Bystre, a nawet inteligentne osoby
zapewne zauważyły, że ten cykl moich tu felietonów nosi tytuł Wspomnienia weterana. Nie wziął się on z
sufitu. Otóż gdy jeszcze byłem studentem warszawskiej polonistyki mieliśmy raz
w miesiącu nauki i ćwiczenia wojskowe. Ach, uczono nas wtedy – na wszelki
wypadek – wszystkiego, co było niezbędne dla obrony Ojczyzny. Raz nawet
wywieziono nas na obóz wojskowy, no a tam nie było „zmiłuj się”. Padnij, powstań,
padnij, powstań oraz pełzanie przez czołganie. Poza tym eleganckie salutowanie,
strzelanie do tarczy z kałasznikowa, marsze przełajowe itp. Raz nawet
wywieziono nas na obóz wojskowy do Hrubieszowa no i tam to już byliśmy
„prawdziwym wojskiem”.
Naszą kompanię ćwiczył major
Kuźma. Do sprawy podchodził fachowo i z przekonaniem. Trzymał nas w ryzach i
wymagał szacunku do nauk i sprawności militarnych. Lubiliśmy go, bo ładnie i
bez złości nas przysposabiał do obrony Ojczyzny, choć jego słownictwo było mało
parlamentarne – wojsko to wojsko, a nie salon literacki.
Major nie lubił, gdyśmy
czasami chichotali lub rozmawiali podczas ćwiczeń. Nie znosił naszego luziku
wobec wiedzy militarnej. Kiedy na przykład rozmawialiśmy podczas ćwiczeń lub
wykładów majora, to on wrzeszczał: Jak
koń pierdzi, to kobyła słucha! No, co jak co, ale w wojsku dyscyplina musi
być.
Nawiasem zastanawiam się, czy
major Kuźma czytał powieść Haszka o dzielnym wojaku Szwejku? Jeśli tak, to nie
zdziwiłbym się, gdyby major rzucił ją do kosza. Wojsko to przecież poważna
sprawa…
W naszym studenckim korpusie
byli sami humaniści. O polonistach już wspomniałem, ale byli też studenci
rusycystyki i innych języków obcych. Ci ostatni to był ważny nabór do wojska,
no bo pomyślcie: atakują nas wrogie wojska z południa, a taki wykształcony w
języku suahili żołnierz jest wtedy na wagę złota.
No i jeszcze jedno… To
wszystko, jak powyżej napisałem, działo się w latach studenckich. Miałem
narzeczoną – była studentką stomatologii. No i te przyszłe dentystki też miały
ćwiczenia wojskowe i ładnie wyglądały w wojskowych ubraniach polowych. W końcu
jak szrapnel wybije żołnierzowi zęby, to dentystka to naprawi. Moja przyszła i
do dzisiaj obecna żona wyglądała w polowym ubranku przecudnie. Nie wiedzieć
czemu wścieka się do dzisiaj, gdy jej to przypominam.
No więc w czasach PRL-u o
Polskę byliśmy spokojni. A co dzisiaj, co teraz? Weźmy na to: wrogie formacje
łamią nasze granice, a mój rocznik nie jest już powoływany do armii, bo
przekroczył 70-tkę. My jeszcze byśmy sobie poradzili – nie nadaremno byliśmy na
obozie w Hrubieszowie. A dzisiejsza młodzież? Strach pomyśleć… Zanim przylecą
do nas z odsieczą Amerykanie, to już będziemy okupowani (sęk w tym, że wciąż
nie wiadomo przez kogo). Unia Europejska siedzi w Brukseli i już by nasi
posłowie nie mogli do Ojczyzny wrócić…
W ogóle świat stanął do góry
nogami. Przecież Niemcy – już ci powojenni – nadal byli naszym wrogiem.
Przyjaciele ze Wschodu czuwali nad naszym bezpieczeństwem. A patrzcie co się
porobiło…
No, widzicie! Wszystko na psy
zeszło!
No cóż, jednak Ojczyzny nie
broniłem, a tak chciałem. Dlatego zwracam się do dzisiejszej młodzieży: bądźcie
czujni. Jeśli do waszego miasteczka przyjedzie tzw. Wesołe Miasteczko, to ćwiczcie
tam na strzelnicy strzelanie do tarczy. To może się kiedyś przydać. A przy
okazji możecie narzeczonej papierową różę zestrzelić i już złapiecie u niej
punkty.
Ech, jak żałuję, że jako
weteran nie jestem prawdziwym weteranem. W niedziele zakładałbym mundur
obwieszony medalami, a w dni codzienne szkoły by mnie zapraszały, abym
opowiadał jak broniłem Ojczyzny.
No cóż… Nie wszystkie marzenia
się spełniają, toteż przynajmniej w tym wpisie uświadomiłem wam, że patriotyzm
wymaga poświęceń. Jednak to chyba walenie grochem w ścianę. Wszystko schodzi na
psy.
Na studiach najlepsze kawały opowiadali nam koledzy z uczelni technicznych, którzy mieli studium wojskowe. Nie wiem, czy to wolno powtarzać, ale co najmniej jedno dotąd powtarzam po jakimś wojskowym. Podobno tak zapędził się na wykładzie, że wyszedł mu sinus większy niż 1. Słuchacz student go poprawił, że to niemożliwe już z definicji, a on: Siadajcie student, pod Stalingradem to sinus dochodził do dwóch!
Powtarzam to, gdy znajdę się w szczególnie trudnych warunkach. Ostatnio w szpitalu, gdzie pocieszałam tak “chorszą” ode mnie, a leżącą obok, miłą panią doktor. Trzeba jakoś sobie radzić, gdy sinus staje się większy od 1. (Proszę nie poprawiać, choć jestem humanistką, to matematyka i trygonometria była moją mocniejszą stroną niż przecinki i ładne pismo.)