Franciszek Czekierda – WYZWOLENIE TARASA SZEWCZENKI

0
69

Graf Paweł Engelhardt i jego żona Zofia przyjechali do Petersburga w lutym 1831 roku. Kilka miesięcy po nich przybył Szewczenko z pozostałą służbą. W październiku następnego roku pułkownik Engelhardt przeszedł w stan spoczynku. Ulegając prośbom żony i znajomych, skierował Tarasa na cztery lata nauki malarstwa do Wasyla Szirajewa, jednego z mistrzów malarstwa dekoracyjnego w prywatnych rezydencjach i gmachach użyteczności publicznej. Uczeń, w zamian za edukację, zakwaterowanie, wikt i odzienie, musiał być posłuszny mistrzowi i pomagać mu nie tylko w artystycznych zajęciach. Według słów Tarasa, Szirajew był człowiekiem chciwym, aroganckim i despotycznym. Mimo wielu uciążliwości i doznanych upokorzeń, okres terminowania był korzystny dla jego artystycznego rozwoju. Szewczenko był najzdolniejszy spośród wszystkich uczniów Szirajewa. Jego zespół malował wnętrza prestiżowych teatrów m.in. Bolszoj, Aleksandryjskiego i Michajłowskiego.

Iwan Maksymowicz Soszenko studiował na Akademii Sztuk Pięknych. Pewnego dnia spotkał się z bratem swojej żony, Oleksandrem Sołowiowem, który należał do grupy uczniów Szirajewa.
– Co teraz robicie? – Soszenko zapytał, wiedząc, że malują polichromie gmachów stolicy.
– Z bratem Wasylem i z takim jednym…, nazywa się Szewczenko, pokrywamy ściany i  plafony w senatorskich salach – rzekł ogólnikowo.
– Taras Szewczenko… – zastanawiał się.
– Znacie go?
– Szewczenko… – powtórzył, skrobiąc się po głowie. – Słyszałem o nim od mojego nauczyciela Prewłockiego, gdy byłem w Wilszani. Powiedz mu, żeby się ze mną skontaktował.
Latem 1836 roku Szewczenko spotkał się z Soszenką. Ten ujrzał barczystego, średniego wzrostu, ciemnego blondyna o przyjemnym wyrazie twarzy i ciemnobrązowych oczach, z których biła wewnętrzna siła. Choć ruchy miał nieco kanciaste, jego zachowanie było pełne wdzięku. Młodzieniec ukłonił się i zgodnie z chłopskim zwyczajem zamierzał pocałować starszego o siedem lat Iwana Maksymowicza w rękę.
– Nie trzeba – zaprotestował Soszenko. – Czy to wypada, żeby malarz całował w rękę drugiego malarza?
– Tak mnie nauczono.
– Prędzej, czy później to się zmieni. Powiedz lepiej coś o swoich zainteresowaniach.
Szewczenko z pasją opowiadał o malarstwie. Iwan Maksymowicz, słuchając go z uwagą, spostrzegł od razu, że jest wyjątkowym człowiekiem.
– O czym marzysz? – Soszenko zadał mu najważniejsze, jego zdaniem, pytanie.
– Być wolnym – powiedział bez zastanowienia.
Od chwili pierwszego spotkania Taras odwiedzał Iwana co niedziela, bo miał wtedy wolny czas od męczących prac malarskich. Soszenko, utwierdzając się, że jego krajan jest samorodnym talentem, zapragnął wyzwolenia go z pańszczyzny, aby mógł rozpocząć studia na Akademii Sztuk Pięknych. Swój pomysł skonsultował z pisarzem Jewhenem Hrebinką, który poparł zamiary przyjaciela. Później, tj. od 1837 roku, Hrebinka zapraszał Szewczenkę do swego domu na wieczory literackie. W 1840 roku pomógł mu wydać Kobzarza (Кобзар).
Pierwszym krokiem do wyzwolenia Tarasa było przedstawienie go profesorowi historii sztuki, Wasylowi Iwanowiczowi Grigorowiczowi, sekretarzowi konferencji Akademii Sztuk Pięknych. Po zarysowaniu całokształtu sprawy i przybliżeniu artystycznej sylwetki młodzieńca, Soszenko przeszedł do konkretów.
– Łaskawy panie profesorze, czy jest możliwe, aby ten młody artysta – wskazał dłonią na onieśmielonego młodzieńca – mógł podjąć studia na akademii?
– Chłopcze – profesor spojrzał przenikliwie na Tarasa. – Jaki jest twój status?
– Jestem poddanym pańszczyźnianym – rzekł cicho. – Pełnię służbę kozaczka u grafa Engelhardta.
– Niedobrze – westchnął Grigorowicz. – To zamyka drogę do wstąpienia na akademię, na której studiować mogą tylko ludzie wolni. Przecież to wiecie, Iwanie Maksymowiczu – spojrzał krytycznie na Soszenkę.
– Szanowny profesorze, nic nie da się z tym zrobić?
– Przed opuszczeniem Ukrainy poznałem ciężką dolę chłopów pańszczyźnianych. A jeśli spośród nich takie diamenty – spojrzał na Tarasa – pójdą na zatracenie, niech sczeźnie ten feudalny ustrój i my razem z nim.
– Nie ma żadnej nadziei? – Soszenko zmartwił się.
– Może porozmawiam z Wasylem Andrijowiczem Żukowskim, tajnym radcą. Jako wychowawca carewicza, Aleksandra Mikołajowicza i były nauczyciel cesarzowej, Aleksandry Fiodorownej, ma wpływy na dworze.
Zgodnie z obietnicą profesor Grigorowicz spotkał się z Żukowskim, któremu przedstawił sprawę. Wkrótce potem tajny radca umówił się z Karlem Briułłowem, słynnym malarzem rosyjskiego klasycyzmu, u którego wcześniej zamówił swój portret. Briułłow, pełen wiary we własne możliwości, zaproponował:
– Pójdę do jego pana i spróbuję znaleźć natychmiastowe rozwiązanie.
– Oby się powiodło. Słyszałem, że Engelhardt nie jest łatwy w obejściu – zauważył Żukowski. – Jednak powinien się liczyć z naszym największym malarzem – z szacunkiem skłonił przed nim głowę.
– Och, nie przesadzajcie – Briułłow poczuł się skonsternowany. – Jestem przekonany, że on, jak każdy graf, ma trochę honoru i zachowa się po ludzku.
Wkrótce Karl Briułłow spotkał się z Pawłem Engelhardtem. Rozmowa nie przebiegła po myśli malarza, który po opuszczeniu jego domu, był wściekły i zrezygnowany. Od razu spotkał się z Szewczenką.
– To największa świnia w torżewskich pantoflach. Z takim kimś, komu obce są wyższe uczucia, nie wiem, czy uda się cokolwiek załatwić.
Załamany Taras zrelacjonował Soszence spotkanie Briułłowa z Engelhardtem.
– Jakże mi przykro – Iwan Maksymowicz był zasmucony.
– Samolubny pan i władca, dla którego poddany jest rzeczą, nie człowiekiem. Przeklinam swój marny los! – Szewczenko niemal krzyknął.
– Może jeszcze coś da się zrobić – przyjaciel próbował go pocieszyć.
– Niech spadnie na niego wszystko co najgorsze, łącznie z zarazą! – wzburzenie Tarasa osiągnęło szczyt.
– Myślę, że jeszcze powinien z nim negocjować spokojny Wenecjanow – Soszenko pomyślał o znajomym malarzu.
– Nic to nie da – Taras był zrezygnowany. – Mój pan nie zna uczucia litości, ani współczucia.
W tym czasie Szewczenkę opanowała czarna melancholia. Po latach powiedział księżniczce Warwarze Repninie-Wołkońskiej, że był o krok od popełnienia samobójstwa.

Drugą próbę uwolnienia Szewczenki podjął Oleksy Gawryłowicz Wenecjanow. Umówił się z Engelhardtem, który, z właściwą sobie arogancją, kazał gościowi czekać godzinę w korytarzu, będąc rzekomo zajęty ważnymi sprawami. Po wejściu do gabinetu Wenecjanow, mówił o oświacie i filantropii, by przygotować rozmówcę do zasadniczego wywodu.
– Powiedzcie, Oleksy Gawryłowiczu, przyszliście w tej samej sprawie, co Briułłow?
– Poniekąd… – Wenecjanow odrzekł lekko stremowany. – Wszyscy akademicy z mojego kręgu żywią do was wielki szacunek, że pozwoliliście kształcić tego chłopaka, jak syna – starał się zmiękczyć go pochlebstwem.
– Rzeknijcie otwarcie, czego chcecie? – Engelhardt nie zważał na komplementy.
Wenecjanow poczuł się zbity z tropu. Zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z wyzyskiwaczem, nie zaś ze szlachetnym człowiekiem.
– Na początku wspomniałem o filantropii…
– Otóż to! Filantropia to są pieniądze – przerwał mu.
– Myślimy o  wykupieniu Tarasa – Wenecjanow przemógł się.
– Trzeba było tak mówić od razu! – zakrzyknął zadowolony. – Pieniądze i nic więcej.
– Jak to widzicie, Pawle Wasiljewiczu?
– Chcecie poznać ostateczną cenę?
Wenecjanow długo się zastanawiał.
– Tak – zadecydował.
– Dwa i pół tysiąca rubli. Ani grosza mniej. Zgadzacie się?
Wenecjanow, radując się w duchu, odrzekł:
– Zgoda.
„Owszem, zgoda jest – myślał, opuszczając jego dom – tylko nie ma pieniędzy. Trzeba je jakoś zdobyć…”.
(2500 rubli to była duża kwota. W Rosji w XIX wieku przykładowe wynagrodzenia roczne kształtowały się następująco: nauczyciel w szkole podstawowej zarabiał 300 rubli, inżynier – 450, robotnik – 252, pracownik biurowy – 447).
W kręgu osób zaangażowanych w wyzwolenie Szewczenki powstał pomysł zorganizowania loterii. Postanowiono, aby jej głównym fantem był portret Żukowskiego namalowany przez Briułłowa, za który można by uzyskać potrzebne pieniądze. Na członka komitetu loterii Żukowski namówił hrabinę Julię Fiodorowną Baranową, guwernantkę córek cara Mikołaja I. Podczas losowania zwycięski los przypadł w udziale cesarzowej Aleksandrze Fiodorownie, żonie cara. Żukowskiemu zależało na szybkim sfinalizowaniu sprawy, ponieważ w maju miał towarzyszyć carewiczowi Aleksandrowi w podróży po Europie. Poprosił więc hrabinę Julię o szybkie przesłanie pieniędzy, co zostało zrealizowane.
22 kwietnia 1838 roku Engelhardt, po otrzymaniu obiecanych pieniędzy, podpisał dokument, w którym m.in. zadeklarował: „(…) Ja, niżej podpisany pułkownik Paweł Wasiljew, syn Engelhardta (…), zwalniam na zawsze poddanego, mojego człowieka, Tarasa Grigoriewa, syna Szewczenki, którego odziedziczyłem po moim zmarłym rodzicu (…). Ja, Engelhardt i moi spadkobiercy już nie będziemy się w nic wtrącać, a  Szewczenko, ma swobodę wyboru życia, jakiego sobie życzy”. Akt podpisali również świadkowie: W. Żukowski, K. Bryułłow i M. Wielhorski.
Do pracowni Briułłowa, w której był już malarz, Apollon Mokrycki, przyszli Żukowski i hrabia Wielhorski. Chwilę po nich pojawił się Szewczenko. Na jego widok wszyscy otoczyli go kręgiem. Żukowski uroczystym głosem odczytał akt wyzwolenia. Taras z trudem powstrzymywał łzy. Czuł podniosłość chwili, lecz jeszcze całkiem nie był w stanie sobie uzmysłowić, że jest wolny. Od dziecka wiedział, że niczego nie mógł czynić bez zgody swego pana. Teraz mógł. Świadomość wyzwolenia dotarła do niego w całej pełni kilka godzin później. (W owym czasie Taras mieszkał u Soszenki w mieszkaniu na parterze).
Soszenko był w swoim w pokoju. Otworzył okno i poczuł powiew wiosennego powietrza. Nie zważając na zapachy kwitnących roślin i krzewów, zajął się malowaniem obrazu czterech ewangelistów na zlecenie Peszanowa. Nagle usłyszał rumor. Odwróciwszy głowę od obrazu zobaczył, jak Taras wskoczył do pokoju przez okno. Lądując na podłodze, potrącił obraz, który spadł ze sztalugi.
– Wolność, wolność! – podskakiwał i radośnie krzyczał.
– Postradałeś zmysły, Taras? – Soszenko zrazu zareagował nerwowo, myśląc o swoim pilnym zleceniu i leżącym na podłodze obrazie. Po krótkiej chwili, kiedy ujrzał promieniującą ze szczęścia twarz współlokatora, jego nerwowość ustąpiła radości.
– Wolność! Jestem nareszcie wolnym człowiekiem i mogę robić, co chcę. Nikogo się nie boję, tylko Boga. Jakie to szczęście być wolnym człowiekiem – rozłożył szeroko ramiona.
Mężczyźni padli sobie w objęcia i się ucałowali. Taras rozpłakał się. Wzruszenie udzieliło się także Soszence, któremu łzy ciekły po policzkach. Gdy obaj nieco się wyciszyli, Soszenko zauważył w wilgotnych oczach przyjaciela pełnię szczęścia. Głęboko przejęty nie był w stanie dalej malować. Podniósł tylko obraz i ustawił go na sztaludze.
Taras podszedł do kąta, gdzie stała na stołku miednica, a na ścianie wisiało stare lustro. W zimnej wodzie zmoczył twarz, by ochłonąć. W liszajowatym lustrze przyjrzał się sobie. Zdziwił się. Dopiero teraz skonstatował, że w przeszłości rzadko się uśmiechał. Zastanowił się: „Co za odmiana… W boskiej naturze jest niezliczona ilość piękna, lecz triumfem i ukoronowaniem nieśmiertelnego piękna jest twarz osoby ożywionej szczęściem. Nie znam nic bardziej wzniosłego, cudowniejszego na świecie. Właśnie to jest ta chwila, kiedy mogę cieszyć się pełnią rozkoszy” –  zakończył refleksję.
Szewczenko zapisał się, jako wolny student, na zajęcia rysunku w Akademii Sztuk Pięknych. Został uczniem Karla Briułłowa, którego uważał za najwybitniejszego malarza epoki. Profesor pozwolił mu korzystać ze swojej biblioteki. Taras z pasją poszerzał swoją wiedzę, uczęszczał na sztuki teatralne, zwiedzał muzea i wystawy. Niecały rok później został członkiem Towarzystwa Zachęty Artystów, a w kwietniu 1839 roku został nagrodzony srebrnym medalem II stopnia za rysunek z natury. Taki sam medal otrzymał w 1840 roku za swój pierwszy olejny obraz Chłopiec-żebrak daje psu chleb (Хлопець-жебрак, що дає хліб собаці). W tym okresie napisał m.in.: balladę Lunatyczka (Причинна), wiersze Katarzyna (Катерина), Topola (Тополя), elegię Na wieczną pamięć Kotlarewskiego (На вічну пам’ять Котляревському), Do Osnowjanenka (До Основ’яненка).

W owym czasie życie Szewczenki uległo radykalnej odmianie. Zapraszany był przez wpływowe rodziny do ich domów, gdzie spotykał się z artystyczną elitą Petersburga. W krótkim czasie uległ ułudzie światowego blichtru. Skromny Soszenko zaniepokojony tym, postanowił z nim porozmawiać.
– Wiesz, Taras… – urwał podenerwowany. – Zależy mi na twojej przyszłości – zaczął ogólnikowo. – Ale…
– Nie wiem, co będzie jutro, a ty mówisz o przyszłości – przerwał mu.
– Powiem wprost: nie akceptuję twego nowego stylu życia.
– Socha, czy robię coś niewłaściwego?
– Zmieniłeś się całkowicie. Ze zwykłego chłopaka stałeś się dandysem. Zapomniałeś o swoich korzeniach?
– Cały czas jestem sobą – bronił się.
– Nie jesteś sobą. Żyjesz nieprawdziwym życiem.
– Czy człowiek o mojej proweniencji nie może szykownie się ubierać i bywać w salonach?
– Towarzyskie salony stolicy wciągają zwykłych ludzi, jak bagno. I przekabacają ich na swoją modłę.
– Wydawało mi się, że widzisz we mnie kogoś więcej, niż zwykłego zjadacza chleba – Szewczenko ripostował.
– Zgadza się. Dlatego zwracam ci uwagę, żebyś nie ulegał wielkoświatowym blaskom, pod którymi kryją się snobizm, próżność i pozerstwo.
– Przesadzasz, Soszka.
– Tracisz cenny czas i talent, który otrzymałeś z wysoka. Mało piszesz, mało malujesz…
– Trochę piszę – Szewczenko pośrednio przyznał mu rację.
– Uważaj na siebie – przyjaciel przestrzegł go na koniec rozmowy.

Wspomniane mieszkanie na parterze (właściwie w suterenie) Soszenko wynajmował od  Niemki, Marii Iwanownej. Obok mieszkała siedemnastoletnia Maria-Amalia Europeus zwana Maszą, córka niedawno zmarłego Jakuba Europeusa, bogatego urzędnika. Iwan Maksymowicz zakochał się w niej,  planował nawet się ożenić. W myślach układał różne wersje formułek, by przez najlepszą z nich wyrazić jej swój zamiar. Był jednak zbyt nieśmiały, aby wcielić w życie swój plan. Taras okazał się szybszy. Przypuścił atak na dziewczynę, niczym Casanova i sprzątnął ją przyjacielowi sprzed nosa.
Pewnego lutowego dnia 1839 roku Soszenko wrócił z miasta do mieszkania po całodziennej nieobecności. W korytarzu usłyszał hałas dobiegający z pokoju Tarasa. Drzwi były uchylone. Jego oczom ukazał się widok splecionych w uniesieniu ciał Tarasa i Marii-Amalii. Podszedł bliżej.
– Tak podejrzewałem… – stwierdził zirytowany Iwan Maksymowicz.
Dziewczyna ukryła się pod pierzyną.
– To nie jest tak, jak myślisz…  – skonsternowany Taras rzucił wyświechtaną formułkę.
– Opuść to mieszkanie – Soszenko rozkazał.
– Nie rób mi tego, przyjacielu – błagał go.
– Przyjacielu? – zapytał sarkastycznie. – Przyjaciel nie mógłby mi czegoś podobnego zrobić. Od jutra ma cię tu nie być – podniósł głos.
– Gdzie ja pójdę? Proszę, Iwanie Maksymowiczu…
Roztrzęsiony Soszenko poszedł do swojej pracowni, by zająć się malowaniem. Nie mogąc się skupić, wyszedł z mieszkania. Nie chciał patrzeć na Tarasa, ani na Marię-Amalię. Mocno przeżywając zdradę przyjaciela i kochanej dziewczyny, doznał załamania nerwowego.
Zły stan duchowy wpłynął na pogorszenie jego zdrowia fizycznego. Zaczął tracić wzrok i miał kłopoty z oddychaniem.  Wcześniej stwierdzono u niego gruźlicę. Po konsultacji lekarz zalecił mu łagodniejszy, suchy klimat, ponieważ petersburska wilgoć nie sprzyjała mu. Postanowił pojechać do Ukrainy. Akurat Szkoła Okręgowa w Niżynie w guberni Czernihowskiej poszukiwała nauczyciela rysunku. Po złożeniu wymaganych dokumentów otrzymał posadę. Po wakacjach w 1839 roku miał rozpocząć w szkole pracę. Przed opuszczeniem Petersburga, niespodziewanie odwiedził go w lipcu Szewczenko.
– Kiedy usłyszałem, że wyjeżdżasz, postanowiłem cię pożegnać – Taras przywitał się, podając mu rękę, jakby nic się nie stało.
Soszenko wyrwał dłoń z uścisku. Taras drgnął ze strachu, obawiając się najgorszego: że go skrzyczy i wyrzuci za drzwi. W tej sekundzie Iwan Maksymowicz wziął go w objęcia i mocno wyściskał.
– Jesteś dobrym człowiekiem – poeta odetchnął z ulgą.
– Dawno nie widzieliśmy się – Soszenko rzekł z pewnym trudem i głęboko zakaszlał.
– Socha, nie ja sobą kierowałem, jeno chuć… – powiedział usprawiedliwiającym się tonem.
– Nic nie gadaj – przerwał mu raptownie. – Nikt nie może zerwać między nami więzów spólnoty.
– Niech Bóg ma cię w swojej opiece – Szewczenko zachrypiał ze wzruszenia.
Soszenko przebaczył mu, bo znał jego słabość do płci pięknej.

Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko