Orfeusz i dusza
Mężczyzna schodził w ciemność
Wiedział że jeśli będzie wytrwale szedł
Natrafi w końcu na swą żonę
Ona będzie bez reszty naga
Wszyscy którzy zstępują w mrok
Zdejmują z siebie wszystko nawet ciało
Przeto pozna nareszcie swoją żonę
Tak jak nigdy jej nie znał dotąd
Ujrzy duszę i doświadczy jej nareszcie
Może całe to miejsce jest jej duszą?
Dusza najpierw objawia się jak rzeka
I jak starzec
Potem ma coś w sobie z potwora
Z mrocznych skał i wędrówki po omacku
W jakiejś chwili okaże się szczęściem
Wzięcia żony w ramiona
Znajdowania jej w ciemnym pejzażu
Wreszcie dusza okazuje się tą pustką
Jakiej doznał kiedy na powierzchni
Nie było jej już przy nim
I dusza była samym zstępowaniem
I patrzeniem na nie przez łzy
I zwierzętami którym później lubił grać
Na pustkowiu
Orfeusz i bestie
Orfeusz siedział w starej łodzi
Zamknął oczy – chciał po prostu zapamiętać
Lekki blask na skórze Charona
Starzec świecił jak łza i tak samo teraz świecą oczy rysia
Kruka wilka drozda i kukułki
Orfeusz wczoraj wieczór śpiewał szczurom i myszom polnym
Jutro będzie śpiewał świniom i kozom
Morze w dole jest uspokojone
Gdyby płynąć nim dość cierpliwie
Rozpoznawałby w morzu słodkie wody Styksu
Pewnie sam by kogoś przewoził
Tak jak teraz swych dziwnych słuchaczy
Swych pokornych słuchaczy patrzących na człowieka
Spoza wszelkich granic człowieczeństwa
Epos Charona
I starzec i pies żyli poza człowieczeństwem
W tym tłumie cichych dusz tak beznadziejnie nagich
Tak rozpaczliwie głodnych krwi
Że rzuciły się ku obiacie Odyseusza
Jak gdyby należały do hien a nie filozofów
Dusza Arystotelesa lizała krew barana
Dusza Epikura ssała nasiąknięte grudy ziemi
Dusza Safony darła paznokciami to miejsce
Szarpana przez duszę Homera
Pies wył wtedy na trzy sposoby
I Charon zapamiętał wszystkie trzy
I wolno płynąc na swój brzeg
Nucił je w kółko
Patrzenie na Graala
Święty Józef z Arymatei poczuł dreszcz
Gdy Bóg objawił mu się nagle w części ciała
Należącej do Lucyfera
Krew spływała w świetlisty kielich
A wraz z nią odwieczna wrogość
Roztapiała się w wybaczeniu
W ciemności
Chrystus dotarł w otchłani do zakątka
Skąd biegło wiele dróg i w ciemności
Czaiły się potwory
Był bezbronny a nie chciał zębami
Wyszarpywać starych mieszkańców tego miejsca
Nie chciał także badać po omacku
Gdzie zaboli jego braci marnotrawnych
Dlatego tylko gładził to co czuł
I pokornie ustępował im pierwszeństwa
Gdy mijali go legion za legionem
Zgubione oko
Szatan spadał z niebios na ziemię
Ziemia bała się jego dotyku
Który musiał być bolesny i gwałtowny
Ziemia znała dotąd zgoła inny dotyk niebios
Miękkie wiatry wilgotne chmury
I ziemia – Boża córka – osłoniła się skałami przed tym ciosem
Nie mogąc się uchylić ani umknąć
Ani nawet za zgodą Bogów
Zamienić w krzew bobkowy tak więc cała w strachu
Najeżyła kamienie i głazy
Kiedy Lucyfer upadł
Wyłupał się szmaragd z jego czoła
I potoczył ze wzgórza w dół
I w ciemnościach przez tysiąclecia
Dojrzewał do swojego przeznaczenia
Istny embrion przechodzący różne fazy
Gdy przypominał raz szlam raz zwierzęta
Aż sole wypłukały go w kielich
I w Graala
Co zachował pomimo wszystko
To odwieczne piękno równe Bogu
Którym pysznił się szatan
Jakby ziemia ocaliła razem z nim
Wręcz anielsko otwartą źrenicę
Cały w Bogu
Gdy menady dopadły Orfeusza
Oplątały go wnętrznościami
Innych ofiar
Jeszcze drgała wątroba biło serce
Krew pachniała i Orfeusz niespodzianie
Doznał Dionizosa tym co miał
W ustach na powiekach i na palcach
Odnajdywanie
Chrystus wziął pobladłe biodra Orfeusza
Na ramionach miał już jego plecy
Pod pachą trzymał mózg
A w łące asfodeli co krok znajdywał inne szczątki
Był nagi nie miał nic oprócz siebie
Jeszcze schylił się podniósł ucho dźwignął ramię
Wchodząc tutaj dźwigał ciężki krzyż
Jego droga nic nie straciła
Ze swoich tajemniczych grawitacji
Pokusa Charona
Stary Charon nie pamiętał ludzkich twarzy
Nie rozpraszał uwagi – patrzył w nurt
Aby wypatrzyć skały i progi na rzece
Właściwie znał jedynie wąski pas
Prowadzący na tamten świat
Rzeka jednak płynęła dalej
Starzec czuł że gdyby zdał się na te fale
Prąd nabierałby mocy
I że łódź runęłaby w wodospad
Czasem chciał doświadczyć tego szlaku
I chciał przewieść sam siebie
Aż do ujścia
Anastasis
Kiedy dusza Chrystusa spłynęła w ziemię
Natrafiła na ścieżkę schodzącą na brzeg
Starzec w łodzi już czekał Hermes świecił kaduceuszem
Ta dusza nie miała obola – po namyśle Hermes jej dał
A Charon nadgryzł uważnie tę monetę
Nie dowierzał jakoś Hermesowi
Styks płynął wolno samym dnem głębokiego kanionu
Skały całe rozmigotały kiedy drgnęła
Dłoń Hermesa dotknięta skrwawioną
Duszą Chrystusa
Hermes długo rozważał znaczenie
Tego greckiego imienia: Plama
I jej święte znamiona pokory
Kiedy nurt ich niósł do Emaus
Koncert Orfeusza
Orfeusz grał zwierzętom w ich języku
Krakał wronom kwiczał świniom beczał owcom
Rżał koniom gdakał kurom
Przed robakiem kładł się z grudką ziemi wziętą do ust
One wszystko to rozumiały
On przyjmował uśmiech kury i robaka
© Urszula M. Benka, 2024