Canaletto maluje Wilno
Warszawa Canaletta może przypominać Rzym
i niektóre miasta w północnych Włoszech –
ze swą wyniosłą precyzją murów i zabudowań
lakoniczną i prostą geometrią bram i okien
z zielono-brązową ornamentyką parków
pasmem zgaszonego lecz jasnego jeszcze nieba
co tęskni do kryształowego błękitu Południa
Jak wyglądałaby panorama książęcego Wilna
pod pędzlem pedantycznego mistrza z Italii
jak by powiększył on jego place i pałace
i czy z wierzb, osik, jarzębin, lip i świerków
chciał gaje oliwne uczynić z rzędami cyprysów
i różowymi plamami zakwitających magnolii –
jak zamki architektonicznie by poukładał
między polodowcowymi wąwozami i wzgórzami
co najpewniej udawałyby nieprzystępne Alpy
i jak by mu Wilia majestatycznie rozlała
Jak Canaletto – mistrz klasycystycznego gestu
z perspektywy swego racjonalnego czasu
spojrzałby na szaleństwo swoich współbraci
na to wszystko śmiało wyśnione i wybujałe
co stworzyli tutaj w serca i ducha porywie
Constantino Tencalla z włoskiej Szwajcarii
z Tessino przybyły Giovanni Maria Galli
Pietro Peretti z dalekiego Mediolanu –
co w grodzie pośród puszcz i gajów chłodnych
w marmurze ciepłym i stiuku lekkim
hymn radości pełnią głosu barokowi śpiewali
I co by powiedział na Wilczyńskiego Canaletto
czy wykwintność grafik by jego pochwalił
czoła ironicznie i lekceważąco nie zmarszczył
patrząc na miedziorytów jego brunatne obłoki
A jakież namalowałby nad Wilnem niebo –
była by to z pewnością metafora wejścia do raju
W oddziale Swedbanku na Pilies – Zamkowej
Zanim wyjaśnimy ten niewielki problem –
proszę przejrzeć oferty naszego banku
uśmiecha się uprzejmie urzędniczka
solidna granatowego żakietu powagą
Oglądam ulotki z kolorowymi cyferkami
a przez żaluzje migotliwych cieni
szara grafika wysmukłych kolumn katedry
jeszcze głębiej chowa Jagiellonów ślady
zatartą w sepii fotografię starą przypomina –
Z sylwetką Cata – Mackiewicza Stanisława
i widzę dokładnie jak redaktor „Słowa”
w kamienicy narożnej po parkietach buszuje
uwija się energią żubra rozsadzany
Nie skoczy jednak przez Plac Katedralny
na małą wódeczkę i rozmowę do „Literackiej”
albo na popołudniową kawę z ciasteczkiem –
tam teraz swoją siedzibę ma inny bankas
Wilno pozostanie wierne swoim uczuciom
swemu patriotyzmowi Wilno jest miasto wierne –
wydrukował w ostatnim numerze swojej gazety
na pożegnanie 18 września roku 1939
Gdy pisał te słowa dzień wcześniej wieczorem
Armia Czerwona stacjonowała w Smorgoniach
jego córka Aleksandra mi opowiadała
co widziała w splądrowanych pokojach redakcji
kiedy przez nie jak lawina przeszli Sowieci
trudno ogarnąć to umysłem i wstyd rozpowiadać
Czyż dzisiaj da się uwierzyć w fakt niebywały
że w samiutkim sercu litewskiej stolicy
w jasnej i sterylnej bankowej przestrzeni
mogła być kiedyś redakcja polskiej gazety
Jajko i żebro
Jajko mądrzejsze jest od kury
a żebro – od Adama
Pytanie o korzenie
Niepewne jest życie w domu i mieście
których nie budowałeś –
ani ty, ani twój ojciec, ni dziad
Wiem o tym dobrze – sam mieszkam
w mieście jakiego nie byłem architektem
ni z własnej woli pilnym murarzem
zdobywcą jego ani nawet okupantem
Dopiero w drugim-trzecim pokoleniu
oswajasz obcą wieczorami ulicę
ze starymi ścianami po swojemu gadasz
i historia bez kontekstów staje się twoja
oswajasz gniazdo boleśnie i cierpliwie
grobami na pobliskim cmentarzu
co zaczynają znaczyć pamięć
Wtedy twój Gdańsk, Szczecin i Wrocław
Lwów, Grodno, Wilno i Soleczniki twoje –
ma wzrosnąć mądre pokolenie
co przeszłość czasami cudzą ogarnie
i pokocha ją bez cienia zazdrości jak swoją
Pani mnie pyta
Pyta
pani – w jakim języku myślę
myśli się w języku miłości lub jej braku
bez słów i alfabetu
myśli się w języku wiosny bądź jesieni
bez określonej pory roku
w języku radości albo tęsknoty
I modlę
się proszę pani jak umiem
w języku modlitwy
A w
jakim języku ja liczę –
liczę droga pani w języku strat i zysków
jak w noc lipcową gwiazdy się liczy
A gdyby była wojna –
po jakiej stanąłbym ja stronie
ja proszę pani zszedłbym z drogi wojnie
Krawat po ojcu
Na czarnym błyszczącym polu złota nitka przypomina
niezasklepiony wosk ze świeżym miodem
ten krawat był świadkiem rozmowy z pszczołami
gdy po powrocie z kościoła ojciec podchodził
do swoich kolorowych uli w Fabianiszkach
i przy każdym z nich stał długo i patrzył
aż trzeba go było wielokrotnie przywoływać
na późne niedzielne śniadanie na ganku
schowanym od upałów w bujnym dzikim winie
Czarny krawat jak lśniąca ziemia w ogrodzie po
deszczu
z promykiem słońca tańczącym wesołego twista
wyrób Zakładów Przemysłu Jedwabniczego Turek
przywiozłem ojcu w siedemdziesiątym pierwszym
z Polski Ludowej w której nigdy nie był
Ojciec wiązał krawat każdego razu bardzo starannie
niekiedy wypożyczałem go sobie po cichu na zabawę
a po śmierci taty odzyskałem krawat na zawsze
Pochwała śledzia
Tęsknił
do niego Czesław Miłosz w Ameryce
wspominając czasy wileńskie i „Zacisze”
całe pokolenia artystów zasiadały przy śledziu
w modnych restauracjach na Mickiewicza
i w tanich knajpach na przedmieściu
Ludzie z
naszych stron uwielbiali śledzika
jakiż wspaniały był tłusty i biały w oleju
z dodatkiem octu równie wyśmienity
i z plastrami grubo krojonej cebuli –
że nie wspomnę o dobrze ochłodzonej czystej
bo to śledzia dopełnienie i jego rytuał
O
śledziu wspaniały i rozpalający apetyt –
tyś każdej dyskusji fundamentem
ukoronowaniem prawdziwie męskiego smaku
W samotni
To uniwersytet straconego czasu
z dyplomem niezrealizowanych marzeń
Z babcinych opowieści
Babka w Fabianiszkach opowiadała przekaz
z dawnych czasów rosyjskiego zaboru –
by nie iść do carskiego wojska
młodzieniec odrąbał sobie palec siekierą
bez niego spłodził dzieci pięcioro
ziemię orał i dożył sędziwego wieku
Czy taki fortel udałby się za Sowietów
skoro do wojska zabrali mnie w okularach
pomyślałem gdy córka mówiła z wyrzutem –
tato jak mogłeś służyć w czerwonej armii
i Estonię malutką okupować
Pochwała śledzia
Tęsknił
do niego Czesław Miłosz w Ameryce
wspominając czasy wileńskie i „Zacisze”
całe pokolenia artystów zasiadały przy śledziu
w modnych restauracjach na Mickiewicza
i w tanich knajpach na przedmieściu
Ludzie z
naszych stron uwielbiali śledzika
jakiż wspaniały był tłusty i biały w oleju
z dodatkiem octu równie wyśmienity
i z plastrami grubo krojonej cebuli –
że nie wspomnę o dobrze ochłodzonej czystej
bo to śledzia dopełnienie i jego rytuał
O
śledziu wspaniały i rozpalający apetyt –
tyś każdej dyskusji fundamentem
ukoronowaniem prawdziwie męskiego smaku
A jednak
Kawa bez
kofeiny
i bez alkoholu piwo
seks bez miłości
banki bez pieniędzy
bez nazwisk wizytówki
bez twarzy tylu ludzi
Drzewa bez liści –
na wiosnę się zazielenią
Obwieszczenie
W związku z dewaluacją zabrania się:
1.
Druku kiepskich wierszy o ojczyźnie
o Katyniu i Smoleńsku
o krzyżu
papieżu-Polaku świętym
i o ludziach wielkich
2.
Zaleca się pisania o miłości szczerze
W raju
Czyż można być szczęśliwym
gdy przez cały czas świeci słońce
i nie boli nigdy głowa –
Gdy wszyscy są sprawiedliwi i syci
i nie ma przebaczenia ni skruchy –
Kiedy nie ma dylematu wyboru
ni możliwości popełnienia grzechu
Białe i czarne
Biel śniegu dosięgnie nas zimą
czerń węgla przed spaleniem
dymem dmuchnie w oczy
W popołudniowym pokoju
na białym blacie stołu
czarny ołówek samotnie leży
Narodziny białego wiersza
Ut pictura poesis – poezja jest jak obraz
zauważył Simonides przed Chrystusem
jeszcze w piątym wieku
Ludzie po wielu trudach wynaleźli fotografię
z początku czarno-białą –
i wtedy właśnie powstał biały wiersz
Na litewskim paszporcie
Trudno
się żyje polskim wierszom
pisanym na litewskim paszporcie –
na Litwie chowają się po szufladach
czasami upiększą jakiś jubileusz
ulatując patetycznie pod sufity
W Polsce
bywają ciekawostką
choć historia zna również przykłady
ich niezwykłych wzlotów –
Tu Miłosz startował do wielkości
podczas wojny na litewskim paszporcie
Zmierzch Kresolandii
Ministerstwo spraw
zamkniętych na zawsze
wydaje pośpiesznie i z ulgą wizy w jedną stronę
ostatnim i spóźnionym podróżnym z Kresolandii –
z pogranicza zmęczonej i wyjałowionej pamięci
Cierpliwie trzyma
ich w opiece bezimienny święty
niezmordowany w porządkowaniu ojczyzn
i zamykaniu beznadziejnych dziejowych pretensji –
bezpaństwowy wędrowiec lepszego świata
Wino i okruszyny chleba
Po przyjęciu został pusty stół
z okruszynami chleba
na białym lnianym obrusie
Otworzyłem butelkę wina
którą goście zapomnieli wypić –
na oknie stała i uśmiechała się
do zachodzącego słońca
A jego kula gasła wolno i cicho
siedzieliśmy blisko siebie
jedliśmy okruszyny chleba
co pachniały kminkiem i miodem
i nigdy tak nam nie smakowały
pocałunki przedwieczorne –
piliśmy wino czerwone
Konkurentki
Te długonogie i młode kobiety
o jędrnych i dumnych biustach
z odrzuconymi do tyłu włosami
wiedzące dobrze czym jest ciało
a czym dotyk ciemną nocą
zakradają się do moich snów –
Przeganiają je zawzięcie kochanki
sprzed lat i z dawnej pamięci
zgrzebnymi wachlarzami przesłaniają
śmiałe kadry śnienia –
są jak o zatartych twarzach gejsze
w ich wypłowiałych oczach
czuję dawną zazdrość i zdumienie
Na pchlim targu w Legnicy
Na kamiennej
kostce w samym sercu starówki
trwa leniwa wysprzedaż germańskiej epoki –
tyle tu różnorodnej i wyszukanej porcelany
lecz niemożliwe jest zebranie jednego kompletu
Z portretów trudno
wybrać właściwego przodka
zielonkawe butelki po piwie i lemoniadzie
nie mają zapachu sentymentalnej nostalgii
a monety i medale – znajomych wizerunków
sterty płyt gramofonowych z CD przegrywają
uśmiechają się z żurnali amanci filmowi
tak zdecydowanie i zdrowo – po niemiecku
widzę gazetę z 1940 w bardzo dobrym stanie
na zdjęciu uśmiechnięci żołnierze Wehrmachtu
odbierają kwiaty od szczęśliwych dzieci
Konkurencji nie
robi licytacja sowieckiej epoki
głównie wojskowych czapek – uszanek
uwagę przykuwa barania papacha generalska
Miasto jeszcze niedawno
było Małą Moskwą
a w filmach udawało przedwojenny Berlin
na targu pośród rzeczy coraz mniej użytecznych
spod warstw powikłanej boleśnie historii
przebija się bez emocji i z dystansem Polska
Breakdance w Wilczycach
Podczas dożynek wśród licznych atrakcji
był breakdance w Wilczycach –
sołtys zaprosił chłopców z miasta
z tańcem bardzo karkołomnym i ognistym
Tłum otoczył danserów pierścieniem
jadłem akurat kaszankę przy stole
i rozmawiałem z miejscowym rolnikiem
co był mniej więcej w moim wieku –
Nudziły mnie jednak sztuczki zwinności
i giętkie podrygiwania trampkarzy
kłęby kurzu unosiły się w powietrzu
pomarańczowe słońce zachodziło
jak w filmie amerykańskim nad wioską
mrużyłem oczy i gapiłem się
na okazały biust miejscowej piękności
Pora umierać – rozległ się głos rolnika
co trącił mnie zdecydowanie łokciem
postawił wódkę i do siebie kazał mówić Janek
narzekał na reumatyzm i kryzys na świecie
na niskie w ceny skupu zboża w tym roku
Kłopoty starego poety
Stary poeta ma młodą żonę
i jest bardzo dumny z tego faktu
jak i z paru drobnych dzieci
odmłodniał bardzo w wierszach
udzielił śmiałych wywiadów
choćby o roli bielizny w seksie
i erotyków napisał książeczkę
humorem tryskał na przyjęciach
a teraz nic go już nie cieszy –
poecie brakuje pieniędzy
Nie chce nikt mnie zatrudnić
do jakiejś pracy – się żali –
a ja najlepiej umiem pisać wiersze
lecz zazdrośnicy ich nie drukują
a jak wydrukują gdzieś na prowincji
to skurwysyny nie płacą
Ostatnie piwo (grzane) przy końcu sezonu
na Krakowskim Rynku
Jest bezpowrotnie koniec października
i zakwitają pretensjonalnie chryzantemy
przez mgłę poranną prześwituje słońce
nabiera rozpędu i z dachów lawiną opada –
Nie będzie więc jeszcze dzisiaj demontażu
stolików wiklinowych pamiętających lato
z opustoszałych ogródków kawiarnianych
i wynoszenia do magazynów krzeseł –
Nieśmiało jegomość w jesiennym płaszczu
w szaliku i z nadstawionym kołnierzem
z szelestem gazety do ostatniej kawy zasiada
To znak dla innych do zajmowania miejsca
bliżej południa czas na rozmowę i piwo –
w menu przewidziano też grzane
Robi się ciepło – zdejmuję szalik i kurtkę
na krzesłach zawisają nawet marynarki
młodzieniec w czerwonym podkoszulku
do dziewczyny zalotnie się śmieje
a ta ramiączko czarne stanika odsłania
Boże jak czas leci – usiłuję sobie przywołać
lipiec upalny na Grodzkiej 27 i rok 1971
wieże Kościoła Mariackiego rysujące się
strzeliście w pamięci i wysokim oknie
kryształowy hejnał niezaśniętej nocy
i oddech Krystyny na krętych schodach
z żarówką niepalącą się na ostatnim piętrze
W promieniach słońca parska koń dorożkarski
padam, padam akordeon się krztusi i
dławi
i wcale nie słychać jak na blat stolika liść spada
w kolorze piwa nasiąkniętego nostalgią
22 października 2008
Lektura obowiązkowa
Przeczytałem tylko jedną książkę
w swoim życiu –
był to kodeks prawny
co nauczył mnie obchodzić prawo
jego totalitarny paragraf oczywiście –
mawiał z lubością pewien mecenas
sowieckiego chowu
Robin Hood majętnych ludzi pracy
Dwa miody
Dwa słoiczki miodu dwie kobiety
na pożegnanie z lubością mi dały
Jeden miód – akacjowy i jasny
jak młoda żywica w słońcu
z pasieki słodkich marzeń
natenczas płynny i lepki
z czasem ulegający krystalizacji
Drugi – czarny i gęsty jak smoła
jak przedwieczorna wstęga lasu
o smaku goryczy wonnego igliwia
dobry na smutki i melancholię
Dwa anioły unoszą się nad miodami
jeden – łakomczuch beztroski
drugi – anioł stróż pełen powagi