Adam Lizakowski
W i l l i a m C a r l o s W i l l i a m s
William Carlos Williams urodził się 17 września 1883 roku w miasteczku Rutherford w stanie New Jersey, na Wschodnim Wybrzeżu Ameryki. Był synem emigranta z Anglii i emigrantki z Puerto Rico. W jego żyłach płynęła krew przodków z północnej Europy, Holandii i Europy południowej z kraju Basków z domieszką krwi żydowskiej. Był lekarzem pediatrą, żył w środowisku ludzi wielu kultur, mówiącymi wieloma językami w tym także polskim. Był poetą, autorem opowiadań, powieściopisarzem i eseistą, swoją twórczością przyczynił się do rozwoju współczesnej poezji amerykańskiej w XX wieku. Jego zaangażowanie w opisywaniu “miejscowego” doświadczenia miasta Paterson i jego okolic w stanie, New Jersey spowodowało, że jego język codzienności stał się językiem poetyckim amerykańskiego modernizmu. Od 1909 roku aż do początku 1930 roku, poezja Williams pojawiał się tylko w małych czasopismach i specjalistycznych wydaniach. Wszystko się zmieniło gdy James Laughlin założył pismo New Directions i opublikował większość twórczości poety. Razem, autor i wydawca przeszli do historii literatury amerykańskiej. Poeta zmarł 4 marca 1963 roku w tym samej miejscowości w której się urodził.
Przekład z języka angielskiego
Paterson
(From Book One)
Preface
“Rygor piękna to wezwanie. Ale jak znaleźć piękno
kiedy jest zamknięte w umyśle przeszłości wszystkich protestów? “
Aby zacząć,
złóż szczegóły
i spraw aby stały się ogólne, tocząc sie
sumą, poprzez wadliwe znaczenia –
Wąchaj drzewa,
jak kolejny pies
wśród wielu psów. Co
tam jeszcze jest? Zrobi to?
reszta – pobiegła –
za królikami.
Tylko kulawi zostali – na
trzech nogach. Drapią przód i tył.
Oszukują i jedzą. Kopią
stęchłą kość
Od początku jest pewnością
konica – skoro nic nie wiemy, jasne
i proste, poza tym
nasze własne zawiłości.
Ale nie ma
bez powrotu: wynurzany się z chaosu,
dziewięciomiesięczny cud, miasto
człowiek, tożsamość – nie może być
inaczej –
wzajemne przenikanie się, w obie strony.
Skręt
w górę! awers, rewers;
pijany trzeźwy; znakomicie
brutto; jeden. W niewiedzy
pewna wiedza i wiedza,
niezdyscyplinowany, jego własna zguba.
(Wiele nasion,
zapakowane ciasno z szczegółami, zepsute,
jest stracone w strumieniu i umyśle,
rozproszony, odpływa w te same
szumowiny)
Zwijanie, zwijanie trudne z
liczbami
To jest prostackie słońce
wschodzące w gnieździe
wydrążone wschodzące słońca, więc za nic w tym
świecie człowiek będzie dobrze żył w swoim ciele
oprócz umierania – nie zna siebie
umierający; ale tak jest
zaprojektowany. Odnawia siebie
w ten sposób, w dodawaniu i odejmowaniu,
chodzić w górę i w dół.
Zwijanie, zwijanie trudne z
liczbami
To jest prostackie słońce
wschodzące w gnieździe
wydrążone wschodzące słońca, więc za nic w tym
świat człowiek będzie dobrze żył w swoim ciele
oprócz umierania – nie zna siebie
umierający; ale tak jest
zaprojektowany. Odnawia siebie
w ten sposób, w dodawaniu i odejmowaniu,
chodzić w górę i w dół.
Z tomuFrom Al QueQuiere!
(To him
Who Want sit), 1917
Sielanka
Kiedy byłem młodszy,
stało się jasne,
że muszę zostać kimś.
Zestarzałem się,
spaceruję bocznymi ulicami,
podziwiam domy
bardzo biednych:
krzywe dachy,
zagracone podwórka,
druciane klatki na kurczaki, popioły,
uszkodzone meble,
płoty i przybudówki
sklecone z klepek
i skrzynek, wszystko to zobaczę,
jeśli będę miał szczęście,
pomazane niebieskozielonym kolorem,
który nie spłowiał na wietrze,
on podoba mi się najbardziej
ze wszystkich kolorów.
Nikt
nie widzi w tym niczego
ważnego dla narodu.
Przeprosiny
Dlaczego dzisiaj piszę?
Piękno
strasznych twarzy
naszego nie-istnienia
wzrusza mnie:
kolorowe kobiety
harujące od rana do wieczora –
stare i styrane –
wracają o zmierzchu do domu
nędznie ubrane
o twarzach podobnych do
starego florenckiego dębu.
Także
stateczność
waszych twarzy wzrusza mnie –
szanowni obywatele –
ale nie
tak samo.
Rozprawa
Nauczę was moi współmieszkańcy,
jak odprawić pogrzeb,
macie przewagę nad
artystami,
ktoś powinien posprzątać ten świat,
macie zdrowy rozsądek.
Widzicie! Karawan.
Rozpocznę od wzoru karawanu.
Na miłość boską nie czarny –
nie biały także – i nie wypolerowany!
Niech będzie podniszczony – jak wóz rolnika –
ze złoconymi kołami (to może być
najnowszy mały wydatek)
albo bez kół:
prymitywna platforma ciągnięta po ziemi.
Wybijcie szyby!
Mój Boże – szyby, moi współmieszkańcy
w jakim celu? Czy umarły przez nie
wygląda albo my jego podglądamy,
jak się zadomowił, patrzy na kwiaty,
czy one są, czy nie –
po co?
Czy ukryjemy go przed deszczem i śniegiem?
Wkrótce będzie miał lawinę:
kamienie i ziemia, dlaczego bynie.
Niech nie będzie tam szkła –
ani tapicerki, uff!
ani małych kółek z brązu,
ani innych rolek –
moi współobywatele, co o tym myślicie?
Zwykły, prosty karawan
ze złoconymi kołami, bez dachu.
Na nim leży trumna
utrzymywana własnym ciężarem.
Żadnych wieńców proszę,
w szczególności żadnych pięknych kwiatów.
Zwykle pamięć jest najlepsza,
coś, co umarły sobie cenił i był z tego znany:
stare ubranie, być może kilka książek,
Bóg raczy wiedzieć co! Wiecie, co mam na myśli
moi współmieszkańcy,
coś zawsze się znajdzie – cokolwiek –
nawet kwiaty, jeśli na tym mu zależy,
to wszystko w tym karawanie.
Jeśli chodzi o woźnicę – na miłość boską! –
zabierzcie mu jedwabny kapelusz! Prawdę
mówiąc, jest mu niepotrzebny.
Bezceremonialnie zaciągnijcie naszego przyjaciela
do jego miejsca!
Połóżcie go w dół – połóżcie go w dół!
Nisko i skromnie! Nie chcę, aby jechał
na wozie – do diabła z nim! –
grabarza draba.
Pozwólcie mu trzymać lejce
i iść obok
również skromnie!
Wtedy przez chwilę
idźcie za nim – tak jak to robią we Francji,
siódma klasa, jeśli jedziesz.
Piekło weźmie firanki! Zgódźcie się z tym kłopotliwym
przedstawieniem, usiądźcie wygodnie –
pogoda jak żałoba.
Czy myślicie, że można wykrzyczeć żal?
Jaki – od nas? My, którzy być może nic
nie mamy do stracenia? Podzielcie się z nami,
podzielcie się z nami – to będą pieniądze
w waszej kieszeni.
Idźcie
teraz.
Myślę, że jesteście gotowi.
Do samotnego ucznia
Racz zauważyć mon cher,
że księżyc jest
zawieszony nad
iglicą wieży,
a jego kolor
różowej muszli.
Racz zauważyć,
że jest wczesny poranek,
a niebo
błękitne
jak turkus.
Racz zrozumieć
jak ciemność
zbiega się z liniami
iglicy,
spotykają się na czubku wieży,
zauważ jak
małe upiększenie
próbują je zatrzymać.
Zobacz, jak to się nie udaje!!!
Zobacz jak zbiegające się linie
sześciokątnej iglicy
uciekają w górę,
cofają się, dzielą!
– kwiat kielicha,
chronią i osłaniają
kwiat!
Zauważ
jak nieruchomy
nadgryziony księżyc
leży zabezpieczony na liniach.
To jest oczywiste:
w jasnych kolorach
poranka
brązowe-kamienie i łupek
błyszczą pomarańczowo i ciemnoniebiesko.
Ale zauważ
przygniatający ciężar
przysadzistej budowli!
Zauważ
jaśminową jasność
księżyca.
Z tomu Sour Grapes, 1921
Przebudzona Starsza Pani
Starość jest
stadem małych
piskliwych ptaków
skubiących
korę drzewa
nad zamarzniętym śniegiem.
Zyskując i tracąc,
miotane są podmuchem
złowrogiego wiatru.
Ale co tam?
Na badylach chwastów
stado odpoczywa,
śnieg
pokryty rozłupanymi
łuskami,
a wiatr utemperowany
natarczywym
popiskiwaniem stada.
Irysy
Zatrzymałem auto
aby dzieci przeszły
gdzie ulice się kończą
w słońcu
na krawędzi bagien
gdzie sitowie się zaczyna
stoją małe domki
skierowane ku trzcinie
niebieska mgła
w oddali
na drutach
winorośl się wije
na wino
kiście winogron
małe jak poziomki
rowami
płynie czysta woda
wpada do kanałów
z wierzbami ponad nimi.
Sitowie jak woda
rozpoczyna się od brzegu
falują ostre trawy
ciemno i jasno zielone.
W sitowiu
kwitną irysy
ponad głowami dzieci
rozgarniają je
zrywają je irysy
gołymi rękami, pojawiają się
z naręczem kwiatów,
aż w powietrzu unosi się zapach
tataraku
mokrych, lepkich łodyg.
Wiosenne ubolewanie wdowy
Smutek na moim podwórku,
gdzie młoda trawa
płonie tak samo jak
płonęła kiedyś, ale nie
tym zimnym ogniem
który zamknął rok ubiegły.
Trzydzieści pięć lat
żyłam z moim mężem.
Śliwa obsypała się dzisiaj
kwieciem.
Mnóstwo kwiatów
obciąża gałęzie czereśni,
krzewy mienią się
żółtą i czerwoną barwą,
ale smutek w moim sercu
jest silniejszy od nich,
choć niedawno były moją radością,
dziś zauważam je,
ale zapominam o nich,
gdy tylko odwrócę głowę.
Dzisiaj mój syn powiedział mi,
że na łąkach,
na skraju ciemnego lasu,
hen daleko widział
drzewa kwitnące na biało.
Myślę, że powinnam
tam pójść,
zapaść się w te kwiaty,
utonąć w bagnach pod nimi.
Wielka cyfra
Wśród deszczu
i świateł
widziałem złotą
cyfrę 5
na czerwonym
wozie strażackim
pędzącym
po wariacku
z dzwoniącymi gongami
wyjącą syreną
i kołami dudniącymi
przez miasto po zmroku.
Z tomuSpring and All, 1923
Wiosna i wszystko
Na drodze do szpitala zakaźnego
pod pierzastymi, niebieskimi,
poplamionymi chmurami goni
z północnego wschodu – zimny wiatr. Niżej
nieużytki, podmokłe pola,
brązowe uschłe badyle sterczące i połamane.
Oczka stojącej wody,
gdzieniegdzie wysokie drzewa.
Wzdłuż drogi czerwonawe,
purpurowe, rosochate, rozłożyste, rozgałęzione
krzaki i małe drzewa
z obumarłymi, brązowymi liśćmi, pod którymi
bezlistny powój –
Na pierwszy rzut oka nieżywa, ociężała
oszołomiona wiosna nadchodzi –
Wchodzą w nowe życie nadzy,
zziębnięci, niepewni tego wszystkiego,
ale wchodzą. Wokół nich
zimny, znajomy wiatr –
Dzisiaj trawa, jutro
kędzierzawy liść dzikiej marchwi.
Jedna po drugiej wyrastają rośliny –
która szybciej odkryje kształt liścia.
Teraz nabierają dostojeństwa,
wychodzą, chociaż całkowita przemiana
nie nastąpiła: budzą się głęboko
korzeniami.
Rolnik
Głęboko zamyślony rolnik
z rękami w kieszeniach
idzie w czasie deszczu
pośród nie obsianych pól,
ale w głowie ma już żniwa.
Zimny wiatr marszczy wodę
pośród zgniłych wodorostów.
We wszystkich stronach świata zimno:
ponure sady
ciemnieją pod zachmurzonym marcowym niebem –
pozostawiając miejsce na zadumę.
Poniżej zarośla
sterczą przy
deszczowej śluzie
wyłania się wóz
z postacią
rolnika – stworzonego
– rywala artysty.
Śmierć fryzjera
Przez śmierć
fryzjer
fryzjer
mówił do mnie
wycinając moje
życie ze
snu podcinając
włosy
To tylko
moment
powiedział, umieramy
każdej nocy –
A to
i
najnowszy
sposób na zapuszczanie
włosów
łysa śmierć –
powiedziałem mu
o kwarcowej
lampie
i starszym mężczyźnie
z trzecim
garniturem zębów
dał znak
staremu mężczyźnie
a ten powiedział
w drzwiach –
Piękna pogoda dzisiaj!
dlatego
śmierć goli
go dwa razy
w tygodniu
Czerwona taczka
tak wiele zależy
od
czerwonej
taczki
wypolerowanej
deszczem
obok białych
kur
Z tomuCollected Poems, 1921–1931
Młody Jawor
Muszę ci to powiedzieć
ten młody jawor
z okrągłym mocnym pniem
pomiędzy mokrym
chodnikiem a kanałem ściekowym
(gdzie woda
spływa) rośnie
pięknie
prosto do nieba
jego przechylony
pień
w połowie wysokości
dzieli się i maleje
rozsyłając gałęzie
na wszystkie strony –
obwieszony cienkimi
kokonami –
aż nic nie pozostaje
tylko dwa
ekscentryczne węzły
odgałęzień
wygiętych do góry
podobnych do rogów na koronie
Drzewa Botticellego
Alfabet
drzew
jest chwilą
pieśni liści
krzyżują się
ciężkie pręty
liter piszą
zima
i zimno
rozświetlone
z
wypunktowaną zielenią
przez deszcz i słońce –
surowa podstawa
zasada
proste gałęzie
są modyfikowane
przez ścinanie
jeśli to kolor pobożny
warunek
uśmiechy miłości –
……
aż alfabet
zdań
porusza się jak kobiety
pochwa pod ubraniem
wychwalając tajemniczą
szybkość pragnienia
miłość dominuje
latem –
Latem pieśń
śpiewa się sama
ponad zduszonymi słowami
To tylko chcę powiedzieć
Zjadłem
śliwki
które były w
lodówce
prawdopodobnie
odłożone
przez ciebie
na śniadanie
Wybacz mi
ale były pyszne
takie słodkie
i takie zimne
Z tomu An Early Martyr, 1935
Rzecz
To, z twarzą
pokiereszowaną jak pomarańcza
tak nagle
przyciąga wzrok
spogląda i krzyczy
Wojna! Wojna!
ściska jej
gruby, podarty płaszcz
kawałek kapelusza
dziurawy but
Wojna! Wojna!
potyka się na lęku
na młodych mężczyznach
którzy kolbami
popychają ją
bez końca –
zwróć
uwagę na przepisy na tej stronie
Kwitnący biały grochodrzew
(druga wersja)
Wśród
Zielo
nych
gęstych
jasnych
starych
połamanych
gałęzi
nadchodzi
biały
słodki
maj
znowu
Do biednej starej kobiety
Je śliwki na
ulicy, wyjmuje je
z papierowej
torebki.
Śliwki bardzo jej smakują
one bardzo jej
smakują. One jej
smakują. Bardzo.
Można zobaczyć
jak wkłada je do ust
wprost ze swojej dłoni,
wysysa pestki
zadowolona,
wydaje się, że zapach
soczystych śliwek
wypełnia powietrze.
One bardzo jej smakują.
Portret proletariacki
Duża młoda kobieta
w fartuchu z odkrytą głową
Z ulizanymi do tyłu włosami
stoi na ulicy
Palcami jednej nogi w pończosze
dotyka chodnika
But trzyma w ręce. Zagląda
do niego uważnie
Odrywa papierową wkładkę
w poszukiwaniu gwoździa
który ją uwiera
Z tomuThe complete collected Poems, 1906–1938
Klasyczna scena
Elektrownia
90 stóp wysoka
w kształcie
krzesła z czerwonych cegieł
na siedzeniu którego
siedzą postacie
dwóch metalowych
kominów – aluminiowych –
dominują w tym rejonie
nędzne chałupy
jedna przy drugiej
z każdej z nich
unosi się
pod szarym niebem
żółtobrązowy
strumień dymu
inne pozostają
dzisiaj bierne –
Lato
Ludzie stoją
nad otwartą
dziurą poniżej
dużo liści
wychwalają
wykopaną ziemię
na nową drogę
obok
starszy mężczyzna
na kolanach
narwał pełen
kosz
ugniecionej trawy
swoim kozom
Warunek
Pomięty arkusz
szarego papieru
wielkością
przypominającą
człowieka
obracał
wiatr powoli na ulicy
w te i we te
i więcej gdy
przejechała
przez niego auto
przygniotło
do ziemi. Inaczej niż
mężczyznę wiatr różę
zwija i rozwija
aż będzie
taką jak wcześniej.
Bieda
Anarchia biedy
mnie zachwyca, stary,
drewniany, żółty dom wciśnięty
pomiędzy nowe kamienice z cegieł
balkon z dębowych
gałęzi z pięknymi liśćmi
odlany w żelazie. Pasuje do
ubranek dzieci
oddających każdy etap ich
dzieciństwa –
kominy, dachy, płoty
drewniane, metalowe w tym
rozpustnym wieku niczym
nie ograniczonym: starszy człowiek
w swetrze i miękkim czarnym
kapeluszu zamiata swoje własne
dziesięć stop chodnika
na wietrze, który niespokojnie
skręcił za rogiem,
zniewalając całe miasto.
Wróbel
(dla mojego ojca)
Ten wróbel
co usiadł na moim oknie
jest poetycką prawdą
bardziej niż ta najprawdziwsza.
Jego głos,
jego ruchy,
jego nawyki
jak się kapie
w piachu –
to cały on;
załóżmy, że chce się pozbyć
pcheł
ale ulgę, którą odczuwa
czyni go
strasznie wesołym –
co jest jego charakterystyczną cechą
bliższej muzyce
niż czemukolwiek innemu.
Gdziekolwiek się znajdzie
wczesną wiosną,
na bocznej ulicy
lub z tylu pałacu,
wciąż ma w sobie
mało szczere zaloty.
To zaczyna się od jajka,
jego płeć:
Co jest bardziej protensjonalne
nieużyteczne
lub co czyni nas
bardziej dumnymi niż jesteśmy?
To nie często prowadzi nas
do naszej zguby.
Kogucik, pianie
wyzywajacym głosem
nie powinna przewyższać
upartość
jego popiskiwania!
Kiedyś
w El Pasco
przedwieczorem,
Widziałem -i słyszałem!-
dziesięć tysięcy wróbli
przybyło z pustyni
na nocleg. Obsiadły drzewa
w małym parku. Ludzie uciekali
( z szumem w uszach!)
przed ich odchodami,
pokrywającymi teren
dla aligatorów
które zamieszkiwały
w fontannie. Wygląd wróbla
jest dobrze znany
jak arystokratycznego
koziorożca, szkoda
ze więcej nie możemy owsa jeść
dzisiaj
aby ułatwić mu
życie.
Dlatego
jego mały rozmiar,
bystry wzrok,
użyteczny dziobek
ogólnie mówiąc zadziorność
gwarantuje mu przeżycie-
aby niczego nie powiedzieć
o licznym
potomstwie.
Nawet Japończycy
znają go
i malują go z
sympatia,
z głębokim zrozumieniem
jego małych
cech.
Nic nadzwyczajnego
delikatnego
w zalotach.
Przykuca
przed samiczką
rozpościera skrzydła,
tańcząc walca,
odrzuca głowę do tylu
i po prostu –
wrzeszczy! Ten hałas
jest wspaniały.
W sposobie w jaki pociera dziobem
o deskę
aby go oczyścić
jest stanowczość.
Więc cokolwiek by
nie robił. Jego miedziane oko
widzi go w przestrzeni
zawsze będącym
zwycięzcą – a to że
kiedyś widziałem,
samiczkę jego gatunku
kręcąca się z desperacją
na krawędzi
rury wodociągowej,
łapiącej go
za pióra
trzymającej
cichy,
przygaszony.
Zawieszony ponad ulicami miasta
aż
ta skończy z nim.
Na co to się
zdało?
Ona przyfrunie tam
sama,
zdziwiona swoim sukcesem.
Śmiałem
się serdecznie.
Praktycznie do końca,
to jest wiersz
o jego
życiu
triumfującym
wreszcie;
kępka piór
opadająca na ulice,
skrzydła rozpostarte symetrycznie
jakby w
locie,
głowa schowana,
czarna tarcza piersi
nierozszyfrowana,
podobizna wróbla,
wysuszona hostia tylko,
pozostało to powiedzieć
I to mówię
bez obrażania,
przepięknie;
To byłem ja,
wróbel.
Zrobiłem co mogłem;
żegnajcie.
Adam Lizakowski przekład z języka angielskiego.
Żródło;
Selected
Poems (William Carlos Williams) Paperback – September
17, 1985 by William Carlos
Williams (Author), Charles Tomlinson (Editor).
Published by, A New Direction Book. New York 1985.
Dzierżoniów, 10/12/2018r.