Wiersze tygodnia – Zbigniew Mysłowiecki

1
1117
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska

DZIECIOM Z PARKU
KTÓRE WYŚMIEWAŁY NIEWIDOMĄ

niewidoma dziewczynka
bawi się ślepą lalką

niewidoma dziewczynka
śpiewa lalce kołysankę
lalka ma oczy przewiązane
czarną opaską

zaraz je rozstrzelają
salwą dziecięcej
szczerości

BOŻE jeżeli dasz mi dzieci
chroń je od kalectwa

spraw by zawsze miały
sprawne serca


*  *  *

mój wnuk ma dziewczynę
oboje mają po pięć lat
słyszałem jak w piaskownicy
na placu zabaw planowali
wspólną przyszłość

narzeczona mojego wnuka
urodziła misia
są więc podstawową
komórką społeczną

szkoda tylko że gdy wyjdą
z placu zabaw – ich drogi
się rozejdą

najgorzej ucierpi na tym miś

znów będzie półsierotą
nim jego matka
nie znajdzie sobie kogoś
w jakiejś innej
piaskownicy


PENELOPA WRACA Z ODYSEI

pewnego dnia – powróciła
nie musiała strzelać z łuku –
odyseusz nie miał zalotnic

telemach jej nie poznał

– jestem twoją matką –
powiedziała ale nie uwierzył

patrzył na nią
jak na starą wariatkę

rzuciła walizki torebkę
na kredens usiadła ciężko
za stołem

– jestem zmęczona –

odyseusz
nie rzucił się jej na szyję
stanął tylko w kuchennym fartuszku
– zjesz coś kochanie –

– zmieniłeś się – powiedziała
zdejmując buty

ciężko oparła dłonie o blat
telemach pomagał ojcu
przyrządzić kolację…


*  *  *
                   pamięci Zbigniewa Jerzyny


od dwóch tygodni
od dwóch tygodni z okładem
babrzę się w cudzej ziemi
by nie zdechnąć z głodu

dziś
wykopałem w ogrodzie
sadzonkę jeżyny
od razu przypomniał mi się JERZYNA
to już prawie rok jak go „przeskoczyłem”
choć wcale mi nie lepiej z tego powodu

potem rozjuszony nocą
napiłem się wódki
za tych co na morzu
znów przypomniała mi się
ta poranna samosiejka

miałem ją wyrzucić na kompost
a przesadziłem bardziej
na słońce

może się przyjmie
wyrośnie we mnie
wierszem…


*  *  *

matka
o dłoniach zżartych macierzyństwem
nadaremnym i niedoskonałym
czeka w oknie aż powrócę z odysei
która dzieje się trzy przystanki
w stronę śródmieścia –
a może po drugiej stronie
ulicy

matko
o włosach ciepłych jak mleko
w mlecznym swym dostojeństwie
nie załamuj rąk że jestem znów
pijany

niechaj cierń tylko uciśnie cię bardziej w czoło

bo ty najlepiej
ze wszystkich nadajesz się na
CHRYSTUSA


SPRZEDAŁEM POLSKĘ

źle się z tym czuję –
sprzedałem POLSKĘ
z głodu w antykwariacie gdzie było już więcej moich
książek – POLSKA była ciężka –
zmaltretowana udręczona ledwo zipiąca
ale wzbudziła zainteresowanie pana za ladą
widziałem jak przyglądał się jej dłużej zatrzymując się
nad poszczególnymi fragmentami – najbardziej
„kręciło” go morze i góry

ważył POLSKĘ w ręku przez dłuższą chwilę
stęknął obliczał coś pod nosem aż w końcu powiedział
biorę

i tak oto sprzedałem POLSKĘ
za trzydzieści złotych

nie nie pójdę się powiesić jak judasz


ŚNIEG W TEHERANIE

podali w radio że śnieg w Teheranie –
pół metra ponoć – drzewka owocowe doznały szoku
i zupełnie nie wiedzą jak się zachować

śnieg w Teheranie nie zdarza się często –
więc ludzie myśleli że to koniec świata

prędzej spodziewaliby się deszczu żab
manny z nieba czy innego robactwa niż śniegu

podobno wyszli na ulicę poubierani jak na lato
dziwili się tej białej przypadłości

mnie już nic nie dziwi – dziewiąty stycznia
a leje jak jesienią

drzewa dziwią się bo im też się po…myliło
czy to już wiosna i kombinują z pączkami

nocą wybudzony nietoperz miotał się po podwórku
poszukując jakichś namiastek owadów – aż padł

a mówiłem mu: gacek uważaj śnieg w teheranie…


*  *  *

mam nowego laptopa –
zrobiłem go sobie
z pudełka po czekoladkach

nowy samochód z kiosku
postawiłem na półce z książkami
(bo pod blokiem – to jeszcze ukradną)

mam nową dziewczynę
nowa fajna dupa
wyrwałem ją z rozkładówki
czasopisma dla dorosłych
i sru! skoczem na ścianę
ma tę zaletę że nic nie mówi
i niczego się nie domaga

nowe ciuchy ze szmateksu
leżą jak szyte na mnie
szczególnie ta koszula
za dwa złote

tyle nowych rzeczy
tylko cielsko stare
bez szans na nowelizację…

na cofnięcie się do czasów
kiedy nie stać mnie było

na
nowy komputer
samochód kobietę
czy ciuchy…


KANCONA O NODZE
                 /z cyklu „Pieśń czarnej owcy”/

nie codziennie
dowiadujesz się że twojej matce
chcą odciąć nogę – a przecież
jest to jedna z tych nóg do których
tuliłeś się gdy byłeś zupełnie mały
a przecież – jest to jedna z tych nóg
na których kolana siadałeś
człowiek w zielonym kitlu
mówi że nie ma szans
by uratować nogę
co robić?
oddać jej swoją
by do końca życia mogła
przejść bez kul i chodzika?

na razie nic nie wie –
kiedy zmieniam opatrunki
staram się ją rozśmieszyć
by zapomniała o bólu
przekonuję że z nogą lepiej
mówię kawały o lekarzach

a potem na balkonie
ssąc nerwowo papierosa
długo myślę jak to będzie
i jak tak dalej iść
przez los?


*  *  *

moja matka
nie chce już być
moją matką

więc nie jest

zanosi się kaszlem
za ścianą szturcha czas
koślawym pacierzem

przemieszcza się z trudem
przekraczając wszelkie
granice

a ja – modlę się za nią

by przestała kaszleć
odrzuciła kule

i niech dalej szczęśliwa
nie będzie moją
matką


Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko