kilka dni po hucznym weselu pod jego dom  zjechała ciężarówka z wyprawą młodej żony. Najpierw wyciągnięto ostrożnie pianino. Postawione na chwilę przed progiem jęknęło ukrytymi strunami. Może się tylko tak patrzącym wydało. Ale później, w świetle zaskakujących wydarzeń, ten i ów to sobie przypominał jako zły znak. W mieszkaniu już milczało, bo Edyta wciąż nie miała czasu przy nim usiąść i coś zagrać. Ale ładnie wyglądało na tle seledynowych zasłon i białych firan w pokoju, skąd Gucio wyniósł już portrety swych braci i zgodnie z życzeniem matulki, jak ją ostatnio nazywał, zawiesił je nad łóżkami rodziców i czerwoną lampkę pomiędzy nimi.

Był teraz tak szczęśliwy, że jeszcze bardziej kochał swą matulkę. To ona wskazała mu tę pannę i  doradziła, jak ją zapoznać. Przy jego braku doświadczenia i nieśmiałości nie było to takie proste. Dlatego biegał teraz rozanielony, i przenosząc portrety mało już pamiętanych braci, nucił piosenkę, jaką na weselu ktoś podpity zaśpiewał:

„Miała matka trzech synów
Dwóch wielkiej mądrości, 
A trzeci, co był głupi…

Tu za  każdym razem ochoczemu śpiewakowi   przerwano, wyczuwając aluzję, ale w miarę wychylania kielichów, ten powracał do niej uporczywie i Guciowi wpadła melodia w ucho. On się nie obraził. Przecież nie był w łączności. Nie zakładał telefonów na wsi, ani nigdzie. Spokojnie więc ją sobie podśpiewywał: Tra ta ta, ta ta ta…

Rodzice Gucia powitali  synową  z otwartymi rękami. Potem było co opowiadać sąsiadom, jak dobra jest jej rodzina. Samo pianino o tym świadczyło.

Jakiś miesiąc  później weszła do nich przypadkiem sąsiadka, jak to było we zwyczaju – bez zbędnych ceregieli i zobaczyła, że młoda żona klęcząc pastuje parkiet w przedpokoju, a Gucio z mamą stoją nad nią i pokazują palcem: „O, jeszcze tam zostawiłaś klepkę! I tutaj!” Wtedy biedna wracała na kolanach poprawić niedopatrzenie.

Niedopatrzenia ukazywały się i w niej samej, ale tylko oczom teściowej. Teść na takie rewelacje milczał jak zaklęty. Wychodził do ogródka pod domem i zapalał papierosa, patrząc w róże, jakie mu dobrze rosły. Gucio smutniał. Jego żona już przestała być tą najlepszą. Nie zadawala matulki.

Na szczęście spodziewała się dziecka. Odtąd ku osłupieniu matki zabronił powiedzieć na Edytę złego słowa.

– To twój wybór – powiedziała mama i więcej się nie odezwała. Aż urodził się syn! Wtedy wszystkie lody stopniały. Cieszyli się wszyscy. Nawet na Edytę patrzono łaskawiej. Ona starała się dogodzić teściowej, a ta wyręczyć ją w obowiązkach, żeby mały Antoś miał dobrą opiekę. Nawet małomówny teść przy małym odzyskiwał głos. A Gucio prał z zapałem pieluchy.

 Dwa później obok Antosia mieli Mirka. Teściowa uwijała się jak mogła, żeby dopomóc w ich pielęgnacji. Teść zagadywał do nich i pokazywał im na ścianie cień pieska, z palców. A Gucio ochoczo prał co dzień  już większą porcję pieluch.

Tylko Edyta długo nie mogła wrócić do sił. Aż raz apatycznie zapytała Gucia:

– Pamiętasz też piosenkę z wesela o trzech braciach?

Gucio przytaknął z ociąganiem, a wtedy ona kategorycznie:

– Ja nie chcę mieć trzeciego głupiego!

– Przecież ten trzeci syn okazał się mądrzejszy od nich?

– Ale ja się boję…

Gucio chciał jeszcze coś dodać, ale pod dom zajechał jakiś motor. Wybiegł więc pospiesznie. To znowu był ten Leśniewski, co mu kiedyś naprawiał motocykl po wypadku, pierwszy za jakiego odważył się zabrać. Chyba zadowolił gościa, bo od tamtego czasu zajeżdża tu z każdym nowym pojazdem i z byle robótką. Od razu rozsiadł się w ogródku na ławce i czekał, gdy Gucio klęknąwszy na ziemi, sprawdzał, co nawaliło. Wodził oczami za Edytą, która wreszcie wyjechała dziś z młodszym synem w wózku na spacer. Starszego zabawiał dziadek.

Gucio był nieco zirytowany, że obcy chłop przygląda się jego żonie. A tu, jak na złość, on nie mógł znaleźć przyczyny uszkodzenia. A Edyta krążyła z wózkiem wokół domu. Leśniewski nudził się na ławce. Gucio pochylony nad motorem, dla dodania sobie fasonu, zaczął pogwizdywać:

Za kilka dni powrócił z nową awarią. Ten jego nowy jeszcze motocykl chyba wadliwy, bo drobne uchybienia zaczęły się powtarzać. Grubas tu bezczelnie raz po raz i bez zahamowań wgapiał się w kręcącą po podwórku Edytę. Potem przestał się pojawiać. Wreszcie któregoś wieczoru, gdy Edyta kładła chłopców spać, a Gucio prał pieluchy, ktoś gwałtownie zaczął walić do drzwi wejściowych.

Któż tam? O tej porze? Cała rodzina wybiegła na korytarz, a Gucio z rękami w pianie mydlanej podskoczył otworzyć. Z ciemności wyłoniła się lufa pistoletu.

– Oddaj mi ją! Ty mi ją zabrałeś! Ja cię zastrzelę.

Nikt nie potrafił  później sobie uświadomić, jak wypchnęli tamtego za drzwi? Ile tu strzałów oddał, jak zraniony Gucio miał siłę z nim się szarpać? I odwagę? Przecież tamten strzelał. Strzelał i za drzwiami, aż wszystko ucichło. Bali się wyjrzeć przez okno.

Wtedy odezwały się złowieszcze gwizdy karetki. Z jednej i drugiej strony. Na ich podwórko wjechało gwałtownie pogotowie. Karetka jedna, druga, milicja. Tego już było za wiele! Gucio stracił przytomność. Za oknami  narastał tłum ludzi. Zbiegali się zewsząd i patrzyli w coś na ziemi.

– O, poruszył się! – krzyknął ktoś do lekarki w obawie, by nie odjechała, gdy podniosła się z kolan. Teraz przywołała  ją do Gucia jego matka. Był przecież postrzelony.   Leśniewskiego zabrali  na nosze i  gwałtem odjechali drugą karetką. Gwizdy karetki cichły w oddali. Milicjanci mozolnie spisywali całe zajście. Tłum rozchodził się markotnie, że już po widowisku. Takie wydarzenie w tej tak porządnej rodzinie. I to u tej, co  każdemu wygarnie prawdę prosto z mostu.

– Porządny to Gucio – sprostował ktoś zadziornie  – i jego stary.

– Pewnie, a ta stara tylko ciągle powtarza: porządek musi być! I każdemu potrafi dogadać, aż w pięty pójdzie.

 – A ta młoda? Żona Gucia? Zna ją tu kto?

Jej nikt nie znał. Była z drugiej strony miasta.

Nazajutrz obleciała miasto wieść, że żyje, choć rokowania kiepskie. Ludzie gadali, że to szaleństwo, ta cała strzelanina, pistolet nie wiadomo skąd, to efekt wypadku sprzed lat na motorze, gdy zabił ojca.  

– Coś mu się  w głowie robiło i ubzdurał sobie, że zabierze Guciowi Edytę – oznajmiła Guciowi mama po powrocie z targu z koszykiem pełnym warzyw i… plotek.

Gucio spuścił głowę. Nie wiedział, co powiedzieć. Za to ona wzięła na spytki jego żonę. Edyta zaklinała się, że nie znała wcześniej Leśniewskiego. Nawet teraz nie zamieniła z nim ani słowa. Teściowa tylko  potrząsała głową z zadziwieniem. Wreszcie orzekła:

– To nie jest w porządku. Taki skandal! Na całe miasto.

– To dlaczego Gustaw mnie nie broni?! – wykrzyknęła synowa.

– Ma chodzić i opowiadać, że to nieprawda? On jest za dobrze wychowany, żeby…- tu matce zabrakło słów, chyba po raz pierwszy w życiu, wreszcie dokończyła triumfalnie – żeby, zadawać się z plotkarami!

– On się boi! Wszystkiego się boi!

– Ale jest dobry.

– Właśnie dlatego!

Teściowa znowu nie wiedziała , co odpowiedzieć. Po raz drugi w życiu. I to wobec takiej dzierlatki, jaką sama synowi wynalazła. A okazuje się podstępnym bakcylem. I zapewne kłamie.

Ale nie mogła już powiedzieć tego Edycie prosto z mostu, bo ta  uciekła do pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.  

 W tym domu nikt dotąd się tak nie odważył! Ten akcent  zsumował całe wydarzenie. Guciu po powrocie z pracy usłyszał od matki:

– Przestała się pilnować w naszym tak szanowanym domu. Pokazała, jaka jest naprawdę.

– Guciu, Ty jesteś za dobry. I boisz się wszystkiego. Nawet boisz się być gorszym. Być w czymś nie korekt. Musisz być koniecznie dobry, bo to łatwiejsze. Nie zniósłbyś  krytyki, potępienia, a  szczególnie przygany matki – broniła się żona.

A on milczał, stojąc nad nią chudy i przygarbiony od wiecznego schylania się nad naprawianymi maszynami i braku czasu na jakieś sporty.

Atmosfera w domu stawała się nieznośna. Edyta tłumaczyła się, popłakiwała, a matka wyciągała coraz cięższe argumenty. Niestety lubiła, jak to nazywała: mówić wszystkim prawdę prosto z mostu. Dlatego wszyscy się jej bali.  Stąd tyle czasu upłynęło, gdy znalazła mu kandydatkę do ożenku. Wszystkie jakie sobie upatrzyła bały się jej. Mówiono mu o tym. Dopiero Edyta z drugiego końca miasta  tego nie słyszała.

Jednak Leśniewski przeżył. Czekał go tylko proces o  pistolet.  Edyta odwiedziła  go po kryjomu  w szpitalu.

Aż  któregoś popołudnia  rozległ się pod ich domem złowieszczy  warkot jego motoru. Podbiegli do okna. Od razu go poznali, choć stanął na ulicy. Nie miał już odwagi wjechać na podwórko. Patrzył w ich okna.

– Jak on śmie?! – krzyknęła matka.

Wtedy Edyta, wykrzyczała Guciowi, że odchodzi. Nie chce mieć trzeciego syna, jak ten z piosenki! Nie chce też zostać z trzecim synem!

 Gucio  patrzył na nią skamieniały. Naprawdę  brakowało mu odwagi. Nawet  zaprotestować.

Wybiegła, jak stała, nawet bez płaszcza i wepchnęła się na siodełko za Leśniewskim. Motor warknął i  znikli,  jakby ich tu nigdy nie było.

Gucio odwrócił się od okna i poszedł prać pieluchy. Jak skończył  mama trzymała Mirka na kolanach i karmiła mlekiem z butelki. Antoś, jak zawsze grzeczny,  bawił się klockami na dywanie, a ojciec palił  obok  papierosa. W domu nie wolno było dymić, ale kto by dziś wyszedł na dwór, choćby do ogródka, zdając się na ludzkie oczy?

– A więc kłamała – powiedziała matulka surowo.

 Guciu stał ze spuszczoną głową, jeszcze bardziej ostatnio chudy i przygarbiony.

–  To był bakcyl, synu. I już go tu nie ma

Kiwnął głową posłusznie.  Tylko pianino zostało i jej sukienki w szafie. Zupełnie nie wiedział, jak to będzie.

Krystyna Habrat.

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Tam w piosence ma być wszędzie: “Ti ta ta”, bo wiadomo jaki był wtedy alfabet łączności, na czym ja za mało się znam, a chyba komputer mi to jeszcze udoskonalił.
    I jeszcze dedykacja:
    TO OPOWIADANIE POŚWIĘCAM WSZYSTKIM, KTÓRZY SĄ ZA DOBRZY.

  2. Nie “za dobrzy”, Pani Krystyno! Nadwrażliwi, co mogę udowodnić na własnym przykładzie.
    Serdeczności 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko