Chciałoby się, aby literatura była wolna, przede wszystkim wolna od polityki. Kiedy zdumienie opadło, można zabrać głos. Ten mój głos należy odbierać jako głos czytelnika, głos ucznia, którym dawno temu byłam. Nie wszystkie lektury mi odpowiadały, niektórych treści nie pamiętam, mimo że je czytałam, bo czytałam wszystkie. Z racji tego, że samo czytanie było i jest moim nałogiem. Uciekając w metaforę, to kiedy chodziłam na studencką stołówkę, również nie wszystkie danie mi odpowiadały czasem wolałam nie zjeść obiadu, jeśli były rydze, ale nikomu nie przyszło do głowy „majstrować” przy menu. Chciałoby się wierzyć, że zmiany w lekturach szkolnych z języka polskiego są podyktowane jakąś ideą. Być może nie wszystkim odpowiadającą, ale chciałoby się wierzyć, że jakaś myśl przewodnia „twórcom” przyświecała. Jednak to lekkie wykreślanie chwilami niepokoi nie tylko, dlatego, że wykreślono utwory istotne dla kultury polskiej, mimo że archaiczne, to istotne. Niepokoi, bo można odnieść wrażenie, że szanowni wykreślający wielu utworów po prostu nie znają. Jak trafnie zauważył jeden z polonistów, wykreślający, uważali, że młodzież nie rozumie tak dawnych utworów, tylko – zauważył – co jest niezrozumiałego w wierszyku Juliusza Słowackiego:
„Niechaj mnie Zośka o wiersze nie prosi,
Bo kiedy Zośka do ojczyzny wróci,
To każdy kwiatek powie wiersze Zosi (…)”
Cóż, najprościej mówiąc wiersz jest o wrażliwości na naturę, o zachwycie tym, co za oknem, ale…tak, faktycznie, współcześnie nie każdy ma las czy kwiatki za oknem. Nie każdy słyszy śpiew ptaków o poranku, mało kogo budzą gołębie, które uwiły sobie gniazdo nad jego pokojem, albo jaskółki śmigające spod powały. Możliwe, że ten świat chociaż ciągle istnieje, ten z wiersza Słowackiego, mimo że napisanego pokolenia temu, wielu już nie zachwyca, a może nawet wielu uważa, że jest archaiczny i trzeba go zniszczyć? Jednak nie fizycznie, wystarczy go przemilczeć. Udać, że go nie ma lub stwierdzić, że jest nieważny. Oczywiście wszystko w zgodzie z ekologicznymi standardami. Aby ratować Ziemię, ale nie daj Bóg posłuchać jak śpiewa przyroda. Co to, to nie! Żadne wycieczki do lasu czy wakacje na wsi. Bo smród gnoju, bo mleko od krowy a nie z kartonu, bo zbyt głośny świergot ptaków i te muchy!
No, dobrze. Powiedzmy, że młodzi ludzie nie rozumieją tego wiersza. Choć wątpię, niejednokrotnie są inteligentniejsi niż dorośli, ale skoro „światli” tak twierdzą, no cóż.
Przejdźmy do Śmierci pułkownika Adama Mickiewicza. Trzeba przyznać, że Mickiewicz wyjątkowo ma obecnie pod górkę i twierdzę to bez względu na to czy darzę go uczuciem czytelniczym, czy wręcz przeciwnie. W tym kontekście jest to nieistotne. Mówiono – podobno – że młodzież powinna czytać utwory o silnych kobietach. No, tak. Możliwe, że ktoś utworu nie zna i tytuł go zmylił, albo go zdenerwował brak feminatywu. Można tylko „gdybać”. Warto pamiętać, że Emilia Plater była polską hrabianką, kapitanem Wojska Polskiego podczas Powstania Listopadowego. Nie zmarła tak poetycką śmiercią, jak to przedstawił Mickiewicz. Jednak ten utwór, jak sądzę, był hołdem Mickiewicza dla jej odwagi i zasług. Pamiętajmy, że był rok 1830 i kobieta dowodziła wojskiem, nie dość, że dowodziła, to jeszcze jej słuchano. Gdyby feminizm szedł w kierunku wspierania rozwoju kobiet, to o Emilii trąbiłby na prawo i lewo. Tymczasem wiersz zostaje wyrzucony z lektur. Akurat ten wiersz. Zatem kto, pytam się, teraz powie młodzieży o Platerównie? Przecież historia (okrojona również) o niej nie uczy. Tylko ten wiersz był wspomnieniem o niej. Opowieść idzie jeszcze dalej. Skoro wymazuje się Emilię, to skąd młodzież dowie się genezy powstania batalionu kobiecego walczącego podczas II wojny, który nazywano Platerównami? I mówi się, że potrzebujemy utworów o silnych kobietach? Opowieści o silnych kobietach? To kim były te kobiety z Emilią na czele, jak nie kobietami silnymi? A skoro były, to dlaczego zaczyna się je wymazywać?
Nie znajdziemy też w szkole ani słowa o Joannie Żubrowej, która była pierwszą kobietą sierżantem w Polskim Wojsku i pierwszą Polką odznaczoną najwyższym odznaczeniem bojowym, krzyżem Orderu Virtuti Militari. Walecznością biła na głowę niejednego żołnierza. W trakcie wojskowej kariery wzięła udział w 17 bitwach i oblężeniach. Co prawda z tym odznaczeniem nie obyło się bez małej awantury – niektórym przeszkadzało, że była kobietą – ale fakt jest faktem, że w czasach napoleońskich Polka została potraktowana niemal jak mężczyzna. A to był rok 1809, walczyła wraz ze swoim mężem. Czyli nikt jej nie uwiązał w domu na łańcuchu. Chciała walczyć, poszła walczyć. Czy nie na tym powinien polegać feminizm, że kobieta jest wolna i podejmuje własne decyzje? Dlaczego, więc o takiej kobiecie w szkole się nie mówi? Zresztą gdyby się mówiło, to współcześnie została by i tak wykreślona.
Wspomnę tylko, że Order Virtuti Militari to Order Wojenny, potocznie zwany Krzyżem Virtuti Militari, najwyższe odznaczenie wojenne w Polsce, został wprowadzony 22 czerwca 1792 roku przez króla Stanisława Augusta po zwycięskiej bitwie pod Zieleńcami.
Mam kolejne pytanie, ale to jest pytanie do kobiet walczących o prawa kobiet – współcześnie. Dlaczego nie uczymy młodzieży o kobietach działających na zapleczu Powstania Styczniowego? O przedsiębiorczych, szalenie odważnych arystokratkach i nie tylko arystokratkach, które wychowane – niby, bo to tylko pozór – jedynie do salonów i głupawych rozmów, nocami przenosiły meldunki, organizowały dowóz broni, pomoc rannym i ich rodzinom. Pisały listy na cały świat we wszystkich możliwych obcych językach, aby ten świat poruszyć i uprosić pomoc, i to się im udawało. Kobiety z innych krajów tę pomoc organizowały. Czemu o tym nie mówimy uczennicom? Przecież to doskonała lekcja dla dziewcząt o tym, że mają siłę, aby działać, nawet jeśli ich świat staje w płomieniach. Przecież to takie postawy uczą, że my, kobiety jesteśmy silne. Nie wrogie, a zorganizowane i inteligentne. Nie wulgarne, a bystre i przebiegłe, aby budować a nie niszczyć.
Przecież to książka Ciche bohaterki – jeśli wierzyć zapewnieniom, że chodzi o utwory o silnych kobietach – Marii Bruchnalskiej, powinna stać się lekturą. Choćby jako ciekawostka. Tych kobiet było naprawdę dużo. To nie były pojedyncze przypadki.
Quo vadis tylko we fragmentach, Henryka Sienkiewicza – noblisty i to w czasach zaborów. Bo archaiczna? Pierwszy polski pisarz w roku 1905 dostał Nobla w dziedzinie literatury. Podczas uroczystości wręczania medalu tak powiedział: „Zaszczyt ten, cenny dla wszystkich, o ileż jeszcze cenniejszym być musi dla syna Polski!… Głoszono ją umarłą, a oto jeden z tysiącznych dowodów, że ona żyje!… Głoszono ją niezdolną do myślenia i pracy, a oto dowód, że działa!… Głoszono ją podbitą, a oto nowy dowód, że umie zwyciężać!” Sienkiewicz konkurował z Elizą Orzeszkową.
Naprawdę to nic nie znaczy? Obojętnie czy ktoś lubi Quo vadis czy nie, to powinniśmy być dumni z osiągnięć naszych rodaków. Kto czyta fragmenty? Na wieczne zapomnienie pójdzie.
Chłopi też we fragmentach i kolejny noblista Władysław Reymont. Dostał Nobla w 1924 roku. Konkurował ze Stefanem Żeromskim. Zastanawiające i równocześnie zasmucające jest to, że inne narody hołubią swoich „zwycięzców”, tylko u nas w Polsce wiecznie ich się piętnuje i spycha w zapomnienie. Naprawdę nie warto młodzieży opowiedzieć o tych postaciach i ich utworach? Nie warto zastanowić się wspólnie, dlaczego akurat w tamtym czasie takie, a nie inne utwory zostały uznane za najbardziej interesujące dla Kapituły? Przecież to świetna lekcja poglądowa, która tworzy tło dla tamtych zdarzeń, warto opowiedzieć kto jeszcze został zgłoszony i z kim konkurowali. Który z polskich pisarzy był rozczarowany, a który ze złości gryzł kostki u dłoni.
Inna ciekawostka: Wisławie Szymborskiej podczas bankietu noblowskiego król pozwolił zapalić papierosa przy stole, zaś Olga Tokarczuk podczas swojego bankietu paliła na zewnątrz ratusza, drżąc na lodowatym wietrze. Za towarzyszy miała ochraniarzy.
Inny świat Gustawa Henryka-Grudzińskiego również wpada w otchłań fragmentów.
Te trzy powieści wyżej wymienione moi rówieśnicy i ja czytaliśmy w całości. Obojętnie czy nam się podobały, czy nie znaliśmy i do dzisiaj znamy całość. Pewne sceny mogły się zamazać, ale nie sposób zrozumieć powieści tylko z fragmentów. Nie sposób zrozumieć tego, co autor chciał przekazać. Z fragmentów można jedynie wywnioskować jakim stylem posługuje się autor.
Władysława Bełzy nie czytałam w szkole. Wierszyka opowiadającego o tym „Kto ty jesteś, Polak mały (…)” nauczono mnie w domu. Książkę z innymi wierszami kupiłam wiele później w antykwariacie.
Katedra Jacka Dukaja nie należy do utworów łatwych, jak i Dukaj nie należy do pisarzy łatwych. Każdy jego tekst jest skomplikowany i wymagający, jednak dlaczego młodzież nie miałaby się z takim tekstem zmierzyć. Cóż może być ciekawszego niż fantastyka naukowa, a pisarz najbardziej współczesny z możliwych. Pisarz, który wyrósł z twórców zgromadzonych wokół pisma Fantastyka, która wiele czasu przed nim gromadziła autsajderów, którzy byli na bakier z rzeczywistością i polityką. Bo fantastyki nie dało się ocenzurować, można było pisać wszystko, co się chciało, gdyż fantastykę mało kto rozumiał. A Katedra ma ciekawe przesłanie, nad którym warto by było podyskutować. Ale nie! Aut.
Bo młodzież nie chce czytać „tego”.
No dobrze, skoro tak, to na pewno z zapałem zabierze się do czytania o chińskiej rzeczywistości, która nosi tytuł Problem trzech ciał. Znam powieść, jak i serial. Ten drugi sporo zmieniony. I, co? Katedra przy chińskiej powieści to bułka z masłem.
Zmierzam do Jarosława Marka Rymkiewicza, który również został usunięty z kanonu lektur szkolnych. Warto zaznaczyć, że Rymkiewicz został laureatem nagrody „Strażnika Pamięci”. „Polskość to jest straszna siła duchowa (…)” mówił poeta w przemówieniu podczas odbierania nagrody. Ta siła nas wybiera, nie my ją wybieramy. Jest jak powołanie, jak kierunek drogi wyznaczony przez potężną busolę, nad którą nie mamy panowania. Możemy jedynie się jej podporządkować. Jednak nie należy tych słów odbierać w sposób egzaltowany. Nie należy również chcieć oceniać czy to dobrze, czy to źle. Nie. W tych słowach kryje się kolejne znaczenie, jest tutaj świadomość bycia Polakiem nie na pokaz, nie aby się afiszować naszą historyczną martyrologią. Jest w nich głęboka refleksja nad tym kim się jest, bo bez niej nie sposób zrozumieć w jakim kierunku się podąża. W jakim kierunku powinno się podążać. Należy też pamiętać, że Rymkiewicz twierdził, iż nie płynie w jego żyłach ani kropla polskiej krwi, a mimo to był Polakiem i doskonale rozumiał, że to tworzenie kultury polskiej, literatury polskiej podczas zaborów ocaliło nasz Naród.
Jarosław Rymkiewicz również nie jest łatwym twórcą literatury. Tak go określiłam, bo jako literat był wszechstronny. Rzadko się zdarza aby świetny poeta był równocześnie świetnym prozaikiem, dramatopisarzem czy eseistą. A w tym przypadku akurat te wszystkie „muzy” okazały się na równi silne.
Rzecz jasna można czytać Hobbita i wychwalać Tolkiena, chociaż akurat w tym wypadku nie ma – według mnie – za co. Podobnie jest z Silmarillionem. Tylko – według mnie – Władca pierścieni jest ciekawy. Można czytać w szkole, jako lekturę, Harry Pottera i wychwalać Rowling. Tylko, dlaczego nie można czytać Kinderszenen i chwalić Rymkiewicza?
Bo nasz?
A skoro polski to „be”?
Autor, który pobudzał uruchomienie w sobie mechanizmu dociekania prawdy, bo przecież tylko ona jest ciekawa i tylko ona zasługuje na uwagę – zostaje potraktowany bardzo brzydko. Poeta nie znający odpowiedzi na wszystkie bolączki, tylko wciągający czytelnika do debaty umysłowej. Zadawanie bowiem pytań światu, jak i sobie jest drogą poety i prozaika. Zaś każdy czytelnik, który podnosi sobie poprzeczkę podczas doboru lektur i sięga po coraz trudniejsze opowieści, tylko na tym zyskuje, bo kształtuje swój umysł i obcuje z twórcą mądrzejszym od siebie. Dostaje klucz do tajemniczych drzwi, gdzie razem z autorem będzie popadał w zwątpienie i dumanie nad tym czym jest los, kim jest człowiek, czego uczy i czy uczy nas historia czegokolwiek, i w jakiej roli występuje tutaj literatura.
Literatura bowiem – z czym wielu się ze mną nie zgadza – to nie jedynie beletrystyka czy rozrywka. To coś więcej, to nasza postawa względem świata i względem siebie. Względem etyki i wiary, moralności i jej braku, to refleksja rodząca się z obserwacji świata i zachodzących w nim zmian. To umiejętność wyciągania wniosków z tych zmian. Wniosków, które budują nam przyszłość. I w końcu to możność dostrzegania konsekwencji działań na wielu płaszczyznach. Nie bez powodu tych największych pisarzy często nazywano „prorokami”, bo w swoich książkach, co prawda w fabule, ale przewidzieli co się wydarzy. Literatura to nie życie tylko na teraz, tylko na dzisiaj. To patrzenie dalej, szerzej, ale patrzenie z całym balastem refleksji i nauk filozofów, i innych twórców, którzy przed nami również dumali, również się wahali i zastanawiali nad sensem ludzkiego życia. Nad ludzkim okrucieństwem i zaraz obok funkcjonującą ludzką miłością. Nad tym do jak potwornych i równocześnie dla przeciwwagi heroicznych czynów człowiek jest zdolny. Nie ten sam, ale jest zdolny. Jak się rozgrywa ta odwieczna walka dobra ze złem w świecie XXI wieku.
„Człowiek wyraźnie stworzony jest do myślenia, to cała jego godność; cała jego zasługa i cały obowiązek to myśleć, jak się należy” [Blaise Pascal]. Co, zatem, znaczyło dla Pascala „myśleć, jak się należy”? Można by uznać, że kartezjańskie „Myślę więc jestem” jest dla uczonego niepełne. To za mało, aby stwierdzić, że się myśli, jak należy. Do myślenia odpowiedniego należy dołożyć frazę „szukam więc się staję”. Zatem nie wystarczy „być”, należy jeszcze poszukiwać. Poszukiwać i cały czas siebie kontrolować, bo nasz umysł lubi płatać nam figle. Wynikiem czego jest niechęć dążenia do prawdy, niechęć do jej poszukiwania a wręcz odrzucanie prawdy, którą nam ktoś przekazuje.
Dlatego potrzebna jest nam umiejętność patrzenia szeroko, najlepiej z różnych stron a nie jak powozowy koń z klapkami na oczach, który widzi jedynie drogę przed sobą, ale nie wie, co się dzieje po bokach, bo to mogłoby go rozproszyć a nawet przestraszyć.
Tylko, że prawdziwego myślenia nie nauczymy się sprawiając sobie same przyjemności i niczego od siebie nie wymagając. Tymczasem tak właśnie obecnie pragnie się edukować młodzież. Masz problem z tabliczką mnożenia? Nie ucz się, a po co. Lepiej się prześpij, zjedz ciastko. Po co umysł wysilać. Stresujesz się egzaminu? Nie idź, po co? Lepiej obejrzyj sobie serial. Boisz się zmian? Nie ruszaj się z fotela. Najlepiej nie idź nawet do łazienki. Stagnacja jest „dobra”, nie zaskakuje. Nie należy mylić ze stabilizacją.
Tymczasem od bardzo dawna wiadomo, że tylko wyprowadzenie człowieka ze strefy komfortu powoduje, że on zaczyna się rozwijać i zdobywać kolejne cele aż do osiągniecia sukcesu. Ktoś zamknięty z bańce złudnego komfortu niczego nie wymyśli i niczego nie osiągnie poza obejrzeniem kolejnego sezonu: „Dlaczego, ja?”
I takiej chcemy młodzieży? Bezradnej i myślącej głupio? To kolejne sformułowanie ukute przez naukowców jakieś 20 lat temu. Weszło do naukowej dyskusji, bo zauważono, że era Homo sapiens się kończy. Czyli człowiek rozumny przeistacza się w człowieka myślącego głupio.
Warto tutaj postawić pytanie: dlaczego tak się dzieje i czy można temu zapobiec?
Według mnie nie można, bo te dwadzieścia lat, które minęły od momentu, kiedy na studiach usłyszałam takie stwierdzenie, wychowały już pokolenie ludzi myślących głupio. To jest już typowy efekt kuli śnieżnej.