Olga Derewiecka – Spacer po prywatnym krańcu świata w poszukiwaniu straconego końca świata

0
465
Maria Wollenberg-Kluza - Luxuria

Koniec świata to temat wiecznie żywy. Rokrocznie jest przewidywana jego data i wciąż wyznaczane są nowe terminy tego nadejścia. Już faraonów straszono końcem świata, co okazało się później zaćmieniem słońca, podobnie u Majów, Kościół straszył wiernych i niewiernych, Aztekowie pozostawili na swoich rycinach jednoznaczne symbole, które dzisiaj próbujemy interpretować jako te dotyczące końca świata. I właśnie przez taką popularność tematyka końca świata została zbanalizowana, dywagowanie na ten temat sprowadza się do infantylnych przypuszczeń, wniosków, zasłyszeń, a jednocześnie refleksja nad taką abstrakcyjną i ostatecznie kompletnie nierozumianą przez nas tematyką jest koniecznością wynikającą z potrzeby zrozumienia. Koniec świata nic nie zmieni dla ludzkości, jest dla nas wyznacznikiem podobnym do śmierci (w sensie zrozumienia), ale bardziej abstrakcyjnym. A koniec świata, podobnie jak każdy koniec, który jest początkiem i każdy początek, który jest końcem, być może zastanie nas jak poranek, jak noc, jak zachód i wschód słońca. Ot tak, po prostu, jak opisał go Miłosz w wierszu pod takim właśnie tytułem KONIEC ŚWIATA:

W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A Którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.

Jednak chyba zasadnym pytaniem i jednym z pierwszych, jakie powinniśmy sobie i innym zadać to dlaczego ma/miałby nastąpić koniec świata? Czy to wynik kary bożej? Czy to z góry przegrana i nieznana nam walka międzygalaktyczna? Czy Ziemia a wraz z nią cała ludzkość wyczerpała swój żywot jak asteroida? Czy rozwiązanie może jest banalniejsze i dlatego potrzebujemy wyobrażeń bardziej spektakularnych? Teraz w okresie dla nas niezrozumiałym, pełnym chaosu stawiamy sobie coraz więcej pytań, głównie o koniec czegoś (ludzkości?) lub zakończenie czegoś (jakiegoś etapu życia na ziemi?). Czy jednak nie popadamy w przesadę? Generalnie zakładam, że współczesne życie człowieka na Ziemi (ogólnie pojęte) jest wielkim chaosem, jednak pewne mechanizmy natury ludzkiej szukają i starają się podporządkować sobie czy poukładać przestrzeń przez siebie zajmowaną, tworzą struktury, systemy, próbując okiełzać ten niezrozumiały przez siebie chaos. W tym momencie dziejowym w obliczy świata stajemy się bezradni, ale uczymy się na nowo, staramy się dostosować, pewna elastyczność jest cechą ludzką. A kryzysy? Zawsze były i zapewne będą. Każda epoka „mówiła”, że już wszystko odkryła, że już niebawem nastąpi koniec. I o dziwo, zamiast końca zawsze nadchodzi nowe dając/odradzając początek. Teraz ludzkość stoi w obliczu niewiadomego, nie kryzysu, nie końca, nie kresu, ale niewiadomego. Raczej wątpliwe jest dla mnie, że nastąpi moment odrodzenia, w  tym znaczeniu, jakie rozumiemy i używamy, bo ono już było, jest przez nas znane i odkryte. Aktualnie jesteśmy w momencie oczekiwania, choć sporo osób już wie co będzie (prawdopodobnie będzie to samo z małymi zmianami, które nastąpią, ale w mało odczuwalny dla sposób).  W mojej wyobraźni świat jest toczącą się kulą po drodze. Jednak jak wiemy z doświadczenia, droga potrafi być wyboista – często spotykamy na niej kamienie, zakręty, dziury, uskoki i wówczas tor tejże kuli zostaje zachwiany, być może i ulega chwilowej zmianie, ale po tych perypetiach kula wraca na swoją prostą drogę i wciąż się toczy. Cokolwiek się nie zdarzy, ona się wciąż toczy, nie zatrzymując się i pokonując przeciwności. To co się teraz dzieje, oprócz zasadnych negatywnych czynników, które zdeterminowały lub dopiero zdeterminują nasze dotychczasowe życie, dostrzegam również pozytywną stronę. Ten proces niewiadomego, niepewnego jest pełen nowych wyzwań, inspiracji, motywacji, ma olbrzymi potencjał, który niektórzy wykorzystają, a inni wręcz odwrotnie. Zazwyczaj przejścia graniczne w naszym życiu są niezauważalne i niedostrzegalne, dopiero widzimy je w perspektywie czasu i z tej perspektywy możemy się do nich odnieść. Żyjemy w czasie dla nas niepewnym, ale czy kiedykolwiek jakikolwiek czas dziejowy był „pewny”? Choroby były i będą, im więcej ludzi jest na świecie, tym więcej chorób (niektórzy nawet uważają, że ludzkość nie może istnieć bez chorób, a choroby bez ludzi). Choroby są niejako nieodłącznym elementem świata ludzkiego, podobnie jak w świecie zwierząt istnieje naturalna selekcja, tak i w tym wypadku możemy przyrównać epidemie i pandemie do takiej selekcji. Oczywiście jest to bardzo drastyczne i dramatyczne myślenie o ludzkości i ludziach, jednak nasuwa się ono samo w kontekście wcześniej wspomnianej wyimaginowanej kuli – gdyby taka kula musiała toczyć się cały czas z coraz większym ciężarem, wówczas jej energia, być może również wielkość, ciężar itp. uległyby zmianie. W sytuacji takiej selekcji pozostają ci silniejsi albo sprytniejsi, albo bardziej cwani – ci, którzy przetrwają z nieznanych nam powodów. Zaznaczam, że jest to daleko idące wyobrażenie niepoparte żadnymi dowodami ani twierdzeniami naukowymi. To przedmiot wyobraźni autorki powstały celem wytłumaczenia sobie zaistniałej sytuacji i próba jej oswojenia.

Wszelkie tego typu wydarzenia na skalę światową również ukazują poziom danego społeczeństwa – nie tylko w znaczeniu jego cywilizacyjnego rozwoju, ale przede wszystkim kulturowego. I na polu kulturowym niestety przegrywamy. Wracając do chorób, warto wspomnieć, że dziesiątkowały one całe społeczności, narody, cywilizacje.[1] Zatem historia świata pokazuje nam, że nie jest to nic nowego. Podobnie jak upadki wielkich cywilizacji. Wspomniani tu wcześniej Aztekowie lub kultura Majów. Dzisiaj czytamy o kilku hipotezach, których nie jesteśmy w stanie zbadać i dowiedzieć się prawdy. Ale jedna z nich wskazuje właśnie na problem jakieś wyniszczającej choroby. Warto wspomnieć również o Aborygenach, Indianach, społecznościach-kulturach w Indonezji czy badanych przez Malinowskiego i innych, które zostały w zasadzie wyniszczone przez „cywilizowanego”  tzw. białego człowieka nie tylko siłowo, ale także przez choroby, które tzw. biały człowiek przywiózł ze sobą, a przed którymi społeczności odkryte nie miały szans się obronić.

Będąc już w obrębie antropologii i etnografii warto wspomnieć o obrzędzie przejścia wg van Gennepa, od którego, w szeroko rozumianej kulturze, zaczęto  definiować w ogóle formułę przejść i jej etapy (w skrócie za Gennepem: faza wyłączenia, marginalna i włączenia), które zostały przez wszelkie nauki wykorzystywane i nadinterpretowywane do własnych celów. Jednak zasadniczy trzon tejże teorii został zachowany i do dzisiaj funkcjonuje. W aktualnej sytuacji kwarantanna rozumiana może być jako właśnie jako taki rodzaj przejścia.

Wracając do meritum tego wywodu, zaznaczam, że nie wiemy gdzie jest początek, a gdzie koniec, może nie osiągnęliśmy jeszcze tego, co jest do osiągnięcia. Za Heideggerem: „Zbyt łatwo rozumiemy koniec czegoś tylko w negatywnym sensie, jako zaprzeczenie, brak dalszego ciągu, a nawet upadek czy niemoc.”[2] Wydaje się, że „dzisiaj” jest lepsze od „wczoraj”, ponieważ człowiek z każdym dniem się uczy, zdobywa nowe umiejętności, poszerza wiedzę niezbędną do życia/przetrwania/dla pokoleń, a tą wiedzę będzie wykorzystywał do tworzenia czegoś nowego, do odkrywania tego nieodkrytego. Dzisiaj już wiemy jak bronić się przed chorobami, które jeszcze kilka wieków czy kilkaset lat temu wyniszczały całe społeczeństwa. Zatem za jakiś czas być może będziemy wiedzieć, jak radzić sobie z chorobami, które atakują nas dzisiaj i są zupełnie dla nas nieznane. Warto pamiętać, że przemiana i wszelka zmiana stanowią naturalne prawo i porządek świata, bez względu na wartości[3] jakie im przypiszemy.

W jaki sposób wyobrażamy sobie koniec świata? Patrząc na dzieła artystyczne sztuki wszelakiej – bardzo spektakularnie. Ale czy realnie? Naturalnie nie jesteśmy w stanie się tego dowiedzieć, ale można spojrzeć w niebo, trochę poczytać i przejrzeć imaginarium artystyczne, czego spodziewamy podczas końca świata.  Ziemia i jej wiek we wszechświecie to drobinka, ledwo zauważalna. Na niebie z naszej perspektywy obserwujemy „spadające gwiazdy”, ale to upadające asteroidy, które od zawsze spadały na Ziemię, tylko w małej skali, dlatego specjalnie nie odczuliśmy tego jako mieszkańcy Ziemi.  Strach w nas wzbudzają również gwiazdy, które się wypalają, tzw. karły, ich nazwa jest adekwatna do procesu jakiemu podlegają – z powodu wypalania kurczą się aż ostatecznie wybuchają. Musimy pamiętać, że słońce, które również lubi być „bohaterem” filmów katastroficznych, kiedy zabraknie mu energii również kiedyś w naturalny sposób może się wypalić. I wówczas nastąpi ten sławetny i długo wyczekiwany przez nas koniec świata. Z księżycem jest nieco trudniej, choć i on otarł się o role filmowe. Ale gdyby nie księżyc, nie byłoby życia na ziemi – stabilizuje grawitację. Ponadto lubimy mówić, że księżyc świeci, prawie jak złoto, ale on przecież tylko odbija promienie słoneczne i musimy pamiętać, że widzimy tylko jego jedną część. Zatem po drugiej stronie księżyc jest ciemny i zapewne jest tam zimno i na pewno dla człowieka przerażająco. Jednak czy tak naprawdę ten kosmos to taki całkowicie dla nas obcy, niedosięgalny i nieosiągalny? Trudno orzec. Na pewno jako ludzie mamy pewną tendencję, którą łatwo również można zobaczyć (oczywiście nie nam z perspektywy ziemskiej!), w kosmosie. Jesteśmy obrzydliwymi śmieciarzami. Wszechświat, mimo iż brzmi to raczej niewiarygodnie, został przez nas zaśmiecony i w kosmosie fruwają ziemskie odpady! Jeśli już nastąpi koniec świata, to sami sobie go zgotujemy, ginąc pod stertami śmieci. I wtedy ziemia jak i cały wszechświat odetchną i zregenerują się (podobny proces obserwujemy w naturze, podczas dzisiejszego kryzysu). Pokazuje to nam jak destrukcyjni jesteśmy, a jednocześnie jaką potęgą jest natura, która w zaledwie kilka miesięcy potrafi oczyścić się i tym samym pokonać „pracę” człowieka.[4] Niektórzy uważają, że ludzie się nie zmieniają, ich natura jest niezmienna i przez to historia zatacza koła. Ale to nie do końca jest prawdą. Ludzi się zmieniają, łagodnieją (widać to na przestrzeni wieków, zmianę życia, stylu, podejścia do różnych grup etnicznych, pewna powszechnie rozumianą wolności itp.), jednak to proces tak powolny, że nie jesteśmy w stanie go zaobserwować w trakcie swojego życia, a jedynie na przestrzeni wieków/kultur. Ponadto historia nie zatacza kół, a jedynie zakręca się niczym spirala. Ale bądźmy dobrej myśli. Może w ogóle miejmy nadzieję. Kiedy Kolumb wypływał ku nieznanemu, konserwatyści uważali, ze spadnie (zgodnie z teorią, że ziemia jest płaska). Konserwatyzm stoi często w opozycji do rozwoju ze względu na swoje zapatrzenie w dokonaniu nauki/teorii i widzenia jej kresu. I wówczas tylko wizjoner, ktoś kogo myśli wybiegają ponad przeciętne myślenie, który myśli abstrakcyjnie, dostrzega coś ponad tym co odkryte i szuka, zadaje pytania pozostawiane bez odpowiedzi, on też ma realną szansę na przekroczenie tej granicy stawianej przez ludzkość. Widzi inaczej, ma odwagę mówić o swojej inności, powiedzieć, że może coś jest inne niż na to wygląda, i przede wszystkim nie boi się popełniać błędów. Zatem komu wierzyć? Czy nauce-rozumowi czy wierze, czy przepowiedniom, czy czemuś innemu, bliżej nieokreślonemu? A komu możemy wierzyć jak nie nauce?  Przecież tylko ona jest na tyle pewna że można się na niej opierać. Nauka powstaje nieustanie i nieustannie jest podważana, a podważana jest po to, aby można odkrywać coś nowego i badać ją od nowa, z innej perspektywy.

Koniec świata to koniec całkowity, bez ciągu dalszego, dlatego dla nas ludzi tak bardzo odległy i niepojęty w swoim jestestwie i wielkości. Pewnych semantycznych nadużyć tego określenia nie da się zamknąć w granicach słownikowych pojęć: Armagedon, kryzys, schyłek, kres, apokalipsa. Różnie sobie wyobrażamy koniec świata, a powiązany jest zazwyczaj z filozofią, religią, nauką i kulturą – czytamy przepowiednie Nostradamusa, królowej Saby, szukamy znaków-przepowiedni zwiastujących nadejście tego strasznego końca, czekamy na nie jak na plagi egipskie. Ale zapominamy, że dla niektórych z nas codziennie jest koniec świata, codziennie umieramy, powoli, „systematycznie”. Dosłownie – bo się starzejemy, chorujemy, w przenośni – bo jesteśmy niszczeni przez innych ludzi, pochodzimy z rodzin patologicznych, bo stajemy się bezdomni, bo tracimy pracę lub to co robimy jest dla nas rozczarowujące itd.. Ale każdego kolejnego dnia budząc się – odradzamy się w pewien sposób, a kładąc spać – umieramy (fenomen snu). Ludzkość przeżyła już swoje „końce świata” – wojny, Holokaust, głód, epidemie itp. Różewicz świetnie o tym napisał: Czułem, że coś się skończyło na zawsze dla mnie i dla ludzkości. (…) W tym czasie, a więc w roku 1945, w kilka miesięcy od zakończenia II wojny światowej i okupacji hitlerowskiej, takie określenia jak <<przeżycie estetyczne>>, <<przeżycie artystyczne>>, wydawały mi się śmieszne i podejrzane. Potem, w sierpniu, zrzucono pierwszą bombę atomową. Do dnia dzisiejszego tzw. przeżycie estetyczne ciągle wydaje mi się śmieszne, choć już niegodne pogardy. To przekonanie o śmierci, o śmierci dawnego <<przeżycia estetycznego>>  leży ciągle u podstaw mojej praktyki pisarskiej.[5] Choć bezpośrednio nawiązywał do II Wojny Światowej i estetyki, to słowa te oddają doskonale nastrój, jaki wzbudza każdy „koniec świata”.

Nasze „końce świata” zapisano między innymi w „Cynkowych chłopcach”, „Czarnobylskiej modlitwie. Kronice przyszłości” obie autorstwa Swietłany Aleksijewicz, w „Umarł mi” Ingi Iwasiów, „Co czytałem umarłym” Władysława Szlengla, wierszach Władysława Sebyły i wielu innych, których nie sposób wymienić, bo literatura to źródło licznych apokaliptycznych wizji poczynając od Biblii, poprzez dzieła epokowe, na współczesnej literaturze kończąc. Wyobrażenia katastroficznego końca świata oglądamy także m.in. u Bosha, Michała Anioła, Jana van Eycka, Bruegela, Beksińskiego, Hasiora czy Linkiego. Oglądamy u Kantora, Grotowskiego (w teatrze) lub w kinie, ale tych tytułów nie sposób wymienić, gdyż tematyka końca świata  dla kinematografii jest bardzo popularna i widowiskowa, chętnie reżyserzy odwołują się do niej i czerpią z wyobrażeń o niej. Wpływ mody oraz panujące tendencje odbijają się w dziełach w różnorakich dziedzinach szeroko pojętej sztuki. Jednak to, czy je dostrzeżemy (ukryty przekaz lub zakamuflowany), czy od razu zobaczymy (jawny i oczywisty), zależy w dużym stopniu od nas samych: od naszych doświadczeń, umiejętności, mądrości i rozwiniętego intelektu, ale również, lub przede wszystkim, z wiedzy jaką posiadamy i która kieruje nas podczas odbioru i interpretacji wskazanego dzieła (ach ta bezużyteczna humanistyka!)

„Henri Bergson u podstaw relacji człowieka ze światem rzeczywistym stawia podwójny problem: pamięci i postrzegania. Postrzeganie jest formą kontaktu z rzeczywistością za pomocą zmysłów, procesem ciągłym i stałym.”[6]

Jakiś czas temu mój kolega muzykolog poprosił mnie, abym opisała dla niego konkretny utwór muzyczny – choć wiedział, że moja wiedza muzyczna jest niezwykle minimalna i ogranicza się jedynie do subiektywnej estetyki i gustu. Wysłuchałam wskazany utwór i własnymi słowami opisałam, co słyszę, jakie skojarzenia przychodzą mi na myśl. Zaznaczam, że ten opis był całkowicie nieprofesjonalny. Kiedy otrzymałam od niego odpowiedź byłam zdziwiona pewnym rodzajem trafności swoich spostrzeżeń i odczuć (gdy słuchałam utworu nie tyle pisałam o swoich emocjach, co skojarzeniach dt. konkretnych dźwięków). I tak właśnie odbieramy sztukę, my laicy. Instynktownie, w oparciu o własną wiedzę i doświadczenie. Z kolei twórcy-artyści wykorzystują w procesie tworzenia oprócz wiedzy i umiejętności, również emocje, jakie ma wzbudzić konkretne dzieło i jakie zapewne wzbudza w nim samym. Odczuwamy podobną więź emocjonalną, choć same wzbudzane emocje mogą, a nawet muszą się różnić, to proces ich generowania wywodzi się bezpośrednio z wyobraźni twórcy. „Wyobraźnia jest właściwością ludzkiego umysłu. Umysł, ośrodek całej świadomej i nieświadomej psychiki człowieka, jest formą aktywności mózgu; jego zdolności postrzegania, zapamiętywania (zapominania), uczenia się myślenia, przeżywania emocji, kontrolowania uwagi. Spośród wszystkich mentalnych predyspozycji wyobraźnia jest właściwością szczególną, gdyż jej dynamika przekracza ramy istniejącego świata, bieżących zmysłowych doświadczeń, dokonuje ekspresji w rzeczywistość nieistniejącą w danej chwili”[7].

Podobnie jest w muzyce. Zatem przechodząc wreszcie do zasadniczego pytania: czy doświadczenie kresu, radykalnej zmiany, myślenia, odczuwania, przeżywania, wyobraźni jest uchwytne w dziedzinie muzyki – zdecydowanie tak jest. Muzyka jest pełnoprawną sztuką, która pobudza nasz zmysł słuchu i również wzbudza emocje. Dobór odpowiednich dźwięków, skal i tonów wpływa na konkretne płaty mózgu wzbudzając skonkretyzowane emocje – strach, przerażenie, niepewność itp. Muzyka pobudza nasza wyobraźnię i dzięki niej powstają pewne obrazy w naszej głowie, być może nawet tożsame z tymi w głowie kompozytora podczas kreacji. „ (…) rola pamięci nie polega na eliminowaniu, a raczej <<przemieszczeniu>> ogromnej wiedzy, dostarczanej nam przez postrzeżenia i doświadczenia, w miejsce znajdujące się poza umysłem, które nazywamy nieświadomością. Twórczy wysiłek ludzkiego umysłu jest sumą świadomych decyzji, poprzedzonych refleksją, wynikających z uprzednich doświadczeń.”[8] Ponadto warto raz jeszcze podkreślić, że rozumienie zależne jest nie tylko od emocji, ale przede wszystkim od wiedzy, która determinuje nasze poznanie.

W zaproponowanym utworze, tematycznie (muzycznie?) poświęconemu wierze, religii i w głównej mierze opartemu na Biblii słyszymy naszą codzienność, odniesienia są naturalnie zauważalne/odczuwalne, bo wypływają bezpośrednio z nastrojów, które przekładają się na dźwięki. Osoby niewierzące jak i wierzące, które doskonale będą znały genezę powstania utworu i odnosić się będą do „Kwartetu na koniec świata” Messiaena, usłyszą to samo (w znaczeniu dźwiękowym), ale ich subiektywne uczucie i emocje, jakie odczują, mogą być zarówno zbieżne jak i całkowicie odmienne. Dlaczego? Być może dlatego, że bez względu na nieustanne próby podziału i stawiania granic etnicznych, geograficznych czy wyznaniowych, wciąż pozostajemy ludźmi o podobnej, schematycznej psychologizacji. I to dotyczy obu przypadków. I wtedy, na końcu naszej drogi i na jej początku, w obliczu niebezpieczeństwa, w czasie pokoju, podczas zadawanych pytań i udzielnych odpowiedzi, podczas próśb i błagań oraz zwyklej rozmowy – wtedy teoretyzowanie przekuwamy w praktykę. W każdej sytuacji, o każdej porze, bez względu na wszystko. Wtedy doskonale widać ile człowieka jest w człowieku. Ciekawa jestem, kim będziemy w obliczu Wielkiego Wybuchu.  


[1] Ciekawym jest fakt, że większość epidemii/pandemii dostała się do Europy z dalekiego Wschodu (m.in. czarna ospa, dżuma, które „przywieziono”). Jedna z takich teorii mówi, że wszelkie największe choroby wylęgają się tam ze względu na największe skupiska ludzi.

[2] Heidegger M., Koniec filozofii i zadanie myślenia, „Teksty: teoria literatury, krytyka, interpretacja”, nr 4-5 (28-29), s. 10.

[3] Zmianom nadawane są wartości przez kultury, które je doświadczają, ale one same w sobie nie posiadają takowych;

[4] Świetnie to widać szczególnie w miejscach opuszczonych i porzuconych przez człowieka, gdzie natura „pochłania” twory ludzkie np. budynki itp.

[5] T.Różewicz, Od autora, [w:] Twarz, Warszawa 1966, s.82-83.

[6] Dz.cyt.,s.199.

[7] Jałowczyk K.,  Szkic do obrazu wyobraźni twórczej, Ars inter Culturas, nr 3, 2014, s.199.

[8] Dz.cyt., s.200.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko