Romuald Mieczkowski – WIERSZE

0
1364
Portret poety i wydawcy Romualda Mieczkowskiego wykonał - Zbyszek Ikona Kresowaty


Canaletto maluje Wilno
          

Warszawa Canaletta może przypominać Rzym
i niektóre miasta w północnych Włoszech –
ze swą wyniosłą precyzją murów i zabudowań
lakoniczną i prostą geometrią bram i okien
z zielono-brązową ornamentyką parków
pasmem zgaszonego lecz jasnego jeszcze nieba
co tęskni do kryształowego błękitu Południa

Jak wyglądałaby panorama książęcego Wilna
pod pędzlem pedantycznego mistrza z Italii
jak by powiększył on jego place i pałace
i czy z wierzb, osik, jarzębin, lip i świerków
chciał gaje oliwne uczynić z rzędami cyprysów
i różowymi plamami zakwitających magnolii –
jak zamki architektonicznie by poukładał
między polodowcowymi wąwozami i wzgórzami
co najpewniej udawałyby nieprzystępne Alpy
i jak by mu Wilia majestatycznie rozlała

Jak Canaletto – mistrz klasycystycznego gestu
z perspektywy swego racjonalnego czasu
spojrzałby na szaleństwo swoich współbraci
na to wszystko śmiało wyśnione i wybujałe
co stworzyli tutaj w serca i ducha porywie
Constantino Tencalla z włoskiej Szwajcarii
z Tessino przybyły Giovanni Maria Galli
Pietro Peretti z dalekiego Mediolanu –
co w grodzie pośród puszcz i gajów chłodnych
w marmurze ciepłym i stiuku lekkim
hymn radości pełnią głosu barokowi śpiewali

I co by powiedział na Wilczyńskiego Canaletto
czy wykwintność grafik by jego pochwalił
czoła ironicznie i lekceważąco nie zmarszczył
patrząc na miedziorytów jego brunatne obłoki

A jakież namalowałby nad Wilnem niebo –
była by to z pewnością metafora wejścia do raju


W oddziale Swedbanku na Pilies – Zamkowej             

Zanim wyjaśnimy ten niewielki problem –
proszę przejrzeć oferty naszego banku
uśmiecha się uprzejmie urzędniczka
solidna granatowego żakietu powagą

Oglądam ulotki z kolorowymi cyferkami
a przez żaluzje migotliwych cieni
szara grafika wysmukłych kolumn katedry
jeszcze głębiej chowa Jagiellonów ślady
zatartą w sepii fotografię starą przypomina –

Z sylwetką Cata – Mackiewicza Stanisława
i widzę dokładnie jak redaktor „Słowa”
w kamienicy narożnej po parkietach buszuje
uwija się energią żubra rozsadzany

Nie skoczy jednak przez Plac Katedralny
na małą wódeczkę i rozmowę do „Literackiej”
albo na popołudniową kawę z ciasteczkiem –
tam teraz swoją siedzibę ma inny bankas

Wilno pozostanie wierne swoim uczuciom
swemu patriotyzmowi Wilno jest miasto wierne

wydrukował w ostatnim numerze swojej gazety
na pożegnanie 18 września roku 1939

Gdy pisał te słowa dzień wcześniej wieczorem
Armia Czerwona stacjonowała w Smorgoniach
jego córka Aleksandra mi opowiadała
co widziała w splądrowanych pokojach redakcji
kiedy przez nie jak lawina przeszli Sowieci
trudno ogarnąć to umysłem i wstyd rozpowiadać

Czyż dzisiaj da się uwierzyć w fakt niebywały
że w samiutkim sercu litewskiej stolicy
w jasnej i sterylnej bankowej przestrzeni
mogła być kiedyś redakcja polskiej gazety


Jajko i żebro

Jajko mądrzejsze jest od kury
a żebro – od Adama


Pytanie o korzenie

Niepewne jest życie w domu i mieście
których nie budowałeś –
ani ty, ani twój ojciec, ni dziad

Wiem o tym dobrze – sam mieszkam
w mieście jakiego nie byłem architektem
ni z własnej woli pilnym murarzem
zdobywcą jego ani nawet okupantem

Dopiero w drugim-trzecim pokoleniu
oswajasz obcą wieczorami ulicę
ze starymi ścianami po swojemu gadasz
i historia bez kontekstów staje się twoja
oswajasz gniazdo boleśnie i cierpliwie
grobami na pobliskim cmentarzu
co zaczynają znaczyć pamięć

Wtedy twój Gdańsk, Szczecin i Wrocław
Lwów, Grodno, Wilno i Soleczniki twoje –
ma wzrosnąć mądre pokolenie
co przeszłość czasami cudzą ogarnie
i pokocha ją bez cienia zazdrości jak swoją


Pani mnie pyta

Pyta pani – w jakim języku myślę
myśli się w języku miłości lub jej braku
bez słów i alfabetu
myśli się w języku wiosny bądź jesieni
bez określonej pory roku
w języku radości albo tęsknoty

I modlę się proszę pani jak umiem
w języku modlitwy

A w jakim języku ja liczę –
liczę droga pani w języku strat i zysków
jak w noc lipcową gwiazdy się liczy

A gdyby była wojna –
po jakiej stanąłbym ja stronie
ja proszę pani zszedłbym z drogi wojnie

Krawat po ojcu

Na czarnym błyszczącym polu złota nitka przypomina
niezasklepiony wosk ze świeżym miodem
ten krawat był świadkiem rozmowy z pszczołami
gdy po powrocie z kościoła ojciec podchodził
do swoich kolorowych uli w Fabianiszkach
i przy każdym z nich stał długo i patrzył
aż trzeba go było wielokrotnie przywoływać
na późne niedzielne śniadanie na ganku
schowanym od upałów w bujnym dzikim winie

Czarny krawat jak lśniąca ziemia w ogrodzie po deszczu
z promykiem słońca tańczącym wesołego twista
wyrób Zakładów Przemysłu Jedwabniczego Turek
przywiozłem ojcu w siedemdziesiątym pierwszym
z Polski Ludowej w której nigdy nie był

Ojciec wiązał krawat każdego razu bardzo starannie
niekiedy wypożyczałem go sobie po cichu na zabawę
a po śmierci taty odzyskałem krawat na zawsze


Pochwała śledzia

Tęsknił do niego Czesław Miłosz w Ameryce
wspominając czasy wileńskie i „Zacisze”
całe pokolenia artystów zasiadały przy śledziu
w modnych restauracjach na Mickiewicza
i w tanich knajpach na przedmieściu

Ludzie z naszych stron uwielbiali śledzika
jakiż wspaniały był tłusty i biały w oleju
z dodatkiem octu równie wyśmienity
i z plastrami grubo krojonej cebuli –
że nie wspomnę o dobrze ochłodzonej czystej
bo to śledzia dopełnienie i jego rytuał

O śledziu wspaniały i rozpalający apetyt –
tyś każdej dyskusji fundamentem
ukoronowaniem prawdziwie męskiego smaku


W samotni

To uniwersytet straconego czasu
z dyplomem niezrealizowanych marzeń


Z babcinych opowieści

Babka w Fabianiszkach opowiadała przekaz
z dawnych czasów rosyjskiego zaboru –
by nie iść do carskiego wojska
młodzieniec odrąbał sobie palec siekierą
bez niego spłodził dzieci pięcioro
ziemię orał i dożył sędziwego wieku

Czy taki fortel udałby się za Sowietów
skoro do wojska zabrali mnie w okularach
pomyślałem gdy córka mówiła z wyrzutem –
tato jak mogłeś służyć w czerwonej armii
i Estonię malutką okupować


Pochwała śledzia

Tęsknił do niego Czesław Miłosz w Ameryce
wspominając czasy wileńskie i „Zacisze”
całe pokolenia artystów zasiadały przy śledziu
w modnych restauracjach na Mickiewicza
i w tanich knajpach na przedmieściu

Ludzie z naszych stron uwielbiali śledzika
jakiż wspaniały był tłusty i biały w oleju
z dodatkiem octu równie wyśmienity
i z plastrami grubo krojonej cebuli –
że nie wspomnę o dobrze ochłodzonej czystej
bo to śledzia dopełnienie i jego rytuał

O śledziu wspaniały i rozpalający apetyt –
tyś każdej dyskusji fundamentem
ukoronowaniem prawdziwie męskiego smaku


A jednak

Kawa bez kofeiny
i bez alkoholu piwo
seks bez miłości
banki bez pieniędzy
bez nazwisk wizytówki
bez twarzy tylu ludzi

Drzewa bez liści –
na wiosnę się zazielenią  


Obwieszczenie

W związku z dewaluacją zabrania się:

1.
Druku kiepskich wierszy o ojczyźnie
o Katyniu i Smoleńsku
o krzyżu
papieżu-Polaku świętym
i o ludziach wielkich

2.
Zaleca się pisania o miłości szczerze


W raju

Czyż można być szczęśliwym
gdy przez cały czas świeci słońce
i nie boli nigdy głowa –

Gdy wszyscy są sprawiedliwi i syci
i nie ma przebaczenia ni skruchy –

Kiedy nie ma dylematu wyboru
ni możliwości popełnienia grzechu


Białe i czarne

Biel śniegu dosięgnie nas zimą
czerń węgla przed spaleniem
dymem dmuchnie w oczy

W popołudniowym pokoju
na białym blacie stołu
czarny ołówek samotnie leży


Narodziny białego wiersza

Ut pictura poesis – poezja jest jak obraz
zauważył Simonides przed Chrystusem
jeszcze w piątym wieku

Ludzie po wielu trudach wynaleźli fotografię
z początku czarno-białą –
i wtedy właśnie powstał biały wiersz


Na litewskim paszporcie

Trudno się żyje polskim wierszom
pisanym na litewskim paszporcie –
na Litwie chowają się po szufladach
czasami upiększą jakiś jubileusz
ulatując patetycznie pod sufity

W Polsce bywają ciekawostką
choć historia zna również przykłady
ich niezwykłych wzlotów –

Tu Miłosz startował do wielkości
podczas wojny na litewskim paszporcie


Zmierzch Kresolandii

Ministerstwo spraw zamkniętych na zawsze
wydaje pośpiesznie i z ulgą wizy w jedną stronę
ostatnim i spóźnionym podróżnym z Kresolandii –
z pogranicza zmęczonej i wyjałowionej pamięci

Cierpliwie trzyma ich w opiece bezimienny święty
niezmordowany w porządkowaniu ojczyzn
i zamykaniu beznadziejnych dziejowych pretensji –
bezpaństwowy wędrowiec lepszego świata


Wino i okruszyny chleba

Po przyjęciu został pusty stół
z okruszynami chleba
na białym lnianym obrusie

Otworzyłem butelkę wina
którą goście zapomnieli wypić –
na oknie stała i uśmiechała się
do zachodzącego słońca

A jego kula gasła wolno i cicho
siedzieliśmy blisko siebie
jedliśmy okruszyny chleba
co pachniały kminkiem i miodem
i nigdy tak nam nie smakowały
pocałunki przedwieczorne –
piliśmy wino czerwone


Konkurentki

Te długonogie i młode kobiety
o jędrnych i dumnych biustach
z odrzuconymi do tyłu włosami
wiedzące dobrze czym jest ciało
a czym dotyk ciemną nocą
zakradają się do moich snów –

Przeganiają je zawzięcie kochanki
sprzed lat i z dawnej pamięci
zgrzebnymi wachlarzami przesłaniają
śmiałe kadry śnienia –
są jak o zatartych twarzach gejsze
w ich wypłowiałych oczach
czuję dawną zazdrość i zdumienie


Na pchlim targu w Legnicy

Na kamiennej kostce w samym sercu starówki
trwa leniwa wysprzedaż germańskiej epoki –
tyle tu różnorodnej i wyszukanej porcelany
lecz niemożliwe jest zebranie jednego kompletu

Z portretów trudno wybrać właściwego przodka
zielonkawe butelki po piwie i lemoniadzie
nie mają zapachu sentymentalnej nostalgii
a monety i medale – znajomych wizerunków
sterty płyt gramofonowych z CD przegrywają
uśmiechają się z żurnali amanci filmowi
tak zdecydowanie i zdrowo – po niemiecku
widzę gazetę z 1940 w bardzo dobrym stanie
na zdjęciu uśmiechnięci żołnierze Wehrmachtu
odbierają kwiaty od szczęśliwych dzieci

Konkurencji nie robi licytacja sowieckiej epoki
głównie wojskowych czapek – uszanek
uwagę przykuwa barania papacha generalska

Miasto jeszcze niedawno było Małą Moskwą
a w filmach udawało przedwojenny Berlin
na targu pośród rzeczy coraz mniej użytecznych
spod warstw powikłanej boleśnie historii
przebija się bez emocji i z dystansem Polska


Breakdance w Wilczycach

Podczas dożynek wśród licznych atrakcji
był breakdance w Wilczycach –
sołtys zaprosił chłopców z miasta
z tańcem bardzo karkołomnym i ognistym

Tłum otoczył danserów pierścieniem
jadłem akurat kaszankę przy stole
i rozmawiałem z miejscowym rolnikiem
co był mniej więcej w moim wieku –

Nudziły mnie jednak sztuczki zwinności
i giętkie podrygiwania trampkarzy
kłęby kurzu unosiły się w powietrzu
pomarańczowe słońce zachodziło
jak w filmie amerykańskim nad wioską
mrużyłem oczy i gapiłem się
na okazały biust miejscowej piękności

Pora umierać – rozległ się głos rolnika
co trącił mnie zdecydowanie łokciem
postawił wódkę i do siebie kazał mówić Janek
narzekał na reumatyzm i kryzys na świecie
na niskie w ceny skupu zboża w tym roku


Kłopoty starego poety

Stary poeta ma młodą żonę
i jest bardzo dumny z tego faktu
jak i z paru drobnych dzieci
odmłodniał bardzo w wierszach
udzielił śmiałych wywiadów
choćby o roli bielizny w seksie
i erotyków napisał książeczkę
humorem tryskał na przyjęciach
a teraz nic go już nie cieszy –
poecie brakuje pieniędzy

Nie chce nikt mnie zatrudnić
do jakiejś pracy – się żali –
a ja najlepiej umiem pisać wiersze
lecz zazdrośnicy ich nie drukują
a jak wydrukują gdzieś na prowincji
to skurwysyny nie płacą


Ostatnie piwo (grzane) przy końcu sezonu                   
na Krakowskim Rynku

Jest bezpowrotnie koniec października
i zakwitają pretensjonalnie chryzantemy
przez mgłę poranną prześwituje słońce
nabiera rozpędu i z dachów lawiną opada –

Nie będzie więc jeszcze dzisiaj demontażu
stolików wiklinowych pamiętających lato
z opustoszałych ogródków kawiarnianych
i wynoszenia do magazynów krzeseł –

Nieśmiało jegomość w jesiennym płaszczu
w szaliku i z nadstawionym kołnierzem
z szelestem gazety do ostatniej kawy zasiada

To znak dla innych do zajmowania miejsca
bliżej południa czas na rozmowę i piwo –
w menu przewidziano też grzane

Robi się ciepło – zdejmuję szalik i kurtkę
na krzesłach zawisają nawet marynarki
młodzieniec w czerwonym podkoszulku
do dziewczyny zalotnie się śmieje
a ta ramiączko czarne stanika odsłania

Boże jak czas leci – usiłuję sobie przywołać
lipiec upalny na Grodzkiej 27 i rok 1971
wieże Kościoła Mariackiego rysujące się
strzeliście w pamięci i wysokim oknie
kryształowy hejnał niezaśniętej nocy
i oddech Krystyny na krętych schodach
z żarówką niepalącą się na ostatnim piętrze

W promieniach słońca parska koń dorożkarski
padam, padam akordeon się krztusi i dławi
i wcale nie słychać jak na blat stolika liść spada
w kolorze piwa nasiąkniętego nostalgią

22 października 2008


Lektura obowiązkowa

Przeczytałem tylko jedną książkę
w swoim życiu –
był to kodeks prawny
co nauczył mnie obchodzić prawo
jego totalitarny paragraf oczywiście –

mawiał z lubością pewien mecenas
sowieckiego chowu
Robin Hood majętnych ludzi pracy


Dwa miody

Dwa słoiczki miodu dwie kobiety
na pożegnanie z lubością mi dały

Jeden miód – akacjowy i jasny
jak młoda żywica w słońcu
z pasieki słodkich marzeń
natenczas płynny i lepki
z czasem ulegający krystalizacji

Drugi – czarny i gęsty jak smoła
jak przedwieczorna wstęga lasu
o smaku goryczy wonnego igliwia
dobry na smutki i melancholię

Dwa anioły unoszą się nad miodami
jeden – łakomczuch beztroski
drugi – anioł stróż pełen powagi

Reklama

LEAVE A REPLY

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko