Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
483

Świat tajemnic Borgesa

Jorge Luis Borges (24 sierpnia 1899, Buenos Aires – 14 czerwca 1986, Genewa) jest pisarzem tylko dla tych, którzy szukają, a co najmniej cenią w literaturze nieoczywistości, tajemnice, łamigłówki, labirynty fantazji, ale także czytelniczy wysiłek. Kto szuka w literaturze jedynie klarownego, racjonalnego przekazu, kto ma potrzebę by literatura wskazywała mu drogi życia lub co najmniej je objaśniała w duchu common sense (zdrowego rozsądku), ten odłoży ten tom na bok po lekturze kilku stron. Jednak, czy w końcu literatura to przepis na smaczną potrawę w kolorowym pisemku? Dzieło literackie, którego sens jest oczywisty od pierwszych zdań, jest od początku martwe. Może być co najwyżej częścią piśmiennictwem, ale nie sztuką. Częścią piśmiennictwa i to bardzo interesującą, z różnych punktów widzenia, jest n.p. literatura okresu socjalistycznego realizmu, której cały pakiet stanowi honorową część półki mojej domowej biblioteki (n.p. „Numer 16 produkuje” Jana Wilczka, „Obywatele” Kazimierza Brandysa, „Węgiel” Aleksandra Ścibor-Rylskiego, czy „Władza” Tadeusza Konwickiego), ale czy jest częścią literackiej sztuki? A czy w swojej pozytywistycznej oczywistości jest tajemnica w „Tajemniczej wyspie” Juliusza Verne lub w „Tajemnicach Paryża” Eugeniusza Sue z ich użytkową oczywistością gatunkową?

         I tak też potraktowałem spotkanie, jako ponowne odkrywanie tajemnicy po wielu latach, a nawet po dziesięcioleciach, z tomem opowiadań Borgesa „Alef” – jako spotkanie z tajemnicą i nieoczywistością. Dziś nawet bardziej fascynujące, bo percepcja tych zjawisk zmienia się z wiekiem. Kilkadziesiąt lat temu, gdy się miało „dzieścia lat”, poczucie tajemnicy było zupełnie inne. I nie będę udawał, że przeczytałem, poznałem i zrozumiałem wszystko, co jest w tym tomie. Ta lektura pozostaje dla mnie otwarta, tajemnicza, nieoczywista, mimo inteligentnych objaśnień Piotra Pazińskiego, autora posłowia i Andrzeja Sobola-Jurczykowskiego, tłumacza i autora przypisów. I tak też rezultaty mojej lektury przedstawię, w sposób nie zamknięty, nieoczywisty, jako lektury in statu nascendi.

Omawiając jakiś czas temu nowe wydanie „Fikcji” Borgesa zwracałem uwagę, że wiążący motyw tego tomu opowiadań. „Jeżeli naczelnym problemem „Fikcji” – jak pokazali w szkicach, towarzyszących zeszłorocznej PIW-owskiej reedycji tego zbioru, Jan Gondowicz i Grzegorz Jankowicz – jest potencjalność literatury, światów wymyślonych, ale z różnych powodów niezaistniałych, ukrytych w snach i może zdeponowanych pośród Ksiąg w Bibliotece Babel, to w „Alefie” drąży Borges temat ludzkiej tożsamości”. Gry z tożsamością należały do ulubionych gier intelektualnych i wyobrażeniowych Borgesa. Choćby w opowiadaniach „Tamten”, i „Dwudziesty piąty sierpnia 1983”, których nie ma w zbiorze „Alef” grał ze swoją własną tożsamością rozbijając ją na kilka tożsamości, jego dwa wcielenia, starsze i młodsze, dialogowały ze sobą, przy czym tajemnica pozostawało, które z wcieleń jest prawdziwe, a które senną projekcją. Zbiór „Alef” jest niemal w całości poświęcony rozmaitym grom tożsamościowym. W opowiadaniu „Nieśmiertelny” rzymski trybun doświadcza metempsychozy po dotarciu do Miasta Nieśmiertelnych i napiciu się wody z tamtejszej rzeki. Staje się wtedy kolejno inkarnacją Homera, a następnie w różnych wcieleniach pojawia się na przestrzeni wieków, m.in. od XIII-wiecznego Kairu po  XX-wieczny Londyn. Powróciwszy do śmiertelności konstatuje, że jego metamorfozy dokonują się na mocy prawa, które brzmi: „Nikt nie jest kimś, jeden człowiek nieśmiertelny jest wszystkimi ludźmi”, ale tylko człowiek śmiertelny może dokonać takiej konstatacji. W „Nieboszczyku” bohater wyobraża sobie, że zajmie miejsce starzejącego się szefa bandy, staje się jego sobowtórem. W opowiadaniu „Ibn Hakam al-Buchari, zabity w swoim labiryncie” napotykamy cały łańcuch sobowtórów. Bohater „Powtórnej śmierci” staje się swoim własnym sobowtórem aby cofnąć się w przeszłość. Tytułowy bohater „Domu Asteriona” jest lokatorem labiryntu kreuje w wyobraźni innego Asteriona, ale gdy na chwilę odrywa się od tej gry wyobraźni, ten wyobrażony przynosi mu śmierć i nadaje mu inną tożsamość. W „Dociekaniach Awerroesa” narrator piszący o sławnym uczonym uznaje, że nie wie kim był i co myślał jego bohater i konkluduje: „Poczułem, pisząc ostatnią stronę, że moje opowiadanie jest symbolem człowieka, którym byłem ja sam, kiedy je pisałem, i że musiałem, aby napisać to opowiadanie, stać się tym człowiekiem, a żeby stać się tym człowiekiem, musiałem napisać to opowiadanie, i tak w nieskończoność”. W „Oczekiwaniu” człowiek czeka na śmierć innego człowieka o tym samym nazwisku, a ta śmierć może się dokonać na jeden z trzech sposobów: poprzez pojawienie się wiadomości o niej w prasowym anonsie, we śnie, albo w rzeczywistości. Nie wiemy jednak, który z tych ludzi jest prawdziwym o tym nazwisku, a który sobie przywłaszczył tożsamość. Bohaterka „Emmy Zunz” dla dokonania zemsty nie tylko musi przywłaszczyć sobie cudzą tożsamość, ale dokonać przesunięć czasu oraz znaleźć kilka sobowtórów. W „Historii wojownika i branki” dwie kompletnie inne postacie, męska i kobieca, z innych epok, stają się awersem i rewersem jednej historii. W „Biografii Tadea Isidora Cruz (1829-1874), „pojmany przez policję złoczyńca trafił do karnej kompanii, a wiele lat później, dowodząc pościgiem za innym złoczyńcą, w jednej chwili ujrzał w tamtym swój los i przeznaczenie, „zrozumiał, ze ten drugi jest nim”. W „Deutsches Requiem” mieszają się na nawet dopełniają dwie tożsamości, nazistowski zbrodniarz wojenny i jego żydowska ofiara. Dla nazisty Żyd stał się „symbolem pewnej znienawidzonej strefy jego duszy”, staje się jego swoistym sobowtórem. Borges ujmuje tu zasadę, że „nie ma rzeczy, która by nie była zrównoważona przez inną”. W „Człowieku na progu” poszukiwanie zabójcy pewnego człowieka jest skazane na niepowodzenie, bo „natura zawijającej się czasoprzestrzeni” sprawia, że owym zabójcą może być każdy. W „Piśmie boga” więzień całkowicie mrocznej celi nie widzi swojego ciała, co zaburza jego tożsamość. Widzi je tylko w krótkich chwilach i wtedy ma chwile wglądu w siebie. Tytułowy „Zahir”, to jeden z „borgesowskich przedmiotów niemożliwych”, symbolizujący dzieje wszechświata, przyjmujący w zależności od miejsca i epoki, odmienną postać. „Zahir – napisał Paziński – przechodzi z rąk do rąk i choć pojedynczy człowiek ma szansę zetknąć się z nim raz w życiu, to zetknąwszy się, nie może go już zapomnieć. A to dlatego, że Zahir, mimo że zmienia postać i właścicieli, uświadamia ludziom, że „świat widzialny istnieje w każdym swym przejawie”. Przekładając na język indywiduów: każdy człowiek jest sobowtórem każdego innego, a wszyscy spotykają się w Zahirze”. Jak można zauważyć, motyw tożsamości i sobowtórności łączy się tu szczególnie wyraźnie z motywem tożsamościowego panteizmu rodem ze Spinozy. Wypada przy tym zauważyć, że nie mamy tu do czynienia z popularnym motywem sobowtóra znanym z gatunku horroru, lecz figurą metaforyczną odnoszącą się do egzystencjalnych motywów tożsamościowych. Powyższe mikrostreszczenia niektórych opowiadań z tomu „Alef” są oczywiście bardzo daleko idącymi uproszczeniami, zarysem łupiny, a nie opisem jej zawartości. Ta jest niezwykle wyrafinowana, wielowarstwowa, niejednoznaczna, bo tę grę w tożsamości prowadzi Borges wielokierunkowo, ze swoimi postaciami, ze sobą i oczywiście z czytelnikiem. Jak napisał w posłowiu Piotr Paziński, w „Alefie” „drąży Borges temat ludzkiej tożsamości. Tożsamości, dopowiedzmy, zazwyczaj wewnętrznie poróżnionej, rozpękniętej, niepokojąco podwojonej, wyposażonej w wyimaginowanych, ale i realnych dublerów, żyjących tu i teraz, równolegle z nami albo w innym miejscu i w innej epoce, podobnych nam albo stanowiących nasze przeciwieństwo (…)”. Kończące zbiór opowiadanie „Alef” jest w pewnym sensie ramą ideową całości, jako że – jak w nim czytamy w – „Alef” jest tym jedynym z punktów przestrzeni, który zawiera wszystkie inne”. Sam Borges odnosił się do formy, treści, sensu swoich opowiadań. W „Epilogu”  zbioru „Alef” napisał: „Poza „Emmą Zunz” (…) i „Historią wojownika i branki”, które opisują wiarygodne zdarzenia, opowiadania tej książki należą do gatunku fantastycznego”. To brzmi niby ważna wskazówka dla czytelnika, jak powinien traktować jego opowiadania. Jednak niewiele nam ona pomaga w rozwikłaniu tworzonych przez niego tajemnic, szarad, labiryntów. Bo dla mnie Borges jest nade wszystko pisarzem tajemnic, do których badania, rozważania, chce wciągnąć czytelnika.  Nic tu nie jest oczywiste, wszystko jest dwuznaczne, potencjalne. Świat jego opowiadań jest labiryntem. Nie możemy być pewni, jako czytelnicy, żadnej swojej interpretacji,  żadnej intuicji, w każdej z nich jest potencjał do odczytania na różne sposoby. Podejrzewam nawet, że  niektórych z nich nie da się odczytać poprzez osiągnięcie jednego „właściwego” odczytania, bo takie nie istnieje. Tajemniczości wątków borgesowskich towarzyszy ich całkowita interpretacyjna otwartość. To jest istota tej gry w tajemnicę, do której Borges nas zaprasza. Trzeba jego warunki przyjąć lub je odrzucić. Dlatego lektura opowiadań Borgesa, skądinąd nie tylko „Alefa”, to zadanie permanentne i otwarte. Nie da się z sensem raz ich przeczytać, zamknąć egzemplarz i uznać lekturę za zakończoną. Nie da się jej przeczytać i „odfajkować” jak lektury „kryminału”, na końcu którego odkrywamy „kto zabił”. Trzeba do nich wracać, bo każdorazowa ich lektura jest potencjalna i niedopełniona, jest jakby poruszaniem się w kręgu własnych, czytelniczych wyobrażeń, wątpliwości, intuicji. To lektura jakby ciągle w stanie stawania się, jakby na pętli stale zakrzywiającego się czasu, co oznacza, że pisarz stawia nas cokolwiek w sytuacji podobnej do sytuacji stworzonych przez niego postaci. Podejrzewam, że niewielu jest czytelników skłonnych do przyjęcia takich reguł gry. Jednak ci, którzy z dobrą wolą i z tak zwanym „całym dobrodziejstwem inwentarza”, je przyjmą, mogą liczyć na fascynujące czytelnicze owoce. Nagroda za przyjęcie tych reguł gry i za nieuchronny, momentami nawet rozpaczliwy wysiłek przy lekturze, może być sowita.

Jorge Luis Borges – „Alef”, przekład i przypisy Andrzej Sobol-Jurczykowski, posłowie Piotr Paziński,  PIW, Warszawa 2020, str. 227, ISBN 978-83-8196-067-0


Wspomnienia „Korzenia”

Bohdan Korzeniewski (1905-1992) należy do najważniejszych postaci w dziejach polskiej sztuki teatralnej, nie tylko w przestrzeni XX wieku, lecz także na przestrzeni całej jej historii. Był nie tylko praktykiem sceny, czyli wybitnym inscenizatorem, ale także rasowym intelektualistą, historykiem i analitykiem teatru, przy czym koncentrującym swoje zainteresowania bardziej na tekście scenicznym, niż na formie, czyli na kształcie inscenizacyjnym spektaklu. Był bowiem nade wszystko „mózgowcem”, intelektualistą Melpomeny, w mniejszym stopniu wizualistą koncentrującym się na aspekcie widowiskowym teatru, choć doceniał i ten jego aspekt. W latach trzydziestych czynnie działał też jako krytyk teatralny publikujący recenzje na łamach szeregu pism. Spiritus movens zainteresowania młodego polonisty z Uniwersytetu Warszawskiego teatrem był wybitny historyk literatury, Józef Ujejski. W latach 1933-1934 młody Korzeniewski przebywał we Francji, głównie w Paryżu, na naukowym stypendium. Prowadził tam studia nad teatrem XVIII-wiecznym, m.in. nad działalnością Wojciecha Bogusławskiego. Eksplorował także ówczesny teatr francuski i poznał wiele wybitnych, legendarnych dziś postaci tego kręgu, takich jak Jean Giraudoux, Charles Dullin (późniejszy profesor Ryszardy Hanin), Louis Jouvet czy Jean Vilar,  a także Jean Cocteau czy Jean Marais. Poznał też szereg ówczesnych polskich paryżan, w tym Olgę Boznańską, Konstantego Brandla czy Juliena Bendę. Korzeniewski miał poglądy lewicowe, bliskie PPS, a podczas okupacji był, z ramienia rządu emigracyjnego oraz struktur podziemnego państwa polskiego, organizatorem konspiracyjnego życia teatralnego. Wykładał też w podziemnym Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. W latach 1940-1941 był więźniem Auschwitz (zwolnionym z niego relatywnie szybko dzięki protekcji ważnej persony). Po wojnie wszedł w skład Sądu Koleżeńskiego przy ZASP, który przeprowadzał weryfikacje aktorów obwinionych o kolaborację z okupantem, w tym grających na scenach koncesjonowanych przez władze okupacyjne (sąd ten ukarał m.in. Marię Malicką, Adolfa Dymszę czy Andrzeja Szalawskiego). Ta właśnie działalność, a także sprawa tzw. bojkotu aktorskiego w stanie wojennym po 13 grudnia 1981 roku stała się tematem głośnego swego czasu wywiadu-rzeki przeprowadzonego z Korzeniewskim przez Małgorzatę Szejnert, który ukazał się w 1988 roku pod tytułem „Sława i infamia”. Jako inscenizator specjalizował się Korzeniewski w scenicznych realizacjach dramatu francuskiej klasyki dramatu (Molier, m.in. głośna krakowska realizacja „Don Juana” z Markiem Walczewskim w roli tytułowej (1962), Beaumarchais, J. Giraudoux), ale także m.in. G.B. Shaw, W. Szekspira, a z autorów polskich – Aleksandra Fredro (przy całym racjonalistycznym, oświeceniowym krytycyzmie w stosunku do szlacheckiego sarmatyzmu doceniał jednocześnie niektóre jego walory). Jako pierwszy po wojnie inscenizator wystawił w 1959 roku „Nieboską komedię” Zygmunta Krasińskiego. W latach 1949-1975 był wykładowcą reżyserii w warszawskiej PWST im. A. Zelwerowicza i przyczynił się do uformowania grona wybitnych polskich reżyserów teatralnych, m.in. Konrada Swinarskiego, Jerzego Jarockiego, Jerzego Grzegorzewskiego, Izabelli Cywińskiej, Macieja Prusa, Helmuta Kajzara, Bohdana Hussakowskiego. Jego działalność pedagogiczna bardzo wysoko ceniona z punktu widzenia naukowego i artystycznego, naznaczona była „czarną legendą” bardzo surowego, wymagającego, a przy tym sarkastycznego egzaminatora (zajęcia z nim studenci nazywali „krwawymi poniedziałkami”). Korzeniewski bezwzględnie wymagał od studentów atrybutów, które charakteryzowały jego samego: wszechstronnego wykształcenia humanistycznego, analitycznego myślenia i intelektualnej dyscypliny. Wielu z nich onieśmielała też jego złośliwa, błyskotliwa inteligencja. Zajmował się także przekładami klasyki dramatu francuskiego (m.in. Moliera). Wspomnienia Korzeniewskiego, które fragmentami publikowane były przed wielu laty w kilku tytułach prasowych, głównie w paryskiej „Kulturze” i „Znaku”, zebrała Anna Kuligowska-Korzeniewska, teatrolog, przez lata związana z Korzeniewskim jako żona. We wstępie zarysowała jego sylwetkę psychologiczną, duchową, w tym m.in. jego bliski związek z naturą, a także odniosła się do jego licznych publikacji książkowych. „Było  minęło…” rozpoczynają się od relacji z czasów dzieciństwa i młodości człowieka wywodzącego się ze średniej warstwy ziemiańskiej z okolicy Siedlec, następnie obejmują dwuletni okres francuskiego stypendium, czas działalności recenzenckiej i kontakty ze środowiskami teatralnymi Warszawy w okresie poprzedzającym wybuch II wojny światowej. Obszerna część wspomnień dotyczy  doświadczeń Korzeniewskiego jako więźnia obozu koncentracyjnego w Auschwitz i jest interesującym studium okrutnego i perfidnego systemu obozowego. Następna część stanowi zapis jego doświadczeń podczas Powstania Warszawskiego. Końcowa faza wspomnień obejmuje tuż powojenny czas poświęcony ratowaniu od zagłady dóbr kultury w zniszczonej Warszawie oraz okres stalinowski.

„Reminiscencje Bohdana Korzeniewskiego, zebrane w tym tomie – napisał w posłowiu Andrzej Kruczyński – tworzą obraz wielkiego i w przeważającej mierze bolesnego doświadczenia intelektualisty – człowieka niezależnego, którego postawa wobec rzeczywistości jest racjonalna i ostro etyczna (…) znajdziemy tu też szczególny rodzaj krytycznego i trzeźwego patriotyzmu, który nie ma wiele wspólnego z polskim katolicyzmem i naszą romantyczną tradycją”. Kruczyński zwraca uwagę na walory literackie wspomnień: „Wspomnienia z Auschwitz („Pagórek” i „Powrót”) to literatura najwyższej rangi, starannie dopracowana i „domyślana”, godna porównywania z najlepszymi utworami, jakie w tym gatunku napisano. (…) Korzeniewski w swoich opowieściach zachwyca bowiem bardzo konkretnym, niezwykle wyrazistym obrazowaniem świata, a także wyjątkową dbałością o wybór sytuacyjnego szczegółu – takiego, który w pamięci czytelnika pozostaje na dłużej”. Podsumowując uwagi o literackich walorach tekstów Korzeniewskiego Kruczyński stwierdził: „Styl Korzeniewskiego cechuje badawczy racjonalizm, ale w kulminacyjnych momentach narracji pojawiają się poruszające obrazy, poetyckie w swej naturze. Autor lubi opisywać sceny paradoksalne, dziwne, groźne, przerażające” (…). Przyczyn przyjęcia takiej optyki, jak również upodobania w tworzeniu portretów natury ludzkiej, „docierania do sekretów indywidualności i odkrywania ciemnych stron natury ludzkiej”, autor  posłowia upatruje m.in. w bliskiej Korzeniewskiemu tradycji francuskiego naturalizmu. Wpisuje się w nią zwłaszcza szereg kapitalnych portretów charakterologicznych, zaczerpniętych m.in. z kręgów osób poznanych przez Korzeniewskiego w Paryżu. Styl artysty nasycony jest sarkastycznym poczuciem humoru. To on nadaje ten najsmaczniejszym scenkom przez niego opisanym. Do najznakomitszych należy, pomieszczona w rozdziale „Książki”, powojenna scena zatrzymania i przesłuchania Korzeniewskiego przez patrol wojska w Krakowie, mająca cechy rasowego skeczu kabaretowego. Kruczyński zwraca uwagę na charakteryzujące te opowiadania „inteligentne i złośliwe użycie ironii”, stanowiące o „prawdziwym uroku jego stylu wypowiedzi i w swojej „ciętości” przywodzące na myśl humor Moliera. Korzeniewski opisuje autentycznie zabawne scenki ze sprawnością rasowego komediopisarza”. Szczególnie interesującym tekstem jest tu obszerny „Grzech”, w którym na kanwie premiery sztuki Żeromskiego w Teatrze Polskim w 1951 roku, przy udziale oficjeli z Bolesławem Bierutem na czele, dał Korzeniewski kapitalne studium psycho-socjologiczne studium – zbiorowe i personalne stalinowskiej ekipy władzy (m.in. samego Bieruta, Jakuba Bermana, Konstantego Rokossowskiego, a także Aleksandra Zelwerowicza).

Niestety, brak w zbiorze wspomnień z okresu po 1956 roku, czyli z najważniejszego okresu teatralnej działalności Korzeniewskiego. O ile nie jest istotnym brakiem nieobecność wątków związanych z działalnością Korzeniewskiego w komisji weryfikacyjnej ZASP, a także z bojkotem czasu stanu wojennego, jako że poświęcona im jest wspomniana głośna książka „Sława i infamia”, o tyle dotkliwy jest brak wspomnień z okresów gomułkowskiego i gierkowskiego, w tym w szczególności zapisu reżyserskiej i pedagogicznej działalności Korzeniewskiego w latach 1949-1977. A to przecież byłoby najciekawsze, zważywszy, że ta właśnie sfera była ośrodkiem ciężkości, sednem jego życia zawodowego. Zapis przemyśleń związanych z poszczególnymi inscenizacjami, uwagi o sylwetkach grających w nich aktorów, o współpracujących z nim scenografach, zapis zmagań z teatralną materią, uwagi o związkach i kolizjach między kulturą a polityką w latach 1956-1989 – jakże interesujące byłyby uwagi Korzeniewskiego w tym zakresie tematycznym. Doświadczenia okupacyjne, obozowe, powstańcze opisał znakomicie i fascynująco, ale akurat one były powszechne. Pominął to, w czym był nie tylko wybitny, ale nade wszystko unikalny.  Niestety, gros z tego co unikalne, pozostało poza burtą opublikowanych wspomnień. Tak więc lektura wspomnień wybitnego artysty i intelektualisty, choć oczywiście bardzo interesująca z różnych powodów, pozostawia duży niezaspokojony apetyt. Szkoda. Chyba że kiedyś jeszcze ujawnione zostaną jakieś materiały z papierów po Korzeniewskim, ale o tym autorzy wstępu i posłowia nie wspominają.

Bohdan Korzeniewski – „Było, minęło… Wspomnienia”, przedmowa Anna Kuligowska-Korzeniewska, posłowie Andrzej Kruczyński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020, str. 494, ISBN 978-83-8196-090-8


Niezwykłość zwykłości

„Zgodnie z perypatetycką tradycją, pedagogiką wychodzenia z labiryntu świata zaproponowaną w XVII wieku przez Jana Amosa Komeńskiego, paideią Goethego opisaną w „Wilhelmie Meistrze” oraz rewolucją poznawczą surrealistów, zadaniem mistrza jest wyprowadzić z rzeczy znanej i zwykłej rzecz nieznaną i niezwykłą, odkryć inny wymiar zwykłości, uświadomić jej dziwność, z przenicowanego dialektycznie szczegółu wydobyć zasadę, która prawdopodobnie rządzi światem pod jego pospolitą, pozornie dobrze znaną, zamaskowaną przez nasze przyzwyczajenia powierzchnią” – ten fragment posłowia Zbigniewa Macheja, tłumacza najtrafniej oddaje zawartość tej niewielkiej książeczki. Jej autor, Petr Král (rocznik 1941), wieloletni emigrant czeski w Paryżu po upadku Praskiej Wiosny 1968 jest późnym spadkobiercą surrealizmu, kierunku, którego kolebką była Francja, ale który także dobrze przylegał do konturu, kształtów i barw kultury czeskiej. Książeczka składa się z kilkudziesięciu cząsteczek, które tłumacz nazywa poematami prozą, ale to kwestia indywidualnej percepcji. Są one ułożone w trybie leksykonowym, encyklopedycznym, co samo w sobie jest nawiązaniem do czeskiego encyklopedyzmu XVI-wiecznego, wyrastającego z szacunku do wiedzy uporządkowanej, wiedzy jako magazynu kolejnych zdobyczy nauki nakładających się na siebie przez wieki jak warstwy tortu – encyklopedyzmu zniszczonego przez katolicyzm, a wskrzeszonego w przedrewolucyjnej Francji przez Diderota i La Mettrie’go. Owych kilkadziesiąt tytułowych pojęć podstawowych, to m.in. „Wstawanie”, „”Golenie się’, „Koszula”, „Wieszak”, „Kosz”, „Schody”, „Wiatr”, „Czas”, „Kichnięcie”, „Cebula i róża”, „Udo i pośladki”, „Niemal”, „Obiad”, „Nuda”, „Kino”, „Śmiech”, „Wieś”, „Pociąg”, „Wanna”, „Cudza łazienka”, „Ogień”, „Błąd” czy „Happy end”. Wszystkie te pospolite pojęcia pospolitych zjawisk życia rozpisuje Král na dłuższe (rzadziej) lub krótsze (częściej) cząsteczki (wspomniane poematy) i pod jego piórem pospolitość, banalność przedmiotów i zjawisk nabiera znaczeń, z których wielu nawet nie bylibyśmy w stanie sobie wyobrazić, a niektóre odkrywamy na nowo, jakbyśmy je wydobywali zagrzebane od niepamiętnych czasów w piwnicy naszej świadomości. Jedna tylko próbka na zachętę do lektury: „Rękoczyn. Rozpoczęcie podboju miłosnego ręką równa się frontalnemu najazdowi. W przeciwieństwie do zawsze trochę próbnego i niezobowiązującego pocałunku, nagłe położenie ręki na udzie kobiety ma ścisłość morderczego gestu, który rozdziera czas: epoka przed najazdem należy do przeszłości, to, co się zaczyna, otwiera nową erę”. Seksistowskie? Eee tam. Machnijmy na to ręką, wziąwszy pod uwagę, jakie trafne i inteligentne. Poza tym, w końcu sytuację można odwrócić, z punktu widzenia płci, która dokonuje najazdu.

Petr Král – „Pojęcia podstawowe”, wybór i przekład Zbigniew Machej, ilustr. Jirzi Stach, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020, str. 123, ISBN 978-83-8196-057-1

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko