„Archipelag” Anny Andrych dotarł z drugiej
strony kraju. Zatrzymała mnie ta książka. Najpierw jeden wiersz, odkryty
podczas pierwszego przeglądania. Odnalazłam pierwodruk, odrobinę odmienny od
wersji aktualnej, doprecyzowanej, a przecież tożsamy z intencją pierwotną.
„Przegrany” to ekfraza do obrazu Krzysztofa Rapsy – liryk zainspirowany
fragmentem abstrakcyjnego obrazu współczesnego polskiego artysty. Obrazu, który
poruszył emocje także trójki innych poetów: Adriany Pedicini i Marco Mastrilli
z Italii oraz Stefana Jurkowskiego z Polski. Każdy wiersz jest odmienny.
Autorów z tych krajów i innych (z Kanady, Hiszpanii, Indii) jest wielu. Z
Polski m.in. – dwa liryki Marii Magdaleny Pocgaj, znakomitej poetki związanej z
poznańskim środowiskiem literackim, podobnie jak Anna Andrych. Wspaniale
zaaranżowany album pt. „Rapsodia. Wiersze i obrazy” wydany został w 2015 roku
we Włoszech. Przygarnięci do tej edycji poeci mają prawo czuć się wyróżnieni.
„Przegrany”, wbrew tytułowi i
przylegającym do malarskiej wizji sytuacjom, jest konstrukcją optymistyczną:
kolejna
myśl
nagłym wzruszeniem
odnajduje
kod
innego jutra
Taka jest poezja Anny Andrych, o czym
zaświadcza jej dotychczasowy dorobek literacki. Najnowszy zbiorek dodała do
siedmiu wcześniej wydanych: od „Do dna”, najciekawszej książki poetyckiej 19.
Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu poprzez m.in. „Kariatydę”
(alter ego?), „Jabłoń”, „Ucieczkę z Hadesu” i „Rękawiczkę” po „Zanim wypłynie
świt” i „W oczekiwaniu”. Formalnie – autorka sięga po różne próby, sprawdzając
się m.in. w miniaturowych haiku czy fraszkach, ale też radzi sobie z prozą
(opowiadania). W antologiach – zawsze na początku, o czym decyduje determinanta
alfabetyczna. Nie wiem, czy tak bym chciała: każdy pierwszy wiersz może stać
odniesieniem dla kolejnych, więc ryzyko porównawcze mogłoby być trudne do
zniesienia. Wiersze Anny Andrych odważnie „stawiają czoła” sąsiadom z antologii
i almanachów. No, ale skoro jest się laureatką ponad stu konkursów literackich,
przecież anonimowych…
Twórczości tej obcy jest
introwertyzm, wprost przeciwnie, autorka próbuje „zaczepiać” czytelnika,
prowokować do myślenia, nie tylko o poruszanych często emocjach,
doświadczeniach intymnych, ale też o wielu kwestiach uniwersalnych. Być może,
jest to konsekwencja codziennej aktywności społecznej, determinującej postawę
autorki „Archipelagu”, jej potrzeby rozmowy z odbiorcą poprzez artykuły, szkice
i felietony publikowane na forach „w eterze” (sama administruje – jako
sekretarz kolejnej już kadencji Oddziału ZLP w Poznaniu – jego stroną
internetową) i na łamach prasy literackiej. Jest animatorką licznych działań
twórczych, współzałożycielką rozpoznawalnego w całym kraju Klubu Literackiego
Topola przy Miejskim Domu Kultury w Zduńskiej Woli, z którą to miejscowością
związały się niegdyś jej losy. Należy też do współorganizatorów jednego z
najważniejszych festiwali literackich, jakim jest Międzynarodowy Listopad
Poetycki. O licznych formach doceniania jej działań animatorskich oraz
twórczych przeczyta każdy, kto sięgnie po tom „Archipelag”.
To szczególna edycja, warta
zauważenia. Pod koniec roku 2018 aż trzy poetki ze środowiska poznańskiego
otrzymały swoje książki w pięknej serii Wydawnictwa Miejskiego POSNANIA. Poza
Anną Andrych, także Zofia Grabowska-Andrijew („To wszystko człowiek”) i
Zdzisława Jaskulska-Kaczmarek (A imię twoje niepokój”). Skromna, elegancka
oprawa książek w dotyku wydaje się przypominać skórkę bakłażana lub moreli (ot,
takie bardzo osobiste doznanie), jest przytulna, zachęca do zajrzenia do
środka.
Z pewną zazdrością czytałam o
potrójnej promocji autorek w poznańskim Pałacu Działyńskich, które wyciągali na
zwierzenia poeci Jerzy Grupiński, przyjaciel środowiska poetyckiego, związany
ze Stowarzyszeniem Pisarzy Polskich oraz Zbigniew Gordziej, obecny prezes
Oddziału ZLP w Poznaniu. Oryginalnym pomysłem scenograficznym spotkania były
tematyczne stoliki z charakterystycznymi atrybutami, które bohaterki promocji
mogły dobrać do osobowości. Anna Andrych wypatrzyła dla siebie zestaw złożony z
albumu „Moje Tatry”, maski teatralnej, zbiorku wierszy Adama Asnyka (czy także
z powodu inicjałów poety?) oraz płyt kompaktowych. Nie bez powodu: pierwszy
cykl w „Archipelagu”, zatytułowany „W białej sukni wiersza” otwierają liryki
tatrzańskie – w sensie topograficznym, ale i uniwersalnym, ilustrujące nie tyle
walkę o każdy krok wspinaczki, ile o zmaganie z samym (samą) sobą wbrew przeciwnościom losu:
nie musisz się wspinać
zdobywać kolejnych szczytów
z ich perspektywy pokazywać siebie
ponieważ:
nie
warto niczego nikomu udowadniać
przecież zawsze jest ktoś dla kogo
jesteś ważny
Nadzieja. Pewność wartości wyższych niż
codzienna krzątanina wokół spraw, na które nie ma się wpływu. To ważny
wyznacznik tej poezji, często ukryty pod metaforą, podskórnie. Przecież poezja
nie mówi wprost. Czasem odnajdujemy ukryte sensy po wielokrotnej lekturze
wiersza, i wtedy dopiero odkrywamy – jak w „Archipelagu” – ich kolor, muzykę,
temperaturę.
Topografia w drugim cyklu pt. „Nie
zadrżała ziemia” znosi czytelnika na północny kraniec kraju. Ale to już „Inny
wymiar czasu” – jak mówi tytuł jednego z erotyków tego cyklu – i z powodu
tematu odmienny stan świadomości podmiotu lirycznego (autorki?). Dzieją się tu sprawy
intymne, wracają zamierzchłe emocje, wszystko razem buduje klimaty fraz
wykreowanych z pejzaży i nastrojów, i rodzi się pragnienie, by posiadać we
wspomnieniach chociaż skrawek własnej „Wyspy Sobieszewskiej”, kiedy autorka
zwierza się:
patrzę
na nią jak na ósmy kontynent
mojej wrażliwości
A potem droga zaczyna meandrować, i wyobraźnia poetki wędruje „Daleko poza horyzonty”, na porozrzucane w tym niesubordynowanym „archipelagu” wierszy – wyspy, stanowiące nie dla wszystkich dostępne rewiry sztuki. Na jednej z tych wysp odbywa się „Weekend z Leonardem da Vinci”, ale nie autorki, lecz adresata dedykacji i zarazem autora motta, Zbigniewa Gordzieja, którego gość w wierszu:
próbował
rozszyfrować na kartce w notesie
twój kod genetyczny
Tak. To bardzo oryginalna interpretacja spotkania artysty wszechczasów z poetą… Mnie ujął ponadto w tym cyklu „List do Stanisława Barańczaka”, skądinąd jednego z najbardziej poznańskich niegdyś poetów, który dla młodszych o jakąś część generacji jest czymś (kimś) w rodzaju warsztatowego „wzorca z Sevres”. Z jego właśnie punktem widzenia po drodze jest poetce:
wciąż
literaci w naszym kraju
rozpamiętują wręcz namiętnie
przeszłość i martyrologię
mało otwarci są na przyszłość
a Pan był ponad tę skostniałość
Stąd i ta pewność, że warto iść pod prąd, gdyż
świat
jest otwarty dla nas zawsze
chociaż nie można mieć wszystkiego
Ale coś zawsze można mieć. Chociażby nadzieję. Zawsze coś…
Krystyna Konecka
Anna Andrych „Archipelag”. Wydawnictwo Miejskie Posnania, 2018