Jerzy Stasiewicz – Janusz Ireneusz Wójcik

2
493
Janusz Ireneusz Wójcik

138 stron poezji

Zobacz
Wiersze wybrane na stole

W październiku Janusz
był na moim wieczorze autorskim

138 stron poezji
wszystko co po nim zostało
słowa –
jak kamienny fundament
– na wieki

Tu w kapeluszu
jak żywy
z dyskretnym uśmiechem

Zaraz zabierze głos

Lubiłem tą jego wirtuozerię mowy
przeplataną węgierskim Székesfehérvár

No… cóż powiedzieć

20-25.09.2020
                                      


           Właściwie wiersz ten, napisany na gorąco – zaraz po śmierci – mógłby posłużyć jako plan szkicu / eseju życia, trochę recenzji twórczości i wielopłaszczyznowego działania Janusza Ireneusza Wójcika. Ale czy w kilku wersach liryka, można pomieścić osobowość tak nadprzeciętną? Wyróżniającą się w tłumie ludzi ciekawych, także wnoszących swoją pracą dorodne grona kultury nie tylko polskiej.

           Kto mógł przypuszczać, że w październiku 2019 roku w Nyskim Domu Kultury na moim wieczorze autorskim w ramach salonu widzimy się po raz ostatni. Uśmiechnięty, w eleganckim garniturze pod krawatem jak zawsze. Delektował się kawą. W czasie dyskusji rzucił kilka celnych uwag popartych cytatem / dowodem naukowym. Ubolewał że większość społeczeństwa nie czyta, a poezję czytają tylko jednostki. Zachwycony koncertem saksofonowym Pawła Brzeźnickiego i małą sceną im. Jerzego Kozarzewskiego.

           – Jurku w tym miejscu twoje wiersze brzmiały głębią, echem życiodajnej studni, wiatrem niosącym chłód. Mówił to w holu wystawowym – kostiumy sceniczne – przy ogromnej fotografii pięknego wnętrza teatru nyskiego z przełomu wieków XIX i XX. Do którego na przedstawienia przyjeżdżała publiczność dwa razy w tygodniu specjalnymi pociągami z Wrocławia i Opola. Zerkałem dyskretnie po lożach uśpionych w sepii – w takiej scenerii powracają duchy przeszłości – próbując dostrzec malutkiego Maxa Hermana Naisse, skrobiącego w ogromnym sztambuchu dosadną recenzję spektaklu, w którym najjaśniejszą gwiazdą była Leni Gebek. Nadaremnie.

           Janusz na spotkaniach autorskich pojawiał się wybiórczo. Jego obecność świadczyła o randze i szacunku dla pisarza. Sam prowadził takich spotkań setki na przestrzeni trzech dziesiątków lat. To wyostrzyło widzenie wartości. Był uczestnikiem wielu polskich ( Kraków, Poznań, Lublin, Wrocław, Warszawa, Hola) i  międzynarodowych festiwali poetyckich m.in.: „ Maj na Vilią” Litwa, polskie Zaolzie w Czechach – kawiarenka w Jabłonkowie przeszła już do legendy. Na Węgrzech, otrzymując tytuł Honorowego Obywatela Miasta Székesfehérvár. W Budziszynie na Łużycach (Niemcy) w okręgu gdzie język górnołużycki, obyczaje i tradycje są najlepiej zachowane, a Łużyczanie – słowiańska grupa etniczna – stanowią większość ludności. Na Ukrainie, Słowacji często przyjmując trudne obowiązki współprowadzącego.

          Ale największą pasją Janusza Ireneusza Wójcika, absolwenta Akademii Rolniczej we Wrocławiu oraz Uniwersytetu Wrocławskiego i Uniwersytetu Jagiellońskiego ( studia podyplomowe ) była nieprzerwanie przez 30 lat, organizacja Najazdu Poetów na Zamek Piastów Śląskich w Brzegu. Bywałem na tych najazdach wielokrotnie. Początkowo nie jako pełnoprawny uczestnik. Ale z możliwością zaprezentowania własnego wiersza w salach zamkowych przed ogromną publicznością i poetami z prawie całego świata. Możliwość usłyszenia prezentacji wiersza przez najwybitniejszych polskich aktorów: Zbigniewa Zapasiewicza, Olgę Sawicką, Jerzego Zielnika, Joannę Kasperską, a w szczególności Wojciecha Siemiona pozwalała osiągnąć niemalże ekstazę dotyku słowa, widoczności obrazu, wędrówki ducha, głębi falującej echem. Dzisiaj na wspomnienie tych misterii poetyckich dreszcze przechodzą po ciele. A było jeszcze misterium chleba sięgające tradycji klasztornej. Połączone z poetycką ostatnią wieczerzą. Poeci różnych języków, kultur i religii łamali się chlebem jak członkowie jednego szczepu bo na początku było słowo, a słowa nie wznoszą murów jak twierdzi pisarz ateński Kratinos. Mam przed oczami obszerny, na pół komnaty, czarny jak noc, dębowy stół rzeźbiony odbijający politurą płomienie świec. A na jego blacie krytym haftowanym obrusem dziesiątki bochnów chleba w różnym kształcie, smaku i twardości. Setki bułek z makiem, miodem, kminkiem, prosem i sezamem. W koszyczkach chałki, plecionki, zawijacze. Wszystko z piekarni brzeskiego mistrza piekarnictwa Józefa Kostrzewy. Dla którego działalność zawodowa stała się poezją codzienności. Najważniejszą dla egzystencji człowieka. Janusz jako gospodarz swym pięknym, radiowym głosem
( talent oratorski) niesamowicie stanowczym jak fale spokojnego oceanu rozpoczynał życzenia. Wspominając, że chleb – święte dzieło Boga – tak naprawdę zauważalny jest dopiero w czasie jego niedostatku. Wspominał swoich przodków zajmujących się przez pokolenia piekarnictwem i potrafiących w straszliwych latach wojny przekazać parę bochenków najbardziej potrzebującym. Doceni to głodny. Obyśmy my nie musieli tego doceniać nigdy. Niech w naszej świadomości pozostanie na zawsze słowiańskie powitanie chlebem i solą. Symbol przyjaźni i gościnności. Łamaliśmy się chlebem jak wierszem. Wspominając tych co jeszcze wczoraj byli z nami ubogacając nas swoim słowem. Teraz czytają liryki osiadłym na wiecznych wrzosowiskach. Dzisiaj razem czytacie Januszu. I tradycją stało się, że poeci te wspaniałe wypieki zabierali w rodzinne strony niosąc dobro z grodu Piastów. Był turniej jednego wiersza dla uczniów szkół brzeskich by talent nie umknął. I ruszała poetycka brać po miasteczkach Opolszczyzny spotykając się z młodzieżą w szkołach, z czytelnikami w bibliotekach, domach kultury. Mnie najbliżej było do Prudnika ( tutaj poznałem malarstwo Jerzego Kapłańskiego), Paczkowa ( zwiedzanie muzeum gazownictwa, film „ Butelki zwrotne” w ramach festiwalu kinematografii czeskiej). Moja Nysa ( spotkanie grupy „ Dialog” w muzeum i promocja tomu wierszy  Twarz ludzka Maxa Hermana Nassie w przekładzie na język polski Karoliny Rakoczy). Łambinowice ( tereny muzeum jeńców wojennych Lamsdorf i prezentacja wierszy w językach więźniów). Co musiał czuć prof. Bolesław Taborski powracając w to miejsce jako poeta. Jak głęboko sięga pamięć dziecka? Należało by wymienić wszystkie miasta i miasteczka województwa. Bo wszędzie stanęła stopa i zabrzmiało słowo poety. Kilkakrotnie najazd miał swoje zakończenie w Krakowie w Hotelu Europejskim w salce „ Kossakówka”. Tutaj gospodarzył wydawca naszych książek i szef konfraterni Jacek Lubart – Krzysica. Dopiąć takie festiwale, w tylu miejscach, przy sporej liczbie uczestników, wymagała umiejętności menadżerskich. Janusz takowe posiadał. Działanie było jego żywiołem, przyjemnością i celem życia. Ale przecież spotykaliśmy się nie tylko na najazdach. Innym terenem uświęconym dla poezji jest Korfantów. Miejsce życia i twórczości Edmunda Borzemskiego – poety wspomnień – przyjaciela zmarłego. Tutaj w bibliotece – remizie, gimnazjum, sali GOKu , domu Edmunda był czas na promocje książek, wieczory autorskie, koncerty, ale i długie rozmowy przy gościnnym stole rodziców Mundka. Takimi samymi miejscami jest kawiarenka artystyczna „ Dom Klahra” w Lądku gospodyni corocznych nocy poetów, kraszonych poezją śpiewaną – to także  z natchnienia  Janusza – i galeria artystyczna „ Krezbi” w pobliskim Zdroju. Gdzie z otwartym sercem przyjmują Grażynka i Zbyszek Kresowatowie. Otoczeni dziesiątkami prac malarskich  Ikony –  Kresowatego zapachem farb i kadzidełek, smakując swojski chleb, smalec z cebulą i kiszone ogórki, słuchaliśmy wspomnień Janusza o kresowych miasteczkach, polskości tam kultywowanej i poetce Mariannie Bocian z Bełcząca, której żyć przyszło we Wrocławiu. Wszystko to pozostanie w mojej pamięci.

           Przejdę teraz do omówienia niezwykle oryginalnej poezji Janusza Ireneusza Wójcika. Urodzonego we Wrocławiu w 1961 roku. Posłużę się tutaj Wierszami wybranymi – wydanymi dzięki Bogu za życia autora. Dosłownie ostatnie dni. Mógł jeszcze tomem się nacieszyć, dotknąć, wziąć w dłonie, otworzyć, przekartkować, przeczytać kilka utworów . – Może znalazł przekłamania co pozostanie tajemnicą. – Tak czynią pisarze / poeci po każdych narodzinach książki – dziecka. Nie wiem czy wpisał komukolwiek dedykację? – Przysłanymi mi przedwczoraj ( 1 października 2020 r. , 2 egzemplarze) przez panią Helenę Wójcik, mamę poety, z prośbą o potwierdzenie odbioru przesyłki. Co uczyniłem niezwłocznie w obszernym liście, powiadamiając, że jestem na etapie pisania szkicu o Januszu. Materiał ukaże się w prasie literackiej i zbiorze; wspomnień, szkiców i esejów, który powoli przygotowuję do druku.  Odpowiedź rodzicielki była natychmiastowa – teraz wiem po kim zmarły miał werwę działania –
„ Brzeg , dn. 13/10.20 r. Szanowny Panie ( piękny, staroświecki zawijas). Dziękuję Panu za potwierdzenie otrzymania książki – „ Wybrane wiersze” mojego syna Janusza. Jestem bardzo zainteresowana pisanym przez Pana esejem o Januszu. Proszę  o wiadomość gdzie mogę nabyć prasę literacką i wymienioną książkę. Janusz przywoził do mnie prasę, ale nie wiem gdzie kupował? Serdecznie pozdrawiam matka Janusza Helena Wójcik”.

          Wydał tomy wierszy:  Opisywanie świata (1991),  W cień oliwnego drzewa (1996),  Brzeg czasu (2001), A fény kertésze – Ogrodnik światła ( Székesfehérvár, 2017). Wiersze ukazywały się w prasie literackiej, almanachach, antologiach i rocznikach powiązanych z literaturą w kraju i za granicą. Co znamienne swoją pierwszą książkę poetycką uważał za przedwczesny debiut publikacją zwięzłą. O czym szczerze mówił na jubileuszu 20-lecia pracy twórczej. ( Razem z Harrym Dudą – dwie dekady więcej  – w opolskiej bibliotece). A przecież tomik redagował wybitny redaktor, krytyk literacki i poeta Lothar Herbst. Ukazała się w serii Biblioteka Wrocławska. Doczekała się kilku znakomitych recenzji. Wymienię tylko legendarną już poetkę wrocławską Mariannę Bocian. I zaolziańskiego poetę i krytyka literackiego Wilhelma Przeczka. A można by mnożyć nazwiska… Ja w tym tomie odnalazłem dramatyczne poszukiwanie człowieczeństwa. Jego obrony w subtelnej sferze przeżyć. Ale i szukanie korzenia piękna uśpionego w człowieku, czekającego na pobudkę o świcie wolności bez lęku ludzkich przywar.

           Mnie Janusz Ireneusz Wójcik jawi się jako poeta, którego poezja ocala od zapomnienia, przywraca i ożywia to, co przeszłe, „ Drzewiej / na brzegu Odry / mieszkańcy osady / ujrzeli kotwicę // na wieki pozostała / symbolem ocalenia i nadziei”. Jakże my dziś w dobie pandemii potrzebujemy takiej kotwicy. Prowadzi nas nad jezioro Como, to pogranicze Włoch i Szwajcarii, skąd przybyli Komaskowie, budowniczowie Brzegu ukochanego miasta, szanowani za kunszt w Niemczech i Skandynawii. Wiem, że poeta podróżował do kolebki kultury łacińskiej. Zwiedził Wenecję, Florencję, Rzym, Asyż. Czerpał z antycznego źródła czego dowodem jest  W cień oliwnego drzewa. Pamiętam kłującą po plecach ostrzem doznań interpretację utworów z tego tomu w Radio Opole przez Ewę Lubowiecką – dziennikarkę w przeszłości aktorkę Teatru 13 Rzędów Jerzego Grotowskiego. Tu zgadzam się co do joty z Robertem Gawłowskim który pisze w posłowiu  Wierszy wybranych: „(…) poezja Wójcika spełnia swoistą posługę pamięci wobec tych, którzy przemówić już nie mogą”. Dotyczy to bohaterów wierszy, których poeta ocala od zapomnienia.            
„(…) talent i wyobraźnia oraz humanistyczna perspektywa, jaką deklaruje wprost i faktycznie przyjmuje liryczne „ja”. Jej istotą jest otwarcie na to, co inne i nieznane, na obce (…). Istotna staje się więc opozycja między wykorzenieniem a zakorzenieniem”. Nie pierwszy to poeta w naszej literaturze powojennej. Urodzony już tutaj na ziemi śląskiej, wiele lat po wojnie, gdzie polskość okrzepła. Wydawałoby się z tutejszej gleby, a odczuwający posmak czarnoziemu kresowego: Śniatyń, Kołomyja. Zaśpiew języka, przenikanie kultur, gdzie herbata i czaj niby to samo. A jednak nie…

          Ja w tej poezji szukam tropów: „Ta księga / jest pierwsza / choć byłoby daremne / szukać w niej potęgi słowa / bowiem nawet te najpiękniejsze / utkane w śpiewie nocy / gasną o jutrzni (…) // Tę księgę /  każdy z nas nosi w sercu / od chwili narodzin / trzeba tylko usłyszeć / modlitwę deszczu / płacz drzewa /  i obudzić w sobie człowieka / aby ślepcy nie musieli  / zmywać błota z oczu / w sadzawce Siloe”. Sięgnę po „płacz drzewa” to pamięć początku, głębokie osadzenie w chrześcijaństwie. Datowane pierścieniami przyrostu rocznego drzewa – zwłaszcza dębu – świadka minionych wieków. Faktem, każde posiada własną, niepowtarzalną historię. Jego pień kryje naturalne archiwum „ informacji naukowych”  zanotowanych w postaci sekwencji słojów. Taki współczesny kod kreskowy. Tu jest wszystko jak na dłoni podanej człowiekowi. Poeta w człowieku szuka i widzi Boga przez wieki minione. Choć czasem wątpi deptany ludzką słabością. Nie przypadkowe odwołanie poety do Siloe, jerozolimskiej sadzawki w której kąpiel miała przywracać siły i zdrowie. Była też i Owcza Sadzawka, uzdrawiała wchodzących do niej chorych, gdy anioł poruszał jej wody. Poeta podąża dalej, niestrudzony… jakby norwidowskim szlakiem,„ karmiłem się Tobą / niczym żywym chlebem // (…) nad brzegami nadziei”. Do tych brzegów podążamy wszyscy. Czekając na łódź Charona. Janusz już zasiadł do wioseł… Mimo, że odpłynął jego poezja pozostanie trwale na kartach historii literatury. Głęboko w to wierzę.
 

 Jerzy Stasiewicz
         

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Spotkałam pana Janusza Ireneusza Wójcika tylko raz z okazji festiwalu w Wilnie. Prowadził wtedy cały festiwal gdyż organizator był chory. Wiele wtedy zauważyłam jego cech które teraz drugi raz czytam. Dziekuje za ten mały kawałego jego działalności. Serca które wkładał we wszystko co robił i cieszę się, że mogłam sie otrzeć o jego haryzmę…. pięknie napisany esej… a znając jego autora to mogła, by być z tego ksiązka gdyż Jurek potrafi zachwycić piórem a gdy ktoś jeszcze na to zasługuje jak pan Wójcik to ten tekst nie tylko jest wzruszający co wartościowy pod wzgledem literackim . Stedecznie pozdrawiam i gratuluje…

  2. Janusza poznałem u Romka Mieczkowskiego w Wilnie, wiele lat temu, być może nawet, że i z 15. Od pierwszej chwili go polubiłem i jego przedwczesna śmierć, jest dla mnie wielkim smutkiem. Chociaż nigdy do siebie nie dzwoniliśmy, ani nie spotykaliśmy się poza Wilnem od czasu do czasu, nie sposób było przejść obok niego obojętnie. Podczas kolejnych spotkań w Wilnie w pewnym momencie zdecydowałem się wykąpać w rzece Miłosza w Nieważy, zdjąłem spodnie i brodziłem po wodzie, gdy po chwili dołączył wtedy do mnie Janusz. Po powrocie do siebie, wysłał mi swój wiersz o naszej kąpieli, który zadedykował mnie.

    Wspaniały człowiek i poeta.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko