Tadej Karabowicz – Idąc za Thanatos z kosą

0
125

Motto:
są dni których nie rozpoznałem
(…) warg nie nauczyłem milczenia
obojętność
pozostała nienaruszona (…)
pozostały chmury (…)
i pozostała ziemia…
Jan Leończuk “Uczę się niepamięci” (2005)

Poeta Jan Leończuk (1950-2021) także prozaik, eseista i tłumacz,  jawi się po latach jako idący za Thanatos z kosą. Może dlatego, że znałem go osobiście i nawet bywałem u niego z wizytami poetyckimi w Łubnikach pod Białymstokiem. Nie wszystkim dane było prywatnie rozmawiać o literaturze z autorem tomu “Żertwa” (1987). Dlatego oceniam twórcę z  perspektywy jego tytanicznej pracy literackiej i piętrzącej się biblioteki, wypełnionej książkami. Natomiast historię Leończuka, jako twórcy, widzę w kontekście jego związków literackich ze środowiskiem pisarskim Podlasia. A trzeba powiedzieć, że w Białymstoku oraz regionie, mieszkało i tworzyło wielu wybitnych autorów.

Bywając w Łubnikch, widziałem na wydzielonych półkach w bibliotece,  uporządkowane roczniki paryskiej “Kultury” (1947-2000). Mając je przed sobą wykrzyknąłem: “Szok!”. Gdy przyznałem się, że ten okrzyk, to była pozytywna zazdrość – patrzeć na tę mrówczą pracę Jerzego Giedroycia i jego zespołu redakcyjnego, poeta powiedział; “Mało kto wie, że ja mam ten zbiór w prywatnym domu”. Istotnie, był to rzeczywiście nieoceniony zbiór, z punktu widzenia rozwoju niezależnej polskiej myśli literackiej. Rozumiałem to, bo ja doświadczyłem podobnej sytuacji. Otrzymałem prezent od emigracyjnego poety ukraińskiego Bohdana Bojczuka (1927-2017).  w postaci miesięcznika “Suczasnist’ ” (1961-1990). Pewnego wrześniowego popołudnia poeta spakował posiadane roczniki “Suczasnosti” i wysłał je z Nowego Jorku na mój adres na Pustkowiu. Dobrze, że paczki dotarły na Pustkowie, bo w ciasnym lubelskim mieszkaniu, chodziło by się między nimi jak po labiryncie. Ich rozmieszczenie, zajęłoby sporo miejsca na szczupłych półkach blokowego lubelskiego przytuliska. Jak to się mówi, miotania się między herbatą w kuchni, komputerem i wersalką.

Bohdan Bojczuk był redaktorem literackim “Suczasnosti” i  należy traktować ten cenny dar, jako jego autorskie wiano. Poeta kompletował je każdego miesiąca – całymi latami. Na zdjęciu widać, że miesięcznik umieszczony był na półkach jego dużej biblioteki w obszernym domu w Glen Spey. Towarzyszyły zbiorowi obrazy poetki i malarki Emmy Andijewskiej rozwieszone między półkami. Zbiór “Suczasnosti” służył twórcy przez wiele lat. Był rzadkim przejawem przywiązania do ważnego emigracyjnego ukraińskiego pisma literackiego. Pozostawał jedyną taką edycją gromadzoną prywatnie, poza zbiorami egzemplarza obowiązkowego w kilku bibliotekach amerykańskich.

Labirynt piętrzących się wydawnictw i własnych książek w łubnickim domu Jana Leończuka, doskwierał poecie, więc lubił je rozdawać. A jeszcze szczodrze je dedykował i tak naprawdę żył dla innych i cieszył się, że jego prezenty sprawiają obdarowanym radość. Gdy promowaliśmy nasz wspólny tom tłumaczeniowy Bohdana Bojczuka “Miłość w trzech odsłonach i inne wiersze” (2001) w białostockiej Książnicy Podlaskiej, Jan Leończuk zaprosił nas po prezentacji do Łubnik. Twórca pełnił wówczas funkcję dyrektora Książnicy Podlaskiej i był naprawdę zapracowany, a jednak znalazł czas na prywatne spotkanie. Siedzieliśmy w jego bibliotece, przy stole zastawionym czerwonym wytrawnym winem. Piliśmy je z dużych kryształowych kielichów. Toczyła się rozmowa o literaturze, w trakcie której żona Jana Leończuka, pani Barbara wniosła z kuchni na dużym półmisku kartacze z mięsem. W mojej dalekiej młodości na Chełmszczyźnie, gdzie wyrosłem, nazywały się one “koty”. A Basia powiedziała: “To są pyzy!”. Podniosła atmosfera salonu-biblioteki i zapachu wniesionych kartaczy z mięsem przypadły do gustu Bohdanowi Bojczukowi. Tę scenę uwiecznił, po powrocie do Nowego Jorku, obszernym wspomnieniem. Pisał w nim, że próbował odtworzyć łubnicką potrawę w Glen Spey i twierdził, że mu się udała. (Patrz: “Спомини в бioграфiї” (“Wspomnienia w biografii”) Kijów).” 2003.

Polska “Kultura” i ukraińska “Suczasnist’ ” to były emigracyjne miesięczniki literackie drugiej połowy XX wieku. Miały one pielęgnować tożsamość literacką narodów znajdujących się w bloku komunistycznym. Za posiadanie “Suczasnosti” można było w Ukrainie trafić do więzienia lub znaleźć się na zesłaniu. Rzecz zrozumiała, w czasach PRL-u Jan Leończuk nie obnosił się z posiadaniem w swojej bibliotece egzemplarzy “Kultury”. W okresie naszej znajomości, pismo to w Polsce nie było już objęte cenzurą. Można było korzystać z jego treści w zasobach bibliotecznych, dlatego powstało o nim wiele prac naukowych. Ale za przesyłkę paczek z Nowego Jorku, zawierających “Suczasnist’ ” musiałem zapłacić cło, chociaż Bojczuk załatwił wszystkie formalności na amerykańskiej poczcie. Gdy próbowałem wyjaśniać temat, by mnie zwolniono z cła, bo był to prezent, otrzymałem odpowiedź, że przesyłka byłaby zwolniona z cła, gdyby adresat przesyłał paczki pojedynczo. Czyli, powinien nosić każdą paczkę na pocztę oddzielnie. Opowiedziałem o tym Bohdanowi Bojczukowi, wówczas poeta roześmiał się i powiedział “O! Ja już ci nieraz mówiłem, Ameryka to wolny kraj!”.

Piszę o tym, by także powiedzieć, że empatia z posiadaniem niszowych wydawnictw, ważnych emocjonalnie dla każdego z nas,  w obecnych czasach weszła w fazę bycia w Czyśćcu. Czasy diametralnie zmieniły się i nawet Thanatos z kosą, idąca jak cień za każdym z nas zaczęła być lekceważona. Wydaje się, że tak naprawdę nie istnieje. Dotyczy to zwłaszcza młodego pokolenia literackiego tak w Polsce, jak w Ukrainie. Nie wierzy się w istnienie Thanatos i nie sięga po “Kulturę Paryską”, a w Ukrainie nie czyta się miesięcznika “Suczasnist’ “. Nawet jeden młody poeta ukraiński, którego wiersze tłumaczyłem na język polski, gdy zobaczył “Suczasnist’ ” u mnie na Pustkowiu, powiedział: “Ależ Pan sobie zablokował bibliotekę tą “Suczasnostią”. Wówczas odpowiedziałem wymijająco: “No tak!”. Przeszłość literacka, także przebywa w Czyśćcu i od młodego pokolenia zależy, czy zostanie wpuszczona do Raju, czy strącona w ogień piekielny. Mimo wszystko, nie zwracam uwagi na to co powiedział młody poeta. Miesięcznik “Suczasnist’ ” w mojej bibliotece to podwójny skarb, dlatego lubię ją czytać i wówczas myślę o poezji Bohdana Bojczuka.

Ta uwaga młodego poety, przywołała pewien szczegół z naszego spotkania w Łubnikach, gdzie Jan Leończuk zacytował wiersz “O kraju mój”, emigracyjnego polskiego twórcy Stanisława Balińskiego (1899-1984). Wiersz ten spopularyzowała w autorskim wykonaniu piosenkarka Sława Przybylska. Jan Leończuk upatrywał w utworze filozoficzną polifonię. Mówił, że Baliński obdarzył polską literaturę XX wieku utworem niedoścignionym i ciągle aktualnym. Uważał, że w przestrzeni emocjonalnej jest to utwór motywacyjny duchowo i mentalnie.  Oto jego fragment:

Płynę do ciebie po nocy,
Kraju mój, śpiewny, uroczy,
Tam chmurki drżały z czułością,
A wiatr kołysał serdecznie –
O kraju mój, tyś mą miłością
Wiecznie.

 (Źródło: http://liryka-liryka.blogspot.com/2015/12/o-kraju-moj-stanisaw-balinski.html)

Gdyby Bohdan Bojczuk znał wcześniej wiersz Stanisława Balińskiego, nie pozostawiłby go zapewne bez komentarza. Bojczuk nie zetknął się z Balińskim na wspólnej polsko-ukraińskiej emigracji. Ale powiedział, że ukraińska dusza literacka, jest bliska do polskiej. Kształtowały ją te same wartości, prawda u każdego inne, ze względu na własne ideały kulturowe oraz etos narodowy. Dlatego zgodził się z Leończukiem, że oba miesięczniki, polska “Kultura” i ukraińska “Suczasnist’ ” posiadały zbliżoną narrację filozoficzną, jako przesłanie dla przyszłych pokoleń. Ukazywały dorobek literacki, wbrew powojennej totalitarnej epoce, która walczyła z niezależną emigracyjną myślą polityczną i literacką. Wynikało to z epoki z której wyrośli ich redaktorzy naczelni i skład redakcyjny. Jerzy Giedroyć i redaktorzy “Suczasnosti” – a było ich wielu, nawoływali do pojednania polsko-ukraińskiego, mówili o wspólnym dziedzictwie europejskim Polski i Ukrainy. Dlatego miesięczniki posiadały tłumaczenia z literatury ukraińskiej i polskiej. Tłumaczami byli emigracyjni poeci, bądź pisarze objęci w swoich krajach cenzurą.

Dla Jana Leończuka tłumaczenia były ważną częścią jego wizerunku literackiego. Poprzez tłumaczenia docierał on do odległych kręgów literackich i je przybliżał czytelnikowi polskiemu. Tłumaczył poezję białoruską, ukraińską i arabską. Przekładami zajmował się także Bohdan Bojczuk. To była jego wartość nadrzędna, tłumaczył wiersze z literatury amerykańskiej. Znał wielu wybitnych poetów z New York. Niektórzy byli dla niego w randze bliskich przyjaciół. Dla przykładu Stanley Kunitz otrzymał od Bojczuka tłumaczeniowy obszerny tom wierszy “Twoerć widobrażeń” (“Twórca odzwierciedleń”, Kijów 2003). Pamiętam, jak wybraliśmy się z poetą w Kijowie do wydawnictwa Fakt, by odebrać korektę tłumaczeń Kunitza. Wówczas uderzyły mnie dwie rzeczy, aromatyczna mocna kawa z koniakiem, którą poczęstował nas redaktor naczelny i świetne redaktorki. Po kilku zdaniach, wyczuwało się, jak dobrze znają niuanse języka ukraińskiego i jak beztronnie doradzają tłumaczowi zmiany w zawiłościach lingwistycznych poezji amerykańskiego twórcy. Ceną za przekłady, były prezentacje tomów tłumaczeniowych Bojczuka, ważne z punktu widzenia zainteresowania nimi czytelników.

Wracając do zacytowanego wiersza Stanisława Balińskiego “O kraju mój” trzeba powiedzieć, że taką małą ojczyznę, posiadali także Jan Leończuk i Bohdan Bojczuk. Obaj opisywali ją w utworach i obaj do niej tęsknili. Każdy z nich czynił to inaczej, bo taka była rola ich posłannictwa wobec najwyższych wartości patriotycznych. Łubniki moich dalekich przyjazdów do Jana, to była romantyczna wioska pod lasem, wśród podmokłych łąk, z polną drogą prowadzącą do jego domostwa. W tle jaśniała  cerkiew w Zwierkach, a w samych Łubnikach była wiejska droga ułożona z  kamieni, “kocie łby” – jak powiedziała wrocławska poetka Marianna Bocian. To była filozoficzna przystań miejsca, bo wchodziło się na podwórze z bujnymi kwiatami i krzewami. Siedząc w ogrodzie, słuchało się poezji, którą Jan Leończuk recytował z pamięci. Gdy otwierał jakiś tom wierszy, to ręką odgarniał artystyczne włosy, jakby mu przeskadzały w czytaniu.

Bohdan Bojczuk opowiadał o miejscu swojego urodzenia – Bertnykach oraz o nauce szkolnej w Buczaczu. Miejsca te utracił we wczesnej młodości. Został jako młody chłopak w czasie wojny wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec. Los wydziedziczył go z powrotu do swojej małej ojczyzny, dlatego żył na emigracji. Powrócił na Ukrainę w początkowej fazie lat dziewięćdziesiątych. Wówczas kupił w Kijowie mieszkanie w starej secesyjnej kamienicy na Wielkiej Wasylkiwskiej (ukr: Велика Васильківська). Wielokrotnie odwiedzałem poetę w tym pięknym i harmonijnie urządzonym mieszkaniu. Największym skarbem była wbudowana w ścianę szafa z książkami, niewidoczna ze względu na rozsuwane lustra. Powiększały one wizualnie i tak duże pomieszczenie pokoju, gdzie ja kilkakrotnie przebywałem gościnnie, po przyjeździe z Lublina. Kiedyś wspólnie wybraliśmy się do Monasteru Wydubickiego, oglądaliśmy barokowy sobór św. Jerzego, spacerowaliśmy wśród alejek kwiatowych. Lecz wtedy uderzyło mnie coś innego. Na przeciwległym dalekim brzegu Dniepru, zamiast bezkresnego pejzażu, który uwiecznili ukraińscy malarze, w tym także urodzony nieopodal w Bojarce Jan Stanisłwski – wyrósł potężny lewobrzeżny Kijów. Szokowała szczelna zabudowa wysokich budynków mieszkalnych i mostów przez rzekę. Szokowała także przystań nadrzeczna wypełniona łodziami. Monaster Wydubicki na tle potężnego miasta, wyglądał jakby chował się przed cywilizacją i przycupnął wśród starych drzew i ścieżek obsadzonych różami.  Tylko świeciły się jego złote barokowe kopuły oraz jaśniały w słońcu krzyże. Natomiast nocą z wielkiego okna pokoju w mieszkaniu Bojczuka widać było neony kijowskich szklanych wieżowców. Przypominały one poecie Nowy Jork. Bohdan Bojczuk dobrze czuł się w Kijowie, ale nie zapominał o Ameryce, więc wyjeżdżał co roku na kilka miesięcy do Glen Spey, by w zaciszu swojego domu, tworzyć wiersze, pisać opowiadania i powieści.

Wówczas na naszym spotkaniu w Łubnikach, po prezentacji tomu tłumaczeniowego, zetknęły się dwie filozoficzne jakości pojęcia ojczyzny. Pierwsza, jako paradygmat przystani i pamięci, i druga jako nostalgia i utrata. Było jasne, że ojczyzna obu poetów jest nie tylko formą przystani i pamięci, ale także nostalgii i utraty –  poprzez stan oparty na doświadczeniu życiowym. Bo z jednej strony wartość ojczyzny ukazana, jako zamek warowny, a z drugiej znak serca i duszy. Tego stanu nie można było oczywiście porównać z doświadczeniem emigracyjnego wydziedziczenia w twórczości Bohdana Bojczuka. Poeta utracił ojczyznę w zawierusze wojennej i nie miał jej na emigracji, a Jan Leończuk posiadał ją każdego dnia. Dla Leończuka, zmieniała się tylko jej forma wraz z upływem lat i jej filozoficzne uświadomienie. Widać to zwłaszcza w tomie “Sen odarty” z 1981 roku, napisanym w wirze wielkich przemian politycznych w Polsce.

Istotą naszego spotkania wówczas nie była polityka, lecz literatura, a w wąskim rozumieniu poezja naszego amerykańskiego gościa. Dlatego patrzenie na słowo, stawało się ważnym wyznacznikiem tego spotkania, jakże ulotnego i napełnionego odświętną mimiką. Sama poezja wydawała się wówczas zwiewną Muzą, w białej muślinowej sukni do kostek.

Bohdan Bojczuk przyjechał z Nowego Jorku na prezentację tomu tłumaczeniowego w swojej ulubionej koszuli, wiśniowego koloru. Chodził w niej nierozłącznie na wszystkie spotkania literackie w Kijowie. Gdy poeta zmarł, został w niej pochowany. Wówczas, przebywając do Białymstoku, miał niewielką przystrzyżoną brodę i co ciekawe, bagaże zostawił w Warszawie. Podróżował tylko z podręczną torbą przewieszoną przez ramię. To dawało mu swobodę ruchów i nieskrępowania, więc Jan Leończuk przed prezentacją, oprowadzał nas po Białymstoku. Byliśmy wówczas w muzeum mieszczącym się w Ratuszu, księgarni oraz salonie DESA, w którym nasz gość z uwagą oglądał stare ikony i krzyże prawosławne. W księgarni Jan Leończuk zapoznał Bojczuka z pracującym tam poetą Jerzym Plutowiczem. Czuło się zakłopotanie Plutowicza – poeta pracujący jako sprzedawca. Ale Bojczuk dobrze wybrnął z tej sytuacji mówiąc, że natchnienie to stan duchowego ożywienia nadświatłem, a praca to część życia. Plutowicz wtedy podarował mu swój tom wierszy “Kotlina. Wybór wierszy” (1998), wpisując dedykację na stronie tytułowej. Po  powrocie do Nowego Jorku, Bojczuk przetłumaczył niektóre utwory Plutowicza na język ukraiński i opublikował je w “Kurjerze Krywbasu”. (Patrz: “Przyszliśmy mówić o niczym” : «Ми прийшли говорити про ніщо», Єжи Плютовіч, вибрані поезії, переклад з польської (журнал «Курєр Кривбасу», Кривий Ріг, № 173, 2004). Kwartalnik “Kurjer Krywbasu” (1994-2017) był elitarnym pismem literackim, powołanym przez prozaika ukraińskiego Hryhorija Husejnowa w Krzywym Rogu. Bohdan Bojczuk drukował się w nim po zamknięciu redagowanego przez niego i Mariję Rewakowycz kwartalnika literackiego “Swito-wyd” (Nowy Jork-Kijów, 1990-1999).

Jan Leończuk pokazał nam także pałac Branickich i słynną białostocką rzeźbę “Praczki” Stanisława Horno-Popławskiego w parku Planty. Specyfiką rzeźby było to, że od strony widza, “Praczki” ukazywały swoje erotyczne kształty pośladków, co wzbudziło zainteresowanie Bohdana Bojczuka. Miał on przecież w swojej twórczości szereg wierszy zmysłowych o pięknie kobiecego ciała.

Lublin, lipiec 2024

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko