DARIUSZ PAWLICKI – O JASNOŚCI, ALE PRZEDE WSZYSTKIM O MROKU

0
633
Fot. Dariusz Pawlicki

„Księżyc to słońce umarłych”.
Jean Cocteau

      Księżyc, raz po raz, zasłaniały ciemne chmury. Przed sobą, w oddali, widziałem tylko dwa jasne punkty. I to w dużej odległości od siebie.

      Wysoko, bezpośrednio nade mną, przeleciał klucz dzikich gęsi.

      Gdy przechodziłem obok samotnego, pogrążonego w ciemnościach, budynku szkoły podstawowej, minął mnie samochód osobowy. Jak miało się później okazać, był to jedyny pojazd, jaki widziałem tego późnego wieczora.

      Nad jeziorem Karolinek wisiało kilka wielkich, czarnych obłoków.

      Wokół panowała niezwykła cisza. Słyszałem tylko odgłos swoich kroków: najpierw, ale krótko ‒ na asfalcie, potem na piaskowo-żwirowym podłożu.

      Pisząc powyższe słowa kolejny raz dziwię się – i dziwić się najpewniej nie przestanę ‒  jak czymś zdecydowanie innym, należącym do odrębnych światów, są miejsca oglądane w świetle dziennym, a następnie o zmroku (ewentualnie w odwrotnej kolejności). Są te same, ale równocześnie inne. Na przykład w ciemnościach zmieniają się kształty obserwowanych obiektów. Tak więc naoglądawszy się za dnia dookolnego świata, zaskakiwani jesteśmy jego widokiem, gdy pogrążony jest w mroku. Wspominając o „zaskakiwaniu” mam na myśli ludzi, którzy nie tylko patrzą, ale również widzą. I na tym „widzeniu” nie poprzestają.

      Ciemne przybranie świata wzbudza w nas, ludziach niepokój (także w wielu zwierzętach), wyzwala potrzebę znalezienia się, prędzej czy później, w świetle. A najlepiej w nim i pomiędzy czterema ścianami (tylko w przypadku bardzo nielicznych ów niepokój daje ledwie o sobie znać bądź w ogóle). Inaczej jednak być nie może, skoro „w Biblii [i nie tylko w niej – D. P.] światło wyobraża życie, zbawienie, szczęście, a ciemność – zło, nieszczęście, zgubę śmierć, karę” (Władysław Kopaliński Słownik symboli). Za tym, że Coś symbolizuje konkret, nie stoi przypadek. Lecz wzbogacona wyobraźnią wiedza o tym, że jedno wynika z drugiego.

       Odnośnie wspomnianej kwestii Jacek Woźniakowski w Górach niewzruszonych pisze, że „światło kryje się w mrokach”. I przywołuje pogląd Jakuba Bӧhmego, że „[g]dyby nie było śmierci, nie objawiłoby się życie, gdyby nie było ciemności, nie objawiłoby się światło”. Druga część tego zdania tak oto została skomentowana przez Woźniakowskiego:

„Mrok nie jest zły sam w sobie, tylko w tym stopniu, w jakim oddziela się od światła, od miłości (dopiero tu odzywa się echo starego manicheizmu  gnostyków): wszystko, co dobre, bierze się ze światła, wszystko, co złe, z  ciemności, które od światła się oddzieliły”.

      Według wielu kosmogonii, np. chińskiej, hinduistycznej, biblijnej, stworzenie Świata zostało zapoczątkowane rozdzieleniem światła od mroku. Jeśli w tym pierwszym skrywają się dobre zjawiska, zaś w drugim – złe, absolutnie nie można się dziwić, że do światła ludzie lgną jak ćmy (odwrotnych przypadków jest o wiele, wiele mniej). A w mroku mało kto, spośród ludzi lubi przebywać dłużej.

*

      W domu moich Dziadków toaleta istniała tylko przez kilka ostatnich lat. Wcześniej korzystaliśmy ze sławojki. Stała ona za murowanym budynkiem mieszczącym oborę i stajnię. W ciągu dnia użytkowanie owej, jak ją nazywaliśmy ‒ to fakt, że mało oryginalnie ‒ świątyni dumania, nie sprawiało żadnych problemów. Powiedzmy, że prawie żadnych… Zupełnie inaczej było jednak, gdy należało udać się do niej w nocy. A mam tu na myśli szczególnie siebie. I to wtedy, kiedy miałem niewiele lat. Oczywiście mogłem poprosić o towarzyszenie mi kogoś ze starszych domowników. Duma nie pozwalała mi jednak na to. Wychodziłem więc wtedy z domu z sercem bijącym stopniowo coraz szybciej. Przechodziłem przez podwórko, którego część bliższa domu zalana była światłem lampy umieszczonej na ścianie. Potem, przyświecając sobie latarką, skręcałem na prawo. Po lewej swej stronie miałem mrok skrywający pole i bagno, jak też rozciągający się za nimi stary las. Po prawej ręce – ścianę wspomnianej oboro-stajni.  

      Kiedy zamykałem za sobą drzwi (przez szpary w nich, w bezchmurne noce widoczne były roje gwiazd), blokując je zaraz od wewnątrz na skobel, czułem, że znalazłem się w bezpiecznym miejscu. Lecz natychmiast zaczynałem wyobrażać sobie, że ku niewielkiej, drewnianej budowli, w której się znajdowałem, zaczynają zmierzać rozmaite stwory: idą, pełzają, kroczą, suną, szybują, lecą… Moja wyobraźnia bez żadnych problemów i zahamowań ‒ nie do końca wbrew mnie ‒ powoływała do życia kolejne niepokojące wizje. A każdy dźwięk dobiegający z najbliższego sąsiedztwa, dostarczał kolejnych dowodów na to, że owe istoty są już bardzo blisko.

      Moment wyjścia na zewnątrz odsuwałem w czasie. Gdy w końcu ‒ niestety ‒  następował, powoli unosiłem skobel. Potem ostrożnie, aby nie rozległo się skrzypienie, uchylałem drzwi. Czyniłem to centymetr po centymetrze, tak żebym mógł natychmiast je zamknąć, gdybym zobaczył między drzwiami a framugą np. wielki pazur. Gdy nic takiego, na szczęście, nie następowało, wymykałem się ze sławojki. Po czym zaczynałem biec. Kiedy zaś znajdowałem się w oświetlonej części podwórka, wiedziałem, że jestem ocalony. I to kolejny raz. Wtedy przestawałem biec. A serce poczynało bić normalniej.

*

            Bycie sam na sam z mrokiem najlepiej przeżywać w takich  sytuacjach jak opisana poniżej:

      Autobus odbywający późnowieczorny ostatni kurs pomiędzy Augustowem a Sejnami ‒ jego na wpół rozświetlone wnętrze wypełnia niewielu podróżnych ‒ zatrzymuje się na leśnym przystanku. Wysiada z niego tylko jeden pasażer. I choć dotarł do miejsca dobrze sobie znanego, opuszczanie jasnego, do tego ciepłego wnętrza, przebiega nieco dłużej, niż miałoby to miejsce przy świetle słonecznym. Na zewnątrz bowiem jest nie tylko ciemno, ale i chłodno.

      Ów człowiek, który jeszcze przed minutą był pasażerem, patrzy na oddalające się czerwone światła. A gdy te nikną za zakrętem, jeszcze przez pewien czas słyszy milknący stopniowo warkot silnika. Nie rejestruje jednak momentu jego ucichnięcia. Zarzuciwszy na ramię torbę, rusza leśną drogą. Wtedy pod jego butami zaczynają chrzęścić piasek i drobne kamienie.

      Idzie pomiędzy ścianami ciemnego lasu. A że na niebie jest bardzo wiele chmur, jedynie co pewien czas, nad jego głową pojawia się samotna gwiazda. Wąska wstęga wijąca się nad nim, nieco jaśniejsza od czającego się wzdłuż drogi mroku, kilkakrotnie zapobiega jego zejściu z głównej drogi i powędrowaniu, którąś z bocznych i wąskich, w kierunku innym niż zamierzony.

      Gdy wędruje się przez las spowity ciemnościami, prawie każdy usłyszany dźwięk, przynajmniej w pierwsze chwili, jawi się jako zapowiedź zagrożenia. Towarzyszy temu przyspieszone nieco bicie serca. Owo poczucie zagrożenia mające źródło w przypuszczeniu, że w mroku Coś się skrywa, jest atawizmem. Ale chyba w mniejszym stopniu chodzi o atawizm najpierwotniejszy. To znaczy ten będący pozostałością z czasów, kiedy to zwierzęta polowały na ludzi (i oby przynależało to wyłącznie do przeszłości). Do tego w nocy polowało się i poluje rzadziej niż w dzień. O wiele istotniejszym źródłem owego atawizmu była wiara w to, że za ścianami domostw, gdy zapadną ciemności zaczyna czaić się Zło. Miało ono różną postać: diabła, wilkołaka, wampira, wiedźmy itd. W tym wypadku, w znacznie mniejszym stopniu chodziło o możliwość stania się pokarmem, ale o to, aby za sprawą np. ugryzienia, wypowiedzenia przez którąś z tych istot podstępnej formułki, nie stać się jedną z nich. Tym samym zostać skazanym na wieczne potępienie (dusza wówczas była ważniejsza od ciała). Wiara w obecność w mroku złych mocy, na pewnych obszarach Ziemi trwa nadal. A na terenach wiejskich Europy, pogrążonych nocami w prawie idealnych ciemnościach, była ona powszechna jeszcze na początku XIX w. To dlatego, gdy one zapadały, nie wychodzono na zewnątrz, wręcz barykadowano się w domach.

*

      Obserwując początek dnia, czemu nie musi towarzyszyć widok wschodzącego słońca, myślę o nim jako o następującym co dwadzieścia cztery godziny, oddzieleniu (się) jasności od ciemności. Z tym, że odbywa się to najpewniej dużo, dużo wolniej, niż wtedy, gdy Bóg, według Pierwszej Księgi Mojżeszowej, rzekł:

           „Niech się stanie światłość”.

      Potem, ponieważ stwierdził, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności, która  była pierwsza. Lecz czy powołał ją do istnienia Bóg, czy też pojawiła się ona z chwilą, gdy Bóg stworzył niebo i ziemię? W owej Księdze mowa jest tylko o tym, że „ciemność była nad otchłanią”.

_______________________________

Reklama