Jacek Bocheński – ŻYWIOŁ

0
263

Polska bez polityki? – O, to, to! – przyklasnęłoby wielu. – Skasować partie polityczne! Nie jesteśmy idiotami, powiedzieliby, widzimy, że polityka to cyniczna gra i robienie nas w konia. Taki system, taki mechanizm, taki ten koń. Zrobieni w niego, zjeżdżamy na łeb na szyję jak po szynach, towarzyszą nam jedynie nad głowami krzyki lżących się i niesłyszących wzajemnie stron. Powiedzieliby więc „skasować partie”, bo hasło jest znane, a wzburzenie polityką nie pierwszyzna. Wszystko to było już wcześniej. Raz po raz też przyskakiwał skądś do szyn niezwykły zwrotniczy, gotów przestawić wajchę. Oznajmiał, że jest spoza systemu, niezależny, mówił o swojej apolityczności i spontanicznym ruchu obywatelskim, który za nim idzie. Skończą z partiami i graczami politycznymi, będzie dobrze. Tylko zawsze z tych proklamacji i spontanicznych ruchów powstawały partie polityczne. Na ogół krótko żyły. Apolityczni liderzy znikali lub odnajdowali się po pewnym czasie gdzieindziej, zajęci czymś nowym.

Ja tymczasem, zbliżając się powoli do końca swojej literatury jak rzeka do ujścia, stanąłem przy słowie żywioł. To jest sedno, pomyślałem. Żywioł. To mam jeszcze opisać. Ale stałem i nie mogłem zacząć. Czułem tylko, że coś wokół mnie przeważyło własną masę, ruszyło i już się nie zatrzyma: koronawirus, kryzys i zagadka, świat fiknął, polityka wykipiała jak na rozpaloną blachę, sycząc i szybko parując, wybory wyborami, ale w dłuższej perspektywie nie od nich, lecz od żywiołu zależeć będzie przyszły tok rzeczy.

A tu strach i dystans społeczny, reżim sanitarny, rodziny uwięzione w domach, nie ma co zrobić z dziećmi i dziadkami, ludzie tracą stopniowo, co tylko można stracić: pracę, zarobki, przedsiębiorstwa, grunt pod nogami i cierpliwość. Niektórzy stracili życie, inni nadzieje polityczne, czyli przywiązanie do konia, w którego są robieni.

Ale przecież wydało mi się, że działać zaczyna wszechobecny żywioł. Chyba nie miał to być  apolityczny zwrotniczy na czele spontanicznego ruchu amatorów? A może jednak? Znowu powtórzę: taki też. Ale to zaledwie drobinka, maleńka cząsteczka żywiołu.  

Czym więc jest sam żywioł w swojej pełni? Właśnie widać na horyzoncie: nie wiadomo czym. Jest na pewno nielogicznością, najbardziej złością, nieopanowaniem, pomieszaniem i wybuchem wszystkiego. Bezsensem. Brakiem reguł. Ślepotą? Nadal z wielkim trudem powstaje mój opis. Jakby koronawirus zapierał mi oddech. Zastój nad słowem. Ejże tam! Hop-hop! Czas na krok do przodu! Do istoty rzeczy! Do konkretu! Obejdzie się bez definicji.

Dobrze. To może na przykładach. Chwilowo na jednym. 

Zakażenia koronawirusem najpierw się przestraszono. Potworny dusiciel, zadaje śmierć w męczarniach, a ratunku nie ma, świat nie wytworzył szczepionki ani właściwego lekarstwa. Nikt nie wyleczy się za pieniądze. Jednakowe niebezpieczeństwo grozi wszystkim. To czyni z nas wspólnotę równych. Przeciwstawimy się niebezpieczeństwu solidarnie i może wyjdziemy z tego lepsi moralnie. Taki był stosunek do sprawy na początku.

Już wtedy pewna mniejszość niewierzących (w koronawirusa) zareagowała odmiennie. By móc się nie bać, nie uwierzyła. Taki był pierwszy podział wspólnoty. Odmowa wiary.

Nastąpił kolejny, już wśród wierzących. Tu inna mniejszość znienawidziła zakażonych. Okazało się, że koronawirus nie traktuje wszystkich na równi. Jedni chorują, drudzy nie. Można by bezpiecznie przeżyć pandemię, gdyby chorzy intruzi nie przenikali między zdrowych, zwłaszcza gdyby podejrzani o zakażenie koronawirusem i objęci kwarantanną nie ukrywali się po domach bez wiedzy sąsiadów. Naznaczyć drzwi wszystkich! Ktoś wpadł na pomysł, żeby przed ich mieszkaniami rozpinać białoczerwone taśmy ostrzegawcze, ktoś zaraz potem (tu żywioł posunął się już dalej), żeby raczej wybić tam szyby. Niech wróg publiczny się dowie, że tu nie pożyje. Ale co tam taki zamknięty u siebie domownik! Groźniejsi są krążący między domem a szpitalem lekarze, pielęgniarki, ratownicy, sanitariusze wprost od zakażonych. Jak śmią narażać nas! Niech się wynoszą razem ze wszystkimi Chińczykami do Azji, skąd roznieśli tę grozę.

Wyłoniła się całkiem spora mniejszość skonfundowanych z wątpliwościami sumienia i potrzebą okazania się lepszymi. Przeprosili lekarzy, podziękowali ogółowi pracowników medycznych za ich pracę i ofiarność, wręczyli kwiaty. Żywioł pokazał szlachetną twarz.

I natychmiast wściekłą. Bo już bardziej od pandemii zaczynał doskwierać kryzys. Groza infekcji i śmierci nagle zelżała, nieznośna stała się sztuczna przerwa w życiu z powodów sanitarnych, niepewność gospodarki, dochodów, interesów, praw i podstaw utrzymania. Dopiekł nadmiar największego dobra, tradycyjnie deklarowanego przez Polaków: rodziny. Zabrakło wolności, zabawy, podróży, siłowni, basenów, ale także wesel. Żywioł zbuntował się przeciw środkom bezpieczeństwa chroniącym przed zarazą, utożsamił je z autorytarną władzą, która mu zbrzydła, zrzucił maseczki i ruszył tłumnie na spacer. Było więcej żartów niż gniewu. Pandemia wydała się śmieszna.

A ja ze swoim opisem wciąż nie mogę się uporać. Oj, nie myślę, żeby to był koniec.  

blog III

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko