Franciszek Czekierda – TARAS SZEWCZENKO I KSIĘŻNA

0
89

Minęło kilka lat, podczas których Szewczenko rozwinął się jako poeta i malarz. W 1843 roku wyjechał w rodzinne strony. W lipcu z Aleksiejem Wasiljewiczem Kapnistem, byłym oficerem i sympatykiem dekabrystów, oglądał kolekcję dzieł sztuki w Jagodzinie w pałacu księcia Nikołaja Repnina-Wołkońskiego, który był przyjacielem przywódców ukraińskiego ruchu autonomicznego. Wśród obrazów znajdował się portret księcia namalowany przez szwajcarskiego artystę, Josefa Hornunga. W październiku Aleksiej Kapnist  i Wasyl Tarnowski, etnograf i historyk prawa, zlecili Szewczence skopiowanie tego obrazu.
W salonie, gdzie wisiał ów obraz, trzydziestopięcioletnia córka Nikołaja Repnina, księżna Warwara Nikołajewna, czytała jakąś powieść madame de Staël. W tym momencie w drzwiach pojawił się Taras. Warwara uniosła głowę znad książki i ujrzała szczupłego kawalera w szarym surducie. „Modnie ubrany – pomyślała, taksując go wzrokiem. – Dopasowany surdut z aksamitnym kołnierzem, starannie zawiązany fular, włosy rozwichrzone w romantycznym stylu. Ciemnobrązowe oczy osadzone w głębokich oczodołach, choć nieduże, jednak wyraziste. Podoba mi się…” – zakończyła refleksję, uśmiechając się dyskretnie.
Taras ukłonił się księżnej, chcąc wypowiedzieć słowa przywitania.
– Domyślam się, że mam zaszczyt poznać artystę, który będzie malował portret mojego papy – uprzedziła go, podając mu wysoko rękę.
– Cała przyjemność po mojej stronie, mości księżno – ucałował ją delikatnie. – Proszę wybaczyć, ale ściślej mówiąc będę kopiował – wskazał na wiszący na ścianie konterfekt.
Zerknęła na obraz, po czym ponownie przeniosła wzrok na gościa.
– Taaak – odparła miłym głosem.
– Taras Grygorowicz Szewczenko – przedstawił się.
– Słyszałam. Choć przyznam szczerze, od niedawna…
W czasie, kiedy Szewczenko wydał wiersze i ballady Kobzarz (1840) oraz poemat Hajdamacy (1841), Warwara z rodziną przebywała we Włoszech. Nie miała więc okazji zapoznać się z jego twórczością. Po powrocie do Jagodzina usłyszała o poecie-malarzu od Wasyla Tarnowskiego. Zapoznała się z jego poezją, która wydała jej się piękna i przejmująca.
– Czytałam waszą twórczość, Tarasie Grygorowiczu. Jestem pod wrażeniem. Pragnienie wolności, walka, utożsamienie się z chłopskim losem, smutek, tęsknota… – to tylko niektóre klucze otwierające wrota, za którymi rozpościerają się ukazane z pasją przestrzenie drogie narodowi ukraińskiemu i wszystkim kochającym literaturę – mówiła przejęta.
– Wielkie dzięki, Warwaro Nikołajewno – zrobiło mu się ciepło w piersi. W swoich najśmielszych wyobrażeniach nie spodziewał się takiej oceny. – Staram się pisać prosto o prostych ludziach.
– Nie uwierzycie, ale wasze słowa brzmią niemal identycznie, jak moje życiowe motto: „Jestem prosta i kocham prostotę”.
– Jakże to? – zdumiał się. – Prosta księżna? Czyż nie są to przeciwstawne pojęcia?
– Nie! – odpowiedziała zdecydowanie. – Tak się wydaje tylko pozornie. Dzisiejszy  świat widzi pewne zjawiska naskórkowo i schematycznie, a osoby pochodzące z wyższych sfer postrzega jako indywidua skomplikowane, a nawet mętne. Ja jestem inna.

Kiedy Taras kopiował w salonie portret, co pewien czas księżna odwiedzała go. Robił wówczas przerwę, by z nią pogawędzić.
– Po zapoznaniu się z waszymi wierszami, a także po obejrzeniu rysunków i akwarel uważam, że jesteście bardziej poetą niż malarzem. Nie mylę się? – Warwara chciała się upewnić.
– Jeśli mogę, mości księżno, proszę zwracać się do mnie po imieniu – był przekonany, że spełni jego prośbę.
– A wy, Tarasie Grygorowiczu, nie używajcie tytułu „księżna”.
– Czuję się wyróżniony, Warwaro Nikołajewno.
– Proponuję zejść na zwykły poziom konwersacji bez sztucznej oprawy. Nie znoszę arystokratycznego piedestału.
Po krótkiej pauzie Taras podjął zainicjowany przez nią wątek.
– Co do malowania i pisania… – zastanawiał się. – Kształciłem się u najlepszych mistrzów rysunku i malarstwa, nie zaniedbując poezji. Pragnąłem i wciąż pragnę im dorównać. Tymczasem skrzydlaty rumak poniósł mnie, hen… I czuję, że wciąż się wznoszę, spinając go coraz pewniej. Słowem pochłania mnie rysunek, akwarela, olej i jednocześnie uwodzą mnie muzy poezji.
– Nie odpowiedzieliście na pytanie.
– Nie mogę. W jednym tworzywie czuję się dobrze, pragnąc przełożyć obrazy wyobraźni na papier i płótno, w drugim równie dobrze, kreśląc najlepszymi słowy historię ojczyzny, losy i przeżycia moich krajan.

Księżna Repnina organizowała wieczorki literackie. Często poświęcała je twórczości Szewczenki, którym była zafascynowana. Na jednym z nich Taras deklamował wiersz Ślepa (Сліпа), przedstawiając historię Oksany Kowalenko, sieroty chłopów pańszczyźnianych.  Bohaterka, młodsza od Tarasa o trzy lata, była jego młodzieńczą sympatią. Chaty ich rodzin sąsiadowały ze sobą w Kiryłówce, skąd Taras wyjechał w wieku piętnastu lat.
Po spotkaniu, gdy uczestnicy rozeszli się, w salonie zostali poeta i księżna.
– Jak wrażenia, Warwaro Nikołajewno? – był ciekawy jej reakcji.
Księżna, przejęta wymową wiersza i jego recytacją, nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Po chwili przemówiła lekko drżącym głosem:
– W głowie mam mgławicę myśli…
– Jest aż tak niedobrze? – zląkł się.
– Przeciwnie. Gdybym mogła przekazać wszystko, czego doznałam podczas słuchania… Z nadmiaru odczuć wypełniających moją pierś – położyła rękę na biuście – przebijają jednocześnie piękno i ból.
Szewczenko milczał, przejęty jej słowami.
– Co do formy… ukraińskie strofy brzmią wyraziście i melodyjnie, niczym muzyka, co przeczy niesprawiedliwej opinii, że wasz język jest językiem ludu  – powiedziała wzruszona.
– Pragnę z całych sił, aby język ukraiński stał się językiem literackim – Taras pochylił się i delikatnie ucałował jej rękę.
Księżna drugą ręką chciała dotknąć jego pochylonej głowy. W ostatniej chwili powstrzymała się. „Nie jestem kapłanką…” – pomyślała samokrytycznie. Jej ręka przez ułamek sekundy zawisła w powietrzu. Nie wiedząc, co z nią zrobić, wyjęła chusteczkę i przyłożyła ją do nosa.

Warwara Nikołajewna zakochała w Szewcence. Z jego strony brakowało wzajemności, chociaż miał słabość do płci nadobnej. Jedną z tych „słabości” była kasztanowowłosa Glafira Psiol, dwudziestoletnia sierota wychowywana i nauczana przez rodzinę Repninów, głównie przez Warwarę. Była początkującą malarką.
Szewczenko, stojąc obok niej przy sztaludze, na której znajdował się zagruntowany blejtram z ledwie widocznym szkicem postaci, zapytał ją:
– Podstawy rysunku i malarstwa znasz?
– Trochę. Sama dochodziłam do wszystkiego – odpowiedziała z dumą.
– Choćbyś miała talent Michała Anioła, sama niewiele osiągniesz. Na początku potrzebny jest dobry nauczyciel.
– Dlatego proszę was o pomoc, Tarasie Grygorowiczu.
– Mów mi Taras – dotknął czule jej dłoni.
Twarz Glafiry oblała się rumieńcem.
– Zacznijmy od zagruntowania płótna.
– Już to zrobiłam – zdziwiła się.
– Widzę fakturę płótna prześwitującą spod warstwy gruntu – wskazał palcem. – Ona nie może być widoczna. Tak jak zmarszczki nie mogą być widoczne u dojrzałej kobiety. Dopiero na podkład nakłada się la bonne couche de maquillage, jak u Warwary Nikołajewnej – powiedział donośnie.
Glafira przyłożyła palec do ust.
– Ciii, bo ktoś usłyszy – powiedziała konfidencjonalnie.
– Faktycznie. Księżna nie byłaby zachwycona…
– Ona nie usłyszy, bo jest chora.
– Nie wiedziałem. Muszę ją odwiedzić.
Wykorzystując to, że Warwara była obłożnie chora, oboje spędzali z sobą dużo czasu. Panna urzekła go swoim wdziękiem, on zaś olśnił ją talentem. Dobrze się rozumieli i polubili, jednak ich relacje nie przekroczyły granic niewinnego flirtu.
Informacje o ich zażyłych kontaktach dotarły do Warwary. Po wyzdrowieniu odwiedziła Tarasa, kopiującego w salonie obraz.
– Wszyscy mówią o tobie z podziwem… – zagaiła ze skrywaną pretensją w głosie, urywając w pół zdania.
– Czy mam się do tego jakoś odnieść? – zdziwił się, nie odrywając pędzla od obrazu. W jej słowach wietrzył coś podejrzanego.
– Niewątpliwie Glafira obdarzona jest wyczuciem piękna – podjęła trudny temat.
Zirytował się, wiedział bowiem do czego zmierzała. Nagle pędzel wysunął mu się z ręki, w ostatniej chwili złapał go za koniec.
– Dzięki tobie, Warwaro – odrzekł bez entuzjazmu, kontynuując pracę.
Nastała nienaturalna pauza. Księżniczka zastanawiała się nad dalszym tokiem rozmowy, nie chciała mu powiedzieć wprost, że jest zazdrosna o swoją wychowankę.
– Zawsze, kiedy cię odwiedzałam, robiłeś przerwę na pogawędkę, dzisiaj po raz pierwszy nie przerwałeś pracy – zmieniła taktykę.
– Dzisiaj dobrze mi się maluje – skłamał. – Ale oczywiście zrobię przerwę – odłożył pędzel i paletę z farbami.
– Wiesz…, niepokoję się o ciebie – po tych słowach sponsowiała. Pomyliła się, bo zamierzała powiedzieć o Glafirze, zaś podświadomie myśląc o Tarasie, powiedziała o nim. – Och, przepraszam, chciałam powiedzieć, że niepokoję się o Glafirę – zatrzepała chusteczką przy twarzy, ukrywając konsternację. – Ona taka młoda… Pragnę, aby jeszcze się kształciła w Połtawskim Instytucie Szlachetnych Dziewczyn – próbowała zagadać pomyłkę.
– Twoje obawy są płonne, Warwaro. Nie będę jej zawadą, ani nie pokrzyżuję twoich planów – powiedział śmiało, wyczuwając jej zazdrość.
– Nie o to chodzi, Tarasie – wciąż była skonsternowana. – Nie chciałabym, aby do jej młodego serca, a raczej do umysłu zakradły się światowe niepokoje, mogące oderwać ją od właściwej linii postępowania.
Po półgodzinnej pauzie Szewczenko powrócił do malowania, księżniczka natomiast wyszła na taras, by ochłonąć po rozmowie. „Gdybym nie zwróciła mu uwagi, ona już by do niego należała. Dobrze, że to przerwałam – pomyślała zadowolona. – Źle zaś poprowadziłam rozmowę, trudno. Mam nadzieję, że oderwę od niej jego magnetyczny wzrok. I zrobię, co w mojej mocy, aby tak samo patrzył na mnie. On jest słońcem, wokół którego krążą proste dziewczyny i księżniczki. Dziewczyny rozumiem, siebie nie. Wiem, brak mi rozsądku, jestem jak ślepa planeta, a raczej oślepiona słońcem. Godzę się, by nią być, byle tylko obdarzył mnie uczuciem”.   

Na przełomie jesieni i zimy 1843 roku Szewczenko często odwiedzał Płatona Oleksiejowicza Zakrzewskiego w Berezowej Rudce (odległej od Jagodzina o pięćdziesiąt wiorst). Jego żoną była znacznie młodsza od niego, dwudziestojednoletnia Hanna Iwanowna. Mieli dwoje dzieci. Taras i Hanna poznali się pod koniec czerwca na balu u osiemdziesięcioletniej arystokratki Tetiany Gustawowiny Wołchowskiej w Mojsówce. Szewczenko kilkakrotnie tańczył z Hanną, która mu się spodobała. Młoda dama miała na sobie jasnozieloną suknię francuskiego kroju z naszytymi jedwabnymi różyczkami.
Po ostatnim tańcu przeszli do pustej sieni.
– Dziękuję za te sympatyczne chwile, które pozostaną na długo w mojej pamięci – rzucił schematyczny komplement, całując ją w dłoń.
– Dla mnie również – odpowiedziała słodkim głosem.
Taras długo trzymał jej rękę, po czym niespodziewanie przyciągnął ją do siebie i pocałował w policzek.
– To się nie godzi – zatrzepotała rzęsami, zdradzając się, że sprawiło jej to przyjemność.
– Nie przekraczam pewnych granic – usprawiedliwił się. Po chwili zmienił niewygodny wątek. – Tego mi nie wolno – dotknął palcem swoich warg – więc chociaż podaruj mi na pamiątkę różyczkę z sukni – zaproponował żartobliwym tonem.  
– Co to, to nie! – odrzekła również pół żartem, pół serio. – Elegancka suknia nie może zostać oszpecona.
– „To się nie godzi. Co to, to nie!” – Taras przedrzeźniał jej słowa. – Wszystko na „nie”. – Nie zważając na jej zakaz, schylił się i z rąbka sukienki oderwał różyczkę, nie pozostawiając śladu na materiale.
– Tarasie, jesteś niepoprawny. Co ja, biedna, mam teraz zrobić? – udała zmartwioną. –  Najpierw ukradłeś mi całusa, teraz różyczkę. To podwójne wykroczenie.
– Szczęścia chodzą parami – uśmiechnął się.
– Owszem, jest takie przysłowie, ale o nieszczęściach.
– Ilekroć spojrzę na nią – uniósł różyczkę – będzie mi przypominać ciebie.
– Pamiętaj, że mam męża i dzieci – stwierdziła poważnym tonem.   
Po latach Taras Szewczenko, będąc na zesłaniu, pytał w liście Warwarę o organizowane przez księżnę Tetianę Wołchowską bale. W dalszej części stwierdził melancholijnie: „W Mojsówce przeżywałem prawdziwą radość, w żadnym razie przygnębiającą tęsknotę”. Hannę Iwanowną Zakrzewską nazywał „Piękną Hanną”.

Tymczasem Szewczenko wciąż przebywał w Jagodzinie z przerwami na odwiedziny w majątkach u znajomych. Księżna Warwara, prowadząc z nim długie rozmowy i czytając jego utwory, utwierdziła się w przekonaniu, że jest genialnym artystą. Zakochana, modliła się w jego intencji, aby stał się twórcą odpowiadającym jej wyobrażeniom. Wieczorne modlitwy przeistaczały się czasem mimowolnie w myślowe dialogi.
– Drugi raz w życiu opanowała mnie miłość, najdroższy… – w ciemności spostrzegła jego postać wyraźniejszą, niż w rzeczywistości.
– Słyszałem od kogoś o adiutancie Boratyńskim. Zważ, że gdy mówisz o drugiej miłości, wspominasz w domyśle pierwszą?
– Wybacz. Chciałam tylko podkreślić, że teraz moje uczucie jest dwakroć potężniejsze. Niepodzielnie zawładnąłeś moim sercem – rzekła drżącym głosem.
– Będzie ci trudno pogodzić namiętność własnej natury ze szlachetnością ideałów i panującymi konwenansami – skonstatował.
– Niestety, to mnie dręczy. Zanim jednak zajmę się tym dysonansem, pragnę z całych sił, żebyś zawsze był promienny, radosny.
– Piszę o współrodakach, których losy przez stulecia naznaczone były cierpieniem i smutkiem. Jakże więc mam się radować, kiedy ich ból we mnie siedzi?
– To dlaczego ze mną żartujesz? A czasem nawet używasz dosadnych słów.  Nie stoi to w sprzeczności z twoim frasunkiem?
– Smutek staram się niekiedy przykrywać lekkimi opowiastkami.
– Kiedy jednak wplatasz w zdania niestosowne słowa, odnoszę wrażenie, że poniżasz swoje wysokie powołanie – obstawała przy swoim.
– Warwaro, chcesz mną sterować, jak sternik nie swoim okrętem. Nie wzbogacaj własnej duszy moim kosztem. Powiem mocniej: nie traktuj mnie, jak marionetkę.
– Koniecznie chcesz mnie obrazić, lecz jestem ponad to. Pragnę tylko twojej wielkości. Zasługujesz na nią.
– Nie stawiaj mnie na siłę na pomnikowym cokole. Jestem wciąż żywym człowiekiem. Jako istota z krwi i kości mam też swoje słabości. Zresztą jak każdy.
– Nie! – krzyknęła. – Jesteś artystą dotkniętym palcem bożym – powiedziała podekscytowana.
Taras pocałował ją w rękę. Nie tyle w podzięce za komplement, co raczej w geście przeprosin za słowa o marionetce. Po chwili zniknął. Księżniczka czuła się wniebowzięta. I z tym wyobrażeniem usnęła.

Pewnej listopadowej niedzieli odbywało się wesele, na którym byli Warwara i Taras. Poeta świetnie się bawił z miejscowymi pannami. Ani razu nie zatańczył z księżną, co ją dotknęło do żywego. Nazajutrz zastanawiała się, co powinna uczynić, aby zmienił wobec niej postępowanie. „Zachował się nieprzyzwoicie. Pchnął sztylet prosto w moje serce – myślała zmartwiona. – Nie będę się jednak mściła, zemsta byłaby poniżej mojej godności. Zawsze był uprzejmy, na moje pytania odpowiadał ciepło, choć nigdy z pasją. Na pewno się domyśla, że go kocham. Wiem! – olśniło ją. – Coś napiszę. Może alegorię w stylu Samuela Richardsona? Bohaterką, a właściwie współbohaterką będzie Oksana, która ginie. Poeta zapomina o niej. Ja będę aniołem stróżem, który we śnie stanie przy jego głowie. Anioł, widząc grzeszne sny poety, będzie się modlił w sprawie powierzonego mu cudownego naczynia, które zostało napełnione przez Boga płynem – doskonałym pięknem. Jednak ambrozji zagraża pokusa i grzech. Może się ona rozlać i wówczas zostałaby wypita przez rozpustników. W pewnym momencie gorąca łza z oczu anioła spadnie i trafi prosto w serce poety, który zostanie ożywiony. Poeta wyrazi skruchę, a wszystko zostanie okryte całunem niewinności”  – Warwara zakończyła rozmyślania nad koncepcją utworu i od razu przystąpiła do pisania.
Po przepisaniu na czysto przekazała alegorię Szewczence kilka dni przed wieczorkiem literackim. Jednak nie była ona czytana na wieczorku, który był poświęcony innym tematom. Po jego zakończeniu, goście opuścili salon, z wyjątkiem Tani i Glafiry. Taras także zamierzał wyjść. Księżna powstrzymała go.
– Tarasie, proszę… Chciałabym porozmawiać – powiedziała ciepłym głosem.
– Dysputę już zakończyliśmy – odparł niezbyt miło.
– Dlaczego jesteś zły?
– Mylisz się – starał się mówić neutralnym tonem, lecz spoza niego przebijało napięcie.
– Czuję, że coś jest nie tak…
– Zakończmy ten temat – znowu się zirytował.
Warwara poczuła się zbita z tropu. Spojrzała zawstydzona na dziewczyny, które siedziały skonsternowane. Nie wiedziała jak poprowadzić rozmowę.
– Przeczytałeś mój wiersz? – zapytała po chwili.
– Tę alegorię?
– Tak.
– Choć strofy są zgrabne, jednak toczą się po wytartych koleinach poezji romantycznej.
– Nie widzisz świeżego ujęcia? – była zaskoczona surową oceną.
– Warwaro Nikołajewno… – rzekł niemal oficjalnie. – Poeta jest złym człowiekiem, anioł zaś jest natchniony przez Stwórcę. Rzadko zdarza się, że ktoś jest jednoznacznie zły, a ktoś drugi jest święty.
– To alegoria – broniła się.
– Raczej dydaktyka.
– Nie zgadzam się – księżna zdenerwowała się, a jej oczy zwilgotniały.
– Na koniec zaskoczę cię: ta opowieść poruszyła mnie –Taras zerwał się z krzesła i podszedł do sekretarzyka. W niespełna kwadrans napisał kilka strof, po czym wyrwał z bloku papeterii zapisaną kartkę i przekazał ją Warwarze. Ta skupiła się na czytaniu.

Ku pamięci 9 listopada 1843 roku Księżniczce Warwarze Nikołajewnej Repninie
Dedykacja

Dusza czystego przeznaczenia
Musi kochać, bole znosić;
A dar Pana, cud natchnienia,
Łzami nieustannie rosić.
Dla Ciebie są to jasne słowa!…
Dla ciebiem rzucił z radością
Swoje doczesne okowy,
Działając w znoju i z troską. 
Wlałem łzy do dźwięków naczyń,
Twój anioł mnie oczarował
Skrzydłami wiecznych przeznaczeń
I czułą eteryczną mową
Zakończył sen rajskich znaczeń.
                        Tł. autora

Po przeczytaniu wiersza księżniczka poczuła, jakby się znalazła w przedsionku raju. „Objęłabym go, uścisnęła z całych sił, ucałowała…” – przemknęło jej przez myśl, lecz nie odważyła się tego zrobić.
– Pozwól, że pocałuję cię w czoło – podeszła i uczyniła to.
Szewczenko uścisnął jej dłoń. Wstał, by się pożegnać.
– Wychodzisz? – rzekła zasmucona. – Nic więcej nie powiesz o alegorii?
– Mój wiersz jest dedykacją do utworu, który przekażę ci później – uchylił się od odpowiedzi.

Taras myślał nad obiecanym utworem. Przez kilka dni nie wychodził z pokoju, pisząc wiersz Nieszczęśnik (Безталанний). Później został on nazwany Tryzna (Тризна). Jest to jeden z trzynastu jego utworów (dwa wiersze oraz jedenaście dzieł prozatorskich i dramatycznych) napisanych w języku rosyjskim w Jagodzinie w 1843 roku. Wiersz znajduje się w zbiorze Kobzarz (Кобзар).

W drugiej połowie listopada Szewczenko i Wasyl Repnin, starszy brat Warwary, wyjechali na dziesięć dni do wsi Andrijówka. Po powrocie spotkali się z rodziną w salonie. Wasyl ukłonił się wszystkim, Taras zaś witał się z każdym osobno. Kiedy dotarł do Warwary, ta przywitała się z nim wylewnie, nie omieszkawszy dodać w tonie pretensji:
– Nie przywitałeś się ze mną od razu, zmuszając do czekania w kolejce…
Rodzina usłyszała jej reprymendę.
– Tak jakoś wyszło… – odrzekł naiwnie.
– Tęskniłam – powiedziała głośno.
– Wszyscy słyszą – szepnął, rozglądając się na boki. Skonsternowany ujrzał, jak niektórzy komentowali jej zachowanie.
– Nic mnie to nie obchodzi. Zarecytujesz obiecany wiersz? Pragnę tego. Żądam – była nieprzejednana.
Szewczenko zmieszał się. Omijając jej wzrok, ukłonił się.
– Wieczorem – rzucił na odchodne.
Księżna była niepocieszona. Taras podszedł do Wasyla, który kordialnie poklepał go po barku.  
– Moja siostrzyca stęskniła się za tobą.
– Tak bardzo, że nie chciała mnie puścić.
– Ona gotowa schrupać cię w całości – brat Warwary zaśmiał się frywolnie.
– Nie przesadzasz? – poeta uśmiechnął się półironicznie. – Może bardziej odpowiada jej moja twórczość, niż ja?
– Twoje wiersze schrupałaby później na deser… – Wasyl nie mógł powstrzymać się od rechotu.
Taras zawtórował mu głośnym śmiechem.
Warwara obserwowała ich z oddali. Nie słyszała treści rozmowy, domyślała się tylko, że opowiadają sobie grubiańskie żarty. Zrobiło się jej żal, że poeta, po długiej nieobecności nie uśmiechnął się do niej ani razu, a przy jej bracie był pełen wesołości. Nie mogąc tego znieść, okręciła się na obcasie i zafrunąwszy suknią, ostentacyjnie opuściła towarzystwo.
Po kolacji wszyscy spotkali się ponownie w salonie. Szewczenko odczytał wiersz Nieszczęśnik. Warwara głęboko go przeżywała, ze wzruszenia jej oczy zaszły mgłą. Po skończonej recytacji podał jej kartkę z wierszem.
– Dziękuję pięknie… – chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz poczuła ucisk w gardle.
– Jutro wręczę ci autoportret.

Nazajutrz Warwara wręczyła Tarasowi swoją opowieść biograficzną Dziewczyna (Девочка). Przedstawiła w niej cztery części swego życia duchowego, skrywając się pod postacią córki posiadacza ziemskiego, Radimowa. W pierwszej części opisywała marzenie dwunastoletniej dziewczynki o przyszłym szczęściu podszytym obawami grzesznej rozkoszy. Druga obejmowała impresje od osiemnastego do dwudziestopięcioletniego roku życia, kiedy bezskutecznie próbowała przeciwstawić się swojemu otoczeniu. W trzeciej części autorka opowiedziała historię swojej pierwszej miłości i dramatu doznanego po braku zgody rodziny na jej małżeństwo z ukochanym, pochodzącym z niższej warstwy społecznej. Dziewczyna uświadomiła sobie wówczas, że życie jest pełne fałszu. W ostatniej części Warwara zarysowała obraz miłości mającej kształt utalentowanego poety Bieriezowskiego, pod którym krył się Szewczenko. I w tym przypadku bezwzględne normy społeczne pozbawiły bohaterkę szczęścia i nadziei. Zraniona dziewczyna znalazła ukojenie w religii.
Przed północą Taras w swoim pokoju przeczytał jej rękopis. Zmęczony położył się do łóżka. Rozemocjonowany nie mógł usnąć. „Jeśli kamienie usłyszą twój szloch, z bólu zapłaczą i będą krwawić. Teraz wreszcie cię zrozumiałem – przyznał w duchu. – Odpychałem cię, a ty chciałaś tylko czystej miłości. Wiedziałaś, że nic z tego nie będzie, że nasze ścieżki nigdy się nie połączą w jedną drogę, a jednak miłość nie opuściła cię. Ach, mój dobry aniele, modlę się za ciebie, modlę się o twoją pomyślność. Jesteś jedyną kobietą w moim kosmosie, która utwierdziła we mnie wiarę w istnienie świętych na ziemi”.
Nad ranem Szewczenko napisał w tym duchu list do Warwary, pomijając wątek o miłości.

Do matki księżnej, Warwary Aleksiejewnej, dotarła wiadomość, że jej córka, Warwara Nikołajewna, napisała dziwną opowieść. Stara księżniczka poprosiła ją o zapoznanie się z treścią. Tego dnia księżna przeczytała matce Dziewczynę oraz entuzjastyczny list Szewczenki.
– Moja droga, to są zbyt szczere wyznania – księżniczka stwierdziła głosem pełnym niepokoju.
Maman, to jest powieść, nie wyznanie – Warwara zaprotestowała nieśmiało. – Czyżbyś tego nie zauważyła?
– Córeczko, zbyt długo przebywam na tym świecie, aby pod wątłą zasłoną fikcji nie dostrzec prawdy. Opisałaś swoje losy z egoistycznej perspektywy. Pominęłaś punkt widzenia naszego szlachetnego rodu, deprecjonując starodawne i wciąż obowiązujące zwyczaje.
Chère maman, czy indywidualne szczęście członka rodziny nie ma znaczenia?
– Jeśli nie narusza ugruntowanych norm. Powiem szczerze, córeczko, zdemaskowałaś się tą historyjką. Między księżną, a byłym chłopem pańszczyźnianym, nawet jeśli jest poetą, istnieje przepaść nie do zasypania. Jakakolwiek bliższa relacja między nimi byłaby bluźnierstwem. Zrozum, on jest dla nas obcy – matka rzekła kategorycznie.
– Nie jest obcy! – podniosła głos. – Mam do niego pełne zaufanie. Jest wyjątkowym człowiekiem i genialnym artystą – mówiła drżącym głosem.
– Ten roman d’amour i twoje zachowanie są wstydliwe. Ponadto są dla mnie obraźliwe – zakończyła, wypowiadając ostatnie słowa z uczuciem wstrętu.
Warwara Nikołajewna wybuchnęła płaczem i wybiegła. W swoim pokoju długo nie mogła dojść do siebie. Zatopiła się w lekturze Biblii, uspokoiła się dopiero po przeczytaniu fragmentu o miłości do nieprzyjaciół.

Szewczenko mimo, iż rozumiał motywy Warwary stojące za napisaniem Dziewczyny, czuł się zawstydzony. Uczucie to stało się jeszcze bardziej dojmujące, kiedy dowiedział się o jej rozmowie z matką. Zamknął się w pokoju, unikając z księżną spotkań. Nie chciał analizować sprawy, lecz myśli, siłą bezwładu, narzucały mu się same:
– W twojej intencji zanoszę modły. Jesteś jak święta.
– Kocham cię – Warwara powiedziała niemal uroczyście. Po sekundzie dodała: – Jak kobieta, nie jak święta.
– Dla mnie jesteś aniołem.
– Tak napisałeś. Lecz pragnąca kobieta nie jest aniołem.
– Przepełnia mnie uczucie wdzięczności i przyjaźni – próbował zwekslować temat.
– Cała jestem wypełniona zgoła innym uczuciem…
– Nie mów jakim – chciał ją powstrzymać.
– Nie muszę mówić, bo dobrze wiesz dla kogo ono bije – dotknęła dłonią piersi, wskazując na serce.
– Okazałaś mi dobroć i współczucie.
– Chcę tylko wzajemności.
– Po tym, co powiedziała ci matka?
– Jesteś okrutny! A ja jestem zgubiona – zapłakała.
Taras, wyczerpany wewnętrznym dialogiem, usnął w fotelu.

Księżna, czując, że poeta unika jej, poprosiła przez służbę o spotkanie z nim.
– Dlaczego ukrywasz się przede mną? Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? – zapytała głosem przepełnionym żałością.
– Nie mogę, nie mogę… – rzucił zirytowany.
– Tarasie, nie unikaj odpowiedzi. Porozmawiajmy szczerze.
– Po tym wszystkim, co się stało, moje słowa są adekwatne.
– Pisząc Dziewczynę, poszłam za twoim przykładem.
– Napisałaś prawdziwą poezję.
– Mój wybór znowu okazał się niewłaściwy… – rzekła zasmucona.
– Mieszasz twórczość z życiem.
– Myślę o Dziewczynie – powiedziała dwuznacznie, myśląc o utworze i sobie.
– Czytając ją, nigdy nie byłem tak głęboko pochłonięty.
– Dla mnie ważniejsze jest życie.
– Nie spotkałem bardziej pokrewnej duszy, niż twoja – otworzył szeroko ramiona, jakby chciał ją przytulić. Szybko jednak zrezygnował z tego zamiaru.
– Po tym wszystkim, co się stało…, jak sam powiedziałeś, żadne słowa nie są adekwatne.  Pozostaje tylko przyjaźń. I wiara, która pomoże mi przetrwać i doda sił w przejściu przez grząskie ugory, by pokochać tych, którzy są przeciwko mnie.
– Nie jestem przeciwko tobie, Warwaro – zląkł się.
 – Proszę, traktuj mnie jak siostrę – rzekła z trudem.
Taras wstał.
– Do widzenia…, siostro – rzekł na odchodne. Wtem poczuł, że ostatnie słowo zabrzmiało półironicznie.
Po rozmowie wydawało się, że księżna, rozumiejąc ograniczenia wynikające z istniejących okoliczności, poskromiła uczucie. Niestety nie. Warwarę naszła czarna melancholia. Przez osiem dni nie jadła, skutkiem czego bardzo osłabła. Szewczenko dowiedział się o tym. Czwartego grudnia, w dniu jej imienin, księżna była na nabożeństwie, w którym uczestniczyła rodzina i najbliżsi znajomi. Po zakończonej liturgii, gdy wszyscy opuścili cerkwię, podszedł do niej.
– Droga Warwaro, składam ci z serca płynące życzenia zdrowia, bo dzisiaj tego potrzeba tobie najbardziej – ucałował jej dłoń.
Księżna poczuła się usatysfakcjonowana.
– Dziękuję, Tarasie. Sądziłam, że tego nie zauważyłeś… – myślała o swoim wyglądzie po głodówce.
– Jest tylko jeden kierunek drogi. I błagam, nie zawracaj z niej, bo widzisz, jak to może się skończyć.
– Aż tak źle wyglądam?
– Wyglądasz, jak zwykle, dobrze – skomplementował ją wbrew własnemu odczuciu. – Chodzi mi o stan twego ducha.
– Nie interesuje cię stan serca? – zapytała naiwnie.
 – Sądziłem, że po naszej rozmowie wszystko zostało wyjaśnione.
– Też tak myślałam, lecz ostatnio coś dziwnego mną powodowało… Coś, co wtłoczyło mnie w niezgodę z rozsądkiem.
– Pozostaje nam przyjaźń. Sama ją zaproponowałaś.
– Pamiętam, lecz nie potrafiłam zrzucić czerwonych szat uczucia i okryć się szarą peleryną przyjaźni – powiedziała słabym głosem.

Wieści o uczuciu Warwary do Tarasa dotarły do Aleksieja Kapnista, którego rodzina Repninów darzyła wielkim szacunkiem. Przed spotkaniem z księżną rozmawiał z jej matką i Szewczenką.
– Droga Warwaro, z powodu naszej przyjaźni czuję się uprawniony do tej rozmowy… – zaczął ostrożnie.
– Domyślam się, Aleksieju Wasiljewiczu, że wszystkiego dowiedzieliście się od mojej mamy – uprzedziła jego zamiar.
– Nie tylko od niej. Chcę poznać także wasze zdanie, aby mieć bezstronną wizję stanu rzeczy.
– Tu nie chodzi o wizję, lecz o mój świat, który cały wypełniony jest cierpieniem – powiedziała z grymasem bólu na twarzy.
– Rozumiem waszą turbację, księżno. Dlatego chcę…
– Aleksieju Wasiljewiczu, nie obrażę się, jeśli przejdziecie do konkretów – weszła mu w słowo.
– Dziękuję. Znacie moje libertariańskie poglądy…, jednak zważywszy na całokształt uwarunkowań, jestem przekonany, że związek księżnej z poetą, którego przecie cenię i szanuję, byłby czymś… – zastanawiał się chwilę – niewłaściwym.
– O jakim związku mówicie?
– Związek, który w konsekwencji może doprowadzić do małżeństwa.
– Zbyt daleko wybiegacie wprzód. Żyję dniem dzisiejszym. Dla mnie nie ma już przyszłości – powiedziała dramatycznym tonem.
– Proszę was, księżno… – próbował załagodzić jej podenerwowanie. – Staram się  tylko przewidywać następstwa wypadków.
– Pragnienia serca nie liczą się?
– Księżno, spójrzcie na to z innej strony. Załóżmy, że sprawy potoczyłyby się po waszej myśli i zakwitłoby drzewo chwilowego szczęścia. Jestem pewny, że wkrótce zrodziłoby ono  trujące owoce dla was i poety.
– Chcę być tylko jego przyjaciółką i siostrą. Myślę, że w wieku trzydziestu pięciu lat mam prawo robić, co uważam za stosowne i co jest emanacją mojej istoty. W młodości tego mi zabroniono. Czy teraz też mam zostać potępiona za to, że pragnę wspierać, jako dobry anioł, utalentowanego twórcę?
– Wiek o niczym nie świadczy. Jestem za starym wróblem, żeby nie wiedzieć, że jeśli kobieta i młody mężczyzna są blisko siebie, nawet jeżeli uważają się za siostrę i brata, istnieje niebezpieczeństwo wybuchu między nimi płomienia żądzy. Poza tym światowe chimery mogłyby go łatwo uwieść. Dobrze wiecie, że jest rozchwytywany przez panny i damy ze wszystkich stanów. Nie zmienicie jego natury. Doszłoby do podwójnego nieszczęścia: waszego i jego.
– Snujecie katastroficzną prognozę.
– Ja tylko racjonalnie myślę. Za szlachetnymi uczuciami kryje się czasem samolubne zachowanie, które mogłoby niekorzystnie wpłynąć na twórcze powołanie geniusza. Rozważcie to.
– Sama nie wiem… – jej upór zaczynał się kruszyć.
– Taras musi opuścić Jagodzin – Kapnist wypowiedział decydujące zdanie, które ciążyło mu na duszy od początku rozmowy.
– Co wy mówicie! – zaprotestowała histerycznie.
– Nie ma innego wyjścia, by uniknąć nieszczęścia. Przekonam go.
Warwara głośno zapłakała. Tego dnia ponownie opanowało ją przygnębienie połączone z apatią.
„W najśmielszych przypuszczeniach nie sądziłem, że sprawa jest tak poważna” –Kapnist zamyślił się strapiony. Zgodnie z daną obietnicą, przekonał Szewczenkę do wyjazdu z posiadłości Repninów. Poeta napisał list do Warwary. Nazywając się jej bratem, prosił, aby pielęgnowała w sobie żywe skarby, którymi obdarzył ją – jako jedno z najcudowniejszych swoich stworzeń – sam Bóg. Po upływie zaledwie kilku dni księżna poprosiła Kapnista o rozmowę.
– Taras powinien na kilka dni powrócić – zaczęła zemocjonowana.
– Księżno, co się stało? – zdumiał się.
– Jego nagły wyjazd może wywołać nieprzychylne komentarze. Lepiej będzie, jeśli na krótko przyjedzie.
– Jakże trudno jest wam, Warwaro, wcielić się w nową rolę – skomentował krytycznie.
– Aleksieju, nie narzucajcie mi jakieś roli, tu idzie o moją egzystencję. Nie możecie tego pojąć?
– Rozumiem, że nasze ustalenia pozostają w mocy.
Warwara milczała.
Niedługo potem Taras Szewczenko pojawił się w Jagodzinie. Księżna zaprosiła go do salonu na herbatę.
– Dobrze, że przyjechałeś. Nie mogłabym znieść złośliwych komeraży, że uciekłeś – mówiła spokojnie.
– Aleksiej wszystko mi wyjaśnił – rzekł beznamiętnie.
– Jakże mi ciężko… Czuję się zamknięta w celi swego serca, niczym mniszka w celi monastyru. Muszę jednak znieść swój los.
– On tak pokierował ruchami na szachownicy zdarzeń, że królowa i laufer zbliżyli się do siebie, a teraz… – zawiesił głos.
– …Teraz zły los rzucił ich w przeciwne strony – uzupełniła jego wywód.
– Los nie jest zły, jest neutralny. Musimy się mu poddać.
– Wierzę, że mamy na niego wpływ, lecz przemożne sytuacje wymuszają takie, a nie inne postępowanie. Po wielu zmaganiach poddaję się jego wyrokom.
– Nie mamy innego wyjścia – potwierdził chłodno jej słowa.
Księżna zamyśliła się, po czym zmieniła temat.
– Jeśli się ożenisz, będę kochała twoją żonę – rzekła rozwibrowanym głosem.
Taras nie zareagował na te słowa. „To dziwny akt rozpaczy, a może nawet desperacji – pomyślał, zerkając na jej bladą twarz. – Ona jednak nie potrafi odciąć materii twardego żywota od nierealnych wyobrażeń, którymi wciąż się karmi. Szkoda mi jej…”.
– Muszę już jechać, konie czekają – wstał i się pożegnał.
– Przyjedziesz na przywitanie Nowego Roku?
– Obiecałem namalować dzieci księcia Wasyla. Przyjadę.

Taras przybył ponownie do majątku w ostatnich dniach grudnia. W gronie przyjaciół i rodziny Repninów świętował Nowy Rok. Księżna poświęcała mu szczególną uwagę, co go krępowało. Rodzina i znajomi widzieli to.
– Warwaro, wszyscy nas obserwują. Pojawią się złośliwe komentarze – delikatnie przestrzegał ją.
– Nie dbam o to. Los nie gra z nami w szachy. Ktoś wcześniej wywrócił szachownicę.
Księżna była podatna na najmniejszą zmianę sytuacji, co odbijało się na jej nastroju. Emocjonalna chybotliwość doskwierała jej, a niekiedy wytrącała z równowagi.
Szewczenko przez kilka dni malował portrety dzieci. Towarzyszyła mu Warwara, która była wyjątkowo spokojna i życzliwa.
Nadszedł dziesiąty dzień stycznia 1844 roku. Taras w swoim pokoju kończył pakować sakwojaż. Powóz czekał przed gankiem. Nagle w drzwiach pojawiła się Warwara. Podeszła do niego. Zarzuciła mu ręce na szyję, mocno przytuliła go i pocałowała w policzek.
– Mieliśmy być, jak brat i siostra – zwrócił jej uwagę.
– Jesteśmy także przyjaciółmi.
„Chyba jednak wolę traktować ją, jako kobietę-matkę, nie jako siostrę, ani przyjaciółkę” – przymknęło mu przez myśl.
– Wiedz też, że nigdy cię nie zdradzę – zadeklarowała z ufnością.
– Tego nie żądam.
Kiedy księżna ponownie go ucałowała, cofnął się pół kroku, uścisnął jej dłoń i z sakwojażem pośpiesznie wyszedł z pokoju. Tego dnia opuścił Jagodzin na zawsze. Tak zakończył się trzymiesięczny pobyt Tarasa, z krótkimi przerwami, w posiadłości rodziny Repninów-Wołkońskich.
Przez kolejne tygodnie poeta przebywał w majątkach u Zakrzewskich i de Balmenów. Następnie był w Kijowie na targach (tzw. kontraktach), skąd pojechał do Moskwy i Petersburga. W owym czasie porzucił w twórczości zawoalowany język, pisząc wprost antycarską poezję. Na początku kwietnia 1847 roku został za to aresztowany, a także za działalność w Towarzystwie Cyryla i Metodego. W trakcie śledztwa i zesłania rodzina Tarnowskich ukrywała jego wiersze, dzięki czemu przetrwały. Poeta otrzymał dziesięcioletni wyrok zesłania z nakazem odbywania służby wojskowej w karnym korpusie w Orenburgu. Równocześnie zakazano mu pisania i rysowania, co było dla niego szczególnie dotkliwe. Jako szeregowiec przebywał w twierdzy Orsk, gdzie odbywał katorżniczą codzienną musztrę. Dwa lata później skierowany został do ekspedycji geograficznej geografa kapitana Aleksieja Butakowa, w celu badania wybrzeża Morza Aralskiego. W tym czasie poznał polskich zesłańców, a z jednym z nich, Bronisławem Zaleskim, zaprzyjaźnił się.
Po wybuchu wojny krymskiej w 1853 roku jego sytuacja uległa poprawie. W połowie roku 1857, po odbyciu wyroku, wyszedł na wolność. W marcu następnego roku, po otrzymaniu zezwolenia na wyjazd do Petersburga, pojechał tam przez Moskwę, gdzie na pewien czas się zatrzymał. W stolicy spotkał się z ukraińskimi przyjaciółmi i polskimi współwięźniami, Zygmuntem Sierakowskim i Edwardem Żeligowskim. W 1859 roku otrzymał zezwolenie na wyjazd do Ukrainy, odwiedził wówczas rodzeństwo w Kiryłówce i Moryńcach. Na skutek składanych donosów, w lipcu tego roku został aresztowany, a w sierpniu nakazano mu opuszczenie Ukrainy. Wyjechał do Petersburga. 10 marca 1861 roku Szewczenko zmarł, wycieńczony dziesięcioma latami trudnych warunków podczas odbywania kary zesłania.
Warwara wysyłała mu książki i korespondowała z nim do chwili, kiedy w 1850 roku szef żandarmerii wydał jej oficjalne ostrzeżenie w tej sprawie. Oboje spotkali się po raz ostatni w Moskwie 24 marca 1858 roku. Księżna Repnina-Wołkońska pozostała panną. Zmarła w 1891 roku, przeżywszy 83 lata.

Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko