Alicja Jakubowska-Ożóg – Portrety kobiet w Zapiskach nad Zatoką San Francisco Adama Lizakowskiego.*

0
955
Filip Wrocławski
Filip Wrocławski

Publikujemy Państwu fragment i jednocześnie zapowiedź książki opracowywanej przez profesora Uniwersytetu Rzeszowskiego  Alicji Jakubowskiej-Ożóg o twórczości poety sowiogórskiego Adama Lizakowskiego.


        W Miłości na Krymie jeden z bohaterów Mrożka w taki sposób ocenia postać Szekspirowskiej Ofelii:

(…) cóż to jest Ofelia? Właściwie epizod. Ograniczone stworzenie bez własnej inicjatywy. Cóż ona robi w Hamlecie, najpierw czeka na niego, potem znowu czeka, potem jeszcze czeka i wreszcie wariuje.  (…) Postać całkowicie pasywna, zawsze w tle, służąca tylko do tego, aby Hamlet miał do kogo wygłaszać swoje monologi (…). Żadnej energii, żadnej wyobraźni, żadnej wewnętrznej komplikacji[1].

Przytoczony fragment można odnieść do znacznej części portretów kobiet przywołanych przez Lizakowskiego w jego Zapiskach znad Zatoki San Francisco[2]. Kobiety w jego dzienniku rzadko wypowiadają istotne kwestie, częściej pozostają świadkami jedynie męskich dążeń, a jeśli już dopuszczone zostają do głosu to po to, by na ich tle jeszcze wyraźniej ukazać niezależność bohatera dążącego do zrealizowania swych chłopięcych marzeń. Wypełniają przestrzenie, w których on się obraca, ale jednocześnie pozostają najczęściej tłem jego zmagań najpierw z komunistyczną, potem obozową i emigracyjną rzeczywistością. Są i ich nie ma, bo to, w jaki sposób zostają przywołane na karty dziennika, sytuuje je raczej w roli rekwizytu[3] niż  pełnoprawnych postaci towarzyszących naszemu bohaterowi.

         Lizakowski dzieli swój dziennik na trzy uzupełniające się części (rozpoczyna 5 stycznia 1981, kończy w styczniu 1988 roku) ukazujące bohatera w kolejnych fazach jego dojrzewania do zmiany życia. Ten podział w pewnym stopniu zakreśla także osobowość przywoływanych kobiecych postaci, to skąd pochodzą, co robią, w dużej mierze określa ich charakter.       

        W części pierwszej zapisków, które dotyczą życia bohatera w kraju, w niewielkim miasteczku na południowym zachodzie Polski, pojawia się tych kobiet niewiele, pisze o  matce, ciotce Stefie z Walimia, kilku koleżankach, z którymi spędzał wolny czas, Pani Koffmanowej – Niemce mieszkającej po wojnie w Pieszycach – jej kontakty z rodakami w Niemczech miały pomóc Lizakowskiemu w początkach pobytu na Zachodzie. Najwięcej uwagi poświęca swej miłości – Halinie.

            O matce, choć jej postać zdaje się być stale obecna w jego życiu, pisze niewiele, nie dowiadujemy się niczego o jej wyglądzie, zachowaniach, relacjach wobec rodziny, ale z kilku zaledwie fragmentów wyłania się kobieta, która stanowiła o sensie  życia. O jej śmierci po raz pierwszy wspomina Lizakowski w chwili odejścia Prymasa Wyszyńskiego w zapiskach z drugiego czerwca 81 roku: „(…) Jedenaście lat temu, 30 maja, umarła moja mama (…)”. (17) Nigdy jej tego odejścia nie wybaczy i będzie pielęgnował ból niespełnionego powrotu także w dorosłym już życiu. Po czternastu latach wspomina:

„(…) Do tej pory nie mogę darować jej tego, że umarła. (…) Przez miesiące miałem sny, w których powracała do nas po długiej podróży. Z bijącym sercem biegłem po szkole do domu licząc, że ona jest już po pracy i czeka na  mnie. (…) Gotowy byłem przyjąć do wiadomości wszystko, tylko nie to, że nigdy jej nie zobaczę”.  (354)

        Wspomnienia o niej pojawiać się będą bardzo rzadko i – raczej z opisywanych zachowań bohatera niż z bezpośrednich słów wskazujących na stosunek do matki – można wywnioskować o więzi trwającej pomimo upływu lat. Kiedykolwiek się jednak pojawia, jej wspomnienie towarzyszy trudnym chwilom; decyzji o wyjeździe i później, gdy jako emigrant zawieszony w innym, nieznanym świecie pragnie przenieść namiastkę domowego klimatu do innego, obcego świata.

(…) W Pieszycach zawsze pomagałem mamie przy choince. Młodszy brat podawał mi dekoracje, Święto Bożego Narodzenia było także moim osobistym świętem. Urodzinami i imieninami. Lubiłem zawijać cukierki czekoladowe w złotko, przeciągać nitkę. (…) Nigdy więcej choinek, nigdy więcej świąt! (…)  (21 grudnia 1983 roku).

        Przemilczenia w portrecie matki wyrażają więcej niż całe strony w przedstawieniu innych kobiecych postaci. Po jej śmierci powierniczką w dorastaniu, podejmowaniu decyzji stała się dla Lizakowskiego siostra ojca. Uosabia mądrość starej kobiety, która potrafi oddzielić i nazwać to, co dla młodego jeszcze człowieka pozostaje niewiadomą. To do niej udaje się po radę, kiedy ważą się jego dalsze losy z Haliną. Ciotka głosi proste prawdy, jej życiowe doświadczenie każe dostrzegać wartość tam, gdzie młody człowiek nie zawsze ich poszukuje, postrzega świat w jego istocie, odrzucając wszelkie ułudy, które rzeczywistość ze sobą niesie. Dla niej miłość Adama i Haliny powinna zostać przypieczętowana przysięgą małżeńską: „bo ile lat można żyć samemu”, a „kobieta w domu to już rodzina, wtedy i Pan Bóg przychylniejszym okiem patrzy na człowieka. Kobieta wprowadzi więcej światła i radości w twoje życie” (25) – mówi. Nie podziela także zachwytów Adama nad projektowanym wyjazdem, tłumaczy swoje stanowisko tym, że „nigdy nie zarobi tyle, aby na wszystko starczyło”. Przyszłość swego bratanka widzi w pracy na roli, to jego wyznacza wraz z mężem na swego spadkobiercę.

        Stare kobiety, jest ich niewiele, to mądrość potwierdzana życiem w warunkach wymagających od nich wyrzeczeń i poświęceń. Stoją na straży tradycyjnego modelu rodziny, widzą to, co w życiu istotne, przechowują pamięć o rodzinie i odsłaniają jedynie wybranym. To pani Koffmanowa opowiada powojenne losy dalszego kuzyna Lizakowskiego i swej siostry, i wyjawia tajemnicę ich zakazanej miłości. Obydwie: ciotka Stefa i pani Koffmanowa strzegą ładu świata nawet wtedy, gdy świat ten z różnych przyczyn ładem nie jest. Tylko one zdają się wiedzieć, co w życiu najważniejsze i nieprzemijające, jak ocalić mężczyznę przed rzeczywistością zewnętrzną i przed nim samym. Są mądre, a przede wszystkim dobre.

            Pomimo tego, że kobiety zdają się być stale obecne na kartach dziennika, koleżanki z imprez, sprzedawczynie, którym zawdzięcza w trudnych czasach socjalizmu buty (trampki – przedmiot westchnień każdego prawie młodego człowieka) i bieliznę, to świat przez niego przedstawiony zdają się wypełniać przede wszystkim mężczyźni: oni komentują wydarzenia w kraju, zastanawiają się nad jego dalszymi losami, wreszcie podejmują i organizują życiowe decyzje o szukaniu lepszej przyszłości na Zachodzie. Kobiety „wyłaniają się”, gdy ich konfrontacja z postaciami mężczyzn może wywołać konsekwencje dla dalszych losów bohatera dziennika. Częściej ich przywiązanie do miejsc, niechęć do podejmowania trudnych (niepotrzebnych) decyzji są przeszkodą w spełnianiu młodzieńczych planów, ograniczają, jak miłość Haliny, w osiągnięciu wymarzonego szczęścia. Stają się namiastką w braku czegoś, co godne mężczyzny.

            Halina – jej poświęcił Lizakowski najwięcej miejsca w swoim dzienniku, była kobietą, z którą bohater planował przyszłość i wydanie tomiku swych wierszy. To zestawienie: przyszłość z ukochaną i literackie dokonania czy raczej marzenia o nich wydawać się może zaskakujące, ale pozwala uchwycić pewien rys osobowości bohatera dziennika – ten rodzaj narcyzmu, który powoduje, że piszący niezależnie od poruszanego tematu przede wszystkim mówi o sobie, choć forma dziennika to w pewnym stopniu usprawiedliwia i tłumaczy. Czytamy:

„Małe prywatne święto człowieka i poety z prowincji, który zaprosił z tej okazji dziewczynę swojego serca, Halinę, na obiad do jadłodajni „Ratuszniak”. Dużo rozmawialiśmy  (przy kotlecie mielonym) o wspólnej przyszłości, snuliśmy plany o wspólnym życiu i wspólnym wydaniu tomiku wierszy. (…) Po rozmowie z nią o tym, czułem się, jakbym przeniósł na własnych plecach Góry Sowie w inne miejsce. Niestety nie wierzę w to, abym mógł wydać tomik wierszy mieszkając w Pieszycach. (21 czerwca 1981).

  „Dziewczyna mojego serca”, „przesłodki anioł o rudych włosach, zielonych oczach, ustach słodszych niż sułtański krem” okazuje się być kobietą pewną swych poglądów, nieczułą na wszelkie obietnice dostatniego życia na Zachodzie. „Łagodna z natury, obdarza ludzi pięknym uśmiechem”, ale pozostaje nieugięta w sprawie wyjazdu na „Zachód po złote runo”. Jedynym pragnieniem jest być z ukochanym, jej miłość nie potrzebuje piękniejszego otoczenia, wytwornych dekoracji, by być prawdziwą. Tego typu pragnienia są udziałem naszego bohatera, pisze:

„Chyba jednak pojedziemy do Austrii, do Wiednia. Tam wezmę ślub z Haliną, na Boże Narodzenie, w Katedrze św. Stefana, w najwspanialszej katedrze, w której podziemiach śpią cesarze w złotych trumnach. Noc Sylwestrową przetańczymy na najstarszym moście wiedeńskim, spinającym brzegi modrego Dunaju. Będziemy tańczyć walce Straussa, pić francuski szampan. Welon ślubny Haliny będzie tak piękny i drogi, że zaraz po ceremonii ślubnej oddamy go do skrytki jednego z banków szwajcarskich  (…). Teściowej pokażemy tylko korki od butelek po szampanie i może ze dwa trzy zdjęcia z naszego ślubu (…)”. (13 września 1981)

Kiedy Lizakowski przywołuje na karty swego dziennika Halinę, ma się wrażenie, jakby każdą z sytuacji retuszował i kreował według znanego wzorca. Raz jest to wzorzec antyczny[4] – choć następuje przesunięcie znaczeń: Itaką, do której tęskni, jest Ameryka, a kiedy osiąga wymarzony brzeg, sam przejmuje rolę Penelopy, „(…) Patrzę na ocean, tak jakbym czekał na Haliny powrót do moich ramion. Nie ona na mój powrót, ale je na jej. Ja jestem Penelopą, ona Odyseuszem” (246)), to znów wzorca zapamiętanego z chłopięcej – przygodowej literatury. Tak jest np. kiedy przywołuje pożegnanie z kolegami, pisze: „akcja rozgrywa się w moim pustym mieszkaniu” 4 października 1981 roku, wtedy bierze z Haliną „indiański ślub”. Rejestruje każdy szczegół  w zachowaniu bliskich: „(…) oglądają mnie po raz ostatni. Przynajmniej taką mam nadzieję (…)”.

        Romantyzm ich uczucia miesza się z praktycyzmem i toporną siermiężnością tamtych czasów, kiedy konserwy rybne w sosie pomidorowym budziły prawie taką samą radość, jak tomik wierszy Mickiewicza ofiarowany ukochanemu. Romantyzm bohatera także osiąga wyżyny smaku, oprócz dwóch notatników wierszy ofiarowuje swojej „squaw” „starą pralkę „Franię”, na którą bratowa miała ochotę” (4 października 1981). Choć niektóre fragmenty dotyczące Haliny  drażnią, trudno odmówić tej miłości dramatyzmu i piękna jak każdemu uczuciu, ale nie ono jest tu przedmiotem naszej uwagi, a dochodzenie, które z bohaterów odpowiedzialne jest za takie, a nie inne zakończenie znajomości, wykracza poza ramy tematyczne artykułu.

        W obozie przejściowym w Austrii dostrzega jedynie kobiety „pełne energii’, znające choćby na poziomie podstawowym niemiecki (ta umiejętność jest tylko dodatkiem do kobiety), jak znana mu z Pieszyc Jola, których ciekawość świata, marzenia o lepszym świecie są mu bliskie, albo kobiety towarzyszące swym mężczyznom i tak jak oni podejmujące ryzyko zmierzenia się z nowym i nieznanym. Oczywiście to kobiety młode i piękne: „krótko obcięte szatynki, o oczach tak czarnych jak dwa węgielki”, „o dużym,  falującym biuście”, rozpromienione uśmiechem, są w rzeczywistości obozowej „wesołym promykiem radującym serce” (Kasia), „kobiece, po prostu śliczne” „piękniejsze od modelki” (Ewa) oczywiście są także uosobieniem dobroci i wierności. Ten obraz idyllicznych związków weryfikuje  zarówno czas, jak i miejsce, i one tłumaczą rozstania, niechciane ciąże, romanse z Austriakami. W przejściowym etapie, jaki stanowi obóz dla uchodźców, rolą kobiet jest towarzyszenie swym mężczyznom w drodze do raju, podtrzymywanie ich w słuszności decyzji, cierpliwe oczekiwanie na decyzje władz, przygotowywanie posiłków – to wszystko stanowi namiastkę tamtego, pozostawionego za sobą życia. W sytuacjach granicznych, jak ogłoszenie stanu wojennego w Polsce,  dawnym zwyczajem pozostaje im płacz nad dramatem pozostawionych w kraju bliskich i własnym niepewnym losem, mężczyźni zaś, jak przystało na wpisaną w ich płeć powinność, organizują pomoc dla powracających do Polski i ich rodzin.

            Pobyt w Stanach stawia Lizakowskiemu nowe wyzwania. Choć czasami ma się wrażenie, że niezwykłość tak wymarzonego miejsca jest bardziej przyciągająca i wyzwala w obserwującym przybyszu z prowincji więcej emocji, uruchamia barwność języka, której często brak podczas obserwacji kobiet. Tak opisuje International Institute:

W życiu nie widziałem tak pięknego pomieszczenia, wykonanego z drzewa o poetyckiej nazwie „sekwoja” Cały sufit rzeźbiony, a może odwrotnie – rzeźbą był sufit, ornamenty, jakieś bliżej nie znane mi motywy zwierzęce i roślinne. (…) Miałem wzrok zatopiony w suficie”. W tej kontemplacji pomieszczenia przeszkadza mu nawet „Zosia – zjawisko” – „sprawiła mi przykrość tym, że przerwała moje podziwianie (…)” (s. 112), a także „niska Koreanka”. 

        W Stanach kobiety dzielą się na dwie kategorie: Polki i „nie Polki”. Te pierwsze już samą decyzją o przyjeździe określiły własną tożsamość. Podporządkowały swe życie jednemu: tak jak pani Ela, u której Lizakowski mieszkał przez jakiś czas, pomnażaniu potrzebnego do życia w Polsce majątku. Bardziej interesujące dla opisującego są mechanizmy jakich używa  kobieta w tej pogoni za dolarami niż jej wygląd. Pani Ela jest przykładem kobiety, która przejmuje męskie role za własne i doskonale sobie z tym radzi; „organizuje wszystko, co jest związane z naszym dniem codziennym i jeszcze więcej czyli samo życie” – pisze Lizakowski. Te wszystkie wyrzeczenia potrzebne są, by po powrocie do rodzinnego Tarnowa  móc spokojnie, tzn. w dostatku żyć. Nie ma miejsca na chwile słabości, bo kobieta przyjmuje na siebie zadania często ponad jej siły i nie chodzi tu tylko o fizyczną pracę. Jej zadaniem jest strzec swego męża/ mężczyznę przed stresem i depresją spowodowaną nieznajomością języka, ciasnotą, złymi warunkami, pracą poniżej oczekiwań i aspiracji jak żona strażaka, dla którego znajomość z Wałęsą była wystarczającym powodem, by za oceanem oczekiwać szacunku.

Lizakowski dostrzega także różnicę między tymi, które niedawno znalazły się za granicą, wtedy ich podstawowym celem jest zdobycie dla siebie i dla pozostających w kraju wystarczającej ilości pieniędzy, a tymi, które na emigracji znalazły się o wiele wcześniej. Czas wyznacza relacje międzyludzkie; im dłużej przebywają w Stanach, tym łatwiej kierować swą uwagę na inną sferę życia niż pieniądze. Te z powojennej emigracji biorą udział w życiu parafii, są lektorkami w kościele czy działają w „Towarzystwie Literackim” mającym siedzibę w Domu Polskim, tak jak Alicja Matulewicz i jej matka, albo Helena Kurek – przewodnicząca Towarzystwa Literacko-Dramatycznego w San Francisco, czy organizują życie nowo przybyłym Polakom – pani Wanda. Pielęgnują wśród emigracji pamięć o ojczyźnie, organizując wieczorki patriotyczne. Czasem jak „śliczna Barbara” od której pożycza maszynę do pisania, urodzona w Stanach córka wojennych emigrantów, walczą ze stereotypami wpojonymi  przez rodziców, dla których wszystko, co polskie było gorsze i zasługiwało na pogardę. Jak pisze Lizakowski, Barbara

„(…) nie mówiła po polsku. Bo i po co? (…) Przecież to język ludzi wykonujących trzeciorzędne prace (…)” i dalej: „straszono ją polskością, że jeśli nie będzie grzeczna, zostanie wysłana do Polski, do dziadków „za karę”. Gdy otrzymywała złe stopnie w szkole – straszono ją, że będzie razem z Polakami pracować przy sprzątaniu”. (327)

„Nie Polki” są dla Lizakowskiego wyzwaniem. To zdawałoby się inny gatunek kobiet zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i osobowość. To kobiety świadome swej urody i roli jaką odgrywa ciało (o długich nogach i tygrysich ruchach)– nie tylko pozwalają się uwodzić, ale same uwodzą. Odkrywają przed chłopakiem z daleka wszystko, co do tej pory pomijane było przez niego milczeniem, albo co w ogóle było niezauważalne a wynikało przede wszystkim z uwarunkowań kulturowych, społecznych i obyczajowych kraju, w którym żył. Dopiero w Ameryce Lizakowski dostrzega, że kobiety najczęściej noszą ubrania (kolorowe), a to co noszą i w jaki sposób, jest niezwykle ważne. Ubiór choć nie zawsze mówi coś więcej o statusie społecznym kobiety, to przede wszystkim podkreśla wszelkie niedookreśloności urody, pełni rolę ornamentu uwypuklającego jej piękno.

„Ubrana po wakacyjnemu w lekką, niebieską sukienkę i czerwone szpilki – jakby wybierała się do jakiejś drogiej restauracji nad oceanem. Wyglądała elegancko i bardzo atrakcyjnie (…) zauważyłem, że jest jeszcze piękniejsza (…). (315)

 Zaskakujące dla Lizakowskiego jest przesunięcie tej granicy wieku, która w Stanach pozwala o kobiecie czterdziestoletniej mówić „atrakcyjna” i która nie przeszkadza w nawiązywaniu bliższych znajomości, pisze:

„Pomiędzy mną a żoną Ricka jest różnica prawie dwudziestu lat, stąd też moje „powikłane myślenie” o niej.  Różnica wieku nie powinna mnie obchodzić, tylko to, że ona jest żoną, matką, partnerką życiową Ricka – powinno być dla mnie ważniejsze. (243)

Przyciągają swobodą zachowań nieznaną do tej pory, ale i deprymują zarazem. Mówią otwarcie o intymnościach małżeńskiego (i poza)  życia, czym wprowadzają bohatera w stan lekkiego zażenowania i niepewności „do czego to prowadzi”,  a jednocześnie uzmysławiają mu istotę problemu, jakim jest każdy związek kobiety i mężczyzny i związana z nim cielesność:

„(…) muszę przyznać, że one (problemy) jednak mnie aż tak bardzo nie interesują. Nie wiem jak mam się zachować, jak reagować i co mówić. Nigdy wcześniej w takich sytuacjach nie byłem. W Polsce z tego rodzaju problemami się nie spotkałem (…). (243)

Przede wszystkim są jednak niezależne: studiują i pracują, same decydują o swej przyszłości. Pewne swoich racji, wyzwolone z wszelkich pruderyjnych zachowań odsłaniają nieznane i „zaklęte rewiry” seksu bez zobowiązań, uczą traktowania go jako lekarstwa na wszelkie dolegliwości – od bólu głowy począwszy po przedegzaminacyjne napięcie. Powoli spełniają się marzenia i plany jeszcze z Pieszyc, by „zdobywać serca najpiękniejszych kobiet wszystkich ras”. Chwilowy niepokój budzą hasła feministek, w których o wszystkie swoje nieszczęścia obwiniają mężczyzn. W tym zachwycie nad innością Amerykanek bohater zdaje się zapominać, aż do momentu, kiedy kobieta, którą „brał za anioła” postanawia, że sama zadecyduje o losie nienarodzonego dziecka. 

        Cechą charakterystyczną przedstawień kobiet u Lizakowskiego jest idealizacja kobiecego ciała[5], oczywiście dotyczy ten sposób opisu jedynie młodych kobiet. Przedstawienie ich wyglądu opiera się na kilku strategiach, są nimi: zawężenie przestrzeni opisywanego ciała do wybranych jedynie elementów, uwypuklenie jego piękna, specyficzny język to ciało opisujący. O ile takie postrzeganie kobiet, kiedy mieszkał w kraju, dotyczyło jedynie Haliny, to po wyjeździe jego wrażliwość estetyczna zostaje wzmocniona.

        Dla Lizakowskiego istnieje prosta zależność między pięknem ciała i duszy kobiety. Ta implikacja „jeśli piękna to dobra” wydaje się wyrazem tęsknoty za kobietą idealną; matką i kochanką jednocześnie. Wielokrotnie w Zapiskach określa kobiety epitetem „piękna”, „anioł w ciele kobiety”. Idealizacja, powiązanie urody ciała z przekonaniem o jej nieziemskim pochodzeniu przywołuje literackie konteksty romantyzmu czy wykreowane przez Stachurę bohaterki, ale na tym podobieństwa się kończą. Sporządzone portrety wynikają raczej z powierzchowności spostrzeżeń a  to z kolei powoduje, że rozczarowania bohatera wszelkimi odstępstwami od raz ustalonych przez siebie kanonów są tym bardziej bolesne. Wtedy pozostaje już tylko stwierdzenie – normalna. Pisze o Ewie, która w obozie porzuca narzeczonego dla jego kolegi, a właściwie dla jego gitary (sic!):

„Myślałem o niej jak o aniele, tymczasem ona okazała się być normalną kobietą. Normalną, zwykłą kobietą, od której nie można za dużo wymagać. A ja głupi, myślałem o niej jak o aniele bez skrzydeł. Nie tylko tak o niej myślałem, a nawet tak ją traktowałem. (…) Nie mam  do Ewy pretensji za jej zachowanie, ale muszę zmienić swoje wyobrażenie o aniele zamkniętym w ciele kobiety. A może ona jest faktycznie aniołem tylko, że upadłym?”.

Lizakowski wydaje się dostrzegać w kobietach tylko to, co powierzchowne, a ta powierzchowność zostaje jeszcze zawężona do góry kobiecego ciała. Najbardziej wyczulony jest na twarz określaną po dziecięcemu „buzią”, włosy (szczególnie u Haliny), oczy i piersi. Te ostatnie są dla Lizakowskiego kwintesencją kobiety, jeśli przykuwają jego uwagę, to nawet nieatrakcyjność kobiety (jako całości) schodzi na plan dalszy. Właśnie Jo, dziewczyna, z którą Lizakowski przez kilka miesięcy dzieli mieszkanie, do tej pory ignorowana, swoimi piersiami przykuwa jego uwagę. „Anielskie piersi” Jo pozwalają nawet na zgłębianie zawiłości angielskich czasów: „One są tak samo niezrozumiałe dla mnie jak te czasy angielskie. Są tak piękne jak czasy angielskie, tylko trzeba je polubić, tak jak czasy angielskie, aby je zrozumieć”. Zarówno jeśli chodzi o gramatykę, angielskie słówka, jak i kobiety najważniejszy jest upór i konsekwencja – a tych naszemu bohaterowi nie brakuje – kolokwium zalicza z wysoką lokatą. Przedstawiona przez Lizakowskiego sytuacja przywołuje podobne zmagania z uczennicą, jakich doświadczał Leopold Tyrmand, o których czytamy w Dzienniku 1954 [6]:

„Wieczór z Bogną u mnie. Pełen jej niezręczności, świeżości i woni. Całowanie pachnące żywicą. Powiedziałem jej to, gdy zanurzyliśmy się pod kocami. „Co ci to przypomina – dodałem – z polskiego?”. Nie czułem na jej twarzy uśmiechu. „No powiedz …  Młodopolszczyzna? Fidler?” Bogna szepnęła: „Przestań…, przestań na chwilę mnie uczyć… pomyśl o mnie…”[7].

 Lizakowski nie oszałamia czytelnika bogactwem środków stylistycznych czy  wyszukaną formą opisu znanych mu kobiet[8], ale nawet ta widoczna skromność wyrazu wskazuje na nadmierną ich idealizację. Najczęstsze określenie polega na szukaniu analogii z aniołem – raz czyni to za pomocą prostych epitetów „anielska” „anielskie” innym razem operuje porównaniami (nie homeryckimi) „jak anioł” wzmacniając doznaniami zmysłowymi: „Ona po prostu była aniołem, który wstąpił w ciało kobiety – Takiego ślicznego stworzenia , o takiej słodkiej buzi, jeszcze nie widziałem” czy kiedy mówi o Niemce  „o (…) niebieskich oczach, a buzi tak słodkiej jak sułtański krem o mlecznej karnacji, (to) dosłownie anioł z któregoś ze średniowiecznych ołtarzy z gotyckiego kościoła”. Nie wykazuje także nadmiernej wrażliwości na barwy, nawet jeśli przywołuje oczy, a epitety kolorystyczne pod względem ich zawartości semantycznej, jak i częstości użycia nie odbiegają od typowych określeń. W tak sporządzonych portretach podkreślona zostaje dominacja podmiotu percypującego, kobieta natomiast pozostaje jedynie przedmiotem do oglądania, sprawiając tym samym satysfakcję estetyczną i erotyczną oglądającemu. Wtedy też najczęściej mapa ciała kobiety pozostaje niedopracowana, a czytelnik otrzymuje tylko szczątkowe obrazy motywowane najczęściej konkretną sytuacją percepcyjną czy preferencjami ukształtowanymi przez estetykę i erotyczne gusty piszącego.

        Równie wymowny jest cały repertuar doznań zmysłowych, których doświadcza opisujący: raz piękno kobiet jest prawie mistycznym doznaniem (wtedy najczęściej przywołuje anioły) to znowu staje się  niebezpieczne dla zdrowia i życia opisującego: „Moje serce przestało bić i gdybym się tego nie wstydził, że mój krzyk mógłby być zrozumiany jako przejaw wariacji, albo chuligaństwa, krzyczałbym na całe gardło”, „Ktokolwiek by ją pocałował, na pewno musiałby umrzeć”, „gdy (…) faluje nim [biustem – dop. A.J-O.]  beztrosko (…) ciarki człowiekowi chodzą po plecach”.

        W repertuarze Lizakowskiego znajdziemy także „kulinarne” odniesienia; synestezyjność porównania twarzy i piersi do deserowego menu: „buzia słodka jak sułtański krem”, „wspaniałe piersi o smaku sułtańskiego kremu z rodzynkami i kawałkami orzecha włoskiego”, „buzia tak pełna słodyczy, sympatyczna i apetyczna, jak lody czekoladowe” (72) ale i do czynności powodowanych zamiłowaniem do jedzenia, bo jak mówi bohater choć „nie jest erotomanem”,  „twoje piersi są tak apetyczne, że chętnie zjadłbym je bez noża i widelca” (s. 273); „Susan, och ty słodka Susan – myślę sobie, gdybym mógł, to bym cię zjadł razem z butami, za to, że taka jesteś (…). (163 )

        Jak pisze Bożena Witosz, w literaturze częstym  zabiegiem jest wiązanie wrażeń smakowych  z opisem czynności jedzenia, a w obrazowaniu kobiet najczęstszą metaforą jest właśnie słodycz ust i spojrzenia[9].  

        W poznawaniu kobiet powraca Lizakowskiemu pamięć o genologii literackiej. Na zapytanie Jo: „gdybyś zobaczył mnie nagą, do jakich granic poetyckiej abstrakcji pognałaby twoja wyobraźnia”,

odpowiada:

„(…) twoje piersi mogą być dwoma kropkami na końcu sonetu, czyli twojego brzucha. Sonet zaczyna się od pępka”. (227)

         I znowu ciało okazuje się być najlepszym materiałem do nauki języków, szczególnie gdy nauczyciel i uczennica pozostają wierni zasadzie, że wszelkie objaśnienia należy wypowiadać głośno i powoli.

        Kiedy porzuca swą manierę, potrafi stworzyć sugestywny obraz (chyba, że udaje mu się to jedynie wobec starych kobiet), tak pisze o starej Rosjance:

(…) drzwi otworzyła mi stara kobieta, mająca problemy z nogami, przygłuchawa, o wyglądzie starej śliwki, która przeleżała gdzieś w mało nasłonecznionym miejscu i zamiast skurczyć się, rozrosła się „od wewnątrz”. (161)

        Warto przyjrzeć się także temu, co mówią przywoływane w Dziennik. kobiety. Najczęściej niewiele, bo diarysta „odbiera im głos”, choć zaznacza, że mają wiele do powiedzenia: „obie panie, mama i córka są bardzo miłe i urocze, mają bardzo dużo do powiedzenia; wspaniałe czarujące damy” (141); „Niespotykana piękność i wdzięk, wspaniały styl wysławiania się, sposób widzenia, wartościowania życia. Duża klasa i wytworność, chciałoby się przebywać w jej towarzystwie (..)” (72), niekiedy wspomina o dyskusjach, jakie toczył ze swoją przyjaciółką, pisze:

„(…) mam z nią (…) wspólne tematy (…) rozmawiamy o kuchni amerykańskiej, albo idziemy do restauracji i dyskutujemy na temat jej wnętrza; jak ja je widzę, co bym zmienił”. (243).

        Kiedy zostają dopuszczone do głosu, a ma to miejsce w sytuacjach dla bohatera ważnych, często przełomowych, to co mówią, odzwierciedla ich charaktery. Jednak nawet w tych momentach zdają się być raczej kreacją niż autentycznymi zindywidualizowanymi postaciami, choć nie taka była zapewne intencja autora. Przyjrzyjmy się językowi trzem najbardziej charakterystycznym postaciom: Halinie, pani Eli, Suzan.

        Jak już wspomniałam, Halina to miłość życia naszego bohatera. Lizakowski odsłania to uczucie na kilka sposobów, choć jak pisze Kazimierz Adamczyk, pozostaje ono ciągle „dyskretnie niedopowiedziane”, a czytelnik ma kłopoty z odpowiedzią czy jest to jedynie pseudonimowanie intymnego zapisu czy świadoma ucieczka od autoanalizy[10]. Odsłanianie to odbywa się poprzez przywoływanie rozmów z ukochaną, włączanie do dziennika jej listów i swoje przemyślenia prowadzone często jak projektowana w myślach, wyimaginowana rozmowa. Rozmowy dotyczą przede wszystkim planów o małżeństwie, ale te schodzą na plan dalszy, kiedy bohater postanawia wyjechać na Zachód. Dlatego wszystko o czym rozmawiają,  to „walka” na  argumenty. Pragnienia swego mężczyzny Halina kwituje (bliskimi ciotce Stefie) zdroworozsądkowymi prawdami, wtedy też to, co mówi, brzmi autentycznie:

„zarobisz na meble, ale nie masz już mieszkania, bo oddałeś bratu. Musisz więc zarobić i na meble, i na mieszkanie, później będzie samochód i diabli wiedzą co jeszcze, słowem zabraknie ci życia, aby na wszystko zarobić”; „meble nie są ci potrzebne do szczęścia, ja jestem ci potrzebna do szczęścia, czy ty tego nie rozumiesz?”. (41)

        W chwili pożegnania słowa ukochanej oscylują między szukaniem ostatecznego uzasadnienia, by pozostał, a rezygnacją, i wtedy, podkreślając ich autentyczność, stosuje Lizakowski mowę niezależną:

„Próbowałam cię zatrzymać, ale nie udało mi się. Liczyłam na jakiś cud, na moment, w którym wszystko się wyjaśni i ty zmienisz zdanie, nie doczekałam się. (…)”.(48)

         Napięcie powodowane sytuacją podkreśla pisarz poprzez zastosowanie zdań pojedynczych, nierozwiniętych. Listy Haliny są natomiast utrzymane w typowej poetyce listu miłosnego, w którym najwięcej miejsca zajmują zapewnienia o uczuciu: „Kocham Cię wszystkimi moimi zmysłami”, powtórzenia je wzmacniające: „kocham cię, kocham”; „kocham i tęsknię”, opisy wewnętrznych przeżyć, przypomnienia chwil ze sobą spędzonych i próśb o powrót.  Halina mówi i pisze jak przystało na malarkę – świadomie wykorzystując literacką paletę form.

        Podstawowym problemem pani Eli pozostaje cały czas kwestia pieniędzy, bohaterka niezmordowanie wspomina je w każdej prawie rozmowie, to one organizują  pobyt w Stanach. Swą przyszłość widzi w perspektywie nadchodzących zmian społecznych i politycznych w Polsce, przewiduje, jak Kasandra, powikłane losy kraju, głosząc, że komuniści nie oddadzą władzy, bo jak twierdzi rozbrajająco, istnieje szczególna analogia między jej małżeństwem a sytuacją w Polsce:

„Co mi pan będziesz wodę z mózgu robił (…). W Polsce komunizm będzie jeszcze na pewno długo, padnie nie z braku ideologii, ale funduszy. (…) Czy myślisz pan, że komuniści ot tak oddadzą władzę, (…). Zobaczysz człowieku, co to znaczy władza, pieniądze, rządzenie. Nowi się będą gryźli ze starymi, jak psy o kość. Ja sama wiem po moim Mietku; ile się z nim nawalczę, zanim dojdziemy do jakiego porozumienia, a on nie może zrozumieć tego, że ja to wszystko robię dla rodziny. Ja muszę rządzić, bo on się nie nadaje, ja muszę planować wydatki, bo on nie umie (…). Ja mam swoją własną ideologię i się jej trzymam, i nawet gdyby mnie nożem krajali, nie ustąpię. Czy myślisz, że komuniści myślą inaczej. (…) Przyjdą duże zmiany, na których złodzieje i cwaniaki skorzystają najwięcej (…). (154 – 155)

        Sporo w języku pani Eli kolokwializmów, zwrotów typowych dla kogoś, kto spryt uczynił zaletą, jej argumenty to prawdy znane wielu, rodzaj „chłopskiej filozofii”, która pozwala żyć, urządzić się i to nie najgorzej w każdej rzeczywistości zarówno komunistycznego państwa, jak i w zgniłym kapitalizmie.

        Kolejna bohaterka dziennika – Susan pomogła bohaterowi odnaleźć się po zawiłym związku z żoną kolegi. Wystarczył,  jak pisze: „ (…) jeden pocałunek (…) abym odżył (…)” (197), te rozmowy to przede wszystkim rozmowa ciał. Sugestywność ich potwierdza Lizakowski, kierując uwagę na otaczającą przyrodę. Ta substytucja rodem z powieści Mniszkówny czy purytańskiej kinematografii demoludów pozwala w zamyśle autora na nieograniczoną sugestię siły tego związku. Oto przykłady: „(…) Odprowadziłem ją pod dom i tam – całe niebo z gwiazdami, planetami i chmurami zamieniło się w ryczący ocean, a jego fale były większe od największych fal, jakie ktokolwiek widział (…)”. (196); „ (…) Wróciliśmy do domu dość późno (…). Wspaniała noc, pogodne niebo, a na nim jasny księżyc”. (277). 

        Przedstawienia kobiet w Zapiskach odsyłają często czytelnika do znanych z romansów brukowych czy podwórkowych ballad portretów z ich cechą konstytutywną: językową banalnością,  kliszowością, naiwnością przedstawień – w nich kobieta najczęściej jest młoda i piękna, stanowi ucieleśnienie męskiego wyobrażenia o idealnej kobiecie, bardziej kochance niż żonie. Jest niedostępna i zagadkowa, nawet jeśli pozwala się kochać, to uczucie nie gwarantuje mężczyźnie ni radości, ni spokoju, ale jest niepewnością i najczęściej prowadzi do rozstania. Można szukać tych wzorców także w świecie baśni, tam najczęściej znajdujemy bohaterki o „słodkich buziach”, dobrym i czystym sercu choć często przybrudzonych sadzą, jak Kopciuszek, którego miłość księcia przywraca do prawdziwego życia. Nie bez znaczenia na repertuar określeń kobiecego piękna Lizakowskiego ma wpływ znajomość dokonań muzyki pop i łatwych, wpadających w ucho przebojów – Homo Homini – skąd pewnie zaczerpnął porównanie „słodka jak sułtański krem”. Fragment tej piosenki szczególnie słowa „sam ze sobą na sam, najlepiej się mam” w pewien sposób określa także samego autora. Kobiety w jego dzienniku prawie zawsze pozostają na drugim planie i niezależnie od uwagi jaką im poświęca „portrecista”, są po to jedynie, aby na ich tle ukazać siebie – mężczyznę, ale ciągle chłopca, spełniającego swe marzenia. Prawie wszystkie zajmują się tylko życiem, a nie abstrakcją, ta zarezerwowana jest dla mężczyzn, zdaje się mówić Lizakowski. Są niezbędnym składnikiem egzystencji, ale nie zawsze stanowią jej treść – tym można tłumaczyć braki w ich niepełnych i niedopracowanych  portretach.


Dr hab. prof. UR Alicja Jakubowska-Ożóg

Stanowisko:  

prof. nadzw. UR

Miejsce pracy:

Instytut Filologii Polskiej
Zakład Metodyki Nauczania Literatury i Języka Polskiego
Uniwersytet Rzeszowski

Wykształcenie:

  • mgr filologii polskiej (Uniwersytet Jagielloński 1982) – praca w szkolnictwie podstawowym do 1989 roku. Od 1 września 1989 roku zatrudniona w Zakładzie Metodyki Nauczania Literatury i Języka Polskiego WSP w Rzeszowie.
  • dr nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa (Wydział  Filologiczny – Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Rzeszowie 1998),
  • dr habilitowany nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa (Wydział Polonistyki –Uniwersytet Jagielloński 2010).

*Jedna z prac poświęcona twórczości Adama Lizakowskiego mająca się ukazać w tym roku w powstającej książce z okazji 40 lecia pracy twórczej sowiogorskiego poety.


[1] S. Mrożek, Miłość na Krymie. [w:] Dzieła zebrane, Warszawa 1995,  t. III, s. 68.

[2]  A. Lizakowski, Zapiski znad zatoki San Francisco, wyd. II, Rzeszów 2004. Obok  przywołanych fragmentów Dziennika w nawiasie podana jest strona lub data sporządzanego zapisu.

[3] Zob. M. Kaczmarczyk, Kobieta jako rekwizyt w dramatach Sławomira Mrożka, [w:] Kobiety w literaturze, red. i wstęp l. Wiśniewska, Bydgoszcz 1999, s. 223-230.

[4] Na tego typu stylizacje wskazuje także Kazimierz Adamczyk w artykule Dziennik poety Adama Lizakowskiego, [w:]Literatura utracona, poszukiwana czy odzyskana. Wokół problemów emigracji, studia i szkice pod red. Z. Andresa, J. Wolskiego, Rzeszów 2003, s. 261.

[5] Temu zagadnieniu poświęcony jest tekst Kamili Budrowskiej p.t. Idealizacja kobiecego ciała w „Terminalu” Marka Bieńczyka [w:]   Kobiety w literaturze, redakcja i wstęp L. Wiśniewska, Bydgoszcz 1999, s. 175-189.

[6] Problem relacji z kobietami w Dzienniku 1954 omawia Inga Iwasiów  w artykule „Wokół Dziennika 1954 Leopolda Tyrmanda”, [w:] Lektury polonistyczne. Literatura współczesna T. II, red. R. Nycz, Kraków 1999, s.69 – 88.

[7] L. Tyrmand, Dziennik 1954, Warszawa 1989, s. 186.

[8] Ta uwaga jest szczególnie zasadna, jeśli przywołamy np. wielość określeń kobiecego ciała w tekstach Żeromskiego, Berenta, Zapolskiej. Pisze na ten temat Bożena Witosz  w książce: Kobieta w literaturze. Tekstowe wizualizacje, Katowice 2001, np. s. 39-40.

[9] Tamże, s. 155 i n. B. Witosz przytacza tłumaczone przez M. Gołaszewską refleksje estetyka Hiroshi Yamagata, czytamy: „Zróżnicowanie zmysłów dokonuje się w tym samym czasie co postęp mowy ludzkiej. (…) człowiek pierwotny, nie znając mowy artykułowanej, musiał reagować na świat zewnętrzny całym swoim istnieniem (używając wszystkich receptorów i całym sobą (…). W okresie tym narząd, który potem będzie służył wyłącznie do widzenia, musiał odczuwać zapachy, a receptor węchowy musiał odczuwać smaki (…). Każdy narząd, choć niezależny, był częścią tej samej całości. W okresie tym bez wątpienia nie było różnicy między ciałem a duchem (…). Później ciało uobiektywizowało się (…) pięć zmysłów zyskało niezależność. Dokonało się to  dzięki językowi”.  H. Yamagata, Pour une esthetique… , cyt. za M. Gołaszewska, Estetyka pięciu zmysłów..., s. 116.

[10] K. Adamczyk, op. cit., s. 260.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko