Wisław Łuka pisze o literackiej fikcji poszukującej życiowej prawdy

0
700

W poprzednich rozprawkach znajdowałem w męskich bohaterach literatury i filmu  człowieczeństwo, w kobiecych znajdowałem  zmaganie się  cierpieniem, a teraz zagubieni  egzystencjalnie – kobiety i mężczyźni  usiłują odnaleźć siebie. 

                        Los pełen burz i lęku

Zagubieni w Antygonie, tragedii Sofoklesa, są jej bohaterowie silnie uwikłani w  mityczną rzeczywistość około 450 roku starej ery. Niby mityczną, ale zapewne zrodzoną  z żywych, autorskich obserwacji i przemyśleń. Nie wiemy, ile w tym dramacie i jemu podobnych  utworach, było literackiej fikcji, a ile reporterskiego dokumentu; co się wydarzyło  w rzeczywistości, a co wymyślił pisarz. Z całą pewnością kwitło w sztukach antyku (nie tylko w literaturze)  wymyślanie.

Oto ojcem Antygony, jej siostry Ismeny  oraz dwóch braci, Eteoklesa i Polinika był król Teb, Edyp – syn a równocześnie mąż Jokasty. Zatem czwórkę młodych zrodził związek mega kazirodczy; dziś nie do wyobrażenia, ale wtedy…? Ile w tym pomyśle Sofoklesa było realu, a ile jego wybujałej, artystycznej  wyobraźni? Gdyby ona spłynęła skądś tam, na przykład z  księżyca, to żywot literacki  Antygony, jako jednego z najgłośniejszych  utworów scenicznych Hellady,  nie przetrwałby  dwudziestu pięciu wieków. A przetrwał i nawet zajął należne mu miejsce w programach polskich szkół średnich. Dziwne, że w dzisiejszej naszej ojczyźnie  nikt nie protestuje  na temat „zgorszenia” kazirodztwem płynącego z utworu.  Jego autor napisał ponad setkę tragedii oraz innych  dramatów. Był wtedy wielokrotnie  nagradzany i powoływano go na wysokie urzędy  w Atenach – „publicznego skarbnika”  i kapłana boga Asklepiosa. Sofokles  nie  kochał polityki, ale jednak skutecznie wciągnięto go do niej. Uczestniczył również w wojennych wyprawach. Gdyby nie był szanowanym obywatelem, pospólstwo mogłoby go co najwyżej zlinczować  za posiadanie kilku kochanek. Ale zamiast linczu, cieszył się  ogromnym szacunkiem obywatela i artysty.

Młodziutka Antygona, księżna (zakochana z wzajemnością w młodym kuzynie Hajmonie, także księciu) kończy żywot samobójczą śmiercią, którą rzeczywiście sprawił jej niedoszły teść, król Kreon, ojciec Hajmona.  Jak doszło do tej śmierci?  Antygona opowiada o sobie: los jej nie szczędził żadnej klęski za życia. Autor nie ujawnia nam ,  jakie klęski  wcześniej dotknęły księżniczkę.  Musimy jej wierzyć, że  „nie ma ohydy, nie ma hańby, której byśmy nie dotknęły” . Księżniczka narzeka na swój los, ale  mówi także  za rodzoną siostrę,  Ismenę. Obie  księżniczki straciły  dwóch braci, którzy  walczyli ze sobą o królewski tron. Nie poznaliśmy charakterów królewiczów, ale charaktery księżniczek  do nas przemawiają.  Ismena, to dziewczyna cicha, spokojna, posłuszna królowi  Kreonowi.  Nie czuje własnego zagubienia.  Przeciwnie  Antygona– głośno narzeka na to, co mówi i czyni władca. „… A czyni  haniebnie – wbrew ludzkiemu i bożemu prawu…”. Nie wiadomo, dlaczego odmawia jednemu z królewiczów  pogrzebu i godnego pochówku. Obaj – Eteokles i Polinik – zginęli niby w równej, braterskiej walce, ale walka i śmierć jednego była „równiejsza”  od walki i śmierci drugiego. I to tylko autorytarny Kreon tak ocenił, bo Ateńczycy też nie potrafili zrozumieć sprzeciwu i nierównych wyroków króla. On zostawił  jedno z dwóch ciał braci na „pożarcie  psom i drapieżnemu ptactwu”. Właśnie ta jawna nierówność spowodowała głośny protest Antygony. W nim księżniczka  próbowała przezwyciężyć zagubienie  obywatelki Aten, a przez to egzystencjalne i społeczne odnalezienie siebie. Nie poddała się woli tyrańskiej władzy.  Dziś  określamy to  jako zamanifestowanie  swojej podmiotowości. Antygona odnalazła  siebie  – jednak zapłaciła najwyższą cenę.

W tragedii Sofoklesa trup ściele się gęsto. Może nawet za gęsto, a  raczej za szybko; dość trudno odgadnąć  dlaczego!  W dramacie naszych czasów autor wzbogaciłby akcję szukając odpowiedzi na to pytanie. Pogłębiłby motywacje myśli i czynów bohaterów. Trzeba jednak zauważyć  równoczesne wyjście z męskiego zagubienia Kreona. Może dlatego, że jego żona i syn zadali sobie śmierć.  A władca żyje! W Eksodosie (finałowy głos chóru) jednak słyszymy, że już ma się „jak żywy trup”. Zrozumiał  sens swego grzechu; „los go powalił pełen burz i lęku”.  Zmusił do przeprowadzenia rachunku sumienia „… Cóż ja uczyniłem / Klnę moich myśli śmierciodajne winy/ Co zatwardziły mi serce/ Słowo dziś moje, me czyny przeklinam!…”  Pozostaje mu zatem „błąkanie się  po ziemi; trudno mu będzie „przejść do krainy zmarłych”. Ale pokazał własną odwagę. Odnalazł  swoje człowieczeństwo.

              Kochanie przy księżycu   

Odważamy się na karkołomny przeskok w czasie – od piątego  wieku starej ery w Helladzie, do drugiej połowy dziewiętnastego stulecia – do europejskiego pozytywizmu.  Ponad półtora wieku temu zaroiło się literackimi kobietami,  zagubionymi w kapitalistycznej już rzeczywistości. I przygniecionymi przez  dwóch nieludzkich „bohaterów” – przez   Pieniądz, raczej jego ciągły niedostatek, oraz Miłość  w zaskakującym nowym wymiarze – nie tylko romantycznym.  Pół wieku wcześniej, który z kochanków, w swoich uniesieniach, przy świetle księżyca, martwił się o brak pieniędzy dla zaspokojenia  oczekiwań kochanki? A która z kochanek  przy  księżycu śmiałaby  zapytać wybranka o zawartość  jego portfela? Ze świecą było szukać w tamtych książkach poetyckich, powieściowych i na scenie teatrów takich tematów. Owszem – mówiło się i szukało rodzinnego posagu u każdej z kochających się stron,  ale o pieniądzu na doraźne potrzeby dnia nie było mowy. To prawda – między innymi dlatego, że czytaliśmy o ludziach z tak zwanych wyższych sfer – głównie ziemiańskich. Natomiast niższe sfery, wzajemna miłość ich kochanków nikogo nie interesowała.    Jednak wystarczył przebieg kilkudziesięciu nowych lat, aby miłosne uniesienia zaczęły  osiągać tym wyższe pułapy, im portfele męskiej połowy par bardziej pękały w szwach. Nastały  równocześnie lata zadawania natarczywych  pytań: co to jest Miłość. 

             Zepsucie w utajnieniu

Poszukam zatem pytań i odpowiedzi  w kilku  opowieściach  drugiej połowy dziewiętnastego wieku. Najpierw Pani Bovary Gustawa Flauberta (1857). Emma, wiejska panienka  pobrała za męża lokalnego lekarza, wdowca i pawie natychmiast  znalazła się w  małomiasteczkowej elicie gdzieś we francuskiej Normandii.  Jednak bardzo szybko odkryła „swoją pomyłkę” i gwałtownie zaczęła szukać treści słów: szczęście, namiętność, upojenie; „te słowa tak pięknie brzmiały w książkach”, które Emma „połykała”. Bardzo szybko odkryła, że najpiękniejsze, co może człowieka spotkać w życiu, to „oddanie się marzeniom”. Marzyć można o własnych, wspaniałych przeżyciach, ale ich doświadczyć w rzeczywistości najczęściej trudno. Pozostaje zatem poznawanie książek o wspaniałych bohaterach, bogatych w przeżycia. I tym jest Emma zauroczona – czytaniem  przy kominku  i słuchaniem jak wiatr  hula za oknem.  Jaki temat zachwyca ją najbardziej? Oczywiście  miłość. Ona uskrzydla, ale też może… ranić. Potrzeba więc rozważnego podejścia do tego, co się czyta i jak się realizuje w praktyce to „przeczytane”.

Bohaterka Flauberta tymczasem nie chce być „duszą udręczoną”.  Niby nie marzy „ o najdzikszych namiętnościach, prowadzących do wszelkiego rodzaju wybryków i szaleństw”.  Nawet w słowach jest oszczędna, bo „słowo ludzkie jest jak pęknięty kocioł, na którym  dziarsko wygrywamy melodie godne tańczącego niedźwiedzia …”.

Mimo tej rozwagi, Emmę nieoczekiwanie dopadają myśli, które potrafią dręczyć  uczuciem zwątpienia. Przed ślubem zdawało się jej, że już kocha Karola, ale szybko uświadomiła sobie   że na miłość trzeba czekać, że to „szlachetne i  namiętne uczucie  dopiero próbuje się przebić do serca”. Nie jest to jednak taka łatwa psychicznie operacja. Pisze narrator: „… W miarę, jak zacieśniała się ich zażyłość, jakaś wewnętrzna obcość odsuwała ją od niego…” Dożo silniejsze, zwinniejsze  w codzienności są  przeciwne myśli i uczucia – rodzące właśnie zwątpienie. Stąd wyznanie Emmy przed sobą  „ Pomyliłam się”” . I kolejne jej wyznanie  oraz inne, zaskakujące  pragnienie: „Im wyraźniej  uświadamiała swoją niby miłość, tym głębiej spychała ją na dno, by ją ukryć i stłumić…”  Już zapomniała, że zaledwie kilka lat wcześniej  pragnęła brać ślub  z młodym lekarzem o północy, przy pochodniach. Teraz po tak krótkim czasie wspólnego życia o mężu myśli „z  odrazą”.   

Odraza,  to sygnał życiowego zagubienia. I samotność. I udręka pustki. Emma wzdychała i oczekiwała, „ … jakiegoś białego żagla na mglistym widnokręgu… Jaki wiatr go przywieje, i ku jakim wybrzeżom  ją zaniesie” ?   Tej roli nie spełniły także kolejne romanse –  z bardzo młodym Leonem  wydawał się jej być snem.   Coś poważniejszego i dojrzalszego przeżyła z Rudolfem. Gaworzyli sobie  wykorzystując tradycyjne słowo „kocham”.  Zdaje się, że ona jemu „uległa”. W to gaworzenie  włączyli nawet swoje zmarłe matki. Emma nieoczekiwanie wyznała: „… Jestem pewna, że tam, na górze ciszą się  obie z naszej miłości! …”  Ale i ta miłość nie trwała długo. Pani Bovary była tak wymagająca jak i rozkapryszona. Marzyła:  „…Miłość – ciągle powtarzała – powinna spaść wśród gromów i błyskawic, gdy tratuje wszystko i porywa  ludzi…”   Powinna spaść, a nie spadała;  niestety. Rozmowy o miłości, zwłaszcza z własnym mężem, wydawały się jej  „tak płaskie jak uliczny chodnik”.  Momentami przeszywało i przerażało ją pytanie  sformułowane przez narratora: „ Gdzie nauczyła się takiego własnego zepsucia w utajnieniu ?”  Coraz częściej  nachodziło ją coś gorszego: pójdzie na cmentarz, gdzie „połączy się z tymi, którzy tam śnią w wieczności”.   Czasami miewała też trzeźwiejsze pytania:  Jak oprzeć się na czymś pewniejszym niż beznadziejnie poszukiwana miłość?  Jednak odpowiedź była pozbawiona jakiejkolwiek nadziei. Bo próbowała sycić się „blichtrem codzienności” we własnym  mieszkaniu i na balach. Były  miłostki.  Była bezgraniczna rozrzutność  w nabywaniu rzeczy do upiększenia siebie – na czele  ze strojami. Było  bezmyślne zadłużanie się  u lichwiarzy, bo prawie za wszystko, co kupowała, płaciła pożyczonymi pieniędzmi lub czekami.

Zamiast próbować odnaleźć  siebie poza własnymi szaleństwami, doktorowa Emma znalazła „ratunek” w arszeniku. I z własnej inicjatywy dołączyła do tych, którzy „śnią’” na cmentarzu.

Co sprawiło, że opowieść  Flauberta odniosła światowy sukces? Czytamy  o niej w niezliczonych rozważaniach  krytyczno-literackich,  w rozprawach, analizach i komentarzach; trudno znaleźć jakieś nieprzychylne powieści   teksty.  Emil Zola pisał  po latach:  „Ukazanie się  Pani Bovary  stało się prawdziwą rewolucją literacką… Kodeks nowej sztuki  został zapisany . Pani Bovary miała w  sobie czystość i doskonałość, które sprawiły, że była powieścią wzorcową, ostatecznym modelem swego rodzaju…”  Pod koniec XIX  wieku krytyka zaczęła posługiwać się pojęciem bovaryzmu , czyli marzeniem i dążeniem egzystencjalnym do czegoś wielkiego, czego  nigdy nie  osiągniemy.  Żaden z innych pisarzy o światowej renomie nie zakwestionował  symboliczno – literackiej siły oraz  filozoficznej wartości tego pojęcia. Zachwyty wzbudzał  i wzbudza język narracji – narracyjna zabawa szczegółem opisu, jego podtekstami  oraz  łagodną ironią i humorem.

               Ucieczka skowroneczka

Inne zjawisko literackie na przełomie XIX i XX wieku – choć pewnie niedorównujące bovaryzmowi  –  to narodziny  i niezwykle szybki  rozkwit  literatury, zwłaszcza dramaturgii w krajach skandynawskich. Ten przełom w naszej historii  literatury nazywamy: Moda Polska.  Nazwijmy więc  ten czas w Szwecji i ościennych krajach regionu Młodą Skandynawią. Jej  czołówka,  to dramaty Norwega, Henryka Ibsena. Pisał o nim między innymi Stanisław  Przybyszewski, literacki  ideolog  Młodej Polski. Cytuję  go z rozprawki polonisty, profesora Józefa Rurawskiego: „ Chciał [Ibsen – WŁ] swoimi sztukami budzić naród, wychowywać go i uczyć, jak być wielkim… Czynił to, ukazując widzom i czytelnikom gorzką prawdę…”

Jaką prawdę? – pytam siebie. Profesor odpowiada: „… Mamy w dramatach Ibsena do czynienia z naturalistycznym wprowadzaniem  „prawdy  życiowej” niezależnie od tego, jak bardzo byłaby ona brutalna i dramatyczna. Dramaty Ibsena zacierają jak gdyby granicę między życiem a literacką fikcją , stają się owego życia znakomitym odbiciem…”  

Nora, bohaterka dramatu  Ibsena o tytule  Dom lalki ( z oficjalnym podtytułem Nora ) właśnie się zagubiła próbując oddzielić fikcję od realności. Na kilka godzin przed bożonarodzeniową Wigilią  rozmawia z mężem, adwokatem  o rodzinnych prezentach świątecznych. Oczywiście –  główny temat to pieniążki, czyli korony. Torwald  Helmer , mąż niby zakochany po uszy – inaczej nie nazwie żony  jak: mój „ptaszeczek”, uroczy „skowroneczek”, „wiewióreczka”, „skrzat” , moja „dziecina”…. Ale pan adwokat  potrafi także  „swoją dziecinę”  strofować . Wtedy się do niej zwróci: „moja  mała rozrzutnico”. Przypomina, że trzeba się liczyć z każdym groszem, czyli oere – nawet, gdy mu podniosą pensję, bo dostał wielki awans ; został dyrektorem Banku Akcyjnego.  Torwald wątpi, by skowroneczek szybko się wyleczył z choroby  zwanej „wieczną lekkomyślnością”. Na dodatek przyjaciółka  Nory od lat szkolnych,  teraz przypomina jej, że  obecna  już pani dyrektorowa, zawsze „lubiła   trwonić pieniądze na lewo i prawo”.  

 Nora gubi się w atmosferze własnych myśli o pożyczkach, spłatach, o długach, ratach, rewersach,  wekslach, o potajemnie odkładanych oszczędnościach. Tonie w marzeniach o poznaniu bogatego staruszka, który by ją dofinansował  z własnych oszczędności już kończącego się życia. Ale momentalnie  porzuca to marzenie, które może pachnieć „zgnilizną moralną”.  W tym momencie  chciałaby „wrzasnąć na całe gardło: psiakrew do stu tysięcy diabłów! ”  Jednak nie wie, co miałby oznaczać ten okrzyk.  Może on by jej ulżył  psychicznie w dźwiganiu tajemnic o długach? Największy dług  wisi nad nią po zaciągniętej pożyczce sprzed laty niby  na ratowanie życia męża w jego prawie śmiertelnej chorobie. Ukrywa jednak ten dług przed mężem, a  ukrywanie  – sama przyznaje – jest  bliskie  kłamstwa. Adwokat –przypomnijmy –  już dyrektor  banku przypadkowo zauważa, że „atmosfera kłamstwa zaraża i deprawuje całą rodzinę, bo również dzieci  oddychają powietrzem przesyconym miazmatami zła”.  Dlaczego Nora ukrywa? Można się domyślać – bo pożyczka była zaciągnięta na inne cele; prawdopodobnie na „upiększanie siebie”.  Ukrywa i wmawia sobie,  a  także zaprzyjaźnionemu lekarzowi,  że mąż ją „bezgranicznie kocha”. A przed przyjaciółką wyznaje:  „… Nie wahałby się ani chwili, gdyby mu przyszło oddać za mnie życie…”

Dom małżeństwa Nory i Torwalda to „świątynia” zakłamania i obłudy.  Zagubieni są oboje i  żadne z nich nie ma odwagi zdradzić się z tym przed drugą stroną. On  coś przebąkuje o jakiejś  tajemnicy małżeńskiej , gdy  przed żoną głośno medytuje: „… Bo tak sobie roję, że kocham cię skrycie, że zaręczyliśmy się potajemnie i nikt się nie domyśla, że coś nas łączy”. A żona na  to: „… Tak, tak, wiem,  wszystkie twoje myśli są przy mnie…” 

 A jednak – Ibsen stanął na wysokości zadania. Zaskoczył mega suspensem czytelnika teksu i widza przedstawienia  Po kilku  scenach, po kilku zwyczajnych,  codziennych, nawet  dość banalnych  rozmowach i  scenicznym dzianiu się, rozgrywa się prawdziwy, ludzki, męsko-damski  dramat.  Nora wreszcie odkrywa prawdę: „ Muszę zostać sama, by zorientować się w sobie i w tym, co mnie otacza.  Nie mogę zostać u ciebie dłużej…”

 Zatem –  „skowroneczek” odlatuje, by „ nabyć  doświadczenia”. Wyjaśnia: by  „zorientować się, co do samej siebie”.  Zagubiona Nora, niekochająca  męża ( o dzieciach dramaturg  milczy ) chce właśnie siebie odnaleźć. Bohaterka Ibsena chyba jest bardziej dojrzała, stawiająca czoła życiu,  niż  bohaterka Flauberta, która „uciekła” na cmentarz.  Bohaterki Sofoklesa tu nie przywołujemy, bo te kobiety dzielą  tysiące lat. Tamta, księżna z Hellady była ubezwłasnowolniona przez  możnowładcę.  Te  panie z drugiej połowy wieku dziewiętnastego  są wolne.   

          Kokietka o przewróconej głowie  

Niby wolna jest kolejna  młoda dama,  tym razem znad Wisły  – Izabela Łęcka, również Lalka. Niby wolna, ale oszołomiona życiem.  Na pewno przeczytała opowieść o Emmie,  bo  Bolesław Prus powołał ją do literackiego życia (1887 rok), kiedy miał z całą pewnością przerobioną  lekturę opowieści Fauberta (1857 rok).  Prus również  poznał dramat Ibsena (1879 rok) , bo literacka Lalka polskiego autora (panna Łęcka) bawiła się w dzieciństwie lalką, której dała imię Emma. Zatem – bohaterkę Flauberta  dzielą  od  bohaterki Ibsena  22 lata, a od bohaterki Prusa lat 30 lat.  Historia świata zapewne zna nawet rodzeństwo tak zróżnicowane wiekowo, Dlatego  nazwę te trzy „lalki” literackimi siostrami na odległość  miejsca  i czasu.  Każda z nich  jest  zagubiona w życiu i każda chce się w nim odnaleźć; poszukuje siebie.

Narrator  ocenia  Izabelę  Łęcką jako istotę żyjącą  w „nieistniejącym świecie ”; nie tylko nadludzkim, ale także nadnaturalnym.  Myśli o sobie, że jest istotą prawie boską; wyższą od innych, a nawet od natury.  Jaki trzeba mieć bałagan w głowie, którą zaprzątają takie myśli.  Niby szuka mężczyzny do ożenku, ale  najbardziej obcałowuje zakupiony przez siebie, marmurowy posąg bożka Apollina;  wpatruje się w niego godzinami.  Zakochała się także  w aktorze  Rossim. Była mu  gotowa przyszywać guziki do  nocnych koszul. Narrator milczy o tym, czy Izabela choć dotknęła przynajmniej jednej koszuli artysty.

Najbardziej  rozbudowany wątek miłosny, najbogatszy życiowo i emocjonalnie.  trwał między  Izą a Stanisławem  Wokulskim. Osiemnastolatka  szamotała się w „miłosnej klatce” w której się znalazła, choć o wejście do niej  nie walczyła,  a nawet nie zabiegała.  Piękna dziewczyna, półsierota, zubożała ziemianka,  jednego dnia  widziała w  kochającym ją Wokulskim  mężczyznę „o budowie posągowej, o twarzy niepospolitej, rysach wyrazistych, wejrzeniu  jasnym i przejmującym”.  Innego dnia widziała go jako mężczyznę „postury  grubo ciosanej, o czerwonych rękach, pozującego na upadłego ministra”. W Paryżu dał dowód zainteresowania  różnymi rodzajami twórczości artystycznej, opowiadał zajmująco o malarstwie i teatrze. Natomiast w Warszawie wolał milczeć w towarzystwie; nawet podczas  balu. Pannie Łęckiej często wydawał się  „wstrętnym , przebiegłym kupczykiem”, który przegrywał w karty do jej ojca duże pieniądze, by  ratować  przyszłego teścia przed finansowym upadkiem.

Izę nie interesowała  przeszłość starającego się o jej rękę Wokulskiego. Nie rozmawiała z nim o tym, jak w  młodzieńczych latach pobierał nauki w wyższej Szkole Głównej. Studiował w niej tylko rok, ale naukę przerwał  z nie byle jakiego powodu – poszedł walczyć o Polskę w Postaniu Styczniowym . Walczył.  Nie wrócił do Szkoły.  Jednak nauczył się biegle mówić po francusku i angielsku. Wszedł w rozległy handel na zachodzie i wschodzie  Europy. Również  w Azji  podczas wojny Rosji z Turcją.  Izabelę mało to interesowało. „Jęczała”, że gdyby był posiadaczem ziemskim , a nie tylko posiadaczem sklepu-galanterii na Krakowskim Przedmieściu, to by inaczej rozmawiała z „bezczelnym kupczykiem”.   Niewykluczone jednak, że i to byłoby dla niej za mało. Przecież sama nie wiedziała, czego  od życia „należy chcieć”.  Narrator  przekonywał: a  to, co o życiu wiedziała, to  tylko  pogłębiało jej rozterki. Gdy późnym rankiem  budziła się w puchowej pościeli, rozmyślała z poczuciem zagubienia –  o tym, że Wokulski „ją  powoli osacza”.  Opętuje także  jej ojca i ciotkę.  Chce ich wszystkich złapać w sieci.

Lalka szeptała  w myślach, bez słów: „… Niech mnie łapie, ale ja i tak mu się wymknę…  Niech mnie kupuje, ale ja jestem bardzo droga…”

Narrator ocenia, że  literacka bohaterka odczuwa wstręt do mężczyzn i „tyranizuje ich chłodem”.  W opinii plotkujących o niej literackich mężczyzn ma trzy cechy: piękno ciała,  rozpieszczenie charakteru i  bezduszność. Natomiast  Wokulski nie jest tak srogi w ocenie ukochanej.  Duma o niej podczas pobytu w  Paryżu, zaś narrator pomaga mu to wyrazić:  „… On nie wie nawet, czy  Izabela jest zwykłą kokietą o przewróconej głowie, czy może tak jak on – zbłąkaną istotą, która nie znalazła dla siebie właściwej drogi…”

Dwoje zabłąkanych bohaterów  z  największej polskiej powieści : Stanisław  znika w tajemniczych okolicznościach; skończył doczesne męczarnie nie wiadomo jak; może samobójstwem. Izabela ani razu nie przespała się z mężczyzną,  więc zamiast na cmentarz, jak dużo starsza „siostra” Emma, cnotliwie podreptała do klasztoru. Gdyby skończyła tak, jak Antygona, albo pani Bovary, Bolesław Prus musiałby się gęsto tłumaczyć przed katolickim społeczeństwem , dlaczego swoją bohaterkę obciążył ciężkim grzechem samobójstwa.     


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko