Leszek Żuliński – Wspomnienia weterana (20) – Obciążenie literaturą?

0
667

      No, ledwo zacząłem pisać tu cykl Wspomnień weterana, a to już 20-ta odsłona na Pisarzach.pl.
      Ci, którzy ten cykl czytają (ponoć jest ich kilkoro – ???) jak na razie nie pomstują.
      Jak wiecie, dwa razy w miesiącu Boguś Wrocławski stare wpisy zamienia na nowe i tak ta karuzela się kręci. My, autorzy wpisów, musimy nadążać. W moim przypadku nie jest to wielki problem, bo w literaturze siedzę od 1975 roku i mogę w nowych wpisach przebierać jak w ulęgałkach.
      Tematów nie brakuje. Lawa literacka płynie jak magma z Wezuwiusza. Ja lubię wracać do starych lat, przypominać co się działo i jak to wszystko ewaluowało. Ale z drugiej strony nowości literackie rozmnożyły się jak króliki. Dochodzą nieustannie nowi autorzy, nowe dykcje, nowe zdarzenia i pomysły.
      Jednak ten róg obfitości wcale nie jest obfitujący. My – autorzy i czytelnicy – siedzimy w niszy. Statystyk w tej sprawie nie posiadam, ale można bez wahania domniemywać, że jesteśmy – my, ludzie pióra – zamknięci we własnym zaułku. Ładna ta nasza gildia, ale hermetyczna. Należy domniemywać, że absolutna część społeczeństwa jeśli cokolwiek czyta, to książki formatu „zabili go i uciekł”, duperele, romanse i banialuki.
      Moja ś.p. Mama pożerała książki, ale właśnie te „do czytania”. Wiedziała, że zajmuję się literaturą, lecz żadnej mojej książki pod nos jej nie podałem, bo nic by z tego nie zrozumiała.
      Owszem, czytadła mają swój walor. Taki na przykład Joe Alex (czyli Maciej Słomczyński) czy autorki romansów miały i mają swój popyt. Ale właśnie Słomczyński miał także swoje drugie odbicie: poza kryminałami pisał też książki dobre i poważne, ale ja tu piszę o „literaturze wyższej”; dla „wybranych”.
      Tak było, jest i będzie. Ogromna część społeczeństwa żyje dniem codziennym, a ich „kulturowość” po prostu nie istnieje.
      I tak jest nie źle. Jeszcze przed wojną, nie mówiąc o dawnych czasach, analfabetyzm był spory. Teraz chyba niemal go nie ma.
      Trochę się wiercę tutaj, bo mam w tym interes: kulturowość to moja „religia”. Ale czy mam prawo wciskać ją innym? Znakomicie wyobrażam sobie inżyniera, którego książki literackie w ogóle nie interesują. On ma swój osobny świat i pasję. On też przecież coś tworzy.
      I to jest może najważniejsze. Jesteśmy podzieleni na „gildie”. Z nich składają się twórcze działania. Z lotu ptaka trzeba się temu przyjrzeć i pochwalić. „Nie nasza sprawa?”. No, ale w „kostce Rubika” różności się mieszczą. Taki właśnie konglomerat jest czymś wielce istotnym.
      Ja od lat „tłukę” tą literaturę. W moim środowisku rozmawiamy niemal wyłącznie o niej. To jest coś cudownego – to jest nasz cech. Ale gdy wchodzimy w ludzki tłum, to żadna literatura nie ma tu znaczenia.
      W zasadzie przedstawiciele różnych zawodów mają swoje gildie, co oczywiste. Ale razem łączymy tę samą społeczność.
      Opowiadam tu sprawy oczywiste i zwyczajne. Ale to też dla samego siebie, dlatego że siedząc od rana do wieczora przy „literackim komputerze” zastanawiam się czasami, czy nie za bardzo.
      Tak!, po jednej linie nie powinno się chodzić! Życie jest „wielozadaniowe” i „wieloznaczne”. Trzeba, na pewno trzeba, wystawiać nos zza hobbystycznej manii.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko