Roman Soroczyński – Spacer po Warszawie

0
336
Anna Paczuska z najnowszą książką fot. Monika Szałek

Anna Paczuska jest Autorką kilku ciekawych książek i scenarzystką filmową. Pracuje również jako redaktorka w wydawnictwie. Jej książki – mimo, wydawałoby się, szerokiego spektrum tematycznego – mają wspólny mianownik. Ostatnio wydała ciekawą książkę o Warszawie. Między innymi o tym z Autorką rozmawiał Roman Soroczyński.

Roman Soroczyński: – Jest Pani Autorką bardzo ciekawych książek edukacyjnych, adresowanych do dzieci. Z czego wynikała potrzeba napisania takich książek?

Anna Paczuska: – Przede wszystkim z miłości i szacunku do dzieci. Zauważyłam, że książki edukacyjne dla najmłodszych, choć często piękne i mądre, są pisane językiem nieadekwatnym do wieku odbiorców, a przez to dla nich niezrozumiałe. Postanowiłam pisać inaczej. Pierwszy z brzegu przykład: mój przewodnik po Warszawie „Warszawa. Moja stolica”. Sam pomysł na dziecięcy przewodnik po mieście nie był zbyt odkrywczy, na rynku jest kilka podobnych tytułów. Ale gdy czytałam je moim dzieciom, złapałam się za głowę: książki te były naszpikowane faktami historycznymi, datami, nazwiskami, liczbami, trudnymi słowami… Przecież to dla kilkuletnich dzieci zupełny kosmos… Jeśli napiszemy, że Kolumna Zygmunta mierzy 22 metry, to dla małego czytelnika nie znaczy zupełnie nic. Dziecko nie wie, czy jest wysoka, czy niska, pojęcie metra i miary pozna dopiero za kilka lat w szkole, a jeszcze trochę czasu minie, zanim pojawi się wyobrażenie, ile to jest 20, a ile 100 metrów… Dlatego napisałam, że gdyby król Zygmunt chciał nas podglądać, to mógłby zajrzeć do okien na ósmym piętrze wieżowca. I tak dalej… Poza tym w książce „Warszawa. Moja stolica” skupiam się na tym, co dzieci w tym mieście może zainteresować – a dzieci mają inne potrzeby, niż dorośli. Mają w nosie, że Pałac Kultury i Nauki był prezentem od narodu radzieckiego (bo co to niby jest ten Związek Radziecki? I co to za prezent, skoro nie był zapakowany w ładny papier i przewiązany kokardą? ;-)). Dzieci interesuje, co fajnego można tam zobaczyć (np. mrożącą krew w żyłach wystawę pająków) i co to za pałac, skoro nigdy nie mieszkał w nim żaden władca – bo przecież w pałacach zwykle mieszkają królowie? Tak więc opisałam Warszawę oczami dziecka. Nie będę oszukiwać – miałam ułatwione zadanie, bo książka powstała po wspólnych wycieczkach z moimi kilkuletnimi dziećmi, Maksem i Emilką.

Skąd czerpie Pani pomysły na treść książek?

– Z życia… Jak już wspomniałam, mam dwoje dzieci: 6-letnią Emilkę i 8-letniego Maksa. Przed pandemią odwiedzałam również z moimi warsztatami i książkami wiele szkół i przedszkoli (czego niezwykle mi brakuje). Każde spotkanie i każda rozmowa z dziećmi to prawdziwa bomba inspiracji i pomysłów. Można więc powiedzieć, że jestem na bieżąco z tym, co interesuje dzieci w tym wieku. Stąd książki z serii „Kolorowa edukacja”, gdzie na prośbę męskiej części przedszkolaków opisałam między innymi najsłynniejsze modele czołgów (przyznam, że to było wyzwanie J). Piękne jest to, że dzieci, w przeciwieństwie do wielu dorosłych, są otwarte na tematy uznane za „tabu” czy „obrzydliwe”. Dlatego właśnie napisałam książkę o… psiej kupie.

Psiej kupie?

– Właściwie to o odpowiedzialności za psa, ale kupa gra tu znaczącą rolę i zdecydowanie jest elementem, który zachęca dziecko do przeczytania tej książki J. „Pies i kupa szczęścia” opowiada o tym, jak dwoje przedszkolaków, Maks i Emilka, chcą mieć psa, ale rodzice nie chcą się zgodzić, bo w przeciwieństwie do swoich pociech wiedzą, że zwierzę w domu to duża odpowiedzialność. Ale dzieci – jak to dzieci – nie uwierzą, dopóki same nie sprawdzą. Okazja ku temu nadarza się, gdy ich ciocia prosi, aby Maks i Emilka zajęli się jej jamnikiem przez weekend. Wszystko jest super, ale nagle okazuje się, że pies to nie tylko wspaniały przyjaciel, ale także trzeba z nim wyjść na spacer nawet w niepogodę, nie można zostawić go na cały dzień samego w domu i jechać na wymarzoną wycieczkę, no i trzeba sprzątać te paskudne kupy… Dodam tylko, że ta książka nie jest adresowana tylko do dzieci, ale także do rodziców – jest radą, jak wytłumaczyć dzieciom, dlaczego jeszcze nie są gotowe na psa – bo nie oszukujmy się, każde dziecko przechodzi (często nie raz) etap: „chcę mieć pieska!”, a my, dorośli, bez namysłu tym prośbom ulegamy… Dużą wagę przywiązuję także do tytułowej kupy, czyli dlaczego należy ją sprzątać. Chyba wszyscy zgodzimy się, że w Polsce jest z tym problem… Pozwolę sobie zacytować fragment, który działa obrazowo nie tylko na dzieci, ale także (mam nadzieję) na dorosłych: „Wszystkie psy w Polsce robią tyle kup, że po kilku dniach można by z nich wybudować śmierdzący Pałac Kultury i Nauki”.

Z zaskoczeniem zauważyłem, że wśród Pani książek jest również Zielnik klasztorny, czyli książka wykraczająca poza literaturę dziecięcą! Czym możemy sobie tłumaczyć ów „odskok”?

– Wbrew pozorom „Zielnik klasztorny” też powstał dzięki dzieciom… Od dawna interesowałam się ziołolecznictwem (zapraszam na degustację mojej popisowej nalewki lawendowej ;)), a gdy pojawiły się na świecie moje dzieci, a wraz z nimi kolki, przeziębienia i różne tego typu przypadłości, byłam nieco przerażona ilością leków zapisywanych niemowlętom, podczas gdy wiele dolegliwości można było zwalczyć za pomocą delikatniejszych, ziołowych syropów i naparów. Od razu mówię (i podkreślam to w książce), że zioła wszystkiego nie wyleczą i zawsze warto je stosować pod kontrolą lekarza – ale z wieloma problemami radzą sobie nie gorzej, niż leki z apteki (przeziębienie, problemy trawienne, skórne itp.). A do tego zioła świetnie działają na urodę – teraz mamy duży wybór naturalnych kosmetyków, ale kilka lat temu, gdy pisałam ten poradnik, na sklepowych półkach królowała głównie drogeryjna chemia.

Nota bene, już drugie wydanie Zielnika klasztornego jest trudne do nabycia. Świadczy to, że trafiła Pani na zapotrzebowanie na tego typu poradniki…

– Bardzo mnie to cieszy, że ludzie zwracają się ku naturze i tradycji. Tytuł „Zielnik klasztorny” nie jest przypadkowy – to przecież właśnie w klasztorach przez setki lat testowano i doskonalono leki pochodzenia roślinnego. Ta wiedza nie powinna pójść w zapomnienie. Wspaniale, że medycyna się rozwija, ale ziołolecznictwo nie powinno być traktowane jako nieużyteczny zabobon. Zioła nie wyleczą raka, ale są wspaniałą (i zdrową) alternatywą dla nadużywanych w dzisiejszych czasach i nachalnie reklamowanych tzw. suplementów diety.

Wszystkie Pani książki ukazały się w warszawskim Wydawnictwie RM. Z czego wynika taka stałość uczuć?

– Z wydawnictwem RM podjęłam współpracę już w czasie studiów i przez kilkanaście lat pracowałam tam zdalnie jako korektorka i redaktorka. Do napisania własnych tekstów musiałam dojrzeć. I bardzo cieszę się, że dostałam szansę, aby to rosnące we mnie marzenie zrealizować. W tym miejscu chciałabym podziękować wszystkim życzliwym osobom z wydawnictwa RM, które we mnie uwierzyły i od których wiele się nauczyłam. Publikacja własnej książki to tak wyjątkowe przeżycie, że nawet pisarce trudno je ubrać w słowa.

W książce Warszawa – moja stolica ujęła Pani wszystkie aspekty, które powinien uwzględniać dobry przewodnik turystyczny: krajobrazy, historię, kulturę, rekreację, komunikację i wiele innych. Dodatkową zaletą książki jest prezentacja treści w skondensowanej formie. Jak wyglądała praca nad ostatecznym redagowaniem książki: musiała Pani coś wyrzucać czy raczej dopisywała Pani jakieś nowe treści?

– Niestety wyrzucać! Zawsze chciałabym opisać więcej, niż forma mi pozwala – to dotyczy każdej książki, każdego scenariusza (bo oprócz pisania książek jestem także scenarzystką). Jako rodowita warszawianka uważam, że ciekawych miejsc w stolicy starczyłoby jeszcze na co najmniej kilka takich przewodników. Ale ponieważ miejsca było, ile było, to zdecydowałam się opisać najsłynniejsze miejsca w Warszawie. „Warszawa. Moja stolica” to klasyka. Nieśmiało jednak planuję kolejne części tej książki opisujące nieco mniej popularne (choć niesłusznie) miejsca w moim rodzinnym mieście.

Przyznam, że bardzo lubię oprowadzać moich znajomych po Warszawie. Warszawa – moja stolica, uświadomiła mi, że miałem „przechył” w stronę historii. Teraz – zwłaszcza, jak wśród moich gości będą dzieci i młodzież – nie będę tej książki wypuszczać z rąk. Jakie – oprócz bezpiecznego przejścia przez pandemię – są Pani najbliższe plany?

– Bardzo dziękuję za miłe słowa! Pandemia pokrzyżowała wiele z moich planów. Najbardziej brakuje mi spotkań z dziećmi w szkołach i przedszkolach, podczas których prowadziłam warsztaty edukacyjne (m.in. o Warszawie) i czytałam moje książki. Z powodu kryzysu na razie zostało zawieszone wydanie moich kolejnych tytułów dla dzieci, które są gotowe i czekają na zielone światło do druku. Pociesza mnie to, że na brak pracy nie narzekam – piszę scenariusze do kilku seriali, głównie kryminalnych i dobrze czuję się w tej roli. Stąd też pomysł, żeby stworzyć serię książek detektywistycznych dla dzieci, bo… lubię pisać dla dorosłych, ale moje serce należy, i zawsze będzie należeć do tych najmłodszych czytelników. Moim marzeniem jest też pisanie scenariuszy do filmów animowanych, których niestety w Polsce produkuje się bardzo mało. Wierzę jednak, że chcieć znaczy móc.

Moja sześcioletnia Wnusia niecierpliwie czeka na zakończenie epidemii i chce wyruszyć ze mną szlakiem Maksa i Emilki, do czego zachęcam i innych rodziców oraz dziadków. Bardzo dziękuję Pani za cenne wskazówki i rozmowę.

– Dziękuję bardzo i również serdecznie do tego zachęcam. Na pewno w książce „Warszawa. Moja stolica” znajdą Państwo kilka miejsc, które można zobaczyć nawet podczas pandemii (oczywiście z zachowaniem wszystkich środków ostrożności), jak choćby Łazienki Królewskie czy Ogród Botaniczny w Powsinie. A na jesienno-pandemiczną chandrę i wzmocnienie polecam pyszne soki (dla dzieci) i nalewki (dla dorosłych) z książki „Zielnik Klasztorny”! Zapraszam również na swoją stronę autorską: https://www.facebook.com/AnnaPaczuskaPisarka.

Roman Soroczyński

13.11.2020 r.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko