Wiesław Łuka pisze o układzie człowieka z diabłem

0
605

Będzie o Lucyferze (Mefistofelesie) w sztukach: pisanej i na ekranie.

 Podobno  na początku, albo jeszcze wcześniej, w najstarszej księdze świata, w Biblii  nieznany autor  napisał z natchnienia Boga – Stwórcy: „ Na początku było Słowo”. Wówczas świat –po  oddzieleniu „jasności od ciemności” – był pełen Aniołów i nieznanego nam Dobra, choć jeszcze nie żyli Adam i Ewa. Jednak ten raj trwał krótko, skoro część dobrych duchów, poczuła w sobie uczucia pychy i buntu przeciw Stwórcy. Dlatego On postanowił  ukarać buntowników  – stworzył dla nich miejsce odosobnienia, piekło. Tam się zaczęły rządy najpotężniejszego  buntownika, Lucyfera ( łac. Niosący  Światło). Tak mnie uczyła w 1948 roku, w siedleckiej szkole nr.7 katechetka, starsza pani postury dziewczynki. Lucyfer okazał się  siłą tajemniczą i bardzo płodną.  Nie wiemy, jak zdołał zapełnić świat miliardami  złych duchów; ogromie żywotnych. Ale zapełnił. To czytamy w  Starym Testamencie.

Zła pragnie, a dobro czyni

Na pierwszy ogień tej opowieści przywołam  Mefistofelesa (gr. Ducha Ciemności), diabła , który jest nie tylko siłą, ale także osobowością; występuje jawnie, po ludzku. W słynnym na całym świecie utworze Faust (powstającym zaskakująco długo – od 1749  do1832) Johana Wolfganga Goethego spersonalizowany  Mefistofeles „wynurza się zza pieca w opadającej mgle, ubrany jak wędrowny żak”.  Zatem niby skromna „osoba”, pełna pokory i gotowości służby Faustowi, doktorowi wielu nauk. Jednak  w mgnieniu oka  „żak – student”  zauważył, że wielce wykształcony doktor  jednak  nie może sobie poradzić z życiem, że potrzebuje psychicznej i mentalnej podpory, więc stał się nią. Ale równocześnie  zaczął się mądrzyć, co Goethe zapisał  poetyckim językiem. Mefisto dość wyniośle określił siebie, swój status między ludźmi –  jest: „…Cząstką tej dziedziny/  Co zła wciąż pragnie,  a  dobro wciąż czyni… / Ja jestem cząstką  części, co wszystkim wpierw była, / cząstką ciemności, co światło zrodziła…”  Doktor nauk szybo zrewanżował  się diabłu:: „… Bóg, który we mnie zamieszkuje,/  Wstrząsa mną aż do głębi duszy… Tak więc ciężarem jest dla mnie istnienie,/ Życie ohydą, a śmierć wybawieniem…”

***

Doktor nauk  nazywa życie „szaloną zabawą” i marzy, by „ją znaleźć w ramionach swojej dziewczyny”.  Szuka jej intensywnie, a szybkiego efektu nie odczuwa. Na przeszkodzie stają – „przeklęty pieniądz” i „podstępna wina czara”. Doktor  wyraża jednak nadzieję, że żadne uzależnienia nie  opętają przyziemnej sfery jego życia. Natomiast trudniejsze  do opanowania staną się duchowe sfery bytu. Chce się w nich zanurzyć,  choć zrazu one  rodzą  lęk. Krzyczy: „… I z tą najwyższą precz miłością! / I precz z nadzieją! I precz z wiarą! / I przede wszystkim z cierpliwością!.  Ten krzyk słyszy Mefisto i natychmiast wysyła ku pomocy chór duchów – swoich „małych parobków”. Śpiewają doktorowi: „… Jest syn ziemi z ciebie/ Piękniejszy/ Zbuduj świat dla sobie,/ Zbuduj go, ach, w swojej piersi!…”  Mefisto zauważa, że z doktorem warto wejść w układ, choć usłyszał, że jest „chudziną i czym może go zachwycić”.  Jednak nie stałby blisko Lucyfera (Niosącym Światło), gdyby tak szybko  zląkł się ziemskiego krzykacza. Zatem zadeklarował doktorowi, że będzie jego przyjacielem, sługą i  wypełniającym  wszystkie jego życzenia. „Panowie” dobili targu, przybili  go dłońmi. Zauważmy , że ten targ, to z całą pewnością największy deal w światowej historii literatury. Nadeszła pomoc, cichnie krzyk i słabnie lęk doktora. Ale każda pomoc kosztuje. Mefisto z niej nie rezygnuje. Jest nawet gotów czekać na odwzajemnienie.

***

Faust mięknie, a Mefisto nie podbija stawki w kosztach. Doktor już nie wrzaskiem lecz  spokojem,  ambitnie wyraża własną gotowość: „… Chcę duchem sięgnąć od nizin po szczyty,/Ludzkie zgromadzić dole i niedole w sobie/ By wszystkich byt uczynić  moim bytem/ I spocząć wreszcie tak jak wszyscy w grobie…” (Aż się prosi w tym miejscu  mała -duża dygresja. Polski wieszcz Adam Mickiewicz, w Wielkiej Improwizacji  woła z głębi uniesienia, nie zawierając wcześniej żadnego paktu z Mefisto: „… Ale ta miłość moja na świecie, / Ta miłość nie na jednym spoczęła człowieku,/ Jak owad na róży kwiecie/ Nie na jednej rodzinie, nie na jednym wieku/ Ja kocham cały naród! – objąłem w ramiona/ Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia,/ Przycisnąłem tu do łona,/Jak przyjaciel, kochanek, małżonek, jak ojciec…” (Koniec dygresji)

***

Mefisto wikła Fausta  w wiele sytuacji życiowych.  Goethe obrazuje wszystko – co trudne dla człowieka,  a  co mniej trudne, co przygnębiające , a co weselsze. Co jest w karczmie, co w szkole, co w teatrze, co na ulicy , co w katedrze,  a co w kuchni czarownic lub na w górach Harcu, w noc Walpurgi.  Mefisto wie, że doktor musi wszystkiego skosztować i nauczyć się  różnobarwnie reagować na kolory świata i na to, co przyszłość  pokaże. Jest raczej spokojny o reakcje „doktora – przyjaciela” , bo oceni go  bardzo wysoko – nie jako „prostaczka, który nie czuje  diabła”.

***  

Nie-prostaczek  przypadkowo poznaje na ulicy  „piękną  damę’”,  którą prosi, by  pozwoliła się  „pod domu odprowadzić bramę”.  Ślicznotka  wydaje się skromna, cnotliwa i „wcale niepłochliwa”.  Dwaj „panowie” wyjawiają sobie nawzajem: Faust, że „ma apetyt na nią”; Mefisto, że  „ z piękną tą dzierlatką, nie pójcie ani prędko,  ani gładko”. Narrator odnotował ucieczkę dziewczyny z pierwszej randki! Ale przecież jest układ między „panami”.  Mefisto niezawodnie podpowiada, czym „kupić dzierlatkę”.  I pomaga w kupnie. Podtrzymuje „klienta”  na duchu:  „… Jak ty byś, biedny synu ziemi/ Beze mnie swoim życiem pokierował?/ Z galimatiasu, który miałeś w głowie/ Wykurowałem  cię na wieki przecie….”   Potrafi też huknąć na „przyjaciela”: „ty baranie”.  

***

Miłość ma różne przebiegi i oblicza – czasami kochankowie „czują się jak w niebie i całują się prawie do uduszenia”. Ale czasami nawet ci sami kochankowie zabijają matkę i topią własne dziecko. Czasami w altance wąchają kwiatki, a niekiedy siedzą w więzieniu i boją się samych siebie. Johann W. Goethe włącza w Fauście chyba wszystkie możliwe biegi. Pozwala jednemu  z czarowników, podczas godów w Nocy Walpurgi  filozofować w duchu optymizmu: „… Bo gdy są diabły, musi świat / Być pełen też aniołów…”

Natomiast nikt podczas lektury dzieła Goethego nie ma pewności, czy najlepszy ze stanów człowieczego losu , czyli stan równowagi dobra i zła, to dzieło Boga i aniołów, czy taż dzieło – Lucyfera i jego „armii”. Tego nie wiedział nawet  Georg W.F. Hegel, uznany powszechnie  za najwybitniejszego filozofa europejskiego epoki romantycznej. Ten miłośnik Goethego rozkładał na „czynniki pierwsze” filozofię jego dorobku literackiego. Tu bez wątpienia na pierwszy plan wysuwa się od tysięcy lat  tajemnica najśmielszego pytania i najtrudniejszej odpowiedzi we wszelkich religiach.  W dramacie  bohaterka  Małgorzata, młodziutka, niewykształcona  kochanka,  pyta starszego i wykształconego kochanego Fausta: „… Wierzysz w Boga ?…”Starszy na to: „… Ach kochana,/ Któż ma prawo powiedzieć: Wierzę w Boga? /Zapytaj mędrca, zapytaj kapłana, /A ich odpowiedź, moja droga,/Zwyczajną wyda ci się drwiną… Zrozum mnie, dziewczyno/ Kto nazwać śmie Go/ I wyznać. Wierzę w Niego?…  Nawet mądry, ale nie przemądrzały Mefisto nie jest w stanie, albo nie chce, wesprzeć intelektualnie  doktora nauk.

Jedno jest pewne – „uczłowieczony”  diabeł  tragi-dramatu Goethego nie okazuje jawnej wrogości do Boga. Jest jego dobrym znajomym, przecież zawdzięcza mu swoje „narodziny’ i funkcjonowanie w świecie od zawsze.

Faust  Goethego, to wielkie dzieło z przełomu epok – oświecenia i romantyzmu . Pokazuje,  jak człowiek jest miotany przez Tajemnicze Siły  ku zagubieniu się między dobrem i złem. Ale walczy…

 Bal z diabłami

 A jak się zachowuje  w Moskwie „kolega po fachu” Mefistofelesa  – Woland  z rosyjskiej  powieści, „Mistrz i Małgorzata”  autorstwa Michaiła Bułhakowa?   (powstawała w latach  1928 – 1946, rozgłoszona na cały świat) 

***

Woland  przybywa do Moskwy ze swoimi „parobkami”
płci obojga, by wyprawić bal. Zanim to uczyni o północy, przy pełni księżyca , diabły nieźle narozrabiają  w wielkiej stolicy. Trzeba natychmiast przyznać, że „rozróba”  duchów  pozostawiła w mieście po sobie raczej więcej dobrego niż złego. Zaryzykuję twierdzenie: rosyjski autor chyba na pamięć  nauczył się wszystkiego, co wyczytał w  Fauście .  Opowiedział to językiem prozy. Zapożyczył od doktora Fausta imię Mistrza, a od młodziutkiej Małgorzatki dorosłą Małgorzatę. 

***

 Zatem, zacznijmy od balu. Ach, ach – co to był za bal!?  Małgorzatę już u wejścia diablica Hella skąpała we krwi. Ale też oblała różanym olejkiem wywołującym zawrót głowy. Po kąpieli wycierał ją wypasiony kocur, Behemot,  diabeł  ze świty Wolanda. Ubrano  „panią królową Margot”  w sandałki ze złotymi klamerkami,  na głowę włożono brylantowy diadem. Zastęp diabełków zaczął koło niej skakać; nawet nadskakiwać. Orkiestra grała „kawałki” Straussa; przy niektórych diabełki stawali na baczność. Zbliżała się północ. Kolejni, duchowi goście przeciskali się na salę przez komin. Tą drogą wpadła też na salę szubienica z dyndającym ciałem. Za nią liczne trumny ze zwłokami.  To były ciała hrabiowskich i królewskich rodów – zarówno uzbrojonych zabójców, jak i trucicieli obydwu płci. Znaleźli się również czarodzieje i alchemicy. W selekcji i ocenie tych, co wypadali z trumien, wyróżniał się  nadaktywny i wszechwiedzący Behemot;  przypominam – kocur posługujący się tylko dwiema, tylnymi łapami. Królową Małgorzatę szczególnie zainteresowała i zachwyciła ożywiona na balu markiza, która dawno temu, przy podziale majątku,  otruła ojca, dwóch braci, dwie siostry i pokojówkę , którą przypaliła szczypcami do zawijania loków.  A diabeł o nazwisku Korowiow  zapłakał przed Królową Margot  opowiadając jej o truchle chłopaka, którego pokochała  dziewczyna,  a on w nagrodę sprzedał ją do domu publicznego. 

***

W drugiej części balu, wszyscy  jego uczestnicy zażyli kąpieli w basenie  wypełnionym koniakiem. W jego popijaniu przodował Behemot.  Przeszli do sali tańca – Małgorzata nagle usłyszała zdalne wybijanie hejnału północy, mimo że nocny bal zbliżał się właśnie do godziny świtania.  Dał się zauważyć szef imprezy Woland  w otoczeniu  swojej świty, między innymi  Abbadony,  Azazella, do których momentalnie dołączyli Behemot i Korowiow . Azazella wniósł na tacy odciętą głowę.  A była to głowa zabitego „wielce szanownego barona” Meigla, urzędnika moskiewskiego Komitetu Widowisk, czyli  jednego z najzacieklejszych cenzorów stalinowskiej epoki w stolicy.  Woland po to zorganizował bal, by uczcić fakt zabójstwa Meigla .  „Uczestnikom balu”  ogłosił jedną z najważniejszych, filozoficznych zasad, na których świat się opiera: „… Fakty to najbardziej uparta rzecz pod słońcem…”  Fakt, to nie literackie zmyślenie, to zaistniała historycznie  rzeczywistość, która jakże często przeraża.  Najczęściej jest ona trudna do zrozumienia i do psychicznej akceptacji. Często faktem może stać się legenda. Czymś takim  jest od dwóch tysięcy lat ciągle żywa,  fascynująca opowieść o narodzinach NOWEJ ERY W DZIEJACH ŚWIATA. Od tej opowieści zaczyna się dzieło Bułhakowa o  Mistrzu, Małgorzacie oraz nawiedzeniu Moskwy przez „ekipę” diabła Wolanda.  

***

Tam, gdzie i kiedy rozmawiamy  o Bogu i diable, tam prawie natychmiast  wybucha spór o tych dwóch tajemniczych Siłach. (Tu nie zaszkodzi mała, osobista dygresja. Byłem jako ośmiolatek uczestnikiem takiego sporu w 1949 roku. W siedleckim  kościele parafialnym św. Stanisława, biskupa męczennika odbywały tak zwane rekolekcje misyjne. Zakonnicy w ciemno-brązowych habitach, przybyli do Siedlec z jakiegoś klasztoru.  Umacniali  z ambony w wierze, przez megafony moich rodziców i parę setek, a może więcej niż tysiąc parafian. Przekonywali,  że św. Stanisław, męczennik był  poćwiartowany przez rycerzy króla Bolesława Śmiałego z rodu Piastów, że zabito go bestialsko kościele. Dwa, trzy dni po tym kazaniu pewien ojciec  siódmoklasisty  pojawił się w naszej szkole na porannym apelu. Pamiętam jego nazwisko, ale zachowam je dla siebie mimo upływu prawie siedemdziesięciu lat, bo jego wnuk mieszka w moich rodzinnych Siedlcach i zajmuje dość ważne stanowisko administracyjne. Ten pan pracował po wojnie w Urzędzie Bezpieczeństwa,  po drugiej stronie ulicy, właśnie naprzeciwko kościoła. Wówczas wszyscy w UB doskonale słyszeli każde słowo z kościoła. Tata starszego kolegi  wiedział trochę więcej o historii  Piastów, więc go wydelegowano do szkoły  nr 7 i  równocześnie  Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława hetmana Żólkiewskiego.  Otóż ten pan przekonywał nas, uczniów podstawówki i liceum podczas apelu, że  kazanie o śmierci św. Stanisława mówił  „nie ksiądz lecz diabeł”. Bo późniejszy święty, biskup zanim zginął, popełnił bardzo ciężki grzech zdrady stanu w młodej Polsce  XI wieku.  Służył  po cichu nie ojczyźnie  ale  bardziej rozwiniętym  społecznie i politycznie Czechom. Potem wielokrotnie nauczyciele przypominali nam, że biskup, niczym diabeł,  zdradził ojczyznę, a zdrada stanu, to nie taki sobie, banalny grzeszek. Niektóre podręczniki naszej historii przez wieki to potwierdzają. Pierwszy, średniowieczny polski historyk, Jan Długosz też pisał w XV wieku o biskupiej zdradzie stanu. Chyba sporo wiedział o piastowskich dziejach, skoro o nich rozprawiał z królewskimi, już jagiellońskimi dziećmi króla  Kazimierza i zasłużył na pochówek na Wawelu. Koniec dygresji.)  

***

Wracamy do diabłów. Warto powtórzyć, że oni, „ożywieni”   przez Goethego i Bułhakowa znacznie więcej czynią dobra niż zła. Porozmawiajmy zatem jeszcze o sporze rozpoczynającym opowieść Bułhakowa. Powtarzam – tam, gdzie się powołuje do literackiego,  filmowego, teatralnego, muzycznego, czy malarskiego  życia diabłów,  tam najczęściej  pojawia się problem religii. Właśnie jednym z najbardziej przekonujących przykładów jest moskiewska opowieść o Mistrzu i Małgorzacie. Już na pierwszych jej stronach prawdziwie żywi literacko Michaił A. Berlioz, Iwan N. Ponyriow oraz Bezdomny  po nadzwyczaj upalnym dniu, nie mogąc wieczorem kupić „czegoś męskiego” do ugaszenia pragnienia, rozpoczynają spór o fundamentalnym znaczeniu:  o tym, czy Jezus Chrystus, to  osoba historyczna – czy rzeczywiście żył, nauczał i umarł na krzyżu? Czy też  narodził się z dziewicy i do tej pory żyje tylko  w legendzie?  Berlioz, naczelny redaktor literackiego pisma,  chce  udowodnić  poecie Ponyriowowi, że: „…Wszystkie opowieści o nim [Jezusie, WŁ], to po prostu  mitologiczne   wymysły, czyli bujda na resorach…” Podłożem literackiego sporu był zamówiony do druku tekst poety Iwana,  któremu opis Jezusa „ wypadł w bardzo czarnych barwach, ze wszelkimi najgorszymi cechami charakteru”  Coraz głośniejszemu sporowi o Jezusie w wieczornej Moskwie zaczął się nieoczekiwanie  przysłuchiwać  jakiś „osobnik”.  Wdarł się w ten tercet wykształconych moskwiczan. Narrator opisał „osobnika” jako cudzoziemca: „… czterdziestolatka z laseczką, utykającego na jedną nogę, o ustach raczej krzywych, o prawym oku czarnym, a lewym zielonym; nie wiedzieć czemu …”

***

Osobnik” zaczął zadawać tym trzem  pytania i natychmiast sam odpowiadał na nie. Najbardziej zdumiał wykształconych moskwiczan uwagą, że nie bardzo wiadomo, kto dziś rządzi światem i kieruje życiem człowieka skoro „nie ma Boga”.  Gdy „osobnik” usłyszał  naczelnego redaktora, że „życiem  człowieka kieruje człowiek”  nie Bóg, zaśmiał się delikatnie i zauważył, że człowiek nie może  kierować innym człowiekiem, bo ma kłopot z pokierowaniem samym sobą. Ta mądrość zaskoczyła dyskutantów, zwłaszcza, że w dalszej części zdania usłyszeli, że: człowiek  nie wie, czy dożyje do jutra, bo może wpaść pod tramwaj…. W tym momencie redaktor Berlioz  się zafrasował? W swoich myślach nazwał tego „osobnika cudzoziemcem i jakimś dziwnym facetem…” Może przeczuł, że niedługo  coś złego go spotka. Ten „obcy” nie tak szybko opuścił trzech dyskutantów. Jeszcze parę  razy  ich zaskoczył  niezwykłą wiedzą historyczną sprzed tysięcy lat. Moskwiczanie  nazwali go „niespełna rozumu”, zapytali, czy  „leczył się w szpitalu dla umysłowo chorych’’.  A on zaczął  znienacka  zwracać się do nich po ich prawdziwych  imionach oraz  uśmiechać się przyjaźnie po ich niegrzecznych odzywkach.  Usłyszeli, że mają do czynienia  z profesorem, zaproszonym do Moskwy  na konsultacje. „Osobnik” nawet im ujawnił,  że jest specjalistą od „czarnej magii”. Poradził również, żeby wszyscy trzej przyjęli do wiadomości: „ Jezus po prostu istniał i tyle”.

***

Profesorem, konsultantem  z pierwszych kart powieści okazał się szef ekipy diabłów  – Woland.  

Jeszcze tej nocy tramwaj na ulicy Bronnej, kierowany przez kobietę,  obciął naczelnemu redaktorowi Berliozowi głowę, gdy ten się przypadkowo pośliznął na torach. Tak się zaczęła diabelsko-anielska, długofalowa „ praca konsultanta” na rzecz porządkowania życia w Moskwie. Wielkiej stolicy we wschodniej Europie doby stalinowskiej,  najbardziej  doskwierały prześladowania przez władzę ludzi inaczej myślących oraz wszechpanująca  korupcja.  Dlatego  Bułhakow swoją powieść „rodził” ponad 20 lat, a następne długie lata przeleżała  ona na półkach  cenzorów  i  sekretarzy partyjnych najwyższego szczebla.

 Powieść Bułhakowa, to książka trudna w czytelniczym odbiorze, ale wielka w treści jako, panoramiczny obraz Moskwy, a przez nią w sowieckiej Rosji. Komunistyczny niby porządek dusił (choć nieraz rozśmieszał i dezorientował ) wolność człowieka. 

Rozbrykane zakonnice

Diabły  działali nie tylko w Moskwie i nie tylko dokuczali Bułhakowowi. Pełno ich było, jest  i będzie  w każdym kraju i w każdym czasie. Często tym szybciej dopadną i silniej zaczną kaleczyć człowieka, im częściej autorzy wszelakich sztuk „czulej” o to ich poproszą. Na przekład  wielki  Franz Kafka, mniej więcej rówieśnik Bułhakowa, widział ich dookoła siebie i w różnych sytuacjach. Traktował ich raczej jako prześladowców. A nasz Jarosław Iwaszkiewicz – tylko trzy lata  młodszy od  autora Mistrza i Małgorzaty  – też zapewne śnił o demonach i religii, skoro w 1942 roku powołał do literackiego życia  opowiadanie  Matka Joanna od Aniołów . Nie miał  kłopotów cenzuralnych z drukowaniem fascynującego utworu, a reżyser, Jerzy Kawalerowicz z jego adaptacją ekranową. Wybitny film Kawalerowicza, nagrodzono Srebrną  Palmą na  festiwalu w Cannes w 1961 roku.

***

Pozostanie tajemnicą, dlaczego właśnie klasztor sióstr Królowej  Aniołów z dalekiej mieściny wschodnich rubieży Rzeczypospolitej Obojga Narodów  upodobali sobie , Behemet, Lewiatan,  Faron, Asmadeusz i  kilu innych  nieśmiertelnych „pracusiów”  króla Lucyfera.  Nigdy się nie dowiemy,  jak oni potrafili „rozbrykać” psychologicznie, psychiatrycznie oraz filozoficznie (bo teologia to też filozofia)  około dwadzieścia zakonnic  i jednego księdza  – proboszcza. Księdza Garnca kochały chyba wszystkie zakonnice i z wzajemnością. Co szczególnie zaskakujące  – ten mężczyzna  w sutannie, już ojciec dwójki małych dzieci, nie grzmiał  nagannie  z  ambony z powodu tego, że siostra furtianka klasztoru  zostawiała na noc z lekka otwartą furtę do klasztoru,  czym nie byli  zgorszeni  szczególnie klienci  pobliskiej karczmy. Czy również nie gorszyło ich żon? – o tym opowiadanie  Iwaszkiewicza i film Kawalerowicza milczą.  Jedna z zakonnic zrzuciła habit, bo zakochała się w pięknym i bogatym szlachcicu, Chrząszczewskim. Ten jednak, zabrawszy panience  wianek cnoty,  nieoczekiwanie się oddalił  na białej klaczy w nieznanym kierunku. Ksiądz Garniec wiele  przebaczał  pannom w bieli, podopiecznym Matki Joanny.      Jednak lokalna władza biskupia nakazała go spalić na specjalnie przygotowanym stosie. Chyba sam Pan Bóg zaangażował się niezwykle mocno w wymierzenie i wykonanie kary proboszczowi.  Z nieba przyszedł nakaz spalenia grzesznika In flagranti. Tym szczegółem zgorszyli się    właśnie podpici bywalcy  pobliskiej  karczmy.. Miejscowi  powtarzali: „Jak można palić człowieka żywcem…” Zgorszył się również ojciec Suryn  zdążający właśnie do klasztoru piąty egzorcysta. Już czterech od jakiegoś czasu pracowało nad niesfornymi zakonnicami. Suryn był wyjątkowo dla siebie surowy i zdyscyplinowany. Noce spędzał na gołej, glinianej  podłodze, „młócił” pokutnie rzemiennym batem swoje nagie plecy,  bez przerwy szeptał modlitwy w brzemieniu łacińskim,  pouczył wiernych  słowami:   „My teologowie więcej wiemy o działaniu szatana niż wy, lud boży. Jednak nie wiemy wszystkiego, więc módlcie się za nas…” Wiedział,  co się dzieje w klasztorze i po co tam zmierza. Widzimy właśnie  kolejną, smutną czynność wypędzania szatanów.  Czterech  egzorcystów „leje” kropidłami  na głowy  dziewczyn i kobiet w bieli   święconą wodę. Te szaleją, prawie jak  w tańcu, wrzeszczą, miotają się, wykonują rozmaite figury cielesne, przedrzeźniają  egzorcystów; to oznaki działania diabłów ukrytych w trzewiach zakonnic. Wszystko to marność nad marnościami, słychać krzyk mniszki:  „ …  Niech będą przeklęci … Bóg Ojciec,  Matka  Najświętsza i królestwoniebieskie…”  Inna mniszka:  „… Diabły  buszują po klasztorze – tu padają ich imiona  –  kuszą, nas jak chcą, więc jemy w poście mięso baranie i bycze…”

***

Widz dowiaduje się, że wszystkiemu winna  Matka Joanna– przeorysza (wybitna rola Lucyny Winnickiej) . Wpada jej w oko nowy, piąty egzorcysta. Widz nie musi długo czekać na „szatańskie”  spojrzenia Matki  w kierunku ojca Suryna. Ona „informuje” i straszy  nowoprzybyłego egzorcystę: „Ksiądz Garniec został spalony, bo był szatanem… ty też będziesz spalony, bo we mnie jest szatan… już patrzysz na mnie po szatańsku…”  Dowiadujemy się, że wszystko w klasztorze, co najgorsze,  zaczęło się od Matki Joanny –   ona sama to przyznaje . Teraz zarządza, że  nowy egzorcysta  („…Czekaliśmy na ciebie jak na wybawienie…”- to  wyznanie  Matki ) zajmie się wyłącznie nią i będą we dwoje  wypędzać diabła. I tak się stało. Oboje zamykają się na strychu klasztoru.  Ona ociera się o niego, prowokuje go, wzajemnie „połykają się” spojrzeniami. Zaskoczenie – w tych momentach oczy Matki Joanny  błyskają zielonym kolorem.  To jasne – to diabeł błyska w niej.  Kapłan egzorcysta dość długo patrzy na nią spokojnie. Ale do czasu. Powoli wygasa jego spokój. Ona już nie nazywa egzorcystę „wrednym klechę”. On w innym miejscu strychu zadaje sobie samotnie kolejny, pokutny  ból rzemieniem po plecach. Gdy znów są razem, Matka Joanna głośno i bełkotliwie go przekonuje :”… Nie ma jednej prawdy na świecie. Jedyną prawdą jest występowanie wielu prawd… Mnie sprawia radość trzymanie w sobie szatana… Diabeł  się troszczy o to, bym była różna od tysięcyinnych kobiet … Jeśli mogę być świętą, to lepiej być potępioną…” To, co Suryn słyszy, wywołuje u niego szloch, ale za chwilę głośne  przekonanie, że  „ na świecie  naprawdę mocna jest miłość, ale mocniejsza jest tylko śmierć”. Nieoczekiwanie egzorcysta próbuje całować  ręce zakonnicy.  Ona reaguje śmiechem, który przeradza się w  grymas. Kobieco piękna jej twarz na  moment staje diabelsko przerażająca. Lucyfer  działa. Przechodzi również na zakonnika. Ten go czuje w sobie, w kolorowych błyskach oczu. zapewne w myślach  prosi, by szatan… pozostał także w nim. Stało się  – diabeł zapanował w obydwu duszach.  To znaczy, że króluje tylko tam, gdzie gaśnie boska miłość.  Taka konstatacja się narzuca.

***

 Ale co znaczy ten znak z ekranu? Otóż – przez całą akcję  filmową, w różnych jej momentach, kilkakrotnie było słychać   bicie klasztornego dzwonu. Na glorię  Boga i człowieka? Nie, raczej na człowieczą niedolę. Niespodziewanie – w finale dzieła Kawalerowicza, mistrzowsko poruszającego widza od strony filozoficznej i artystycznej,  dzwon „chce” wydać ton. Jego serce uderza, gdzie ma uderzać! A my słyszymy… głęboką ciszę – gdzieś na wschodnich „krawędziach” rozległej Rzeczypospolitej  XVII wieku. 

Matka Joanna od Aniołów to kolejny, dramatyczny głos w odwiecznej dyskusji o społecznej pozycji i duchowej roli polskiego Kościoła. Ale nie tylko polskiego.  

Siła kurzych nóżek

Szukałem demonów działających przewrotnie także wśród  ludzi na Zachodzie. I znalazłem w  Ameryce.  Dwa podobne do siebie filmy sensacyjno – społeczne. W obydwu diabły  nie są spersonalizowane,  nie ujawniają  ostentacyjnie swego wejścia między ludzi na ziemię z czeluści piekielnych, nie wiadomo  gdzie usytuowanych.  Natomiast  dają o sobie znać poprzez aktywność  głównych bohaterów filmów, poprzez ich mniej lub bardziej diabelskie działania. Czasami po prostu filmowi bohaterowie wykrzykują , że są diabłami. W utworach – Harry Angel (1987, reż. Alan Park)  oraz Adwokat Diabła (1997, reż. Taylor Hackford)  ich bohaterowie,  amerykańscy prawnicy, dość późno w akcjach filmowych  ujawniają  swoje nadprzyrodzone moce. Najpierw  bawią widzów ziemskimi zagrywkami. Uczestniczą w rozmaitych sytuacjach, najczęściej konfliktowych, w bieżącej aktywności  rodzinnej, zawodowej, intymnej  lub w przeszłych przeżyciach pokazanych jako retrospekcje. Wybitnych aktorów – Roberta De Niro i Ala Pacino poznajemy, jako prawniczych profesjonalistów w świecie przestępczym i w wymiarze sprawiedliwości, w sprawach karnych rozstrzyganych już na  salach sądowych. Widzimy, jak  powoli stają się wybitnymi adwokatami, ale także jak przegrywają  procesy. Konflikty lub sukcesy w życiu prywatnym  tworzą  fabuły filmowe, ale tu je pomijamy. Natomiast interesuje  nas, jak w gęstwinie i plątaninie wydarzeń powoli dają o sobie znać  parobkowie Lucyfera

***

Mówiłem  wcześniej,  że „diabelstwo”  na całym świecie i od zawsze idzie w parze ze sferą religii i różnorakich ludzkich do niej stosunków. W obydwu wybranych filmach tak się dzieje. W utworze  Harry Angel  wartości chrześcijańskie  i obrządki tej religii zderzają się z wartościami  duchowymi  i obrządkiem religii Voodoo przyniesionej na zachodnią półkulę przez afrykańskich  niewolników przed paru wiekami.  Ciemnoskórzy bohaterowie  filmu  Alana Parka nadają bożą moc kurom domowym – ich jajkom , ich rytualnemu ubojowi  ich  martwm  pazurkom.  W środowiskach wyznawców  Voodoo także rodzą się konflikty między ludźmi – tak, jak  we wszystkich religiach. Jak wszędzie na świecie ich podłożem i powodem są pieniądze. Padają trupy, kwitnie rozmaita przestępczość, ludzie szukają ratunku w czarnej magii, więc diabły rodzą się jak przysłowiowe „grzyby po deszczu”.  Jeśli ludzie, chciwi pieniędzy, zabijają się, to diabełki czują radość i rosną w siłę.

***

Adwokat,  Louis Cyphre, kreowany przez słynnego aktora Roberta De Niro,  próbuje wyjaśnić tajemnicę śmierci artysty teatralnego z czasów II wojny światowej. Z tą śmiercią związany był przekręt dużej sumy dolarów oraz okoliczności kilka innych zabójstw i samobójstw. Adwokat Louis znalazł się w środowisku wyznawców Voodoo  w jakimś miasteczku w stanie Luizjana. Tu  tej wierze  hołduje  i przewodniczy jej sekcie  bogcz, Harry Angel (Mickey Rourke). To on decyduje i rozkazuje, komu wysłać ugotowane kurze łapki, co oznacza, że ten musi zginąć. Adwokat, chyba praktykujący katolik,  szaleje ze strachu, że może każdego wieczoru dostać śmiercionośną przesyłkę kurzych pazurków. Może się narazić tym, że  tu „węszy”,  czegoś szuka, ludzi wypytuje o przeszłość i teraźniejszość.  Może spowodować nieszczęście  wyznawcom Voodoo.   Dlatego Louis szuka duchowego wsparcia , a może bożej pomocy, w kościele (Zaskakująca ciekawostka:  w miejscowej świątyni widzimy i słyszymy polskie akcenty – obraz z podobizną  JP II oraz śpiewaną pieśń na polską melodię). Po wyjściu ze świątyni  adwokat  wyraża zdziwienie wobec przypadkowo poznanej  na ulicy czarnoskórej  dziewczynie: „ Co za przyjemną wy macie religię  – wierzycie w diabła, ukrytego w kurzych łapkach, a nie  w Boga na niebie… Kurze pazurki mają moc zabijania człowieka…”  Dziewczyna się  rewanżuje swoim zadziwieniem:  „ A wam, białasom,  diabeł podsunął  myśl, żeby zabić niewinnego człowieka na krzyżu i się do niego modlić… Białasy – to wy wierzycie siłę diabła! ” Na to adwokat:  „Wasz jeden z szamanów został uduszony własnym ciałem – obcięto mu to,  co normalnie służy do siusiania i kazano mu to zjeść, więc on się tym udławił.”

***

Rzeczywiście, „parobkowie” Lucyfera  rządzą w tym miasteczku od lat. Robią tu, co chcą. Czy  również chrześcijańskiemu adwokatowi odważyli się podpowiedzieć, by wieczorem,  w pokoju hotelowym spojrzał w lustro?  Tego nie wiemy. Ale Louis spojrzał – może ze zmęczenia?  Lustro momentalnie popękało i twarz adwokata  przyjęła wygląd diabła. Oczy mu pozieleniały, usta poczerwieniały, uszy przyjęły wymiar prawie małpi. Nieoczekiwanie  mózg  wybitnego prawnika nakazał mu „przyznać” się do  zabójstwa tych trzech mężczyzn, którzy mieli związek z tragiczną śmiercią aktora w  czasach II wojny  światowej. Czyżby  Harry , Angel, szaman Voodoo posłużył się diabelską siłą i ukarał nieproszonego gościa?  A może to w mózgu adwokata Louisa „parobkowie” Lucyfera znaleźli właśnie dobre miejsce do  uaktywnienia się  i udowodnienia swej mocy?  Tą mocą w Luizjanie pomieszali w głowie nowojorskiego adwokata.  

Co  ludzkie, a co nadludzkie

A co się działo w mózgu Johna Miltona z filmu  Adwokat Diabła,  również prawnika z zawodu kreowanego  przez  Ala Pacino, późniejszego laureata Oscara?  John szybko piął się po szczeblach kariery w Nowym Jorku i osiągnął taką pozycję w wymiarze sprawiedliwości, że kiedy tylko chciał, to wpływał na składy i werdykty ław przysięgłych w rozmaitych procesach. W  amerykańskiej metropolii często rozmawia się o „świecie diabłów”. Jeden z nich, Moies, mieszkający w piwnicy, posiadający w banku 15 milionów dolarów, wyznaje:   „My inwestujemy w krew, która jest naszą walutą duchową…”  A kto może „handlować krwią”? –  tylko bliski „kumpe” Lucyfera. W tej opowieści dużo mówi się także o religii.  

***

Milton, okropny babiarz,  prowadzi firmę adwokacką i  z Moisem robi trudne interesy na dwóch  płaszczyznach: na  jawnej – z ludźmi,  a w utajnieniu-  z diabłami. W ramach interesu między ludźmi – Milton  ściąga do Nowego Jorku młodego, niezwykle  zdolnego i zapatrzonego  w siebie adwokata Kewina z południa  Ameryki.  Przypomina mu ciągle, by  w „stolicy świata” zachował  postawę, „niepozornego,  naiwnego i skrytego”. Milton sprowadza niedługo potem  z Alabamy także matkę adwokata, wyznawczynię baptystów. To kobieta zatopiona w lekturze świętej Biblii. Nie wiedzieć czemu ona z trudem oddycha wśród drapaczy chmur.  Zrazu nie znamy prawdziwego powodu jej złego samopoczucia.  Ale nico później  reżyser nam to odkrywa.  Baptystka  „pieści” w sobie ( a raczej się „katuje”) utrzymywaną od lat osobistą tajemnicą; taka tajemnica, to gorzej niż śmiertelny grzech.  Dlatego poczucie grzechu „wypędza”  religijną  kobietę z  powrotem do Alabamy. A my się dowiadujemy, że ojcem adwokata Kewina jest „okropny babiarz”, Milton. A jego diabli interes? – gdy ujawnia to,  z kim romansował przed laty i czyim jest ojcem  – kilkakrotnie i krzykiem tytułuje siebie diabłem. Robi to w tonacji „samouwielbienia”. Przy okazji demonstruje wiele diabelskich umiejętności i zagrywek.  A wszystko to przeciw  Bogu. Dostrzega u Stwórcy zjawisko „kpiarstwa z ludzi”.   Informuje syna, że jest także ojcem kobiety,  która synowi, Kevinowi,  właśnie, zwyczajnie po ludzku wpadła w oko.  Czyli  samouwielbiony „diabeł”  podpowiada synowi, by ten związał się prywatnie z przyrodnią siostrą

Czego więcej chcieć  w sferze relacji  ludzko – nadludzkich?

 ***

W Harrym Angelem,  w  Adwokacie Diabła  i  dwóch zaprezentowanych wyżej  książkach „podopieczni” Lucyfera udowadniają, że żadna dziedzina życia nie jest im obca. I w każdej nieźle sobie radzą. Zaś artyści udowadniają że świat sił nadprzyrodzonych, to domena  nie tylko DOBRA, ale i … No właśnie – czego?  Napisać –  również ZŁA, to napisać nieprawdę i straszyć ludzi.  Zaś prawdą jest,  że mamy najpoważniejszy w świecie kłopot z  funkcjonowaniem niby ZŁA.  Jednak nie wiemy, dlaczego wobec niego DOBRO  jest takie bezsilne. Dlaczego niby ZŁO się panoszy, a DOBRO chowa się po kątach. To niepokoi wybitnych ludzi, twórców sztuk pięknych. Nie Lucyfer się pcha do tych sztuk, to  twórcy zapraszają do nich Lucyfera i  jego podopiecznych. A jeśli ktoś jest zaproszony, to stara się wypaść jak najlepiej – pokazać swoją żywotność i pomysłowość. A STWÓRCA raczej milczy. 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko