Agnieszka Sroczyńska Kostuch – Rozmowa z Krzysztofem Gryką – czarodziejem słów i muzyki

0
433
foto: Monika Stolarska

Agnieszka Sroczyńska Kostuch: Wiosną tego roku ukazała się Twoja druga płyta pod tytułem Close Your Eyes, a w czerwcu wyszedł Twój szósty tom poezji Uprzedzanie śpiewu, dodajmy w Państwowym Instytucie Wydawniczym. Biorąc pod uwagę wcześniejsze – dłuższe – przerwy między wydaniami kolejnych tomów, ten „dwupak” w postaci płyty i książki w jednym roku wydaje się czymś wyjątkowym w Twoim artystycznym życiorysie. A biorąc pod uwagę, że planujesz wydać kolejną płytę na jesień i przygotowujesz kolejny tom poezji mam wrażenie, że płyniesz na fali jak nigdy wcześniej. Czujesz, że coś się zmieniło w Tobie czy wokół Ciebie? To kwestia tylko wolności tworzenia i nabrania pewności siebie czy też zapracowania na więcej „otwartych drzwi”?

Krzysztof Gryko: Wygląda na to, że życie nie znosi próżni. Próżnia jak wiadomo jest zimna i może próżna. Raz obudzone poczucie wolności, a w tym przypadku poczucie wolności tworzenia pozwala iść przed siebie, płynąć w głąb i zawstydzać świat. Zanurzać się w wodach życia i sokach wyobraźni po to, by potem wyrażać i pokazywać siebie w nowej formie, innej postaci, kolejnej odsłonie. Życie chyba coraz cenniejsze z biegiem lat, dlatego za każdym razem widzę u siebie potrzebę mówienia o świecie czułym, zachłannym językiem, zarówno w poezji jak i w muzyce. Zresztą obie te rzeczy w moim przypadku się przenikają. Ostatnio złapałem się na tym, że jeden z nowych tematów, który pojawi się na nowej płycie w tym roku, jest po prostu muzycznym wierszem. Melodie, które w nim z siebie wynikają, są niczym innym jak wersami. Myślę, że muzyka jest u mnie motorem dla poezji. Stąd chyba to wrażenie żwawego rytmu wydawania płyt i książek.

To powiesz cokolwiek o tych dwóch nowych projektach? Jeśli oczywiście nie wierzysz w tak zwane zapeszanie.

Najpierw o płycie, bo ukaże się tej jesieni. To projekt jazzowy, będzie się nazywał Not For Sale, płyta zaś Alibi. Album powoli układa się w całość. Powstaje w porządku kolejnych tematów na płycie. W ten sposób historia opowiada się już podczas pracy w studio. Potem będzie już tylko jej lektura, mam nadzieję, że wielokrotna i uniwersalna, zwłaszcza jeśli chodzi o przekaz, a co za tym idzie, miejsca jej odbioru. Wybieram cały świat.

Co do książki, to myślę, że będzie to przygotowany już na ten rok tekst, który jest pozorną prozą poetycką. W rzeczywistości to coś w rodzaju płynącego jednym strumieniem poematu. Zmierzającego przez wiele przecinków i kropek do osobistej, ostatecznej puenty. Jak wąska środkowa linia. 

Po Twoim ostatnim spotkaniu autorskim, zorganizowanym w ramach festiwalu literackiego PIW/onalia, które z racji pandemii odbyło się bez szerszej publiczności i było transmitowane na portalu społecznościowym, Agnieszka Wiktorowska-Chmielewska zadała (online) pytanie o to, co dla Ciebie jest ważniejsze: słowo czy muzyka? Zaskoczyła mnie Twoja jednoznaczna odpowiedź: „Wolę muzykę, łatwiej przychodzi, tak po prostu, i być może muzyka woli mnie”. Mówiąc szczerze nie tylko zaskoczyła, ale i trochę przestraszyła, jako fankę Twoich wierszy. Zbyt wielu znam poetów, których poezja, a raczej jej mizerny odbiór w społeczeństwie czy niechęć wydawców do jej wydawania, zniechęciły do jej tworzenia lub zepchnęły na margines ich twórczości. A Ciebie poezja czy to, co wokół niej się dzieje, czy raczej nie dzieje, jakoś szczególnie rozczarowało? I gdzie widzisz teraz dla niej miejsce w swoim życiu? Na marginesie czy wciąż w głównym nurcie?

Nie, poezja była, jest i będzie dla mnie bardzo ważna. Chcę być wierny tej wolności. Z tymże teraz idzie ona w parze z muzyką, która daje mi to samo co poezja, tylko w inny, niesemantyczny sposób. Właściwie obie te przestrzenie mają dla mnie coraz większe znaczenie, bo coraz więcej mi dają. Abstrahując od okoliczności rynku wydawniczego, dyskopatii organizacji życia książek i krytyki literackiej, to co najistotniejsze i dające poczucie całkowitej wolności, to samo tworzenie, połączenie tchnienia (bez “na”) i wielkiego wewnętrznego entuzjazmu.

To przywołane spotkanie odbyło się wokół Twojego ostatniego tomu Uprzedzanie śpiewu, który w moim odczuciu stanowi taki pakt słowa z muzyką. Kilka wierszy stało się tekstami piosenek, które znalazły się na płycie Close YourEyes. Nie boisz się, że Twoje tomy zaczną nazywać śpiewnikami? Czy uznałbyś to za komplement?

Tak zwane śpiewniki raczej przechowują teksty piosenek, które nie pełnią roli samodzielnych wierszy w książkach poetyckich. Według mnie poezja, która żyje w książce, a jednocześnie zasila muzykę, ma podwójną siłę rażenia, choć oczywiście w piosence zmienia oblicze i wydaje się czymś lżejszym, bardziej ulotnym.

Jak zdefiniowałbyś krytykę, której byś oczekiwał?

Krytyka powinna być prawdziwą, szczerą i uczciwą odpowiedzią na każdy głos poetycki, ukazujący się w nowej wartościowej książce. Dlatego postawmy sprawę jasno. Albo ktoś jest krytykiem i nie chowa swoich rąk przed tym, co nowe i świeże, bo do tego sprowadza się jego misja, albo powinien się zastanowić nad zmianą zajęcia.

Dziękuję, zapamiętam. Wspaniale czytasz swoje wiersze na spotkaniach autorskich i chyba dobrze się na nich czujesz, co wiadomo, nie jest regułą w przypadku poetów. Może podzielisz się jakimś zdarzeniem, spotkaniem z czytelnikami, którego wspomnienie szczególnie lubisz? 

Do każdego spotkania autorskiego podchodzę tak, jakby miało być tym ostatnim. Jeśli życie jest tylko jedno, szkoda byłoby udawać, że jest inaczej. Każde z dotychczasowych spotkań doceniam w podobnym stopniu, bo każde się odbyło i jakoś się odbiło. Zawsze jest ta ekscytacja, podróż w nieznane, przygoda głosu ze słowem, drugi człowiek, ludzie, którzy przyszli posiedzieć i posłuchać. 

Czyli nie chcesz podzielić się żadną konkretną anegdotą? A w moim odczuciu całkiem oryginalnym było spotkanie wokół Twojego debiutanckiego tomu Godziny szczytu zorganizowane przez jego wydawcę, czyli Biuro Literackie. Przypuszczam, że to był Twój debiut w roli samoprowadzącego spotkanie autorskie. I muszę dodać, że udany.

Masz naturę dostosowującego się do sytuacji, czy to raczej umiejętność improwizowania? 

Oczywiście nie wiem, co mnie czeka na każdym spotkaniu, poza tym że zawsze są jacyś ludzie. W wierszach też są ludzie, więc w tej równowadze toczy się życie spotkania, rozmowy, lektury, milczenia. I rzecz jasna każda chwila jest improwizowana przez wspomniane w poprzednim zdaniu elementy.

Rodzaj spotkania autorskiego, podczas którego najlepiej się czujesz, to samodzielny performance czy jednak rozmowa? 

Obie formy są mi bliskie. Ważne, by były dobre.

A dobra rozmowa to według Ciebie jaka rozmowa?

Dobra rozmowa to taka, w której obie strony się inspirują, dzięki czemu nie jest nudno, a publiczność naprawdę słucha. Wtedy to słychać. Autor powinien mówić w taki sposób, by zaskakiwał nie tylko innych, ale i samego siebie. Wtedy może być inspirujący dla osoby prowadzącej, która z kolei zainspirowana inspiruje autora. Wtedy taka rozmowa może trwać bez końca, a publiczność nie chce wyjść z sali.

Urodziłeś się w Olsztynie. Mieszkasz obecnie w Puławach. A wcześniej mieszkałeś w różnych innych miastach, również za granicą. Słuchając Twoich utworów, zwłaszcza tych wcześniejszych, mam wrażenie, że czujesz się stuprocentowym obywatelem świata. Również w Twojej poezji nie znajduję bezpośrednich odniesień do polskości, małej ojczyzny, tematów często podejmowanych przez poetów. Jaki jest Twój stosunek do swojego pochodzenia? I czy masz tak zwane swoje miejsce na ziemi?

Nie czuję się przywiązany ani stalową liną, ani gumową taśmą do żadnego z miejsc. Jednak jeśli tam gdzie byłem i poczułem mentalną więź, jest ludzkie ciepło, a razem z nim często konkretny człowiek albo nawet ludzie, to znaczy że te miejsca na mnie czekają, a ja o nich marzę. Co jakiś czas biorę sprawy w swoje ręce i jadę tam, gdzie bardzo chciałem pojechać. Kocham więc nie tylko Polskę i miejsca mi w niej bliskie. Świat jest otwarty i rozległy.

Powiedziałabym raczej, że – na ogół – jest otwarty, a ostatnimi czasy, raczej mniej niż bardziej z powodu pandemii. To zamknięcie, brak możliwości podróży za granicę miało wpływ również na Twoje artystyczne plany? Musiałeś je jakoś zmodyfikować?

To, co przytrafiło się ludzkości w tym roku, jest okazją do świadomego siedzenia na krześle, przyjrzenia się sobie i wsłuchania się w swoje życie. Jeśli człowiekowi, poza swoją ścieżką codziennych obowiązków, uda się zatrzymać i wyciszyć, ma szansę spełnić swoje marzenie, o którym przecież zapomniał. Poczuć siebie. Zobaczyć coś, czego wcześniej nie mógł zobaczyć. Paradoksalnie w czasie pandemii przestrzeń muzyczna, a więc także poetycka, otworzyła się przede mną jeszcze bardziej.

Nie uważasz, że poeta powinien mieć coś z czarodzieja? Zmieniać rzeczywistość? Przynajmniej pokazywać inne jej alternatywy, pokazywać że może być inaczej, piękniej, lepiej? Jak w żydowskiej piosence Wędrowni sztukmistrzowie wykonywanej przez Justynę Steczkowską: „Pieśniarze i poeci / Chcą  nad otchłań wzlecieć / Zacząć wszystko jeszcze raz”.

Tak, magia albo chociaż poczucie magii powinno towarzyszyć zarówno temu, co tworzy, pisze, komponuje, jak i temu co potem czyta, słucha, obcuje. W końcu co jak nie sztuka, poezja, muzyka ma przezwyciężać rzeczywistość, która przemyka nam przez okna sypialni, balkonu, tramwaju, pociągu, a więc całej tej zarysowywanej i zadręczanej nieskończoności. Po to, by nic nie było takie oczywiste, jak nam by się mogło wydawać.

Jednym ze sztandarowych tematów w Twoich wierszach jest miłość. Wydaje mi się, że opowiadać o miłości w sposób niebanalny, nienużący,  jest jednym z trudniejszych zadań dla poety dzisiaj. Więc gdybym miała określić Twój największy sukces jako poety, to wskazałbym właśnie na to. Chciałabym Cię zapytać, czy nigdy nie obawiałeś się zarzutu zajmowania się „oklepanym” tematem?

To trochę tak jakby matka powiedziała do syna: Moje dziecko, nie zakochuj się, miłość to przeżytek. Nie da się nie czuć, nie słuchać, nie mówić, nie patrzeć, nie chodzić wieczorem po mokrej ulicy, a więc przechodząc na stronę poety czy muzyka, nie da się nie pisać, nie komponować, nie zaczynać i nie kończyć. Człowiek rodzi się z miłości, więc przychodzi na świat, żeby kochać.

Kiedyś powiedziałeś, że „każda miłość jest szczęśliwa”. Rozwiniesz tę myśl?

Miłość sama w sobie jest owocem szczęścia. Oczywiście, jeśli dla kogoś życie i świat, nie mają sensu, miłość też nie będzie mieć większego znaczenia. Jednak według mnie sam fakt, że człowiek żyje w jakiś tam sposób, jest już miłością. Wystarczy, że ktoś w sklepie spojrzy z czułością na jabłka, albo ni stąd ni zowąd ofiaruje komuś promienny uśmiech, zrozumiemy, że miłość zaczyna się tam, gdzie pojawia się szczęście.

Dzięki za rozmowę i życzę Ci szczęśliwych wiatrów w tej podróży „bez końca”.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko