JAN TULIK – Milkniemy wniebogłosy

0
378

     Tom „Kruchość. Sonetti a corona” Krystyny Koneckiej*) wnosi niebywałą urodę w ciąg jej bogatych dokonań lirycznych. Autorka, mimo że uprawia i inne gatunki literackie, przyswoiła  sobie formę sonetu i celuje w sprawności jego zapisu. W „Kruchości…” piętnaście owych sonetów (pierwszy oznaczony miast – jak i pozostałe – cyframi rzymskimi, jako „zerowy”) mają zdecydowanie formalnie charakter sonetu Szekspirowego, choć nie jak u geniusza jedenastozgłoskowca, tu trzynastozgłoskowca, z pointą niejako dwuwersu, zwanego kupletem przez tłumacza Shakespeare’a i jego apologetę Macieja Słomczyńskiego. Ów kuplet w sonetach Koneckiej ma wielce istotne znaczenie. Bo oto każdy z kupletów autorki „Ogrodów Szekspira” (głównie ostatni jego wers), jest początkiem następującego po nim utworu. Już pierwszy (I)  sonet kończą wersy:

Wiedzieliśmy: to innym burza burzy plany.
Gdy oto spadła na nas nieprzygotowanych
.

     Kuplety owe, jak Szekspirowe, są wysunięte do przodu, o choćby spację, od jednolitego ciągu wiersza (nie ma zastosowania podział na dwie kwadryny i po nich dwie tercyny). Drugi sonet (II) rozpoczynają więc słowa: Gdy oto spadła na nas nieprzygotowanych. I tak jest do ostatniego wiersza (XIV) zaczynającego się „końcówką” z poprzedniego: Czy ‘Bóg ją zetrze palcem’ czy ‘wleje w nią życie’. Przy czym wiersz ten kończy linijka: właśnie mieliśmy jechać… Prześcigać marzenia…  a jest to początek… sonetu I i 0 (Piękna coda ów sonet XIV). Czy poetka aby nie sugeruje, że krąg tego cyklu się zamyka? Po uważnej lekturze można przyjąć, że „Kruchość” jest całością, to osobliwy poemat złożony z regularnych cząstek w postaci sonetów – luster Stratfordczyka; zdecydowanie przypomnijmy, że chodzi o podobieństwo formalne, Konecka bowiem posługuje się własną, wyrafinowaną poetyką, którą trafnie określił autor „Posłowia” do tego tomu, wspaniale pod względem estetycznym wydanego, Edward Zyman, również znakomity poeta, o czym nieco dalej. Przypomnijmy, że jako jeden z pierwszych na język polski sonety Szekspirowe tłumaczył Jan Kasprowicz (1922).

KRUCHOŚĆ II. Fot. Krzysztof Korotkich

     Dotarł do mnie kolejny cykl sonetów Krystyny Koneckiej (i nie tylko ten cykl) „Zwierciadło Marii Stuart”, dwujęzyczny, polsko-angielski, w tłumaczeniu Ewy Sherman. Z sonetem „zerowym” do XIV sonetu, z kunsztownym „meandrem”. Nie ma więc możliwości pomylić, że owe piętnaście sonetowych cząstek stanowi całość, że Konecka stworzyła sonet wieńcowy, a to nie lada sztuka. Ponadto oddała w drugiej części tego zbioru hołd Chopinowi, który pod koniec życia koncertował w Edynburgu, którego otoczyła czułą miłością Jane Stirling. To love story na osobną opowieść, gorliwą czułość.

Poetka oddała także – pewnie przede wszystkim – cześć tragicznej postaci Marii Stuart. Świetny wstępny szkic do rzeczonego tomu uczyniła Anna Maria Musz, również znakomita poetka, która dała obraz historyczny królowej Szkotów a jednocześniestworzyła liryczne tło bólu królowej, dramatu XVI-wiecznej Szkocji. Dodała, że ta historia była inspiracją twórczości Schillera, Słowackiego, Szymborskiej, a Gaetano Donizetti napisał na cześć tej królowej operę… To wielce ważny szkic A. M. Musz.

KRUCHOŚĆ III. Fot. Krzysztof Korotkich

     Sonet spopularyzowany został w świecie literackim Albionu niemal równocześnie z żywotem autora „Hamleta” (i genialnego „Makbeta”, bo rządza władzy jest wiecznie okrutna). Został niejako „zaimportowany” z Włoch, wraz z duchem poetyckim Michała Anioła czy Francesco Petrarki choćby. Krystyna Konecka przywołuje włoskich poetów renesansu, w tym Boccaccia, mówi o Czarnej Śmierci, a również o tym, że do Stratfordu dżumę przywleczono / z nędzy londyńskich slumsów. Zamykano londyńskie teatry początkiem lat 1590., i pisarka świetnie w swym tomie eksponuje czasy niejednej pandemii w Europie, nie wypowiadając słowa o „naszej” zarazie, co skrupulatnie odnotował autor m.in. limeryków „Bluźniąc bez umiaru” we „Wstępie” do tomu Koneckiej. I sugeruje za tomem poetki pytającej „Gdzie skryć się? I czy można?” w tym groźnym a jednocześnie podłym czasie, pada odpowiedź: „w pięknych i mądrych wierszach. A szerzej: w sztuce! Ta tylko bowiem nadaje sens naszej ulotnej egzystencji. I tylko ona będzie jedynym śladem, który po nas zostanie” – akcentuje zdecydowanie Edward Zyman. A ta jego roztropność przekonać potrafi nie tylko twórców, ale przecież i mądrych ludzi, którzy jednocześnie są… inteligentni.
     Omińmy i my słowo ukryte w tytule przepięknego dzieła „Miłość w czasach zarazy” G. G. Marqueza; i św. Koronę – bo taka święta istnieje w katolickim martyrologium – którą i u nas zaleca Kościół otoczyć kultem… Zatem „Kruchość. Sonetti a corona” to bez wątpienia poetycka całość (czy podtytuł może nawiązywać do dzieła „Corona di sonetti” z roku M.D.C. XXXVII (1637)?

     Krystyna Konecka w sonecie VII powiada:

Nie wiem, czy pożar w sercu? Czy to słońce zgasło?
(…)
Czy z dzieciństwa znów na mnie galopują konie
z płonącej stajni?!… Może znów zwierzęta krzyczą
w australijskim ogniu? Czy kiedyś rozliczą
podpalaczy, przez których raj biebrzański płonie?

     To apokaliptyczne wołanie, być może połączone z dawną traumą poetki, to też aluzja do haniebnych kłamstw polityków na temat ekologii i ich fałszywych, wyświechtanych haseł na rzecz rzekomych ich działań w obronie natury.

     Tomik Krystyny Koneckiej świetnie uzupełniają pełne nostalgii obrazy – fotografie pejzaży i ginących atrybutów kultury w rustykalnym otoczeniu Krzysztofa Korotkicha (przyjął od poetki dedykację całości zbioru), uczonego, autora szeregu ważnych książek. To zdjęcia  chwytające dynamikę pejzażu a jednocześnie jego kruchość, „ostatniość” piękna i dobra przyrody. Modląc się, milkniemy wniebogłosy – jakże trafny to oksymoron z VII sonetu poetki, w tym zbiorze szczególnie profetycznej, co równocześnie wyrażającej katastroficzność naszych czasów. I w czasie, kiedy zmierzch odwraca palimpsest z udziałem księżyca. To szczególny fakt, zaznaczony palimpsest: kto nam wymazał słowa prawdy i wpisał w to miejsce swój fałsz? Domysł jest czytelny…

Jan Tulik

KRUCHOŚĆ VII. Fot. Krzysztof Korotkich

………………………
*) Krystyna Konecka, „Kruchość. Sonetti a corona”. Fotografie Krzysztof Korotkich. Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie, Toronto 2020


Krystyna Konecka

KRUCHOŚĆ

I

Właśnie mieliśmy jechać… Prześcigać marzenia…
I tylko rytualnie usiąść przed podróżą,
i pomilczeć… Nikt wtedy nie przeczuł, że różom
przyjdzie schnąć bez powitań, i w osamotnieniu.
Jeszcze wczoraj medialny chaos informacji
zdawał się egzotyczny – tu nikt nie nadążał
za ofertami reklam. Gdy świat się pogrążał
dla nas niedostrzegalnie w mroku hibernacji.
Pakowaliśmy książki, prezenty, bilety,
rodzinne fotografie z życzeniami szczęścia,
pod powiekami drzewa przed wiosny nadejściem.
Dawkę pewności siebie podstępną. Niestety…
     Wiedzieliśmy: to innym burza burzy plany.
     Gdy oto spadła na nas nieprzygotowanych.


X

Kiedy znikają ludzie dzielący się światem
milkniemy wniebogłosy. Modląc się. Nie wierząc.
Komu krzyż… Powrót komu… Ostatnia wieczerza…
Po kim płacz. Węzeł w krtani. Wiekuiste światło.
Piętra białych popiołów… Po cóż jeszcze oni?!
Urna Artysty w Wigrach. Maestro – nad Wisłą:
słucham Warskiej… z altówką… w jego kompozycji
– szloch Wyspiańskiego „jakże ja się uspokoję”…
Jakiż to spokój, nim czas TEGO nie pogrzebie.
Znów kadr – błękit, obłoki aż po dno jeziora.
Z kamieniami w kieszeniach, kiedy przyjdzie pora
jak Virginia zapragnę utonąć w tym niebie.
     Lub zasnę – coraz prościej o taką kreację –
     na wymarłego metra śródlondyńskiej stacji.


XI

Na wymarłego metra śródlondyńskiej stacji,
między krukami w Tower, na widowni „Globu”
– cisza. W Galerii Szeptów katedry St. Paula.
Na Speakers’ Corner w Hyde Park – żadnych deklaracji.
…Więc kiedy do Stratfordu dżumę przywleczono
z nędzy londyńskich slumsów, i kiedy zgarniała
sąsiadom wszystkie dzieci, Mary oniemiała
swe niemowlę uniosła przez most nad Avonem
do rodzinnego Wilmcote. Dom przeczekał z lękiem
aż z Czarnej Śmierci cienia wymknął się ku słońcu
przyszły autor „Hamleta”. Ale my bez końca
pytamy – skąd znów czas ten trwogi i udręki?!    
     Posłuchaj. Może o tym co nam jest sądzone
     gra ostatni pianista „Imagine” Lennona.       


XII

Gra ostatni pianista „Imagine” Lennona.
Kwiecień. Poranek. Stacji St Pancras wierzeje.
Wyobraź sobie wejście Stephena Ridleya
wzdłuż ślepych szklanych witryn. I pustych peronów.
Muzyk – wyobraź sobie – dezynfekujący
klawiaturę (niech będzie zadość sytuacji).
Odsłania twarz. I śpiewa. I gra dla tej stacji
cover – wyobraź sobie ten samotny koncert…
Pianista zamknie występ nadzieją – cytatem.
Gdy wszystko pogrążone w śmiertelnej chorobie,
w tym kosmicznym realu – imaginuj sobie –
głosi Armstronga zachwyt nad cudownym światem.
     A ja… zaufam teraz bliskiemu poecie.
     I myślę – za Słowackim – o kruchej planecie.


XIII

I myślę – za Słowackim – o kruchej planecie.
Jej znikomości wobec tytanów kosmosu –
kogóż na Betelgezie zaprzątają losy
ludzkie na kropli Ziemi? Dzisiejsze nieszczęścia?
W regałach na niepewność – ratunkowe tomy.
Alpuhara, uściski zdrady Almanzora,
wieszcz w Konstantynopolu, szczury i cholera,
i w algierskim Oranie hekatomba dżumy…
Są jeszcze inne księgi. Czytane odświętnie.
Karty tekstów natchnionych. Z niegasnącym żarem,
ewangelicznie proste. I niosące wiarę:
nie jesteśmy na Ziemi komuś obojętni.
     Więc chcę zgadnąć, gdy gwiazdy znikają o świcie
     czy „Bóg ją zetrze palcem”, czy „wleje w nią życie”. 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko